Draco i Hermiona

Draco i Hermiona

23 października 2015

Rozdział 5 Prawdziwe oblicze

Pokaż mi siebie
Nie wyrachowanego
Nie z maską potwora
pokaż mi siebie
jestem gotowa...
                                                                                                                                                            
 
***


Czas i tak zwe­ryfi­kuje nasz de­cyz­je. Ich słuszność, po­ziom i formę. Czas ukoi ten ból te­raz, by po­tem roz­dra­pać go jak ranę z dzieciństwa. Do krwi, naj­czys­tszej krwi. Więc przyszło mi cze­kać? Cze­kać na sąd. Na os­karżenie ja­kie będę kiero­wała je­dynie do Ciebie? Więc tak, przyszło mi cze­kać. Nie te­raz mi żałować, płakać i wspo­minać o To­bie od ra­na. Przyj­dzie bo­wiem ta­ki dzień w którym już na­wet od­bi­cie w lus­trze nie będzie praw­dzi­we, nie mo­je. Świado­mie czy nie obo­je zniszczy­liśmy to czys­te uczu­cie. Obo­je nie spot­ka­my już cze­goś ta­kiego w zmien­nej przy­rodzie. Obo­je żałuje­my mniej lub bar­dziej. Obo­je cier­pi­my. Al­bo po pros­tu chcę żeby to było obo­je. Bo sko­ro nie połączyło nas szczęście, nich i ból nie dzieli. Tak. Tak ra­no a ja zno­wu błądzę po miłych wspom­nieniach . Zno­wu do Ciebie mówię i zno­wu uk­radkiem płaczę. Może to ta nad­chodząca jesień, a może mo­je praw­dzi­we ob­licze. A może praw­da odeszła z dniem Twojego wy­boru. Może. Bądź co bądź cze­kam na ten czas, w którym wszys­tko to w co przyszło nam wie­rzyć zos­ta­nie zwe­ryfi­kowa­ne, potępione i żądne zem­sty. Cze­kam...



***

Wiele godzin musiało upłynąć nim pogodziła się z myślą, że zamieszka ze znienawidzonym Ślizgonem. Wiele łez musiała wypłakać po nocach nim zaakceptowała jego obecność w pokoju obok. Nie czuła się z nim bezpiecznie. Dwie pierwsze noce w namiocie spędziła na nasłuchiwaniu, czy panującą wokół ciszę nie zakłóci jego nagłe, nieoczekiwane zachowanie. W ich tymczasowym obozie czuła się niezwykle samotnie i nie pomagało jej nawet wielogodzinne tulenie do siebie Krzywołapa, który w tych niesprzyjających warunkach stał się dla niej niejako namiastką normalnego życia. Jej krzyki i ciągłe kłótnie z Malfoyem w ciągu dnia odreagowywała gorzkim płaczem w nocy. Jedynie wtedy mogła przestać udawać, że czuję się komfortowo w jego obecności, a jego palące spojrzenie, które ciągle czuła na karku wcale jej nie przeraża. Miała wrażenie, że odchodząc z Grimmauld Place straciła jakaś niewielką cząstkę samej siebie i w duchu śmiała się z własnej głupoty, gdy przypominała sobie jak jeszcze parę dni temu unikała towarzystwa innych członków Zakonu, zamykając się szczelnie w swoim pokoju, albo przesiadując godzinami przy oknie na poddaszu. Teraz oddałaby wszystko byle tylko móc zobaczyć twarze swoich przyjaciół i wyżalić im się ze swojego wewnętrznego rozbicia. Brak kontaktu z nimi stawał się dla niej zbyt bolesny, choć miała świadomość, że to dopiero początek jej misji i do siedziby Zakonu wróci co najwyżej za parę tygodni. Chwilami była nawet zła na Dumbledore'a, że powierzył jej to zadanie i skazał ją tym samym na towarzystwo Ślizgona. Starała się jednak wierzyć, że we wszystkim co staruszek zaplanował jest jakiś głębszy sens, pomimo tego, że trudno jej było się go doszukać, gdy lustrowało ją bezlitosne, stalowe spojrzenie chłopaka. Siedziała zwinięta w kłębek na skórzanym fotelu, trzymając na kolanach opasłą księgę, której nawet nie potrafiła udawać, ze czyta. Wpatrywała się jednak uparcie w to samo zdanie już od dobrych kilku minut, jakby to w nim szukała odpowiedzi na dręczące ja pytania. Nie wiedziała jak ma zareagować na rewelacje Malfoya, który przed dwoma godzinami raczył ją poinformować kto jest ich pierwszym celem. Nie mogła zapanować nad lękiem, który z taka łatwością malował się jej na twarzy jedynie na wspomnienie okrutnego Śmierciożercy. Ostatni raz widziała Mancaira, gdy ten z uśmiechem godnym szaleńca stał nad ciałem jakiegoś młodego i niedoświadczonego Aurora i upajał się faktem, że chwilę wcześniej pozbawił go życia. Nie miała pojęcia jak go obezwładnią, ale z pewnością czułaby się lepiej mając teraz u swojego boku kogoś zaufanego, a nie innego Śmierciożercę, z którym notabene Mancair jeszcze tydzień temu walczył ramię w ramię. Pokręciła z rezygnacją głową, odganiając przy tym natłok zgubnych  myśli. Spojrzała kątem oka na Malfoya, który siedział bez ruchu na kanapie i tępo wpatrywał się w szalejący w kominku ogień. Wiedziała jednak, że pod maska opanowania, którą przybrał, targają nim ogromne emocję, a widok zaciśniętej w pięść lewej ręki, na której, jak dobrze wiedziała, znajdował się mroczny znak, tylko ją w tym przekonaniu utwierdził. Wiedziała, że dla blondyna to spotkanie będzie jeszcze trudniejsze i przez ostatnie dwie godziny starała się nie wchodzić mu w drogę, tak by mógł w spokoju się do niego przygotować. Świadomość, że mimo wszystko musi przerwać tą upragnioną ciszę sprawiła, że jej serce zaczęło bić tak szybko i mocno, jakby chciało w następnej chwili dosłownie wyrwać się z jej piersi. Nie była jednak pewna czy jest to spowodowane  faktem, że do zmierzchu została niespełna godzina, czy tym, co zamierzała właśnie zrobić. Nie miała jednak czasu by choć wyrównać swój niespokojny oddech i przygotować się mentalnie na konfrontacje ze Ślizgonem, który jak na złość właśnie teraz postanowił ją ignorować. Odchrząknęła cicho i z determinacją zaczęła wpatrywać się w blondyna, chcąc w ten sposób ściągnąć na siebie jego uwagę. On jednak nadal uparcie wpatrywał się w ogień, jakby nie był do końca świadomy, że w salonie jest ktoś jeszcze.
