Draco i Hermiona

Draco i Hermiona

9 kwietnia 2017

Rozdział 18 Prawdy, półprawdy i kłamstwa

 Zełgać po swojemu – to nieomal lepsze niż powtórzyć prawdę za kim innym. 
 W pierwszym przypadku jest się człowiekiem, 
 w drugim tylko papugą.*


***
          Powietrze jeszcze nigdy nie zdawało mu się tak ciążyć. Przesiąknięte odorem strachu i zaskoczenia, przytłaczało go przy każdym urwanym oddechu. Nadal stał w bezruchu, ignorując nieznane szmery, słyszane jakby z oddali i leżące u jego stóp ciało kasztanowłosej Gryfonki. Nie potrafił na nią spojrzeć. Nie w tej chwili.
          Swoje niewidzące spojrzenie utkwił w mroku, z którego powoli wyłaniała się sylwetka Bellatriks. Czarna jak smoła szata stapiała się z resztą, sprawiając, że blada, upiorna twarz, ozdobiona szaleńczym uśmiechem i kościste ręce stawały się jeszcze bardziej widoczne.
            –  Draco... – usłyszał znajomy, przesiąknięty jadem głos, którego mimo upływu czasu nie był w stanie zapomnieć. Niczym w nieznanym amoku, pozwolił, by kobieta podeszła do niego, a jej szczupłe palce spoczęły na jego barkach. Całą siłą woli powstrzymał się przed wzdrygnięciem. – Dobrze cię widzieć... jak dobrze...–  szeptała, gładząc poły jego koszuli. Była dokładnie taka, jak ją zapamiętał. Ciemne, szaleńcze oczy, otoczone ciężkimi powiekami, wpatrywały się w niego czujnie, wyłapując każde, niepokojące drżenie. Gęste loki, tak różne od włosów jego matki spływały kaskadą po plecach, stapiając się z otaczającą zewsząd czernią.
           –  Ty... Żyjesz? – zapytał wypranym z emocji głosem, choć trudno było mu ukryć zaskoczenie. Nie spodziewał się, że jeszcze kiedykolwiek ją ujrzy. Za wszelką cenę nie dał po sobie poznać, że to wszystko go przerosło.
                 Bellatriks zaśmiała się dźwięcznie, a jej głos odbił się od pustych ścian, godząc w nich z podwójną siłą.
          – Potęga Czarnego Pana jest wielka. – odpowiedziała. Stanęła u jego boku, nachylając się nieznacznie, po czym szepnęła mu do ucha.  – Tak wielka, jak strach przed nim.
Zacisnął mocniej palce na różdżce, za wszelką cenę starając się oddychać spokojnie. 
           – Czarny Pan nie żyje – odrzekł krótko, wpatrując się hardo w kobietę. Ponownie się zaśmiała, choć jej oczy nadal pozostawały zimne. Obeszła go dookoła, co chwilę przechylając głowę, jakby chciała go dokładnie obejrzeć. Paznokciem przejechała po niezakrytej koszulą części szyi, zostawiając na niej zaczerwieniony ślad.
              – Już niedługo, Draco – szepnęła ochryple. – Już niedługo.
                 Jej słowa, choć wypowiedziane tak dobrze znanym tu, pełnym szaleńczego uwielbienia do Voldemorta, tonem, kryły w sobie coś jeszcze - obietnice. I choć nie widział jej twarzy, skrytej za gęstą kurtyną włosów, doskonale odgadł wszystkie emocje, które starała się przed nim ukryć. To nie były czcze słowa, rzucone nieopatrznie, jedynie po to, by dać upust jej obłąkanym pragnieniom.
               Z niezrozumieniem widocznym na pobladłej twarzy stal dalej w tym samym miejscu, nie mogąc zdobyć się na poruszenie się choćby o milimetr. Tysiące myśli przelatywało mu przez głowę, a każda z nich była mroczniejsza i straszniejsza od poprzedniej.
           Przybycie do komnaty Igora skwitował jedynie pogardliwym, nieco zniesmaczonym prychnięciem, zupełnie jakby od samego początku go przejrzał, a nie dopiero teraz, gdy mężczyzna gotów był sam się ujawnić. Jego zachowanie zupełnie nie przypominało tego z kilku poprzednich dni. Niegdyś skulony, umęczony pracownik, z pustym, pełnym oddania spojrzeniem, w ciągu kilku minut zmienił się w wyprostowanego mężczyznę o pustych, bezlitosnych oczach, z których zniknęło to szczeniackie oddanie.
         – Pewnie nawet nie masz na imię Igor, mam rację? – rzucił pogardliwie Draco, nie spuszczając wzroku z twarzy śmierciożercy. W odpowiedzi na jego słowa mężczyzna obnażył zęby w ironicznym uśmiechu, w którym nieopatrznie dało się wyczuć pogardę.
          – Draco Malfoy – niemal wypluł te słowa, przyozdabiając twarz w twórczy grymas. – Jeden z najwierniejszych. Najbardziej oddany. Dziedzic wielkiego rodu...
             Przeszedł kilka kroków naprzód, do miejsca, w którym spoczywało ciało Gryfonki. Przez dłuższą chwilę lustrował je drapieżnym wzrokiem, nieumiejętnie przekrzywiając głowę, i przejeżdżając językiem po suchych wargach.
         – A w rzeczywistości ślepy bachor, który nie widzi nic poza tą szlamą! – wykrzyczał z nieukrywanym wstrętem. Z niemal zwierzęcą premedytacją kopnął leżącą u jego stóp dziewczynę, sprawiając, że Draco zacisnął zęby ze złości. – Łaziłem za wami codziennie! Widziałem i słyszałem więcej, niż jesteś sobie w stanie wyobrazić!
          – Zamilcz, psie! – wrzasnęła Bellatriks, rozbieganymi oczami wodząc po ich twarzach, zupełnie jakby nie mogła pojąć, że w słowach Igora kryje się, choć cień prawdy.  Wymierzywszy różdżką w stronę śmierciożercy, dodała: – Crucio!
              Siła zaklęcia przewróciła Igora na kolana, targając jego ciałem w straszliwych konwulsjach. Zacisnąwszy zęby, wpatrywał się udręczonym wzrokiem w kobietę, zupełnie jakby właśnie w ten sposób chciał jej rzucić wyzwanie.
             Draco zacisnął pięści tak mocno, że z pewnością było widać jego pobielałe knykcie, ale nie dbał o to. Coś ciężkiego opadło mu na piersi, gdy zdał sobie sprawę, jak bardzo w ciągu tych kilku tygodni spędzonych z Gryfonką odzwyczaił się od okrucieństwa, które przecież niegdyś nie było mu obce.
                 – Wystarczy.
              Sam nie był świadomy, jak ze ściśniętego gardła udało mu się wydobyć jakikolwiek głos. I choć przebrzmiewała z niego wyniosłość i determinacja, musiała minąć dłuższa chwila, zanim kobieta przerwała zaklęcie. Obnażywszy zęby w szaleńczym grymasie, podeszła do Dracona i spojrzała na niego z niepokojem.
           – Co ty wyprawiasz, Draco?  – zapytała, zupełnie jakby nie poznawała reakcji swojego siostrzeńca. Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami, całkowicie ignorując pojękiwania obolałego Igora. Dopiero gdy jego zawodzenie zaczynało niemal ranić uszy, Draco odważył się powiedzieć:
               – Dumbledore wysłał nas po śmierciożercę, więc musi go dostać... – I zanim którekolwiek zdążyło coś powiedzieć, krzyknął: – Drętwota!
