Draco i Hermiona

Draco i Hermiona

1 stycznia 2018

Rozdzial 24 Ponad słowami

***

Pytasz czy cię kocham.
Nie, nie, nie. Absolutnie.
Jesteś po prostu pierwszą myślą po przebudzeniu.
I ostatnią przed snem.
I tymi wszystkimi pomiędzy przebudzeniem a zaśnięciem.*


***

       Ze szczerym uśmiechem, jednak zbyt małym, by stojąca naprzeciwko kobieta miała szansę go dostrzec, pochylił się do przodu w mało wyrafinowanym skłonie, sięgając misy pełnej cytrynowych dropsów. Biorąc do ręki jednego z nich, oparł o masywne biurko niemal połowę swojego ciała, z całą konsekwencją ignorując doniosłe prychnięcie, jakie dobiegło go z miejsca, w którym do niedawna stała Minerwa McGonagall. Sądząc po jej wzburzonym, pełnym nieskrywanej niechęci spojrzeniu, nadal nie mogła uwierzyć we wszystko, co przed kilkoma minutami usłyszała od dyrektora Hogwartu, zupełnie jakby nadal sądziła, że rewelacje mężczyzny są jedynie zwykłym, mało udanym żartem.
    – Nie chowaj urazy, kochana – zaczął, gdy ponownie zajął swój obszerny, obity zielonym atłasem fotel, jednocześnie zerkając na nią z udawaną pokorą. – Doprawdy nie byłoby słuszne rozmawiać o tym, co się wtedy wydarzyło z kimś innym, zanim Hermiona nie poznałaby prawdy.
    Choć w głosie Dumbledore'a nie sposób było doszukać się choćby cienia niepewności, przeciwnie – wyraźnie dało się słyszeć oznaki samozadowolenia i słuszności  podjętych niegdyś decyzji, stojąca nieopodal Minerwa nadal nie sprawiała wrażenia przekonanej. Pokiwała delikatnie głową na znak zrozumienia, jednocześnie obejmując się mocniej ramionami.
    – Wiem to, Albusie – odparła po pełnej napięcia ciszy, podchodząc do stojącego przed nią krzesła i opadając na nie z głuchym westchnieniem. – Po prostu ciężko jest mi w to wszystko uwierzyć... – dodała, zanim donośny szelest rozpakowanego cytrynowego dropsa nie zagłuszył jej wypowiedzi. Obdarzając uradowanego Dumbledore'a rozeźlonym spojrzeniem, zmarszczyła gniewnie brwi, a drgające nozdrza dopełniały całego obrazu, pod którym ugiąłby się każdy pierwszoroczniak.
    – Nie tobie jednej – mruknął dyrektor Hogwartu, wkładając do ust cukierka i ssąc go z niekrytą błogością.
    Zamilkli oboje, z ulgą przyjmując panującą w gabinecie ciszę, pogrążając się we własnych myślach, do których żadne z nich nie chciało wpuścić tego drugiego. Kobieta nie sprawiała jednak wrażenia dostatecznie uspokojonej, nadal nieśmiało zerkała na siedzącego za biurkiem mężczyznę, a w jej oczach tliła się wyraźna, choć z każdą chwilą coraz mniejsza nadzieja na to, że Dumbledore zdradzi jej znacznie więcej informacji, ponadto co usłyszała do tej pory. Ten jednak wydawał się nawet nie zauważać jej ukradkowych spojrzeń, sądząc, iż wyczerpali już cały temat i zachowując dalsze przemyślenia jedynie dla siebie, nieśmiało pragnąc, by choć w połowie okazały się prawdą. Wstając z miejsca, rzucił w jej kierunku ostatnie, przepraszające spojrzenie, po czym podszedł do kamiennej misy, stojącej w dalekim kącie gabinetu, z której nieustannie wydobywała się delikatna, błękitna poświata, rozświetlająca jego pooraną zmarszczkami twarz. Przez chwilę stał nieruchomo, zapatrzony w gładką taflę Myślodsiewni, pozwalając na to, by troski i zmartwienia, które nie opuszczały go od kilku tygodni, na nowo przybrały na sile, zupełnie jakby sądził, iż jest to ostatni raz, gdy daje im upust, zanim ostatecznie zamknie ten etap. Z głębokiej zadumy wyrwał go nerwowy, nieco rozdrażniony głos Minerwy, której rzeczowy ton przeciął powietrze na wskroś, niszcząc w ten sposób upragnioną chwilę ciszy.