- Malfoy... - zaczęła cicho, przełykając gulę, która niespodziewanie stanęła jej w gardle. Już sam przyjazny ton, którym się do niego zwróciła wydawał się być podejrzany, jednak Ślizgon nie raczył się odezwać, ani nawet zaszczycić jej spojrzeniem. Nie zniechęcona jego lekceważącą postawą, wstała z fotela i niepewnie przykucnęła przed blondynem, zasłaniając mu tym samym widok ognia w kominku. Pozbawiony możliwości wpatrywania się w płomienie chłopak w jednej chwili przeniósł na nią swoje stalowe spojrzenie, w którym nie kryło się nic poza pogardą i złością. Nie odezwał się jednak słowem, ale fakt, że nie spuścił z niej wzroku dał jej pewność, że chłopak ją słucha i że może mówić dalej.
- Chcę iść z Tobą - powiedziała cicho, jakby obawiała się, że choć odrobinę głośniejszy ton  bardziej go zirytuje. Wpatrywała się z determinacją z w jego stalowe źrenice, jakby to w nich szukała zgody. Trwało to dłuższą chwilę i dziewczyna powoli zaczynała się zastanawiać, czy blondyn faktycznie usłyszał jej cichą prośbę. Jedynie lewa ręka, którą zacisnął jeszcze mocniej w pięść utwierdziła ją w przekonaniu, że jej słowa do niego dotarły, co więcej, że nie jest z nich zadowolony. Nic jednak nie odpowiedział, pomimo tego, że wpatrywał się z nią z taką determinacja, jakby chciał dokładniej poznać każdy cal jej twarzy i policzyć maleńkie piegi, które na niej miała. Wytrzymała dzielnie to palące spojrzenie i cierpliwie czekała na jakąkolwiek reakcje z jego strony.
- Nie - usłyszała po chwili tonem, który nie znosił sprzeciwu. W jednej chwili zmarszczyła brwi i splotła ręce na piersiach, dając mu tym samym do zrozumienia, że w zupełności nie zgadza się z jego decyzją. Spojrzała na niego miną urażonego dziecka, któremu nie pozwolono na zabawę, mimo, że odrobiło już wszystkie lekcje.
- Dlaczego? - spytała na tyle głośno, by chłopak miał pewność, że nie ma wyjścia i będzie musiał podać jej setki powodów, dla których jej pomoc jest mu zbędna.
- Naprawdę chcesz wiedzieć? - spytał ironicznie, a na jego bladej twarzy malowała się tylko czysta postać pogardy. Wiedziała co chłopak chciał jej powiedzieć. Traktował ją jako zwykłą szlamę, która nie może mu nic zaoferować poza upierdliwym gadulstwem. Ślizgon, mimo, że skryty i opanowany, dysponował solidnym wyszkoleniem i znał zaklęcia, o których ona nigdy w życiu nie słyszała. Miała świadomość, że byłaby dzisiaj w nocy dla niego jedynie zbędnym ciężarem, a najlepiej będzie, gdy chłopak rozprawi się z Mancaire'm sam. Jednak w głębi duszy czuła, że to dlatego Dumbledore wyznaczył jej te misję. By była dla Malfoy'a swoistym głosem sumienia, który mimo, że tłumiony, nie dopuściłby do opuszczenia przez chłopaka niebezpiecznej drogi, którą wyznaczył mu sam Dyrektor Hogwartu i zawrócenia do mroku w którym niegdyś przebywał. Może i nie przyda mu się w walce, ale jej obecność na pewno podziała na niego jak przysłowiowa płachta na byka i sprawi, że chłopak będzie chciał jej udowodnić, że potrafi pokonać wroga w pojedynkę, a Dumbledore popełnił błąd wysyłając ją z nim.  Zamilkła, a on obdarzył ją ironicznym uśmiechem, który zapewne miał oznaczać pogardliwe ,,tak myślałem".  Wstał po chwili  i bez słowa wyszedł do swojej sypialni. Została sama w salonie, tępo wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą był arystokrata. Szybko przyszło opamiętanie. Podniosła się z kolan, gdy chłopak ponownie pojawił się przy niej, trzymając w reku swoją różdżkę. Minął ją szybko, nawet nie zaszczycając ostatnim spojrzeniem i wyszedł z namiotu nim zdołała wykrztusić choć jedno słowo. Podbiegła do niewielkiego stolika w rogu i zgarnęła z niego swoja różdżkę, po czym schowała ją za za pasek jeansów i ruszyła ku wyjścia. Malfoy stał przy krawędzi skały i z determinacją patrzył na zachodzące słońce, które powoli chowało się za horyzontem. Mieli niecałą godzinę do zapadnięcia zmroku. Stanęła obok chłopaka, udając że nie widzi jego zaskoczonej miny i pulsującej żyły na skroni, która mogła oznaczać, że jego poziom gniewu wzrósł o parę stopni.
- Idę z Tobą, czy Ci się to podoba, czy nie, więc pogódź się z z tym i przenieś nas na miejsce. Chcę mieć już to za sobą - powiedziała, uprzedzając tym samym jego cięty komentarz dotyczący tego, że go nie posłuchała i nie zamierza zostawać w namiocie. Zamrugał kilkakrotnie, nie wiedząc jak ma skomentować wypowiedź dziewczyny. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że Hermiona najwyraźniej żyje w przekonaniu, że aby dotrzeć do wioski, użyją teleportacji. Wyprostował się znacznie i obdarzył dziewczynę ironicznym uśmiechem. Nagle do głowy wpadł mu pewien pomysł. Owszem, uważał, że niejaka panna G., jest mu całkowicie zbędna, jednak nie mógł oprzeć się pokusie by wyprowadzić ją z równowagi. Była to jego ulubiona rozrywka i nie zamierzał z tego w żadnej chwili rezygnować.
- No dobra, możesz iść - powiedział łaskawie, siląc się na przyjazny ton, którego nota bene nigdy w stosunku do niej nie używał. Chyba zdała sobie z tego sprawę, bo odwróciła gwałtownie głowę w jego stronę i zamrugała kilka razy wyraźnie zaskoczona.
- Tak po prostu się zgadzasz? - zapytała, jakby nie mogła uwierzyć, że arystokrata tak szybko jej ustąpił. Wzruszył od niechcenia ramionami dając jej do zrozumienia, że nie zrobił niczego szczególnego, po czym odwrócił głowę w stronę wioski. Słońce prawie już zaszło. Spojrzała na chłopaka i gdy zauważyła, że ironiczny uśmiech nie schodzi mu z twarzy, przekrzywiła głowę lekko w bok i zmrużyła oczy dopatrując się w jego zachowaniu czegoś dziwnego.