          Głuchy łoskot upadającego na kamienną posadzkę ciała wypełnił całe pomieszczenie, wzbijając w powietrze tumany zaległego kurzu. Nieprzytomnie spojrzał przed siebie jakby nie do końca świadomy swojego czynu. Gnębiony uczuciami, o których nie miał pojęcia, po raz kolejny podniósł różdżkę i wymierzył nią w leżące nieopodal ciało Igora.
                – Obliviate.
        Twarz mężczyzny wygładziła się gwałtownie, tracąc swą naturalną ostrość. Spod półprzymkniętych powiek widoczne były pokryte jasną mgiełką nieświadomości oczy, które w jednej chwili straciły całą swą zaciekłość i waleczną iskrę. Wyczuwając na sobie pytające spojrzenie kobiety, wzruszył od niechcenia ramionami, po czym dodał:
               – Za dużo wiedział.
         – Dobrze, Draco. Dobrze – pochwaliła go Bellatriks, spokojnie przechadzając się po pomieszczeniu. Chłopak dalej stał niewzruszony, choć zmarszczone odrobinę brwi były świadectwem jego niechcianych myśli.
            – Jest was tu więcej? – zapytał w końcu, dając upust swoim wcześniejszym przypuszczeniom. Bellatriks nie odpowiedziała. W zamian za to podeszła do leżącej Gryfonki i tak jak wcześniej Igor, pochyliła się nad nią, by w ciszy obserwować spływającą strużkę krwi.
                – Ilu? – dodał z naciskiem, gdy nie doczekał się od niej żadnej reakcji.
               – Troje.
         Zamarł, zdając sobie sprawę, że jego serce przyśpiesza, zupełnie jakby w reakcji na tak niespodziewaną informację gotowe było wyrwać się z piersi. 
                – Kto?
           Już nie panował nad głosem, który stał się oschły i poważny, tak, że nawet  jemu ciężko było uwierzyć, że zwraca się w ten sposób do własnej ciotki.
              – Oprócz niego...– wskazała podbródkiem Igora, nie zdobywając się na żaden konkretniejszy gest. – ...właściciel i któryś ze sługusów. Nazwiska nic ci nie powiedzą.
              Był świadomy jak, jego rysy twarzy zmieniają się diametralnie, jak z całą premedytacją zaciska szczękę i marszczy brwi, zupełnie jakby w ten sposób starał się rozładować nagromadzone emocje. Z głośnym westchnieniem, pochylił się, by stojąca nieopodal kobieta nie była w stanie odczytać nic z jego twarzy. Nie mógł dopuścić do siebie myśli, że nie zdał sobie sprawy z ich obecności. Tymczasem oni wszyscy okrążali ich niczym wygłodniałe sepy, czekające na jakąkolwiek okazję do ataku.  Jeszcze nigdy świadomość nieuniknionego tak bardzo go nie zabolała. 
              – Masz coś, co nie należy do ciebie, Draco.
             Arystokrata podniósł głowę i spojrzał na nią z dziwnym, nienaturalnym rozdrażnieniem. Dopiero po krótkim westchnieniu, kryjącym w sobie więcej bezradności niż sam mógł to przewidzieć, zdobył się na lekki, ironiczny grymas. Jednocześnie spiął wszystkie mięśnie i wyprostował się dumnie, sprawiając wrażenie, jakby jej pełne podtekstu słowa w ogóle nie wywarły na nim wrażenia. Mocno zacisnął lewą dłoń w pięść, po czym wykonał kilka kroków w stronę Bellatriks. Nim się spostrzegł, oboje znaleźli się po obu stronach nieprzytomnej Gryfonki, jakby jakaś niewidzialna siła przyciągała ich w jej stronę, by zrozumieli, że poświęcili jej zbyt mało uwagi. Palce, które jeszcze przed chwilą zaciśnięte były w pięść, teraz wyprostował w akompaniamencie lekkiego skurczu, uwydatniając pobielałe knykcie. Bez słowa sięgnął do kieszeni, wydobywając z niej coś małego i bogato zdobionego. Chwilę potem sygnet jego ojca, precyzyjnie zdobiony herbem Malfoyów, znajdujący się pod opieką Narcyzy od chwili, gdy Lucjusz przebywał w Azkabanie;   spoczął na kościstej dłoni Bellatriks, a ona sama wciągnęła z sykiem powietrze, jakby tym gestem chciała podkreślić doniosłość sytuacji.
             – Miałeś go zawsze przy sobie? – zapytała z kpiącym uśmiechem, z bliska oglądając maleńkie żłobienia.
           – Nie chciałem, żeby trafił w jej ręce – odrzekł Draco, wskazując na leżącą u ich stóp Hermionę. Pozwolił, by jego wzrok na dłużej zatrzymał się na twarzy dziewczyny, zupełnie ignorując obecność Bellatriks i jej podejrzliwe spojrzenia. – Swoją drogą... – zaczął nienaturalnie spokojnym tonem. – Porzucenie go w jakiejś starej sakiewce nie było zbyt dobrze przemyślane. Ojciec nie byłby zadowolony, gdyby się o tym dowiedział.
                  Z czymś na wzór satysfakcji patrzył, jak twarz Bellatriks wykrzywia się w grymasie sporego  niezadowolenia, a ona sama szybkim ruchem chowa sygnet w połach swojej szaty, naiwnie ufając, że pozbywając się przedmiotu  sprzed oczu chłopaka, sprowokuje go do milczenia.
                  – Tylko tak mogłeś się przekonać, z kim masz do czynienia. Przeciwko komu stajesz. Zresztą... – dodała już nieco spokojniejszym tonem. – Moja siostra nalegała, by dać ci jakiś znak, że jesteśmy blisko... 
               – Przeczuwałem to i bez waszych wskazówek – odparł na pozór dumnie, przeczesując włosy dłonią i całą siłą woli powstrzymując się, by nie zapytać o matkę. Miał dziwne wrażenie, że z każdą spędzoną tu minutą, powietrze gęstnieje, staje się zimniejsze, wywołując ciarki na całym ciele i wzmagając poczucie niepewności. – Ten zabity w Lake District to też wasza sprawka?
              Bellatriks po raz kolejny tego wieczoru obnażyła zęby w szaleńczym uśmiechu, jakby przez cały ten czas z utęsknieniem czekała, aż Draco w końcu  zada to pytanie.  Po jej wcześniejszym rozeźleniu nie pozostał nawet ślad. Zdmuchując z twarzy potargane kosmyki włosów, nie spuszczała arystokraty ze wzroku.
              – Ten plugawy mieszaniec wreszcie miał okazję się na coś przydać. Przyczynił się do mojego odrodzenia...
             Spojrzał na nią z czymś na wzór niezrozumienia, nie do końca zdając sobie sprawę, że najlepszym rozwiązaniem byłoby w ogóle nie zaczynać tego tematu. Siląc się na spokój, zapytał:
                    – Jak to w ogóle możliwe?
                Kobieta wydawała się go nie słuchać. Szybkim ruchem sięgnęła do jego lewego ramienia, rozdzierając koszulę i z niekrytym zachwytem spoglądając na jego Mroczny Znak. Długim paznokciem przejechała po jego strukturze, skrupulatnie badając szpecące skórę kontury.
                  – Widzisz to, Draco? Widzisz?  – dopytywała, nie kryjąc zachwytu.