    – Panna Granger nie pojawiła się dzisiaj na moich zajęciach... – zaczęła, nieustannie wpatrując się w stojącego tyłem Dumbledore'a. I choć nie  poruszyła się nawet o milimetr, na jej bladej jak dotąd twarzy zaczęły wykwitać różowe, bliźniaczo podobne rumieńce, sugerujące wyraźne zmieszanie, z jakim nie obnosiła się nigdy wcześniej. – Nie mylę się, twierdząc, że ma to coś wspólnego z Ledgersem, na którego miałam przyjemność wpaść dziś z samego rana, prawda? – zapytała, po czym zupełnie nie czekając na odpowiedź Dumbledore'a, ciągnęła dalej: – Biedak, najwyraźniej zupełnie zapomniał o układzie pomieszczeń, od kiedy sam był w Hogwarcie, bo zamiast poczekać na dziewczynę w Wielkiej Sali, zawitał do moich komnat! Cóż za niedorzeczność, by o tej porze dobijać się do drzwi... Za knut przyzwoitości... Czy w tym całym Ministerstwie nie nauczyli go choć odrobiny taktu? I jeszcze te prostackie prośby, bym nie patrzyła na niego z góry! A niby jakim cudem mam patrzeć na niego z dołu, skoro jest niemal o głowę niższy!
    – Doprawdy? – Skwitował rozbawiony Dumbledore, ani na moment nie spuszczając wzroku z nieruchomej tafli Myślodsiewni. Korzystając z kolejnego słownego monologu Minerwy, rozpatrującej wszystkie  fizyczne mankamenty wspomnianego wcześniej Ledgersa, przytknął swoją różdżkę do czoła, po chwili wydobywając z niego bladoniebieską nić wspomnienia, które następnie umieścił w stojącym przed nim naczyniu. Niemal natychmiast przezroczysta tafla zaczęła się zmieniać, tworząc na powierzchni obraz twarzy, która już od kilku miesięcy nieustannie zaprzątała myśli dyrektora Hogwartu, dając nieprzyjemne uczucie niespełnienia, choć przecież jego rola w tej historii już dawno dobiegła końca.
    – Niby każdy ma prawo do szczęścia, ale... – dobiegł go z oddali głos McGonagall, która nadal pogrążona w swoich dywagacjach, zupełnie nie przejęła się całkowitym brakiem zainteresowania ze strony swojego rozmówcy.
    – Masz całkowitą rację, moja droga – przerwał jej z uśmiechem  Dumbledore, wpatrując się w majaczącą w Myślodsiewni twarz blondwłosego chłopaka, o którym tak często rozmyślał. – Wystarczy tylko dać mu szansę – dokończył, odwracając się w stronę kobiety i patrząc na nią z rozczuleniem.
    I przez ten krótki ułamek sekundy na jego zmęczonej i pomarszczonej już twarzy mogła zobaczyć prawdziwy, pełen wielkich nadziei uśmiech, który nieświadomie odwzajemniła. 


***


      Mówią, że nie ma dwóch identycznych dni w życiu człowieka, że każdy z nich różni się od poprzedniego i choćbyśmy chcieli, by było inaczej, nic nie jest w stanie zmienić tej kolei rzeczy. Owa bolesna prawda i tym razem zaciekle pragnęła zebrać swoje żniwo, obierając sobie za ofiarę dziewczynę stojącą u podnóża jednego z naznaczonych zębem czasu budynków, którego żółte, skąpane w promieniach słońca ściany, nie wyróżniały się niczym szczególnym spomiędzy innych, stojących wokół budowli, tworzących jednolity, monotonny labirynt, poprzecinany wąskimi wstęgami kamiennych uliczek, po których tylko gdzieniegdzie przejeżdżał samochód.