- Nie wierzę. W tym musi być jakiś haczyk - dodała zamyślona, nadal wpatrując się w chłopaka - Ale ostrzegam, że jeśli chcesz mnie rzucić Mancair'owi na pożarcie, to Dumbledore się o tym dowie... - Zaśmiał się szczerze i pokręcił głową w geście roztargnienia.
- O tym nie pomyślałem Granger, chociaż to nie jest wcale taki zły pomysł... - dodał już cicho, a przed oczami zagościła mu wizja jego dalszego, spokojnego życia, które wiódłby po niechybnej śmierci Gryfonki. Nijak nie skomentowała jego wypowiedzi, ale obdarzyła go spojrzeniem, które mogło zabijać. Postanowiła jednak nie drążyć już dalej tej sprawy i najzwyczajniej w świecie zaakceptować fakt, że po raz pierwszy w życiu Malfoy jej ustąpił. Podeszła do niego i złapała go za ramię, gotowa do natychmiastowej teleportacji. Chłopak odwrócił głowę w jej stronę, a na jego skroni ponownie pojawiła się maleńka żyłka zdradzająca jego irytacje faktem, że odważyła się go dotknąć. Spojrzał w jej ciemne oczy i siląc się na spokojny ton, zapytał - Mogę wiedzieć co robisz Granger?
Gryfonka zmarszczyła nieco brwi, nie bardzo wiedząc o co chłopakowi chodzi. Przecież już raz teleportowali się razem i wtedy to Ślizgon jej dotknął. Chociaż dotykiem raczej nie nazwałaby tego stalowego uścisku, który dosłownie miażdżył jej rękę. Ona chwyciła go za ramię niezwykle delikatnie i była z tego faktu poniekąd zadowolona.
- Oh na Merlina, Malfoy! Opanuj się! Myślisz, że dotykanie oślizgłego gada jakim jesteś sprawia mi przyjemność?! Więc pragnę Cię uświadomić, że nie! Nie mam ochoty Cię dotykać, no chyba, że dziesięciometrowym kijem, ale żadnego jednak nie znalazłam, więc schowaj łaskawie swoją dumę i teleportuj się wreszcie. Możesz być pewny, że od razu po przybyciu na miejsce cię puszczę... i zaraz potem umyje rękę... - dodała już ciszej, tak by przywódca Slyterinu tego nie usłyszał.  Nic nie odpowiedział, jednak swoją drugą ręką, złapał ją za palce i powoli, jeden po drugim zaczął je odczepiać ze swojego przedramienia. Jego kpiący uśmieszek nie schodził mu przy tym z twarzy, a do zszokowanej Gryfonki dotarło wreszcie, że najwyraźniej ma do czynienia z osoba chorą psychicznie. Gdy już odczepił jej wszystkie palce którymi go dotykała, a jej dłoń, pozbawiona prowizorycznego podparcia opadła wzdłuż jej ciała, ponownie się wyprostował i spojrzał jej w oczy.
- Wiesz Granger, czasami mi się wydaje, że zamieniłaś się na rozumy z tym swoim głupim kotem - powiedział zaczepnie, upajając się chwilą i tym, że ponownie wyprowadził ją z równowagi. Nie dał jej jednak dojść do głosu i nic sobie nie robiąc z chęci mordu, którą miała w oczach, kontynuował dalej - Może i nie jesteś zbyt bystra, ale powinnaś zdawać sobie sprawę z tego, że wioska otoczona jest barierami ochronnymi, które Mancair założył żeby wychwycić każde źródło magii, które będzie starało się przez nie przedrzeć. Jak mniemam, bariery te zaczynają się u stóp tej góry, więc nie możemy się tam teleportować. On nie jest takim bezmózgiem jak Ty i zanim weszlibyśmy do wioski, jego już by w niej nie było. A wtedy Granger szukaj wiatru w polu. Nie wiem po co Dumbledore Cię tu wysłał, niby jesteś taka mądra, a w rzeczywistości nic nie umiesz. Jeśli chcesz wiedzieć to musimy się dostać do wioski w całkowicie mugolski sposób a jedyna droga, która tam prowadzi to ta w dół - powiedział z wyższością i wychylił się lekko za krawędź pułki skalnej na której stali, patrząc kilkadziesiąt metrów w dół na pojedyncze skały, którymi było usiane dno doliny.
- Jak to w dół? - zapytała zszokowana, nawet nie starając się ukryć, że perspektywa schodzenia z tak wielkiej góry ja przerażała. O maleńkim szczególiku, jakim był fakt, że miała lęk wysokości postanowiła  już nie wspominać. Swoje rozbiegane spojrzenie z twarzy chłopaka przeniosła na dół doliny, od której dzieliło ją dobrych kilkadziesiąt metrów litej skały. Po chwili jej strach ustąpił miejsca złości, którą zamierzała wyładować na stojącym przy niej Draconie - Zgłupiałeś do reszty?! Na pewno jest jakaś inna droga! Nie zejdę stąd, nie ma mowy! - krzyknęła w jego stronę, machając przy tym rękami jak jakaś histeryczka. On jednak dalej stał niewzruszony, patrząc na nią z ironicznym uśmiechem. Doskonale wiedział, że dziewczyna nie będzie chciała schodzić z nim z tak wielkiej góry, więc prędzej czy później da za wygrana i zostanie w namiocie, pozwalając mu w samotności wykonać zadanie. I o to mu w tym wszystkim chodziło. Nie dając po sobie poznać, że wypowiedz Gryfonki sprawiła mu dziką satysfakcję, rozłożył ręce w geście bezradności.
- Nie ma innej drogi. Jeśli nadal chcesz mi towarzyszyć to musisz  stąd zejść - powiedział oficjalnym tonem, udając, że nie widzi jej strachu wymalowanego na twarzy.
- Ale.. ale... - zaczęła nieśmiało, szukając w głowie kolejnych argumentów, by przekonać chłopaka, że nie ma zamiaru kończyć żywota tak szybko i boleśnie.
- Żadne ,,ale" Granger. Sama mnie błagałaś, żebym Cię zabrał, więc proszę bardzo, idź śmiało - dodał, siłą powstrzymując się by nie parsknąć głośnym śmiechem na widok tak zagubionej Gryfonki. Widząc, że dziewczyna nie ma żadnych argumentów na swoją obronę, ukłonił się przed nią z gracją, wskazując dłonią na przepaść pod nimi - Z natury jestem szarmancki. Panie przodem - powiedział, gestem zapraszając ją niejako, aby stanęła bliżej krawędzi i zaczęła schodzić pierwsza. Widząc, że Hermiona nie ma zamiaru korzystać z jego zaproszenia, wyprostował się przed nią i wzruszył ramionami, jakby to co zaraz powie, nie robiło na mim żadnego wrażenia - Widzę Granger, że zejście z góry nie wydaje się być dla Ciebie zbyt łatwe. Ale spokojnie, zawsze mogę Cię  stąd zrzucić. Lądowanie miałabyś w prawdzie twarde, ale za to lot jaki piękny - dodał z uśmiechem, lekko się przy tym nad nią nachylając, jakby próbując ją przekonać do tak fantastycznego, jego zdaniem pomysłu. W odpowiedzi zabiła go spojrzeniem.