              Arystokrata spojrzał na wypalone niegdyś znamię z niesmakiem, próbując jednocześnie zapanować nad wzdrygnięciem. Sam się dziwił, że przez ten cały czas otwarcie je ignorował, naiwnie sądząc, że po śmierci Voldemorta, już zawsze pozostanie wyblakłym śladem jego wcześniejszej, karczemnej posługi. Nie wiedział, czy stało się to pod wpływem dotyku Bellatriks, czy też miało to miejsce na długo przed tym, ale kontury Mrocznego Znaku zaczęły być bardziej wyraziste, a sam tatuaż wyraźnie pulsował, niczym w oczekiwaniu na kogoś ważniejszego, kto przed rokiem go wypalił. 
                   –  Już niebawem – szeptała, gładząc jego alabastrową skórę, która na tle otaczającej ich zewsząd czerni, wydawała się jeszcze bardziej blada niż zazwyczaj.
                   – Jak nas tutaj znalazłaś?
             – Znamy każdy twój ruch, Draco. Zawsze jesteśmy blisko. Zawsze – powtórzyła, przeszywając go palącym spojrzeniem. –  Zresztą... to tutaj się odrodziłam... – omiotła spojrzeniem ponure ściany, jakby wśród pajęczyny i wszechobecnej pleśni, starała się dostrzec coś znajomego.
                     – Więc te ingrediencje i księgi...  – Nie dokończył. Wszystko wydawało mu się już zbyt oczywiste. Tyle czasu błądzili we mgle, odbijając się od jednej przeszkody do drugiej, uparcie torując sobie drogę, choć nie wiedzieli, że finał będzie tak prosty i... przerażający.
                      Z szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w stojącą przed nim kobietę, umiejętnie ignorując jej zamglone szaleństwem oczy i koniuszek języka, którym przejechała po swoich roześmianych ustach w wyrazie największej ekstazy. Kawałki układanki wreszcie zaczęły wskakiwać na miejsce, formułując straszliwy plan, którego nierozerwalną częścią okazali się oni sami.
           – Gdyby Granger udało się je odczytać... – zaczął, przeczesując sobie dłonią włosy. Wyrażające skrajną pogardę prychnięcie Bellatriks kazało mu jednak nie kończyć wypowiedzi.
              – To prastara magia! – krzyknęła, wypuszczając z dłoni lewą rękę chłopaka, którą do tej pory nieopatrznie ściskała, zupełnie jakby jego dotyk nagle zaczął ją parzyć. – Ta szlama nie może jej znać!
                 Draco dalej stał niewzruszony, obserwując, jak Bellatriks wodzi obłąkanym wzrokiem po ścianach pomieszczenia. Nie przejmując się grymasem obrzydzenia, który zagościł na jej twarzy zaraz po ostatnim stwierdzeniu, jakie odważył się wypowiedzieć, całą swoją uwagę skupił na podwiniętym rękawie koszuli. Zapiął go szybko, ignorując znikające pod ubraniem ciemne kontury. Dopiero upewniwszy się, że jego Mroczny Znak pozostaje niewidoczny, zaplótł ręce na piersi, pytając:
                 – Zatem Granger jest bezużyteczna –  zaczął, unikając wzroku kobiety. Starając się, by jego głos brzmiał jak najbardziej naturalnie, okrążył ciało Gryfonki, patrząc na nie z grymasem ni to wstrętu, ni pogardy. W rzeczywistości jednak w jego postawie przebijało się tak dużo emocji i obaw, których sam nie był w stanie usprawiedliwić, że obawiał się, że obserwująca go Bellatriks z łatwością je rozszyfruje. Korzystając z chwili ciszy, kontynuował: – Nie lepiej byłoby odesłać ją z powrotem do Dumbledore'a? Dopóki jeszcze niczego nie podejrzewa...
                Jego słowa zawisły w powietrzu, raniąc uszy swoim echem i powodując, że zaczął się zastanawiać, czy aby na pewno nie powiedział za dużo. Dopiero gdy ujrzał przed sobą czarne oczy ciotki, zrozumiał, że wszystko na nic.
                    – O nie, Draco – odparła śpiewnie przy jego uchu. – Szlama będzie nam potrzebna.
               Przymknął na chwilę oczy, czując, jak coś ciężkiego opada mu na piersi, uniemożliwiając wzięcie choćby najmniejszego oddechu. 
                  – Zabijecie ją?
                 Sam nie do końca wiedział, dlaczego zadał to pytanie, tym bardziej że w jego głosie na próżno szukać było opanowania. Było już jednak za późno, by udawać, że coś takiego nie miało miejsca, więc wyprostował się i dumnie uniósł głowę, oczekując reakcji stojącej przed nim kobiety. Ona jednak przechyliła głowę, pozwalając na to, by splątane włosy po raz kolejny opadły jej na twarz, po czym odparła:
                  – Gdy przyjdzie na to pora. 
           W żaden widoczny sposób nie zareagował na te słowa, pozwalając, by jeszcze długo rozbrzmiewały w trwającej wokół ciszy. Pokiwał głową, zupełnie jakby godził się na taki, a nie inny scenariusz, choć w rzeczywistości pod maską obojętności i niewzruszenia skrywał uczucia, których sam nie był w stanie zrozumieć. Nie zwracając uwagi na zniecierpliwienie Bellatriks, wciąż stał pewnie, mimochodem przenosząc wzrok na leżącą u stóp Gryfonkę.
                   – Kiedy?
                W jego cichym szepcie dało się wyczuć niecierpliwość, wręcz dziwną ekscytację, na wieść o przyszłym losie, jaki zgotują dla Gryfonki jego pobratymcy. Przynajmniej starał się, by tak właśnie został zrozumiany. W rzeczywistości jednak jeszcze nigdy wcześniej nie było mu tak ciężko, jak teraz, mimo iż jego życie naznaczone było okrucieństwem, z którym nieustannie zmagał się od najmłodszych lat. Dlaczego więc poczucie przyszłej straty zabolało go o wiele bardziej niż inne, dotychczasowe cierpienia? Nie potrafił sobie odpowiedzieć na to pytanie.
              – Eliksir będzie gotowy do kolejnej pełni. Pod koniec września – dodała, napotykając zniecierpliwione spojrzenie blondyna. – A do tego czasu... – zaczęła, podchodząc do niego i dotykając zimnymi palcami jego policzka. – Pilnuj jej, Draco. Gdy nadejdzie czas, wezwiemy cię. Przyprowadź szlamę, a Czarny Pan wybaczy nam i wszystko będzie jak dawniej.
            Ledwie zauważalnie skinął głową, nie zdobywszy się na wypowiedzenie choćby najkrótszego słowa. Nieustannie i jak w amoku patrzył na leżące nieopodal ciało Hermiony, zupełnie jakby chciał pożegnać się z nią już teraz, nim będzie za późno. Z lekkim opóźnieniem dotarł do niego głos Bellatriks. W miarę tego, jak się oddalała, stawał się coraz cichszy i subtelniejszy, aż w końcu ucichł zupełnie. Mimo to jej ostatnie słowa jeszcze na długo zostały mu w pamięci:
                 – Szlama nie może poznać prawdy. Wymyśl coś, Draco. Spraw, by ci uwierzyła...
                 Kiedy miał świadomość, że Bellatriks odeszła, pozwolił emocjom wziąć nad sobą górę. Nie kontrolując już swoich zgubnych myśli, pochylił głowę, by po raz kolejny spojrzeć na ciało Hermiony.
                 – Uwierzy.