      Na przekór wszystkiemu po raz kolejny znalazła się w miejscu, od którego wszystko się zaczęło i pozwoliło jej naiwnie wierzyć w szczęśliwe zakończenie, które tak bezdusznie wciskane było w bajkach, a które w tym jednym aspekcie jej życia nigdy nie miało się spełnić. Niemal prychnęła cicho i z największym żalem, gdy zdała sobie sprawę, jak okrutny stał się los, który i tym razem z niej zakpił, zabierając to, co niegdyś było jej dane i oddając coś, do czego tamtego dnia tak bardzo tęskniła.
    Stała nieruchomo już od dłuższego czasu, walcząc ze sobą o choć jeden, nikły uśmiech, który powinien zagościć na jej twarzy już w momencie, w którym teleportowała się tu w towarzystwie jednego z wyżej postawionych urzędników Ministerstwa, dokładnie tak samo, jak miało to miejsce przy wszystkich poprzednich wizytach, jakie skrupulatnie odbywali pod koniec każdego miesiąca. Antony Ledgers, pomimo sędziwego wieku i niezbyt zawrotnej kariery w Departamencie Przestrzegania Prawa, okazał się bowiem człowiekiem niezwykle uczciwym i dobrodusznym, dla którego szczęście innych znaczyło więcej niż służbowy raport, leżący nadal na dnie jego podręcznej aktówki, smętnie rzuconej na tylne siedzenie ciemnego, wiekowego Forda, jakim mieli dotrzeć na pobliskie lotnisko.    
    Wiele czasu musiało upłynąć, odkąd pojawili się w tym miejscu po raz pierwszy  i jeszcze więcej, zanim Ledgers zaczął przywracać pamięć jej rodzicom. Nie znając dokładnej siły zaklęcia, jakiego użyła na nich przed rokiem, zdecydował się na mozolny, stopniowy proces przywracania im pamięci, dokładnie wspomnienie za wspomnieniem, cierpliwie oczekując na koniec, i nie zdając sobie sprawy z tego, jak wiele ją to kosztowało. I gdy w końcu stało się to, na co tak długo czekała, gdy w oczach jej rodziców ponownie ujrzała bezgraniczną miłość i zaufanie, z przerażeniem uświadomiła sobie, że jest to najprawdopodobniej jej  ostatnia wizyta w Grafton. Zapewne nie miałoby to dla niej żadnego znaczenia, gdyby nie tych kilka wspomnień, które nijak nie potrafiły wyblaknąć tak jak inne, nic nieznaczące, nieskore do oparcia się upływowi czasu. Wspomnienia, które nieustannie ją nawiedzały, nie były więc niczym więcej jak pozorną nadzieją, straconą szansą, po której pozostało jej jedynie rozmyślanie o kimś, kogo najprawdopodobniej już nigdy więcej nie zobaczy. Bezustannie odczuwała, że mimo całego szczęścia, jakie ja spotkało, coś nadal jest nie tak, zupełnie jakby jakaś niewielka drzazga uwierała jej serce, żłobiąc rysy, których nijak nie potrafiła zasklepić.    
    Cichy szloch bezgranicznej ulgi, spływającej na jej ciało i czuły uścisk z rodzicami były jedyną reakcją, na jaką się zdobyła, usłyszawszy cichutki, niepewny szept matki, układający się w jej imię w chwili, w której Legders przerywał zaklęcie. Czuła dotyk ramion, oplatających ją w żarliwym uścisku, ciężar dłoni ojca, leniwie głaszczącej jej loki, w takim samym odruchu, jak ten, którym witał ją w każde wakacje i rozgorączkowany szloch matki, gdy pojęła, co się stało; a jednak nie potrafiła w pełni odczuwać radości, na którą przecież tak długo czekała. Podświadomość nadal dawała o sobie znać, zupełnie jakby zmuszała ją do przyznania, że darowane jej w tej chwili szczęście, wcale się jej nie należy, że nie powinna z niego czerpać, a chwile, których właśnie doświadcza nie są niczym innym jak skradzionymi okruchami z czegoś, co odeszło w momencie, gdy pielęgnowała w sobie zemstę, zamiast zdobyć się na wybaczenie.