- Nie dziękuję, poradzę sobie sama! - krzyknęła i ku szczeremu zdziwieniu chłopaka odwróciła się tyłem do krawędzi, spuszczając niepewnie nogę w dół.
- Granger, co Ty do cholery robisz? - zapytał twardo, nadal wpatrując się w dziewczynę, która zdążyła już obie nogi postawić na wystających wyżłobieniach skały, a rękami mocno trzymała się za krawędź półki skalnej, na której stał.
- A co ślepy jesteś? Schodzę w dół - odpowiedziała z godnością, starając się ukryć przed nim swój drżący głos. Poniekąd jej się to udało. Draco stał jak oniemiały, nie bardzo rozumiejąc, czemu zamiast zostać w namiocie, dziewczyna próbuje dalej mu towarzyszyć. Po chwili pogodził się ze swoim ciężkim losem, obiecując sobie w duchu, że jeszcze dzisiaj nadarzy się okazja do pozbycia się tego kłopotliwego balastu i zaczął przyglądać się poczynaniom kasztanowłosej. Hermiona nadal trwała w tej samej niewygodnej pozycji, jedynie jedną nogę odrywając od skały i machając nią desperacko w powietrzu szukając kolejnego wyżłobienia, które pozwoliłoby jej zejść choćby parę centymetrów niżej. Oddychała przy tym spazmatycznie, jakby faktycznie przebiegła maraton. Usiadł przy niej nonszalancko na skale, swoje nogi przewieszając przez krawędź i machając nimi koło dziewczyny. Minęło dobrych kilka minut, jednak Hermiona zdążyła w tym czasie ruszyć się zaledwie o parę centymetrów w dół, a sądząc po szybkim oddechu, była tym wyczynem okropnie zmęczona.
- Granger, w tym tempie to Ty dojdziesz tam na święta - skomentował niedbale jej niemrawe ruchy, które poniekąd zaczęły go lekko denerwować. Spojrzała na niego spod łba, ale nie odważyła się powiedzieć nawet słowa, bojąc się zapewne, że osłabi to jej czujność, a Ślizgonowi będzie dane obserwować długi, jednak ostatni lot w jej życiu. Chłopak  przekręcił się znacznie, a dłonie oparł na skale. Już po chwili był w tej samej pozycji co Gryfonka, z tą różnicą, że uśmiechał się do niej szeroko, jakby nie przejmując się faktem, że wisi nad przepaścią- Poczekaj tu na mnie Granger. Patrząc na Twoje zawrotne tępo, wrócę zanim przejdziesz z dziesięć metrów - powiedział do niej pogardliwie i w następnej chwili zszedł znacznie w dół, zostawiając oniemiałą dziewczynę w głębokim szoku.Nic nie odpowiedziała, zbierając w sobie resztki odwagi na to, co zamierzała teraz zrobić. Z determinacją odszukała kolejne wyżłobienie i przesunęła się w dół, jednak nie zrobiła tego z taką gracją jak chłopak. Schodzili dłuższą chwilę w milczeniu, stwierdzając w duchu, że chwilowa cisza dobrze im zrobi, gdy nagle Hermiona zamarła i wydała z siebie zduszony okrzyk. Ślizgon, który był już w połowie drogi na dół, podniósł na nią stalowe spojrzenie - Co jest Granger? Masz dość? - spytał zaczepnie, widząc jak dziewczyna zamarła w pół kroku i utkwiła spojrzenie w swojej nodze. W następnej chwili spojrzała na niego dziwnie rozkojarzona, a jej twarz wyrażała czarną rozpacz.
- Malfoy... - zaczęła cicho, nie wiedząc jak ma przekazać tą dramatyczną informację - Moja noga... Skurcz... skurcz mnie złapał... - wyjęknęła, patrząc bezradnie na swoją prawą kończynę - Zaraz spadnę... - dodała, chociaż nie chciała się przyznać do tego, że przegrała walkę z wielką górą, a jej prowizoryczne zejście z niej nie okazało się takim dobrym pomysłem jak na początku. Draco spojrzał na nią i westchnął zrezygnowany.
- Nie spadniesz Granger, zaraz sam Cię zabiję - mruknął do siebie załamany. Pokręcił z rezygnacją głową i dodał już głośniej - Nigdzie nie odchodź, już do Ciebie idę
- A gdzie niby mam odejść do cholery?! - krzyknęła, tracąc cierpliwość. Zaraz potem zamilkła, zdając sobie sprawę jaką gafę popełniła. Bądź co bądź, Malfoy był teraz jej ostatnią deską ratunku, chociaż wyjątkowo oporną i zdecydowanie zbyt tępą niż by tego chciała. Nie dane jej było jednak dalej roztrząsać tego tematu, bo odwróciła głowę w bok i najpierw zobaczyła koło siebie blond czuprynę, a następnie jego całego. Mimo tak dramatycznej sytuacji, uśmiechał się do niej ironicznie, dając do zrozumienia, że powinna go posłuchać i zostać w namiocie. Skurcz w nodze stawał się coraz większy, a ona przerażona, utkwiła w nim swoje spojrzenie oczekując jakiegoś maleńkiego cudu, który zapewne by ją w tej chwili uratował. Patrzyli na siebie przez chwilę, próbując niejako odczytać swoje myśli, zupełnie zapominając o tym, że sytuacja na to nie jest zbyt odpowiednia.
- Malfoy... moja noga...- wyjąkała nieśmiało, zdając sobie sprawę, że musi chłopakowi o tym istotnym fakcie przypomnieć, bo utkwił w niej swoje przeszywające spojrzenie, zamiast od razu rzucić jej się na ratunek.
- Co z nią? - zapytał, przerywając chwilową zadumę, w którą wpadł pod wpływem jej ciemnych tęczówek.
- Skurcz... -W jednej chwili przerzucił spojrzenie na jej nogę, patrząc na nią z niesmakiem, jakby zdał sobie sprawę z pewnego, istotnego faktu.
- Znając Ciebie Granger, to pewnie reumatyzm - dodał z podłym uśmiechem i nie patrząc dłużej na jej oburzoną minę, odwrócił się do niej tyłem, na tyle na ile pozwalała mu dość nietypowa pozycja - Sam nie wierze, że to mówię, ale wskakuj - dodał po chwili, najwyraźniej pogodzony ze swoim ciężkim losem.