***


             Z głośnym westchnieniem rezygnacji, słyszanym zapewne na drugim końcu tego przeklętego hotelu, pochylił się, by wziąć na ręce kasztanowłosą Gryfonkę. I chociaż nigdy przedtem nie zawracał sobie głowy tym, by czuła się komfortowo, w owej chwili uczynił to z największą delikatnością, o jaką w życiu by się nie podejrzewał. Chwilowy brak dawnej uszczypliwości wolał jednak tłumaczyć zwykłym zmęczeniem i nabożną chęcią utrzymania dziewczyny w stanie nieświadomości, niż czymkolwiek innym, co choćby z nazwy przypominało zwykłą ludzką empatię. 
           Wyprostował się z największą gracją, na jaką tylko pozwolił mu ciężar trzymanej w ramionach Hermiony, po czym ruszył śmiało ku wyjściu z komnaty. Mimochodem zacisnął mocniej ręce na jej ciele, zdając sobie sprawę z tego, jak wątłe było i starając się za wszelką cenę odpędzić z głowy myśli o tym, czego dowiedział się od Bellatriks.
             Faktem było, iż dopiero spotkanie z szaloną ciotką uświadomiło go, jak bardzo ignorował wszelkie oznaki, które do tej pory świadczyły o bliskiej obecności jego pobratymców, oraz o ich planach, które jeszcze nigdy wcześniej go tak nie zaniepokoiły. Z bliżej nieokreśloną mieszanką emocji spojrzał na nieświadomą przyszłego zagrożenia Hermionę. Nie uczynił tego jednak w akompaniamencie teatralnego grymasu obrzydzenia i zmarszczonych z irytacji brwi, które były nieodzowne jeszcze parę tygodni temu. W tej chwili towarzyszył mu wyraz lekkiego niedowierzania, zupełnie jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że może na nią patrzeć zupełnie... inaczej.
             – Aż tak się zmieniłem?
          Jego spokojny głos, o ton głośniejszy od szeptu, odbił się echem od kamiennych ścian, przerywając tym samym przytłaczającą ciszę. Nie spuszczając wzroku z twarzy Gryfonki, szedł dalej na przód, naiwnie czekając, aż dziewczyna otworzy oczy i wyjaśni mu wszystko, czego on doświadczał po raz pierwszy w życiu. Granger jednak, jak przystało na każdą szanującą się nieprzytomną osobę, zaciekle milczała.
             Pokręcił głową z rozrzewnieniem, nie rozumiejąc, skąd wzięła się u niego ta przemożona chęć rozmowy z nią, skoro do tej pory niemal z namaszczeniem celebrował te nieliczne chwile ciszy, w których nie raczyła go swoim zadufanym tonem. Z niemałym zdziwieniem zdał sobie sprawę, że choć nie wiedział, kiedy i jak, ale przywykł do jej obecności u swego boku. I choć nigdy by tego otwarcie nie przyznał, owa myśl  była pokrzepiająca, ale i... niepokojąca.
             Dopiero gdy pokonał kamienny korytarz i znalazł się w komnacie, dotarło do niego, że znacznie bardziej wolałby, gdyby Gryfonka obudziła się dopiero w ich własnym pokoju, niż teraz, w jego ciasnych objęciach. I choć umiejscowienie jednej ze swoich dłoni, ulokowanej beztrosko pod jej kolanami, dziewczyna jeszcze by przeżyła; o tyle miejsce spoczynku drugiej, przylegającej niebezpiecznie blisko jej dwóch, strategicznych atrybutów, z pewnością nie spotkałoby się z wyczekiwaną przez niego aprobatą. Z doświadczenia wiedział, iż czerwony, piekący odcisk jej pięści, nijak się ma do bladej karnacji na twarzy, która od tylu pokoleń stanowiła znak rozpoznawczy wszystkich członków jego rodu, toteż przyśpieszył kroku, nie bacząc na to, że znajdowali się już w tej części głównego korytarza, w której na każdym kroku mogli znaleźć się pod ostrzałem nieprzychylnych spojrzeń grasujących mugoli.
                Jak na przekór jego cichym modlitwom do... sam nie wiedział kogo, usłyszał cichy jęk, po czym Hermiona poruszyła się nieznacznie, najwyraźniej się budząc.
            – Teraz jej się zachciało obudzić  – mruknął przez zaciśnięte zęby, jednocześnie asekuracyjnie przyśpieszając kroku, co w przypadku kogoś innego mogło być potraktowane jako przejaw strachu, jednak w jego przypadku uchodziło jedynie za dbanie o własne lico i unikanie niepotrzebnych ciosów, których spodziewał się w najbliższej przyszłości. A przynajmniej tak to sobie tłumaczył. 
            – C-co... – dobiegł go słaby, nieco zachrypnięty głos Granger, przez co automatycznie przeniósł na nią swój wzrok. I chociaż spodziewał się po niej nieco większej elokwencji, zdawał sobie sprawę, że niektóre klątwy, którymi Igor uraczył dziewczynę podczas pojedynku, mogły jej zrobić przysłowiową papkę z mózgu. Miał jednak cichą nadzieję, że były to krótkotrwałe skutki uboczne zaklęć, gdyż nie wyobrażał sobie spędzenia reszty czasu z osobą obdarzoną umysłem Weasleya. Tego stanowczo by nie zniósł. 
               Dopiero gdy dziewczyna z trudem uniosła powieki, odsłaniając przed nim ciepłą, głęboką barwę swoich oczu, wypuścił z ulgą powietrze.
              – Jak się spało, Granger? – zagadnął niby to swawolnym tonem, jednakże jego głos nijak się miał do zachowania blondyna, którego spięte mięśnie i zaciśnięta szczęka świadczyła o zdenerwowaniu. Jednocześnie przyśpieszył kroku, łudząc się przez chwilę, iż znajdą się w pokoju, zanim do Granger dotrze, w jakiej pozycji się znalazła i to bynajmniej nie ze swojej własnej, nieprzymuszonej woli. Jego sprężysty i żwawy chód bardziej przypominał żołnierski marsz, niż zwykły spacerek, którym mogłaby się poszczycić każda inna para w takich okolicznościach. Widząc jednak jak z każdą sekundą Hermiona coraz bardziej marszczy brwi, nieudolnie próbując przypomnieć sobie wszystko z ostatniego wieczoru, poluzował nieco uchwyt, pokładając wszystkie nadzieje, jakie miał, by dziewczyna zainteresowała się bardziej tym, kto ją zaatakował, niż prozaiczną błahostką, w postaci chciwych rąk blondyna, trzymających jej ciało tam, a nie indziej. Nie sądził, by tłumaczenie, iż tak mu po prostu wygodniej dostatecznie ją zadowoliło. 
                – Co się stało? – zapytała, machinalnie sięgając dłonią do rozciętej wargi, z której już od jakiegoś czasu sączyła się krew. Z niezrozumieniem przyjrzała się szkarłatnej cieczy, po czym wreszcie na niego spojrzała. 
              Draco wzruszył niedbale ramionami na tyle, na ile pozwolił mu na to ciężar, spoczywający na jego barkach, po czym obdarzył ją przelotnym spojrzeniem. 
                – A co pamiętasz?
               – Byłam nieprzytomna... – odparła niepewnie, z sykiem dotykając guza, ukrytego pod grubą kurtyną włosów. 
               – Brawo, Sherlocku – rzucił opryskliwie, niecierpliwie czekając aż Gryfonka powie mu coś, czego nie powinna była usłyszeć, lub zobaczyć. – Co? – Zapytał, gdy Hermiona spojrzała na niego zaciekawionym wzrokiem.
                   – Nie, nic – odpowiedziała speszona.
               Starała się nie wyglądać na zdumioną, jednak prawda była taka, że wypowiedź Dracona, choćby nie wiadomo jak bardzo lapidarna i prześmiewcza była, sprawiła jej wiele radości. Okazało się bowiem, że arystokrata słuchał jej znacznie częściej, niż myślała, co więcej zapamiętywał wiele informacji z mugolskiego świata, którym przecież oficjalnie gardził. Uśmiechnęła się delikatnie, nie zdając sobie sprawy, że chłopak ciągle przygląda jej się z błyskiem podejrzliwości w oku. Dopiero gdy jego spojrzenie stało się nieustępliwe, Hermiona dodała:
               – Po prostu nie sądziłam, że zapamiętasz postać z mugolskiego filmu. To do ciebie niepodobne.
               Usta blondyna wykrzywiły się w dziwnym grymasie, zupełnie jakby był niezadowolony z samego faktu, iż Hermiona potwierdziła jego zmianę, o której rozmyślał przed kilkoma minutami.
                  – Więc nie przyzwyczajaj się do tego za bardzo.
                 – Gdzieżbym śmiała – odparła na pozór urażonym tonem, w którym bez trudu można się było doszukać zadziorności. Wywróciła teatralnie oczami, po czym z niemałym trudem podniosła rękę, by zetrzeć strużkę krwi z wargi, która niepilnowana, zdążyła zabrudzić jej bluzę. Marszcząc brwi na widok swoich pobrudzonych, zniszczonych szat, zapytała:
                  – To był Igor, tak?