    Westchnęła cicho, dziękując w duchu losowi, który zwrócił jej dwie najbliższe osoby, po czym odwróciła się w kierunku, z którego nieustannie dochodziły do niej głosy ożywionej dyskusji jej rodziców z Ledgersem, usiłującym upchnąć wszystkie ich walizki do niewielkiego bagażnika wiekowego Forda. Uśmiechnęła się z rozczuleniem na ten widok, po czym korzystając z zamieszania, jakie rozgrywało się za nią, przeszła kilka kroków dalej i tak jak przy każdej swojej wizycie tutaj, skierowała swój wzrok ku niewielkiemu, zmurszałemu budynkowi, stojącemu po drugiej stronie ulicy, na którego dachu pewien chłopak podarował jej najpiękniejszy urodzinowy prezent, na który w jej mniemaniu z całą pewnością nie zasługiwała. To w tamtym miejscu, zaledwie kilkanaście metrów dalej zwrócił jej część życia, której sama na własne życzenie się pozbawiła, udowadniając tym samym, że posiada serce, które nie było skute lodem, jak  w tamtym czasie sądziła.
     Wiatr szarpał jej włosami, nieustannie zmuszając ją do odgarnięcia zbłąkanych kosmyków, a słońce prażyło niemiłosiernie, zupełnie jakby sama przyroda karciła jej zachowanie, zmuszała do ruchu, popychała do działania. Przymknęła powieki, gdy w załzawionych od słońca oczach poczuła nieznośne pieczenie, jednocześnie żałując, że choć na krótki moment straciła z oczu pobliski dach budynku.
    Ignorując nawołujące ją z tyłu głosy, świadczące o tym, że w końcu byli gotowi do drogi, stała dalej nieruchomo, zupełnie jakby pragnęła, by czas choć na chwile się zatrzymał, by mogła spędzić tu choć kilka minut więcej.
    –  Hermiona? –  usłyszała z tyłu znajomy głos, który wyrwał ją z zadumy.
    Zamrugała szybko, rozkojarzona, po czym odwróciła się  w stronę stojącej nieopodal kobiety, momentalnie przyozdabiając twarz w delikatny uśmiech. Dopiero gdy dostrzegła wpatrujące się w nią z troską, znajome oczy matki, tak podobne do jej własnych, poczuła spokój i nieopisaną ulgę, zupełnie jakby uświadomiła sobie, że nie jest już sama na świecie. Zapomniała o wojnie, wyrzuciła z głowy te wszystkie miesiące samotności i nie czekając dłużej, zrobiła kilka kroków w kierunku matki, od razu wpadając w jej ramiona.
     – Już wszystko gotowe – rzekła kobieta, delikatnie gładząc ją po włosach. Przymknęła na chwilę oczy, rozkoszując się jej dotykiem, po czym odsunęła się lekko, chcąc spojrzeć jej w oczy.
    – Mamo, ja... – zaczęła, nie wiedząc jakich słów użyć, by przekazać jej to, o czym chciała powiedzieć już dawno. Wypuściła powietrze z ust, niczym w marnej próbie dodania sobie odwagi, co nie uszło uwadze Jean.
    – Nie wracasz z nami, prawda? – zapytała, wpatrując się w zaskoczoną twarz córki.
    –  Nie –  przyznała cicho Hermiona, wypuszczając powietrze z drżących warg. Pełna poczucia winy, chwyciła obie dłonie matki, zupełnie jakby tym jednym gestem pragnęła przeprosić ją za swoje zachowanie. Nie mogła jednak postąpić inaczej. Nie mogła tak po prostu wrócić do domu, zostawiając za sobą niedokończone sprawy.