- Gdzie? - odpowiedziała niepewnie, bojąc się, że mylnie odczytała jego propozycję.
- Na mnie, Granger... Uwierz mi, że osobiście nie miałbym nic przeciwko, gdyś teraz spadła, ale Dumbledore nie będzie zachwycony, jeśli już po niespełna trzech dniach naszej uroczej współpracy podeślę mu pod drzwi Twoje zwłoki, więc rusz się, bo nie mamy dużo czasu - dodał, omiatając spojrzeniem okolicę, która powoli kryła się w mroku.
- W życiu - odpowiedziała oburzona, gdy dotarło do niej, co proponuje blondyn. Spojrzała na niego urażona, w duchu czekając aż wpadnie na inny, mniej idiotyczny pomysł.
- Nie to nie... Siedź sobie tu dalej -dodał zupełnie nie przejmując się jej odmową. Już miał zacząć schodzić z powrotem w dół, gdy zatrzymał go wyjątkowo żałosny głos dziewczyny, która najwyraźniej nie była w stanie utrzymać się dłużej na skale.
- Malfoy, nie! Czekaj... Ty dupku - mruknęła cicho, tak by chłopak tego nie dosłyszał. Niepewnie położyła jedną rękę na jego ramieniu, od razu wyczuwając jak chłopak spina się pod wpływem jej dotyku. Zacisnęła mocniej palce, starając się przy tym oddychać miarowo i przygotować mentalnie do tego, co miało zaraz nastąpić. Niemal desperacko oderwała drugą rękę od skalnego podłoża i dosłownie rzuciła się na niego, przywierając mocniej w obawie, że Ślizgon sam ją z siebie strąci. Niepewnie oderwała lewą nogę od skały i niechętnie oplotła nią ciało chłopaka, tym samym przywierając do niego całą sobą. Prawą nogę, która bolała ją uporczywie, przewiesiła luźno przez jego biodra, starając się przyzwyczaić do faktu, że po raz pierwszy w życiu jest tak blisko Dracona. Chłopak zamilkł na chwilę, oswajając się z niecodzienna bliskością Hermiony i jej delikatnymi, kobiecymi perfumami, które dotarły do jego nozdrzy. Na razie nie miał zamiaru w żaden sposób komentować tej niecodziennej sytuacji, zdając sobie sprawę, że lepiej byłoby dla niego gdyby nie denerwował dziewczyny, która była w tak strategicznej pozycji, że jednym sprawnym ruchem mogłaby go udusić. Bez słowa zaczął schodzić w dół, zupełnie nie sprawiając wrażenia osoby, która ma na sobie sporej wielkości ciężar. Z uwaga patrzyła na chłopaka, który poruszał się szybko i z determinacja, a jego oddech wcale nie przyśpieszył, mimo, że był to dla niego z pewnością nie lada wysiłek. Czuła pod sobą jego mięśnie, które co chwila spinały się w naturalnym skurczu. Wdychając jego markowe perfumy, starała się uspokoić skołatane serce, które chyba chciało wyrwać się jej z piersi. Nigdy nie przypuszczała, że dożyje dnia, w którym sam Draco Malfoy, wróg szlam i mugolaków, będzie ją niósł bez obawy, że pobrudzi się jej szlamem. Czuła jak na jej twarzy już od dobrych kilku minut widnieją ogniste rumieńce zawstydzenia, ale cieszyła się, że odwrócony do niej tyłem Ślizgon, nie może ich dostrzec.
- Oplatasz ciaśniej, niż diabelskie sidła, Granger - mruknął rozbawiony przerywając tym samym panującą od dłuższego czasu krepującą ciszę. Dziewczyna faktycznie przywarła do niego bardzo mocno, bojąc się zapewne czołowego ze skałami pod nimi. Zamiast fuknąć pod nosem rozjuszona, wolała zemścić się nad nim w inny, nieco subtelniejszy sposób.
- Nie mów, że Cię to nie kręci, Malfoy - odpowiedziała zadziornie, podrażniając swoim gorącym oddechem płatek jego ucha. Zaśmiał się cicho i pokręcił głową w geście roztargnienia.
- Oczywiście, że nie. Dziewczyny z reguły muszą się bardziej postarać. Zwykłe obłapianie mnie nie satysfakcjonuje - odparł lubieżnie, nie zwalniając swojego zawrotnego tępa, z którym znosił Kasztanowłosa Gryfonkę na dół.
- To tak tłumaczysz im swoją niemoc seksualną? - zapytała, starając się na jak najbardziej niewinny ton. Po raz kolejny go zaskoczyła, choć nie dał tego po sobie poznać. Uśmiechnął się ironicznie, w duchu zadowolony z faktu, że dziewczyna zaczyna z nim w pewnym stopniu walczyć.
- Ostro Granger! To moja bliskość tak na Ciebie działa?
- Chciałbyś - mruknęła cicho, doskonale wiedząc, że chłopak i tak ją usłyszy. Dotarli już do końca swojej uciążliwej podróży, bo Malfoy oderwał się o skalnej ściany, stawiając pewnie nogi na piaszczystym podłożu i wymownie na nią zerkając. Hermiona, najwyraźniej tego istotnego faktu nie zauważyła, bo nadal oplatała chłopaka swoimi kończynami i nie zamierzała się od niego oderwać w ciągu następnych kilku godzin - Malfoy, nie zejdę... Noga nadal mnie boli - odparła załamana, ale blondyn najwyraźniej miał na to rozwiązanie.
- Spokojnie Granger, zaraz Ci pomogę - odparł lubieżnie i zanim Gryfonka zorientowała się w całej tej sytuacji, ten oderwał jej ręce od  siebie, które do tej pory dzielnie zaciskała na jego szyi, po czym bezceremonialnie ją z siebie zrzucił. Hermiona upadła z głośnym łoskotem na ziemię i ze zdziwieniem zanotowała, że faktycznie nie skupia już się na bolącej nodze, gdyż zdecydowanie bardziej czuje swoje plecy, które właśnie potłukła. Leżała bez ruchu przez dłuższą chwilę, wpatrując się w chłopaka z mordem w oczach. Stał nad nią i uśmiechał się perfidnie na widok jej zbolałej miny - Nie musisz dziękować - dodał zuchwale, po czym odwrócił się do niej plecami i nie czekając na dziewczynę ruszył w kierunku wioski.
- Faktycznie nie muszę! - odkrzyknęła, po czym niezdarnie próbowała podnieść się z ziemi - Wiesz co Malfoy jesteś głupim, tlenionym, aroganckim...
- Później mi pochlebiasz, Granger, a teraz rusz się wreszcie bo Mancair nie będzie czekał - odpowiedział znudzonym tonem, nawet się do niej nie odwracając. Przez chwilę patrzyła w skupieniu na oddalającego się chłopaka po czym, z dużo mniejszym entuzjazmem, ruszyła za nim.