                 Jej ciche pytanie, wypowiedziane tak innym, niepewnym głosem, zupełnie wytrąciło go z równowagi.  Czując, że ze ściśniętego gardła nie wydobędzie się żaden dźwięk, jedyne, na co się zdobył to przytaknięcie głową, które zresztą  i tak nie zdołało zadowolić żądnej informacji Gryfonki.
                  – Opowiedz mi wszystko.
              W jej głosie nie było ani krzty ustępliwości, tak typowej dla sytuacji, w których czegoś od niego chciała. Wręcz przeciwnie, biła od niej tak wielka pewność siebie i zawziętość, iż Draco podświadomie  wiedział, że dziewczyna będzie chciała wiedzieć o każdym, nawet najmniej istotnym szczególe. A wszystkiego przecież nie mógł jej powiedzieć...
                 – A ty co pamiętasz? – zapytał zamiast tego, starając się grać na czas.
              – Niewiele – przyznała zmartwiona. Przygryzła nieporadnie wargę i zmarszczyła brwi, starając się przypomnieć wszystkie szczegóły. – Zeszłam do komnaty, bo odkryłam to ukryte przejście. Szłam korytarzem i tam było jakieś światło... Słyszałam jakieś głosy... ale gdy weszłam, zobaczyłam tylko Igora. Zupełnie, jakby na mnie czekał... Walczyliśmy, ale był za szybki...
                Mówiła coraz ciszej, aż zupełnie zamilkła, pozwalając, by do chłopaka dotarła cała treść jej wypowiedzi. O dziwo nie słyszał w niej żadnych wyrzutów, na które jeśli miał być szczery, czekał. Minęło kilka długich chwil, w czasie których każde z nich pogrążone było w swoich własnych myślach. Dopiero gdy wyszli z Zachodniego Skrzydła budynku, Hermiona odchrząknęła, zwracając tym samym na siebie uwagę. Przygryzła lekko wargę, jakby niepewna tego, co chciała powiedzieć.
                  – Przyszedłeś po mnie.
              Było to jedynie stwierdzenie oczywistego faktu, choć i tak czuła, jak arystokrata się zmieszał. Na jej twarzy pojawił się wyraz rozczulenia i niewielki uśmiech, którym nieudolnie próbowała zatuszować wzruszenie.
             – Akurat nie miałem nic lepszego do roboty – odparł lekceważąco, wzruszając przy tym ramionami.
                 Hermiona wywróciła teatralnie oczami, niezbyt zadowolona z faktu, że Malfoy nie potrafi potwierdzić czegoś tak oczywistego. I nawet jeżeli wcześniej miała do niego żal za to, jak potraktował ją na przyjęciu, w tej jednej chwili wiedziała, że gdyby nie zjawił się na czas, nie wyszłaby z tego cało. I chociaż do końca nie wiedziała, co tak naprawdę się stało, faktem było, iż blondyn po raz kolejny ją uratował. Miała ogromną, wręcz dziecinną wiarę, że za tym poświęceniem kryje się coś więcej. Chciała żyć ze świadomością, że chłopak nie robi tego ze zwykłego przymusu, który nałożył na niego Dumbledore. Że mimo wszystko kierował się czymś, co zupełnie nie pasowało do jego natury. Serce napełniła jej nadzieja tak wielka, że gdyby tylko mogła, obdarzyłaby go najpiękniejszym uśmiechem, na jaki było ją stać. Ona zaczynała już rozumieć to, o czym on jeszcze nie miał pojęcia. Dałaby wszystko, by i on spojrzał na nią choć raz tak, jak ona od pewnego czasu patrzyła na niego. Wiedziała jednak, że to wszystko nie jest takie proste i nigdy nie będzie. Westchnęła cicho, gdy do głowy przyszła jej niezwykła myśl, iż oboje są niczym dwie, równoległe linie: zawsze obok, nigdy razem.
                 – Dziękuję  – szepnęła zamiast tego, czując, jak zdradzieckie rumieńce wypływają jej na twarz. Kiwnął sztywno głową, zbyt pochłonięty wpatrywaniem się przed siebie, by na nią spojrzeć. Nie miała mu tego za złe.
             A potem, gdy panująca wokół cisza powoli stawała się nie do zniesienia,  a oni oboje pogrążyli się w rozmyślaniu o czymś, czego prawdopodobnie nigdy mieć nie będą, Draco przeniósł na nią swój zaniepokojony, lekko zmęczony wzrok. Jego oblicze złagodniało, a on sam, niepewny tego, co tak właściwie chciał zrobić, w końcu zdobył się na delikatny uśmiech, który miał być zwieńczeniem ich dzisiejszej przygody. W leniwym geście uniósł jedynie kącik ust, choć dla Hermiony było to wystarczającą nagrodą. W jakimś zadziwiający sposób rozczuliło ją to jeszcze bardziej.
                   – Tak właściwie, to dlaczego ty mnie niesiesz? – zapytała zadziornie, by wyzbyć się z głowy tych zgubnych myśli. Gdyby tylko mogła i miała większe pole manewru, z pewnością zaplotłaby na ręce na piersi, niczym w wiernej kopii pani Weasley, rugającej swoich synów; a tak  zostało jej tylko mrożące krew w żyłach spojrzenie, z którego oczywiście arystokrata nic sobie nie zrobił.
               – Miałem do dyspozycji albo to, albo wleczenie cię za nogi. – powiedział, z rozbawieniem obserwując jej reakcję. –  Następnym razem wybiorę tę drugą opcję. – Zapewnił jeszcze śmiertelnie poważnym tonem, dla lepszego efektu kiwając przy tym głową.
               Hermiona prychnęła ostentacyjnie, starając się nie roześmiać. I pomyśleć, że gdyby kilka tygodni temu ktoś powiedział jej, że będzie śmiać się w towarzystwie Malfoya, z pewnością by mu nie uwierzyła. Była niemal pewna, że w odpowiedzi, zabiłaby go śmiechem.
           – Z pewnością byłoby to bardziej widowiskowe – zakpiła z wyraźną pewnością i wyniosłością.
              – Prawda? – zgodził się wyjątkowo zadowolony z tego blondyn.  – Ale zdajesz sobie sprawę, że nie zrobiłem tego bezinteresownie? – zapytał po chwili ciszy, rzucając jej przy tym znaczące spojrzenie. – Następnym razem to ty mnie niesiesz.
                   – Obawiam się, że to byłoby to ostatnia rzecz, jaką zrobiłabym w życiu – podsumowała poważnie, jednak jej ton nijak się miał do rozbawienia, którego Draco dopatrzył się w jej oczach. – Poza tym, nawet nie jestem sobie w stanie tego wyobrazić. – dodała.
                Zagryzła lekko dolną wargę i zmarszczyła brwi, zupełnie jakby faktycznie starała się odtworzyć ten obraz w głowie.
                   – Ja też – przyznał Draco, patrząc na nią na pozór niewinnie. – To co, może spróbujemy, żeby się przekonać?
                    – Jesteś beznadziejny.
                   – Nieprawda. Uwielbiasz mnie.
Hermiona prychnęła głośno, po czym pokręciła głową z politowaniem.
                   – Chyba w twoich snach.
                  – W moich snach robisz coś innego – rzucił niedbałym tonem, sugestywnie poruszając brwiami.
                 – Żartujesz sobie! – krzyknęła oburzona dziewczyna, nie przejmując się tym, że ktoś jeszcze mógłby to usłyszeć. Szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w chłopaka, którego ironiczny uśmiech powiększał się wprost proporcjonalnie do jej zagniewania.
                     – Pewnie. Nie miewam koszmarów.  – odparł spokojnie, jednak z nutką nienaturalnego rozbawienia, jednocześnie obserwując, jak dziewczyna ponownie marszczy brwi. Ten gest nie zwiastował niczego dobrego, o czym uświadomił go jej późniejszy, nieco niepewny szept.
                      – Opowiesz mi, co się tam stało?
              Westchnął cicho, niemal boleśnie świadomy tego, że prędzej czy później i tak poruszyliby ten niechciany temat. 
                  – Poszedłem za tobą –  zaczął zmęczonym tonem. –  W przejściu natknąłem się na Igora...
                    – Walczyłeś z nim?
                    – A myślisz, że sam rzuciłby na siebie klątwę? – zapytał, nie bawiąc się w niepotrzebną kurtuazję.
                    – No tak... –  przyznała, schylając głowę, tak, by Draco nie mógł dostrzec zdradzieckich rumieńców wypływających na jej twarz. –  A później? Zawiadomiłeś Dumbledore'a?
               Zanim odpowiedział, zdobył się na sztywne kiwniecie głową, które w żaden sposób nie pohamowało jej ciekawości. 
                 – Z całą pewnością ten pajac gości już w jego gabinecie. Albo w Azkabanie... W sumie nie wiem, gdzie wysyłasz te swoje świstokliki... – zaczął snuć rozważania, nie bacząc na jej zaniepokojoną minę.
                    – Czyli już po wszystkim? –  zapytała, nie kryjąc czającego się w głosie niedowierzania.
                    – Na to wygląda.
           Podniosła wzrok, wiedząc, że to prawdopodobnie jedyna okazja, by zobaczyć jego twarz z tak bliskiej odległości.