    –  Muszę jeszcze coś załatwić...– dodała, uśmiechając się nieco z wymuszeniem. – Zobaczymy się w domu, dobrze?
Z niepokojem wpatrywała się w swoją matkę, do czasu, aż ta kiwnęła głową, wyrażając tym samym swoje zrozumienie.
    – Nie martw się o nas, pan Ledgers się wszystkim zajmie – powiedziała cicho, po czym zrobiła kilka kroków w tył. Po chwili Hermiona obdarzyła ją ostatnim, porozumiewawczym uśmiechem, po czym zniknęła w wirze teleportacji.
    – Obyś znalazła to, czego szukasz... – szepnęła cicho Jean Granger, z czułością patrząc w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stała jej córka.


***


    
       Stłumiony odgłos jego kroków był jedynym dźwiękiem, który towarzyszył mu od kilku godzin, niczym złudne świadectwo przemierzonej drogi, która i tym razem wydawała się zupełnie bezcelowa. Docierając do jednego z niewielkich dębów, rosnących wzdłuż wyłożonej szarą, ponurą kostką alejki, przystanął na chwilę, by odpocząć po wielogodzinnym marszu. Stanąwszy w cieniu jego rozłożystych gałęzi, przeniósł wzrok na małą, drewnianą tabliczkę, wiszącą tuż przy głównej bramie miasta, z której ledwo mógł odczytać zmurszały napis Staforschire, jakim mieszkańcy od lat witali przyjezdnych gości. Odetchnął głęboko, jednocześnie odgarniając z czoła zbłąkane kosmyki jasnych włosów, które mimo wyjątkowej barwy, nie ściągały uwagi mijających go osób. Przygaszonym, nieco nieobecnym wzrokiem zlustrował całą ulicę, wraz ze stojącymi wokół budynkami, w nikłej nadziei znalezienia pośród nich czegoś, co stracił dawno temu.
    Po raz kolejny uświadomił sobie, że Staforschire, do którego tak usilnie tęsknił i o którym przez te wszystkie lata marzył, nie istniało; było jedynie pustym, jałowym miejscem, symbolem utraconych nadziei i niespełnionych marzeń, które nigdy nie miały prawa się spełnić. Pośród starych, zmurszałych budynków, oprócz wolności  znalazł jedynie pustkę, która powoli wypełniała jego serce, tak jak niegdyś przepełniała je nadzieja na lepsze jutro. Miał nieodparte wrażenie, że los po raz kolejny postanowił sobie z niego zakpić, mamiąc złudnymi wizjami lepszego świata, na który wcale sobie nie zasłużył. I choć w jakiś dziwny sposób czuł się oszukany, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że on sam ponosi odpowiedzialność za to, co go spotkało; że samotność, jakiej tu doświadczył, jest zaledwie marnym następstwem kary, której uniknął, a na którą z całą świadomością zasługiwał.
    Zdawał sobie sprawę, że sam odpowiada za niepowiedzenie, które go tutaj spotkało. Staforschire było bowiem dokładnie takie, o jakim marzył jeszcze za czasów, gdy sam był dzieckiem – spokojne i ciche, w którym każdy oddech zdawał się zbawienny, a spokojny szum drzew dawał poczucie bezpieczeństwa. Nie potrafił jednak cieszyć się zdobytą wolnością w pojedynkę. Brakowało mu kogoś, kto dzieliłby tę radość razem z nim, jednocześnie wypełniając pustkę, która z dnia na dzień stawała się nie do zniesienia.
    Znalazł tu jednak anonimowość, jakiej nie zaznał, odkąd wiele lat temu przekroczył próg Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, a której tak nieopatrznie domagał się w całej reszcie czarodziejskiego świata. Bycie jedynym dziedzicem rodu Malfoyów już dawno przestało być dla niego czymś, czym mógł się chełpić, domagając się uznania i szacunku. Stało się za to uporczywą zadrą, wbitą w jego serce i raniącą w bolesny sposób, z którym nie mógł sobie poradzić. Jednak w tym jednym miejscu mijający go ludzie nie zwracali na niego najmniejszej uwagi, gnając przed siebie, by zdążyć załatwić wszystkie sprawunki, jakie w tym dniu na nich czekały. Zagubieni we własnym świecie, nie zwracali uwagi na samotnego chłopaka, który dzień w dzień pokonywał tę samą trasę, zupełnie jakby wytrwale szukał kogoś, kogo tak naprawdę nigdy nie powinien tutaj spotkać.