***
Całą drogę do wioski umilili sobie nieoczekiwaną kłótnią, która wybuchła zaraz po tym jak Hermiona dogoniła chłopaka i postanowiła dać mu do zrozumienia, że sposób, w jaki wyleczył jej zbolałą nogę wcale nie przypadł jej do gustu. On jednak nie zamierzał pozostać jej dłużny i już w wkrótce zaczęli wyrzucać z siebie najgorsze obelgi pod adresem tego drugiego i machać rękami na wszystkie sposoby, chcąc tym samym  wyrazić niechęć i oburzenie wzajemnym towarzystwem. Zamilkli jednak szybko, gdy tylko w oddali pojawiły się pierwsze budynki, będące zalążkiem ludzkiej osady, w której ukrywał się Śmierciożerca. W ciszy przemierzali maleńkie uliczki, starając się uniknąć wzajemnych spojrzeń i wrogich gestów. Nagle blondyn zatrzymał się przed niewielkim, drewnianym budynkiem, a zdezorientowana dziewczyna zrobiła to samo. Spojrzał do góry, na jedyne okno, w którym paliło się jeszcze światło. Dobrze wiedziała, że to tutaj znajduje się ich cel. Przełknęła głośno ślinę, starając się ukryć przed chłopakiem swoje zdenerwowanie i nie patrząc w jego stronę, postawiła niepewnie parę kroków w kierunku drzwi drewnianego budynku. Zatrzymała się przed nimi i z bijącym sercem położyła dłoń na zimnej klamce. Katem oka widziała jak blondyn staje koło niej i kładzie rękę na drzwiach, blokując je tym samym przed otwarciem. Spojrzała na niego z niezrozumieniem, jakby czekała by podał jej teraz setki powodów, dla których nie może wejść.
- Zostajesz tutaj -jego ton nie uznawał sprzeciwu, a Hermiona aż wzdrygnęła się lekko, gdy spojrzała w jego stalowe oczy i nie ujrzała w nich nic poza gniewem i pogardą. Nie potrafiła mu odpowiedzieć, nie potrafiła się sprzeciwić. Nie sądziła, że kiedykolwiek dane jej będzie dożyć dnia, w którym posłucha Malfoy'a, jednak teraz nie chciała tego roztrząsać. Posłusznie zdjęła swoją rękę z zimnej klamki, nie spuszczając przy tym wzroku z blondyna. Stała dalej w tym samym miejscu, gdy wyminął ją bez słowa i uchylił drzwi prowadzące do małego korytarza, kryjącego się w mroku.  Serce biło jej tak mocno, że miała wrażenie, że Draco zaraz je usłyszy. On jednak już więcej na nią nie spojrzał, tylko bezszelestnie wszedł do środka pozwalając, by ogarnął go wszechobecny mrok. Powoli traciła go z oczu, choć mimo wszystko dalej uparcie wpatrywała się  w to samo miejsce, jakby miała nadzieje, że choć przez chwile będzie jej dane zobaczyć jego sylwetkę. Wyjął z kieszeni swoją różdżkę, pozwalając,by delikatna łuna światła z jej końca rozświetliła mu drogę na piętro. Uważnie nasłuchiwał wszystkiego dookoła, starając się wyłapać z ponurej ciszy nawet najdrobniejszy dźwięk, zdradzający obecność drugiego Śmierciożercy. Po cichu wspiął się na schody, powoli przenosząc wzrok  na delikatną smugę światła przedzierającą się pod ostatnimi drzwiami na końcu małego, obskurnego korytarza. Przystanął nagle i w pewnym skupieniu odwrócił się za siebie, jakby chciał sprawdzić, czy faktycznie dziewczyna została przed domem. Odetchnął z ulga, gdy przekonał się, że ciągle jest sam, a uparta Gryfonka postanowiła ten jeden raz w życiu pozostać na właściwym jej miejscu, czyli daleko w tyle. Nie miał zamiaru zabierać jej ze sobą. Fakt, że dotarła aż tutaj nie uprawniał ją do wejścia do tego domu, a tym bardziej do wzięcia udziału w walce. Zdziwił się jednak, że dziewczyna zgodziła się posłusznie zostać na zewnątrz, zamiast po raz kolejny dać upust swojej gryfońskiej odwadze i wparować do środka, niwecząc tym samym ich szansę na zasadzkę. Nie rozumiał jej zachowania, gdy pokornie spuściła wzrok i cofnęła się do tyłu, nawet nie starając się go zatrzymać, gdy wchodził do budynku. Zawsze uważał, że Granger kipiała odwaga, co nieraz udowadniała na szkolnych korytarzach podczas ich wzajemnych kłótni. Tymczasem okazała się zwykłym tchórzem.Wiedział, że bała się Mancair'a i miała do tego prawo, ale nigdy nie sądził, że dobrowolnie zrezygnuje z walki ze sługusem Voldemorta, zasłaniając się niedoświadczeniem w boju. Przybrał na twarz maskę obojętności, bezszelestnie naciskając klamkę i uchylając stare, nieco podniszczone drzwi. Smuga światła, która jeszcze niedawno przenikała jedynie przez niewielką szparę, teraz rosła z każdą chwilą, by w ostateczności oświetlić całą już sylwetkę Ślizgona. Draco stanął w progu i zlustrował wzrokiem całe pomieszczenie. Pokój nie był duży. Stał w nim jedynie stary, zużyty stolik i dwa krzesła, a w rogu niewielka, brudna lampa, która oświetlała całe wnętrze. Na starych, pożółkłych ścianach nie było żadnych obrazów, jedynie tuż koło drzwi wisiało niewielkie lustro, prawie całe przesłonięte kurzem i pajęczynami. Draco przystanął przed nim i spojrzał w swoje odbicie. Zobaczył jedynie niezwykle bladą twarz i spore sińce pod oczami. chwilę patrzył w małe lustro, próbując wyczytać z twarzy coś więcej niż tylko pogardę do samego siebie.  Poczuł się dziwnie nieswojo i zdał sobie sprawę, że w pokoju pojawił się ktoś jeszcze. Chwilę później, w przykurzonym odbiciu w lustrze dostrzegł oprócz swojego spojrzenia, inne, równie zimne i wrogie jak jego, jednak stanowczo ciemniejsze i wyrażające szaleńczą nutę. Nie dał po sobie poznać, że w jakikolwiek sposób zaskoczyło go pojawienie się drugiego Śmierciożercy. Odwrócił się do niego  powoli, jednocześnie zaciskając mocniej palce na swojej różdżce.