             Miał zmęczone spojrzenie. Niewidzącymi oczami wodził po jej twarzy, zupełnie jakby chciał zapamiętać jakiś element, który do tej pory mu umknął. Nie sądziła, że jego otępienie było skutkiem walki, w końcu wyszedł z niej cało, a na jego ciele próżno było szukać zadrapań. A potem, przez jedną, krótką chwilę ich oczy się spotkały, a Hermiona miała dziwne wrażenie, że przez ten maleńki gest, będzie w stanie odczytać wszystkie głęboko skrywane myśli. Przez tę jedną magiczną chwilę naiwnie wierzyła, że zdoła mu pokazać całe to współczucie i troskę - jedne z najprostszych uczuć, jakie wobec niego żywiła - a on je zaakceptuje. Tak zwyczajnie; jak każdy inny człowiek w podobnym momencie, niemo dziękując, że w swojej dobroci gotowa była ofiarować mu aż tak wiele. Zaraz jednak Draco odwrócił wzrok, jego oczy ponownie straciły wyraz, a on sam przyśpieszył kroku, usilnie próbując nie dopuścić, by zanim dotrą do pokoju, zdążyła zadać mu choć jedno, nieprzychylne pytanie.
                   – Dziwne...  – zaczęła, przypominając sobie o czymś jeszcze. – No bo... Nie sądzę, żeby coś mi zrobił... To znaczy... Gdyby użył leglimencji, z pewnością bym o tym wiedziała. Za każdym razem, gdy Voldemort penetrował umysł Harry'ego, ten miał tego świadomość...
           Draco skrzywił się teatralnie, gdyż nieopatrzne połączenie słów ''Potter'' i "penetracja" nie przywodziło na myśl czegoś, po czym będzie później mógł spokojnie zasnąć.
                 – Dlaczego o tym myślisz?
                 – No bo... Wtedy, gdy ukrywaliśmy się za recepcją, słyszeliśmy głosy dwóch mężczyzn... Myślałam więc, że...
                  – To źle myślałaś – przerwał jej. Jego nieprzyjazny ton, przypominający bardziej wściekłe warknięcie niż zmęczony głos, sprawił, że na chwilę zapomniała, jak się oddycha.
             Niemal całą resztę drogi do pokoju pokonali w ciszy. Czasami tylko zerkali na siebie ukradkiem, przyłapując się nawzajem na robieniu tego samego. Zaraz jednak odwracali swój wzrok, zbyt speszeni, by ponownie się odezwać. 
              Dopiero gdy przejście przez pierwsze piętro okazało się dla nich nie lada wyzwaniem, zapomnieli o niezręczności, jaka towarzyszyła im dotychczas.
              Dla wielu gości trwające na dole przyjęcie nie było na tyle interesujące, by w spokoju mogli przesiedzieć na nim do rana. Rozgoryczeni własną porażką, woleli opuścić sztywną imprezę, by z godnością upić się do nieprzytomności we własnych pokojach, z dala od wścibskich oczu i pełnych zbędnego politowania spojrzeń. Niektórzy z nich, upojeni mieszanką okolicznych trunków, które tylko z przezorności, postanowili schować z dala od chciwych rąk współmieszkańców, już na samym początku zaszyli się we własnych pokojach, z których od czasu do czasu dobiegało donośne chrapanie, bądź nieskładny bełkot. Dla innych, jak Elizy Rodger, pokonanie całego piętra okazało się wyczynem tak heroicznym, że zaledwie w połowie drogi musiała usiąść na posadzce, by zebrać siły na dalszy spacer. Prowadząc przy tym monolog sama ze sobą, może nawet nie zauważyłaby przechodzącej obok pary, gdyby nie fakt, że rozpoznała w nich osoby, które pozbawiły ją zwycięstwa. 
                –  Wy! – wycharczała, próbując ustać na chwiejnych nogach. Przyozdabiając twarz w twórczy grymas, poprawiła przechylony na czubku głowy kok, mierząc przy tym w nich palcem. – Oszuści! Intry... Intryganci! – bełkotała dalej, na co ich brwi uniosły się geście politowania. 
                  Draco wyminął kobietę szybkim krokiem, asekuracyjnie przyśpieszając kroku, tak, by nie była w stanie dosięgnąć ich ręką. Gdy był już poza jej zasięgiem, rzucił:
                   – Mówił ci ktoś, że masz uroczy bełkot? 
                 Przez chwilę na całym korytarzu zapanowała wymowna cisza, w czasie której zarówno Hermiona, jak i Eliza patrzyły na Dracona z niezrozumieniem. Jednak podczas gdy grymas panny Granger wyrażał prawdziwe niedowierzanie, druga kobieta, dla której w tym stanie słowa blondyna przywodziły na myśl największy komplement, zarumieniła się ogniście, po czym odparła:
                  – Nie. Będzie pan pierwszy. 
Nie zdając sobie sprawy, jak bardzo niekorzystnie wygląda, zatrzepotała na wpół odklejonymi rzęsami, ruszając chwiejnie do przodu. 
                 – Nie będę. 
            Hermiona pochyliła się, próbując zakryć włosami twarz, byle tylko się nie roześmiać. 
                – Nie musiałeś tego mówić – zrugała go, choć w jej oczach kryło się rozbawienie. – To było nieuprzejme. 
                 Jednak zanim arystokrata zdołał jej odpowiedzieć, usłyszeli krzyk Elizy, do której najwyraźniej dopiero teraz dotarł sens wcześniejszych słów blondyna. 
                  – Za kogo wy się uważacie! – krzyknęła, wymachując w ich kierunku butelką. – Spójrzcie na siebie, przybłędy! To mój... Mój powinien być ten medal... I gloria... I zwycięstwo...
               – Popatrz w lustro, Rodger, a dowiesz się, że cuda istnieją. – odkrzyknął Draco. – Zobaczysz w nich barana. 
                   – Jak mogłeś? – zapytała Hermiona, teraz już bez skrepowania parskając śmiechem na komentarz blondyna. Widząc, jak i on uśmiecha się promiennie, zupełnie jakby zapomniał o wcześniejszych, niezręcznych pytaniach, dodała: – To było niepotrzebne, Malfoy.
                     – Zaprzeczasz sama sobie, Granger. Przyznaj, że ci się podobało.
                    – Obrażanie ludzi nigdy nie będzie mi się podobać – odparła, siląc się na poważny ton, choć, gdy zerknęła przez ramię i zobaczyła, jak Eliza nieudolnie szuka w torebce lusterka, jak polecił jej Draco, po raz kolejny miała ochotę się roześmiać. Odchrząknęła nieco głośniej, niż zamierzała, mówiąc:
                   – Lepiej przyśpiesz. Nie chcę być przy tym, jak Rodger w końcu znajdzie to lusterko.
               Nieco się zdziwiła, gdy wbrew oczekiwaniom, Draco przyśpieszył kroku. Domyśliwszy się, iż blondyn odpłynął myślami gdzieś bardzo daleko, ponownie przerwała ciszę, naiwnie wierząc, że tym samym oderwie go od zgubnych wspomnień.
                    – Co powiesz o moich zdolnościach przywódczych, Malfoy?
Draco spojrzał na nią przenikliwie, po czym pokręcił głową od niechcenia. 
                  – W ogóle nie istnieją... Poza tym są świetne   – dodał szybko, widząc, jak mruży oczy z wściekłości. 
                   – Posłuchałeś mnie, gdy mówiłam, byś przyśpieszył. – wytknęła mu, machając przy tym oskarżycielsko palcem.
                – Im szybciej cię zaniosę, tym szybciej dasz mi spokój.
Uśmiechnął się ironicznie, wiedząc, że doprowadzi ją tym do szaleństwa. Korzystając z faktu, że chłopak ponownie popadł w dobry nastój, postanowiła ponownie zacząć temat, który wcześniej ich poróżnił. Przeczuwała, że dopóki nie dowie się prawdy, nie zaśnie spokojnie.
              – Malfoy...  – zaczęła, o wiele ciszej niż zamierzała. –  I to naprawdę wszystko?
           Milczał przez chwilę, tak pochłonięty we własnych myślach, że nie była na tyle odważna, by mu przerwać. A potem spojrzał na nią przenikliwie, jednocześnie marszcząc niebezpiecznie brwi.
                   – Tak.
            Jedno słowo, wypowiedziane zwykłym, doskonale jej znanym tonem, zawierało w sobie tak wielkie   pokłady niezrozumienia, że nie sądziła, iż kiedykolwiek Draco pozwoli sobie na taką słabość w jej obecności.
                  – Więc o czym tak ciągle myślisz?
Nie spodziewała się, że Draco jej odpowie. Przygryzła wargę, gdy westchnął głęboko, a potem spojrzał na nią zza kurtyny rzęs.
                 – Szczerze?
                 – Tak.
Zwlekał dłuższą chwilę z odpowiedzią, jakby bawiła go jej ciekawość, po czym odparł:
                 – Zastanawiam się, czy przekląć cię teraz, czy może później.
Uśmiechnęła się pobłażliwie, wiedząc, że po raz kolejny nie powiedział jej prawdy. 
                  – Później. Jeszcze mnie nie doniosłeś.