    Pogrążony we własnych myślach, pozwalał, by potrącały go obce ramiona, od czasu do czasu słysząc ciche słowa przeprosin od kogoś, kto mijał go pośpiesznie, nie trudząc się podniesieniem wzroku znad brukowanej kostki, jaką była wyłożona uliczka. Dla nich wszystkich był jedynie nieznajomym, którego niespotykany kolor włosów wyróżniał z tłumu innych ludzi, a twarz którego zapomną już z chwilą, w której ponownie skupią się na trzymanych w rękach dokumentach. Nie byli świadomi jego mrocznej przeszłości, której dowód nadal widniał na jego lewym przedramieniu, a który dla nich wszystkich był jedynie zwykłym tatuażem, o dziwnym, niespotykanym wzorze, jakiego nigdy wcześniej nie mieli okazję widzieć.
    Wciąż stał nieruchomo, nie uginając się pod naporem wspomnień i zwykłego, ludzkiego rozczarowania, będącego jego odwiecznym towarzyszem, które w tym konkretnym miejscu stało się jeszcze bardziej dotkliwe. Dotarło do niego, że codzienne samotne przemierzanie uliczek Stafordschire nie miało najmniejszego sensu, że poszukiwanie osoby, której mógłby oddać połowę swojego serca, było zupełnie bezcelowe, bo tak naprawdę taką osobę już kiedyś znalazł.
    Westchnął jeszcze raz, choć o wiele bardziej żałośnie, niż jeszcze chwilę temu, zupełnie nie przejmując się mijającymi go ludźmi i codziennym zgiełkiem.  Obojętny i lekko nieobecny, wpatrywał się dalej przed siebie, dokładnie w samym środku miasta i z tą samą co każdego dnia nadzieją, że tym razem nie czeka na darmo; że mimo wszystko los nie zesłał go tutaj przypadkiem, że to właśnie dzisiaj wydarzy się coś, na co podświadomie czekał ot tak dawna.
    Dopiero gdy stary, ogromny zegar, usytuowany pośrodku któregoś z budynków zaczął wybijać południe, przymknął na chwilę powieki i opuścił głowę, jednocześnie wypuszczając z płuc zaległe powietrze. Jedynie niewielki cień przenikający jego twarz świadczył o głębokim zawodzie, który po raz kolejny pojawił się w jego sercu, a który stał się ucieleśnieniem niespełnionych pragnień, których w żaden sposób nie mógł zrealizować.
    Zacisnął pięści, zły na siebie za tę chwilę słabości, nad którą po raz kolejny nie mógł zapanować, po czym otworzył oczy i odwrócił się, by odejść. Po raz kolejny obiecywał sobie, że więcej tego nie zrobi – że to ostatnia chwila słabości, w której przyszedł tu, licząc na coś, co przecież nigdy nie miało prawa się wydarzyć. Nie sądził, że przyjdzie mu tęsknić tak bardzo, choć do końca nie wiedział, czy tęsknotą jest to dziwne, przerażające uczucie, jakie przepełnia go od czasu, gdy opuścił Hogwart.
    Powoli ruszył do przodu, starając się nie myśleć o nikim i o niczym, nie rozglądając się na boki, byleby tylko jak najszybciej zniknąć z tego miejsca. Zdążył jednak zrobić tylko kilka kroków, gdy zamarł, nie do końca wierząc w to, co widzi.