- Witaj Walden - uśmiechnął się ironicznie na widok Śmierciożercy stojącego przed nim. Kątem oka zauważył, że Mancair także wyjął swoją różdżkę i teraz bez skrupułów nią w niego celował.
- Proszę, proszę... Draco Malfoy. Co Cię do mnie sprowadza Smoku? - odezwał się mężczyzna nonszalanckim tonem, zupełnie nie pasującym do jego czujnego spojrzenia, które teraz skupione było na arystokracie. Draco stał dalej w tym samym miejscu, nawet nie podnosząc różdżki, która teraz skierowana była na brudną, drewnianą podłogę. Pozwolił by na  twarzy zagościł jeden z dobrze znanych ironicznych uśmiechów, które tak często denerwowały jego rozmówców.
- Uwierzysz jak powiem, że się stęskniłem? - odparł najbardziej zdawkowym tonem na jaki mógł się w tej chwili zdobyć. Cierpliwie czekał na kolejny ruch Mancair'a, który przekrzywił nieco głowę w lewo, jakby chciał się bardziej przyjrzeć blondynowi. Wpatrywał się dłuższą chwilę w stalowe oczy arystokraty chcąc wyłapać w nich jego plan działania. Po chwili wybuchł głośnym śmiechem, jakby ta lakoniczna wypowiedz chłopaka faktycznie bardzo go rozśmieszyła.
- Może i bym uwierzył, gdyby nie fakt, że przyszedłeś tu ze szlamą - odparł jadowicie delektując się faktem, że Malfoy przestał się ironicznie uśmiechać i teraz wpatrywał się w niego z mocno zaciśniętą szczęką.  Fakt, że Walden wiedział o obecności Granger nie był dla niego niczym niezwykłym i nie robił na nim żadnego wrażenia. W prawdzie spałby mu z serca wielki kamień, gdyby Mancair w swojej łaskawości zechciał się jej pozbyć, jednak wiedział, że ta wizja nie zadowoliłaby Dumbledore'a, a on zaraz po tym wyładowałby w Azkabanie.
- Może wziąłem ją w prezencie - odparł Draco od razu, ponownie starając się o ironiczny ton. Nie zamierzał długo prowadzić tej rozmowy, starając się nie poruszać drażliwych tematów, które z pewnością doprowadziłyby do zupełnie innego finału niż ten, który sobie zaplanował. Mancair ponownie się zaśmiał, lecz jego głośny śmiech nie obejmował oczu, które nadal pozostały zimne i pełne gniewu.
- Zawsze byłeś mistrzem dyplomacji Draco - odparł po chwili zupełnie szczerze - Jednak obaj dobrze wiemy,że nie wpadłeś tu w odwiedziny. Tylko Ministerstwo Magii mogło wyłapać te marne zaklęcia, których użyłem, więc wychodzi na to, że teraz pracujesz dla nich. Kto by pomyślał, że wielki ród Malfoy'ów stoczy się tak nisko - odparł pogardliwie i mocniej zacisnął palce na swojej różdżce, co nie uszło uwadze blondyna.
- Plugawy zdrajca - wysyczał Mancair, nawet nie próbując udawać opanowania- Stary Dumbledore Cię tu wysłał? Co Ci za to obiecał? I co, przyszedłeś mnie zabić wredny smarkaczu?!
- Nie chcę Cię zabić -odparł blondyn, siląc się na spokojny ton.
- Nie chcesz, czy nie potrafisz? - zapytał mężczyzna ironicznie starając się tym samym wyprowadzić Dracona z równowagi.
- Dobrze wiesz, że już nieraz zabijałem
- Ale jeszcze nigdy nie zabiłeś Śmierciżercy, Draco - Walden wyszczerzył ponownie zęby w uśmiechu, upajając się chwilowym zwycięstwem nad blondynem-Ciekawe jak zareagują inni na wieść, że zdradziłeś Czarnego Pana. Pewnie nie będą zachwyceni- dodał jeszcze, nie spuszczając wzroku z chłopaka. Draco wiedział, że pod pojęciem ,,inni" kryli się pozostali słudzy Voldemorta, ale nie miał zamiaru pozwolić na to, by Walden uciekł z wioski i rozgłosił w całym mrocznym półświatku wieść o jego zdradzie. I m mniej osób o tym wiedziało tym lepiej. Dla wszystkich - Muszę Cie jednak rozczarować smarkaczu, bo żywcem mnie nie weźmiesz - krzyknął po chwili i nim Draco zdążył zareagować, potężne zaklęcie przecięło powietrze. W ostatniej chwili zdołał odparować atak, by zaraz później jednym machnięciem różdżki sprawić, że ciało Waldena przeleciało przez cały pokój i z głośnym hukiem upadło pod ścianą. Jego różdżka upadla mare metrów dalej, jednak Malfoy zdawał się nie zwracać na to najmniejszej uwagi. Mógł go nazywać smarkaczem, ale nigdy nie powinien lekceważyć jego umiejętności. Szybkim krokiem podszedł do bezwładnie leżącego ciała, po czym machnął krótko różdżką , a z podłogi wynurzyły się grube brązowe liny, które oplatały mocno ręce i nogi Śmierciożercy, tworząc na nich ciasne sploty. Jego twarz nie wyrażała najmniejszych emocji, gdy wpatrywał się powoli odzyskującego świadomość mężczyznę, mocno przytwierdzonego do ściany, do której przyciskały go wyczarowane liny. Z wyrazem obrzydzenia spojrzał na duszącego się Mancair'a po czym nachylił się nad nim i wyszeptał:
- Nie myślałem że pójdzie z Tobą tak łatwo, ale najwidoczniej nie masz jaj, Walden - Draco obdarzył go pogardliwym uśmiechem, komentując tym samym swoje szybkie zwycięstwo nad starszym i bardziej doświadczonym poplecznikiem Voldemorta. Nie było dane mu powiedzieć niczego więcej, bo nagle Mancair wyszarpał rękę z zaciśniętych więzów i błyskawicznie wyciągnął nóż schowany w kieszeni czarnych spodni. Draco, który nadal pochylał się nad nim i szeptał mu do ucha ironiczne komentarze w ostatniej chwili zauważył mknące ku niemu ostrze. Było jednak zbyt późno na jakąkolwiek reakcje. W kolejnej chwili poczuł jak zimne, stalowe ostrze  wbija mu się boleśnie w prawy bok, tuż pod żebrami. Opadł na podłogę, starając się nabrać w płuca zbawczego powietrza, które teraz bardziej kuło, niż przynosiło upragnioną ulgę. Powoli wyciągnął nóż, nawet nie zwracając uwagi na Mancair'a który całkowicie wyswobodził się z krepujących go więzów i podszedł by podnieść swoją różdżkę z podłogi, nawet nie zaszczycając blondyna spojrzeniem. Nie sądził, że chłopak będzie na tyle zdeterminowany, by mimo przeszywającego bólu, nadal kurczowo trzymać różdżkę w ręce, a co więcej, spróbować jej użyć.