                 
***

           Zbawienny trzask łazienkowych drzwi wybudził go z dziwnego letargu, w którym przebywał już od kilkunastu minut. Uniósł bezwiedny wzrok przed siebie, zatrzymując go na ich nieskazitelnie białej powierzchni, z przytłaczającą świadomością, że za tą cienką warstwą stoi niczego nieświadoma Granger. Karczemne myśli nie dawały mu ani chwili wytchnienia, sprawiając, że poczucie bezradności i niesprawiedliwości nie pozwalało mu dłużej udawać, że rozmowa z Gryfonką w jakiś szczególny sposób go interesuje. Ignorując jej naturalny, przepełniony skrywaną od dawna ulgą, monolog, usiadł na kanapie i bezwiednie śledził ją nieobecnym wzrokiem. Dopiero gdy w jego ręku pojawiła się trzecia tego wieczoru szklanka Whisky, Hermiona porzuciła pasjonujące zajęcie, jakim było układanie porozrzucanych wcześniej przez niego pergaminów i spojrzała na niego, na pozór zdziwionym i przejętym spojrzeniem. Nie zapytała go jednak o nic, może nadal naiwnie myślała, że po tym wszystkim, co dziś przeżyli, sam będzie skory do większych zwierzeń. Doskonale przecież wiedział, że w świecie, którego od najmłodszych lat był nieodzowną częścią, nie było dla niej miejsca. Pojawienie się Bellatriks było jedynie nieplanowanym końcem dziecinnej bajeczki, jaką wcisnął im niegdyś Dumbledore. Więc dlaczego zamiast ulgi, jedyne co poczuł to... żal?
                  – Nie uważam, by Ognista Whisky była najlepszym pomysłem przed planowaną teleportacją, Draco. 
                 Otworzył oczy, świadomy tego, jak bardzo pochłonęły go własne, mroczne myśli, w których prześladowały go pewne martwe, brązowe oczy. Nie zdziwił, się słysząc głos, który z pewnością nie należał do kasztanowłosej Gryfonki; w końcu już od dawna spodziewał się nadejścia tej chwili.
                   Nie zrażony swoim roztargnieniem, z wolna opuścił wzrok na kominek, gdzie wśród płomieni spoglądał na niego Albus Dumbledore.
                  – Przywykłem – odparł, z premedytacją przechylając szklaneczkę i upijając z niej ostatni łyk zbawiennego płynu. Odstawiwszy ją na stojący nieopodal stolik, obdarzył dyrektora nieco znudzonym spojrzeniem.  – Przybył pan pogratulować nam sukcesu? – zapytał na poły pogardliwym, na poły zadziornym tonem, nie mogąc już znieść ciszy, w czasie której czuł, jakby wzrok profesora prześwietlał go niemal na wylot.
                   – W istocie – odparł Dumbledore obdarzając go przychylnym spojrzeniem, które w tym momencie irytowało go bardziej niż sama jego obecność.
                    Arystokrata prychnął głośno, zupełnie nie przejmując się tym, z kim rozmawia i faktem, że takowe zachowanie z pewnością nie przypadło do gustu jego rozmówcy, który nadal uparcie milczał.
                   – Nie wydaje mi się, by był to jedyny powód tej wizyty  – zaczął Draco, gwałtownie podnosząc się z kanapy i ignorując jej głośne skrzypienie. Podszedł bliżej kominka, tępo wpatrując się w jego płomienie i majaczącą wśród nich głowę Dyrektora Hogwartu, której widok zdziwiłby go w mniejszym stopniu, gdyby nie powszechnie znany fakt, iż profesor stroni od takowego rodzaju komunikacji i unika jej niczym Wymiotek grylażowych, które swego czasu któryś z uczniów ciągle podrzucał mu do jego całorocznego zapasu dropsów.
                   Albus zaśmiał się serdecznie, choć jego spojrzenie pozostało zmęczone i smutne.
                    – Ponownie masz racje – odparł, sprawiając wrażenie, że nieprzychylna postawa chłopaka nie zrobiła na nim żadnego wrażenia.
                   Draco mógłby przysiąc, że czarodziej w ostatniej chwili powstrzymał się, by nie krzyknąć: dziesięć punktów dla Slyterinu, jak miało to miejsce przed paroma miesiącami. Zamiast tego jednak dyrektor odchrząknął spokojnie, po czym przemówił już dużo poważniejszym tonem:
                     – Mam nadzieję, że pannie Granger nic nie dolega – zaczął, nieudolnie skrywając troskę. Draco prychnął ostentacyjnie, lecz gdy dostrzegł nieustępliwe spojrzenie mężczyzny, zdobył się na odpowiedź:
                        – Nic jej nie jest.
                        – To dobrze  – skwitował krótko Dumbledore. –  Nie byłoby rozsądne posyłać ją ranną do Acanthia Way. Obaj dobrze wiemy, że tylko będąc w pełni sił, będzie wystarczająco... użyteczna. A przecież taki jest plan, mam rację?
                   Draco mimochodem podniósł głowę, wpatrując się w czarodzieja zdziwionym wzrokiem. To niemożliwe, by dosłyszał w tym zdaniu jakiś podtekst, bo to by znaczyło, że Dumbledore wie o wiele więcej, niż mogłoby się wydawać. Czy postępując zgodnie ze swoją maksymą, z czystym sumieniem zgodziłby się posłać Gryfonkę na pewną śmierć w imię większego dobra?
                 Draco szczerze w to wątpił, toteż nie dając po sobie poznać, że słowa mężczyzny wywarły na niego jakikolwiek wpływ, zapytał:
                     – Acanthia Way?
                    Dyrektor przytaknął, nie kusząc się o zabranie głosu, choć chłopak doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak wiele niewypowiedzianych słów ciśnie mu się w tej chwili na usta.  Nic więcej nie było mu jednak potrzebne, wszystkiego się dowiedział. Nie widział zatem dalszego powodu, by podtrzymywać tę nieprzyjemną pogawędkę.
                    – To wszystko? – zapytał oschle, choć jego głos dużo bardziej przypominał zirytowane i zdenerwowane warknięcie. Nie spodziewając się od mężczyzny żadnej odpowiedzi, odwrócił się na pięcie, zmierzając do stolika, na którym spoczywała nieśmiertelna Whisky. Ignorując obecność czarodzieja i fakt, że zachowanie godne młodocianego alkoholika raczej nie spotkałoby się z jego aprobatą, nalał sobie sowicie bursztynowego płynu.
             – Jeszcze jedno – dobiegł go stłumiony głos Dumbledore'a; tak odmienny od tego niedbałego, wręcz lekceważącego tonu, którym mówił do tej pory.
             Draco nie odwrócił się jednak niemal boleśnie świadomy, do czego zmierza starszy czarodziej i jaka będzie puenta tegoż spotkania. Przechylił jedynie lekko głowę, zupełnie jakby dawał mu znać, że słucha, choć już nie tak cierpliwie, jak wcześniej.
                  – Sądziłem, że zdążył pan już poznać historię całego zajścia ze wspomnień Igora. Użycie na nim Leglimencji było pierwszym, co pan zrobił, gdy tylko wysłałem świstoklikiem jego ciało, mam rację?
                  Dumbledore zaśmiał się gorzko, wzbudzając przy tym większe iskry w palenisku.
                  –  Czyż nie poznałem jedynie tego, co zechciałeś mi pokazać? – zapytał cichym szeptem. Dopiero po kilku sekundach przemówił ponownie. – Nie oskarżam cię, chłopcze. Myślisz, że droga, którą sobie obrałeś, jest zawiła i niebezpieczna, choć w rzeczywistości jeszcze nigdy nie była tak prosta, jak teraz.
                             – Może pan sobie darować podobne historyjki. Nie jestem Potterem. – wycedził Draco, zaciskając ze złości zęby.
               Dyrektor Hogwartu kiwnął sztywnie głową, zupełnie jakby dopiero w tej sekundzie zdołał pojąć znaczenie słów chłopaka. Westchnął przeciągle i jakby z rezygnacją, po czym przemówił:
                       – Pamiętaj, że nie jesteś sam, Draco.
             Arystokrata przymknął powieki, czując, jak niewidzialny ciężar osiada mu na piersi, zupełnie jakby tym jednym zdaniem staruszek chciał zdusić w nim ostatnią  szansę, na pozbycie się wyrzutów sumienia. Odwrócił się w jego stronę; po raz pierwszy spoglądając na niego z czystą, boleśnie prawdziwą szczerością. Uśmiechając się nieco z trudem, wyszeptał:
                   – Jestem sam. Zawsze byłem.
              Ciszę, która między nimi zapanowała, przerwało donośne skrzypienie łazienkowych drzwi i stłumione odgłosy dziewczęcych kroków.
              – Profesorze Dumbledore!  – krzyknęła rozradowana Hermiona w chwili, w której dostrzegła, że arystokrata z kimś rozmawia. Nieprzejęta napiętą atmosferą, podbiegła bliżej, przywitana serdecznym uśmiechem czarodzieja.  – To naprawdę pan! Nie mieliśmy żadnej informacji od Zakonu. Zaczynałam się martwić! Co profesor tutaj robi?
                  – Chciałem wam pogratulować. Oboje na to zasługujecie – dodał, wymownie patrząc na blondyna. – Muszę już wracać, Draco dokładnie zna dalsze instrukcje. Powodzenia!
               – Ale...  – zaczęła Hermiona zawiedzionym głosem, chociaż umilkła, gdy napotkała przenikliwe spojrzenie Dumbledore'a.
                W następnej sekundzie kominek rozjarzył się jeszcze bardziej, rozświetlając większą część pokoju i posyłając iskry w ich kierunku, a głowa Dumbledore'a zniknęła z płomieni, pozostawiając ich z nieco zdziwionymi minami.
                        – Nie rozumiem... – powiedziała cicho, odwracając się w stronę blondyna  i szukając u niego odpowiedzi.  – O czym z nim rozmawiałeś?
Chłopak spojrzał na nią kątem oka, nawet nie siląc się o arogancki uśmiech.
                      – O przyszłości. – odparł cicho i zgodnie z prawdą, odstawiając szklankę na stolik i zmierzając w stronę łazienki.
                       – Malfoy...
              Arystokrata przystanął z ręką na klamce, po czym powoli się odwrócił, racząc dziewczynę pytającym, nieco zniecierpliwionym spojrzeniem. Przełknęła z trudem ślinę, skupiając wzrok na rękawie poszarpanej bluzy, który już od dłuższego czasu mięła w palcach.
                    – Nie mówisz mi wszystkiego, prawda?
           I chociaż było to proste pytanie, obawiał się je usłyszeć. Z jednej strony kryło w sobie tyle żalu i oskarżenia, że  nie mógł spokojnie spojrzeć w oczy stojącej przed nim dziewczynie; z drugiej zaś zawierało jakąś maleńką cząstkę nadziei, którą Hermiona  ciągle w nim pokładała.
         Wbrew temu, co podświadomie chciał powiedzieć, przymknął na chwilę powieki, po czym obdarzył ją bolesnym spojrzeniem.
                    – Szykuj się, Granger. Wyruszamy za pół godziny.
           Już więcej na nią nie spojrzał. W następnej sekundzie zatrzasnął drzwi do łazienki, odgradzając się od dziewczyny i zastawiając ją samą w salonie, z zawiedzioną miną,  miauczącym kotem, pałętającym się gdzieś pod nogami i tysiącem pytań w głowie.