    Przed nim, w odległości zaledwie kilku metrów stała dziewczyna, która wśród mijających ją ludzi, nie wyróżniała się niczym szczególnym. Było jednak w niej coś dziwnie znajomego, co jak wiedział, z pewnością nie pozwoli mu spokojnie zasnąć dzisiejszej nocy. Długie splątane włosy okalały jej twarz i spływały kaskadami po ramionach, a brązowe oczy, przepełnione zaskoczeniem i niepewnością, wpatrzone były właśnie w niego.
    Zachwiał się lekko, choć zupełnie niepostrzeżenie, nie mogąc zdobyć się na żaden inny ruch, zupełnie jakby bał się, że najmniejsze rozkojarzenie mogłoby zabrać to cudowne złudzenie. Stęskniony umysł podsyłał mu obraz, którego już nigdy nie chciał oglądać, którego nie powinien oglądać. Pamiętał ostatnią noc w Hogwarcie, kiedy zdecydował się odejść i pamiętał też okrutny ciężar, jaki osiadł mu wtedy na sercu. Nie chciał doświadczać tego po raz kolejny, doskonale wiedząc, jak trudno będzie mu później wrócić do rzeczywistości, w której Gryfonka była dla niego już tylko odległym wspomnieniem. Nie potrafił się jednak przemóc, by odwrócić wzrok i odejść w drugą stronę. Pozwolił sobie na tę jedną, krótką chwilę zapomnienia, ciesząc się jej widokiem.
    – Granger...
    Wydawała mu się dziwnie obca, choć przecież dokładnie pamiętał każdy minimetr jej twarzy. Była chudsza, drobniejsza, zupełnie jakby czas, jaki minął od ich ostatniego spotkania, nie był dla niej zbyt łaskawy. Zdał sobie sprawę, że nie tęsknił nawet za jej obliczem, widział ją przecież niemal codziennie w każdej mijającej go dziewczynie, mającej podobne brązowe oczy, bądź kręcone włosy; w każdej, która choć odrobinę ją przypominała.
     – Malfoy – odpowiedziała cicho i niepewnie, co ostatecznie przekonało go, że stoi przed nim prawdziwa Gryfonka, że nie jest to jego złudne wyobrażenie i zwykły wymysł stęsknionego umysłu.
    Oddychała głęboko i jakby z trudem, nie mogąc uwierzyć w to, że widzi go przed sobą. Było inaczej, niż za ostatnim razem, zupełnie jakby odwieczny mur, który ich dzielił, w tej jednej chwili stał się zwykłym wspomnieniem, o którym żadne z nich nie chciało pamiętać. On sam wydawał się jej wyższy, smuklejszy i nawet jego wiecznie blada cera nosiła ślady nieustających promieni słońca. Tylko jego oczy pozostały niezmienne, nadal wyjątkowe i niespotykane, choć odrobinę bardziej przygaszone.
    Zrobiła kilka kroków w jego stronę, nie wiedząc jak postąpić dalej. Zatrzymała się dopiero wtedy, gdy gałęzie niewielkiego dębu, pod którym stał, i ją otoczyły cieniem, chroniąc przed południowym słońcem, które tego dnia wydawało się dogrzewać dużo mocniej, niż zazwyczaj. 
    – Co tu robisz? – dotarł do niej jego głos, który przywodził jej na myśl warknięcie. Momentalnie na niego spojrzała, szukając jakichkolwiek oznak gniewu, jednak jedyne co ujrzała to niepewność i niezrozumienie. Starając się zachować spokój, odetchnęła głęboko, próbując dodać sobie jakiejkolwiek odwagi.
    – Ty znalazłeś już swoje marzenie – odparła, po raz pierwszy nawiązując do ich rozmowy w lochach, gdy zdradził jej, czego tak najbardziej pragnął.  Wzruszyła od niechcenia ramionami, dodając: – Szukałam własnego... 
    – Tutaj? – zapytał, splatając ręce  i patrząc na nią z góry. Na nowo tworzył dystans, chroniąc się za maską obojętności, która raziła ją bardziej niż kiedykolwiek.
    – To dobre miejsce, by zacząć wszystko od nowa – odparła, hardo patrząc mu w oczy.  Jedyną pierwszą reakcją było donośne prychnięcie, którym tak często obdarzał ją w przeszłości.