- Wiesz Smoku, zawsze uważałem, że nie jest godny by być synem Lucjusza. byłeś tylko rozpuszczonym gówniarzem, który dostawał wszystko to czego zapragnął. Czarny Pan chyba oszalał przyjmując cię do swoich szeregów. Tak na prawdę niczym nie różnisz się od tych cholernych szlam i charłaków, które z taką lubością tępisz - wysyczał Mancair i podszedł do blondyna powolnym krokiem. Splunął tuż przed nim, po czym zamachnął się mocno i kopnął blondyna w brzuch. Draco odwrócił się nieznacznie, ale nie odważył się nawet na najmniejszy odgłos bólu. Wiedział, że to by tylko bardziej nakręciło Waldena. Po chwili jednak zebrał w sobie całą siłę i dźwignął się  z podłogi. Nie zważając na lekceważący uśmiech Mancair'a wyprostował się z godnością i wymierzył w niego różdżką.
- Nigdy więcej nie porównuj mnie do tych ścierw! - wysyczał z pogardą, jakby sama wzmianka o kimś nieczystej krwi wzbudziła w nim wstręt. O maleńkim szczególe jakim było wcześniejsze zniesienie mugolaczki z olbrzymiej góry wolał w tej chwili nie myśleć. Nim Mancair zdążył się zorientować, w jego stronę pomknęła czerwona smuga zaklęcia, które ugodziło go w sama pierś, przewracając go na zimna podłogę i brudząc jego koszulę okropnymi, szkarłatnymi plamami wydobywającymi się z rozciętych ran mężczyzny. Draco stanął nad nim i bezlitośnie wpatrywał się w pooraną bliznami twarz, która z każdą chwilą stawała się coraz bledsza.
- Pieprzony zdrajca - szepnął niewyraźnie Mancair nieudolnie próbując wstać z  podłogi. Jego słowa jeszcze bardziej go rozjuszyły.Nie miał zamiaru zabijać Śmierciożercy, mimo iż sadził, że byłoby to najlepsze rozwiązanie w tej sytuacji. Nie miał też w zwyczaju okazywać litości, tym bardziej po słowach jakie właśnie usłyszał i które teraz godziły w niego z podwójną siłą. Wiedział, że jest zdrajcą. Zgadzając się na układ z Dumbledore'm mimowolnie sam pozwolił sobie przypiąć tą łatkę. Nie sadził jednak, że konsekwencje tej decyzji będą tak bolesne, a słowa Śmierciożercy tak mocno w niego ugodzą. Starając się przybrać na twarz doskonale wyuczoną maskę obojętności, uniósł różdżkę jeszcze raz przed siebie i pozwolił by czerwony strumień zaklęcia ponownie ugodził w Mancair'a, tym razem rozcinając mu boleśnie plecy. Nie panował już nad sobą. Przez tyle lat uczono go zadawać ból innym, że w tej jednej, maleńkiej chwili nie mógł oprzeć się potrzebie  zadania mu kolejnej fali bólu i widoku krwi swojej ofiary. Nawet się nie zorientował, gdy podniósł różdżkę by po raz kolejny rozcinać następne skrawki ciała poplecznika Voldemorta. I mimo iż Walden już od dłuższej chwili leżał nieprzytomny na podłodze, to Draco wciąż słyszał jego ostatnie słowa. ,,Zdrajca" powtórzyło po raz kolejny jego sumienie, o które do tej pory się nie podejrzewał, a które sprawiło, że przeciął zaklęciem skórę Mancair'a raz jeszcze. Jak w amoku stał nad ciałem Śmierciożercy, pozwalając by wielka szkarłatna plama jego krwi niechybnie spływała w kierunku jego butów, że nawet nie zauważył, że od dłuższej chwili w pokoju jest ktoś jeszcze. Ktoś, kogo z pewnością nie powinno tu być i kto powinien teraz stać przed domem i cierpliwie na niego czekać. Hermiona zatrzymała się w progu, nie mogąc zapanować nad głośnym szlochem, który wyrwał się z jej gardła, gdy tylko zobaczyła ten okropny widok.
- Malfoy - z niedowierzaniem wymówiła jego nazwisko, jakby szczerze wątpiła, ze zwraca  się do chłopaka, który przed momentem omal nie zabił człowieka. Wiedziała, że blondyn jest Śmierciożercą, i zapewne już nieraz zabijał ludzi na rozkaz Voldemorta, jednak nigdy nie było jej dane zobaczyć tego na własne oczy. Do tej pory miała tylko mgliste wyobrażenie o tym, jakim bezlitosnym potworem jest Ślizgon, a właśnie w tej chwili to wyobrażenie zamieniło się w naturalną wizję, która nie tyle, że raniła jej serce, co sprawiała, że rozsypywało się na miliony kawałków, niezdolnych się ponownie scalić. Jej niepewny głos wyrwał go z amoku, w którym do tej pory przebywał i sprawił, że w jednej chwili sprowadził go do ponurej rzeczywistości, w której nie widział nic, poza ciągle rosnącą plamą krwi na podłodze. Przeniósł na nią swoje stalowe spojrzenie, w którym nie kryło się nic, poza wyrachowaniem i obojętnością, jakby to co przed chwila zrobił, nie pozastawiało na nim żadnego piętna. Widział w jej oczach ten strach i niedowierzanie. Bała się go i tego, do czego był zdolny. Jej ciemne oczy zapełniły się gorzkimi łzami, ale i tak dostrzegł w nich to co starała się mu teraz powiedzieć-,,morderca" . Pierwsze dwie łzy spłynęły po jej policzkach, by w następnej nic nie znaczącej chwili bezgłośnie spaść na drewnianą podłogę. Nie była w stanie dłużej patrzeć na Malfoy'a i tą wielką plamę krwi, która świadczyła jedynie o tym, że Mancair nie żyje. Nie miała siły wykrzyczeć do niego, co teraz o nim myślała. Z przerażeniem na twarzy i mocno bijącym sercem odwróciła się za siebie i wybiegła z domu, zostawiając w nim chłopaka, który pokazał jej właśnie swoje prawdziwe oblicze.




___________________________________________________________________________
Zgodnie z zapowiedzią publikuję nowy rozdział. Nie planowałam go tak zakończyć... ale w sumie jestem z niego zadowolona. Mam nadzieję, że i Wam się spodoba. Nie byłabym sobą, gdybym Was nie zachęciła do komentowania... Pamiętajcie, nawet jedna kropka od Was znaczy dla mnie bardzo wiele, więc KOMENTUJCIE :)
                                                                                                              Wasza IvaNerda