* F.Dostojewski, Zbrodnia i kara. 
___________________________________________________________

Hejo hejooo :D
Odkryłam coś zaskakującego - jak bardzo lubię czytać wszelakie opowiadania angst, tak bardzo sama nie umiem o tym pisać. Może dlatego ten rozdział szedł mi tak opornie? (Pomijając oczywiście fakt, że najpierw połowa samoistnie się skasowała i musiałam ją pisać od nowa, a przed tygodniem to, co udało mi się naskrobać, swawolnie wypłynęło sobie do sieci. Kiedy i jak? Nie mam pojęcia).
Tym rozdziałem nie kończę ostatecznie swawolnego rumakowania, jakie do tej pory trwało, choć muszę przyznać, że w obliczu tego, co spotka ich w  przyszłości, można by to uznać za końcowy tętent kopyt.
Opowiadanie nieubłaganie dobiega końca, dlatego postanowiłam zagęścić nieco akcję. Wszystko mam wymyślone już od dawien dawna, nie sądziłam jednak, że tak trudno będzie przelać to na papier... a właściwie monitor. W każdym bądź razie ja już swoje zrobiłam - teraz czekam na Was i na Wasze komentarze. Piszcie co Wam w duszy gra! xd
PS: Gdybyśmy nie widzieli się już do świąt (co jest wysoce prawdopodobne, jako że jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się napisać rozdziału w tydzień), chciałabym Wam już teraz życzyć
Wesołych Świąt!!!

                    
                                         I love Ron, but Dramione always made more sense to me, and always will.

9 komentarzy:

  1. Nawet nie wiesz jak się cieszę na nowy rozdział! :D Dałaś mi idealny prezent na święta :) Ale wracając do rozdziału:
    wydaje mi się, że Hermiona doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że Draco przed nią zataja pewne fakty i tym bardziej sama będzie szukała odpowiedzi na nurtujące ją pytania nie włączając w poszukiwania Draco i znając Hermionę i jej zaciętość i inteligencję znajdzie wszystkie odpowiedzi, przynajmniej mam taką cichą nadzieję. Zawsze może już coś podejrzewać i pamiętać więcej niż powiedziała Draconowi? Kto powiedział, że i ona nie może mieć przed nim tajemnic?
    Draco i ten moment, w którym rozmawiał z Bellatriks- miałam wrażenie, że zaraz się na nią rzuci, za to chociażby, że stała tak blisko Hermiony i mogłaby ją jakoś bardziej uszkodzić. No,ale niestety tak się nie stało, no ale niewiadomo jak będzie wyglądać ich kolejne spotkanie. Wydaje mi się, że Draco chcąc nie chcąc zacznie obmyślać jakiś plan, żeby uniknąć tego, co dla Hermiony wydaje się nieuniknione. Oczywiście jak nie on to Dumbledore na pewno już ma jakiś plan, bo staruszek na pewno jest kilka kroków przed Śmierciożercami.
    Nie pozostaje mi nic innego jak czekać na kolejny rozdział i liczyć, że coś między nimi się wydarzy. No, ale takie czekanie tylko podjudza moją wyobraźnię. Ale tytuł wydaje się być obiecujący - " Ostatni raz ". Dlatego pisz, pisz, bo nie wiem ile będę w stanie czekać. :D
    Po za tym Wesołych Świąt :) niech zajączek Ci przyniesie ogromne pokłady weny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm jestem pierwsza? Na to wygląda. Korzystając z okazji, zostawię tu mój komentarz :)
    Zastanawia mnie zachowanie Dracona w obecności Belli. Podświadomość podpowiada, że grał... i chyba rzeczywiście tak było. Oby tak było.
    Najbardziej lubię fragmenty z droczącymi się Draco i Hermi. Wychodzą Ci fenomenalnie! Zresztą dobrze o tym wiesz ( ͡° ͜ʖ ͡°)
    Rozmowa z Albusem przypomniała mi tę z Harrym w piątym tomie. Staruszek to taka dobra dusza, ale wątpię w to, że Draco będzie tak wylewny jak Harry.
    Historia się kończy i jest mi smutno, ale bardzo się cieszę, że byłam tu prawie od początku. Skoro o tym mowa, ile rozdziałów jeszcze przewidujesz? Aż jestem ciekawa :)
    To chyba tyle ode mnie. Ten komentarz jest dość nieskładny, ale ja już tak mam :D
    Pozdrawiam i życzę weny!
    Arcanum Felis
    przy okazji zapraszam na nowy rozdział
    http://music-and-love-mission.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Ave ja!

    No rozdział wyszedł ci klimatyczny, nie ma co :)
    Nawiązując do komentarza Weroniki: oczywiście, że Draco grał! Nawet nie dopuszczam do siebie myśli, że może być inaczej.
    Aż mnie w żołądku skręca, gdy pomyślę sobie ile to jeszcze komplikacji przed nami, ile wzlotów i upadków nim wszystko wreszcie dotrze do happy endu (innego być nie może - przecież wiesz).
    No i pojawienie się Dumbledore'a - światełko w tunelu :D (naprawdę nie wiem, jak ten gostek to robi, że zawsze zdaje sobie sprawę, że coś się święci).
    Brawo dla Dracona za "nie jestem Potterem".
    Trzy słowa do pana Malfoya: POGADAJ Z KIMŚ. Serio, ziomek, nie jesteś sam, za ścianą zostawiłeś całkiem fajną loszkę, wygadaj się jej, powiedz, co ci leży na wątrobie i od razu zrobi ci się lepiej. A jak nie chcesz z fajną loszką, to chociaż pogadaj z jej kotem.

    Na koniec Voldemortowi mówimy: AKYSZ POCZWARO!

    PS: Żartuję, na koniec chciałabym życzyć Smacznych Świąt i Wesołego Jajka XD

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem tu już od jakiegoś czasu ale dopiero po raz pierwszy komentuje. Piszesz świetnie i po przeczytaniu rozdziału czekam z niecierpliwością na kolejny! Pozdrawiam i... WENY!

    OdpowiedzUsuń
  5. Super rozdział !! Czekam na kolejny !! 😘 Pozdrawiam i weny życzę! ❤

    OdpowiedzUsuń
  6. Hmm, tak właściwie to nie wiem, co myśleć... To spotkanie było dość specyficzne, prawdę mówiąc. Wszystko staje się coraz bardziej zawiłe i naprawdę zaczyna zjadać mnie ciekawość, co właściwie jeszcze może się stać. Zaskakujesz, naprawdę zaskakujesz :D!
    Rozmowa i przekomarzania Draco i Hermiony słodkie i urocze, uwielbiam ich rozmowy!
    Wybacz, ze tak krótko, ale czas mi się kończy i muszę zmykać na umówione spotkanie!
    Czekam na kolejny rozdział i życzę weny!
    Charlotte

    OdpowiedzUsuń
  7. Cokolwiek się stanie, to błagam nie rozdzielaj ich na koniec. Nie przeżyje, jeśli ta historia się źle skończy - w najlepszym wypadku, bo w najgorszym, to będziesz mnie odwiedzać w wariatkowie do końca życia, obiecuję.

    OdpowiedzUsuń
  8. Rozdział cudowny. Przepraszam że dopiero teraz komutuje ale miałam sporo na głowie. Zastanawia mnie jaką tak naprawdę role odgrywa Draco i co robi Bellatrix. Oraz co planuje Dumbledor? Hermiona chyba zaczyna czuć "miętę" do Dracona. A on coś przed nią ukrywa i aż mnie skręca żeby się dowiedzieć co. Serdecznie pozdrawiam lecę czytać dalej

    OdpowiedzUsuń