    – A nie pomyślałaś, że mogłaś niczego tu nie znaleźć? – zapytał cicho i ze smutkiem, zupełnie jakby sam tego doświadczył.
    – Tak – przyznała po pewnym namyśle. – Ale mogłam też znaleźć wszystko, prawda?
    Nie odpowiedział, a cisza, która między nimi nastala, była aż nadto wymowna. Żadne bowiem nie potrafiło przyznać przed tym drugim, że czekali na to spotkanie, choć sami nie potrafili do końca wyjaśnić, dlaczego i że tym "wszystkim" była możliwość zobaczenia siebie nawzajem. 
    W końcu Hermiona odetchnęła głęboko i patrząc mu prosto w oczy, rzekła:
    – Nie winię cię za to, co się wtedy stało... Wiem, że uratowałeś mi życie.
    Mimowolnie przeniósł wzrok na rękawy jej swetra, który ukrywał blizny po zaklęciu, jakiego niegdyś użył. Poczuł, jak w gardle staje mu ogromna gula, umożliwiająca normalne oddychanie, a ręce samoczynnie zaciskają się w pięści. Odwrócił się do niej plecami, nie mogąc spojrzeć jej w oczy. Nie chciał zobaczyć w nich obrzydzenia i strachu, które nawiedzały go od pamiętnej nocy w Malfoy Manor. Wiedział, że nawet jeśli mu wybaczyła, to nigdy nie zapomni tego, co zrobił. Nie spodziewał się zresztą niczego innego, była w końcu Gryfonką o najczystszym sercu, jakie kiedykolwiek zdołał poznać.
    – Nie rozgrzeszaj mnie, tylko po to, by samej poczuć się lepiej –  powiedział gorzko, nerwowym ruchem przeczesując blond kosmyki.
    – Wcale tego nie robię – zaprzeczyła, urażona. – Nie jesteś zły...
    Momentalnie odwrócił się w jej stronę, a z jego oczu ciskały gromy. Nie potrafił zapanować nad swoją złością, która nie wiedzieć czemu właśnie dzisiaj postanowiła poszukać ujścia.
    – Widzisz to?! – warknął, podchodząc do niej i podciągając lewy rękaw bluzy. Czarne kontury Mrocznego znaku odznaczały się na jego bladej skórze, nieustannie przyciągając wzrok. – Noszę na skórze żywą reklamę swojej przeszłości, więc nie wmawiaj mi, że jest inaczej!
    – Nie miałeś wyboru! – odkrzyknęła, tracąc cierpliwość.
    – Może nigdy nie chciałem go mieć!
    Zaskoczona jego słowami, gwałtownie zamilkła; dopiero teraz uświadamiając sobie, jak wiele znaczyło dla niego wybranie pomiędzy nią a rodziną. Żałowała, że nie powiedziała mu tego wcześniej, być może wtedy nie szukaliby się tak długo, być może wszystko ułożyłoby się zupełnie inaczej. Popatrzyła na niego smutno, jednocześnie opuszczając rękę, którą nieświadomie ku niemu wyciągnęła.
    – A może nie sądziłeś, że ty też masz do niego prawo? – wyszeptała, walcząc z napływającymi do oczu łzami.
  Stojąc przed nim w zwykłym, szarym swetrze, którym niegdyś tak bardzo szydził, z rozpuszczonymi włosami, smaganymi najdrobniejszym powiewem wiatru i zaczerwienionymi policzkami, wyglądała zupełnie zwyczajnie, choć wydawało mu się, że nigdy wcześniej nie była piękniejsza. Jedynie oczy wydawały się inne, przestał widzieć w nich to ukryte  ciepło, którego nieświadomie szukał za każdym razem, gdy w nie patrzył. W tej jednej chwili w znajomym czekoladowym spojrzeniu mógł ujrzeć uczucie, które nigdy wcześniej nie było tak świadome, tak proste i tak otwarcie skierowane ku niemu, zupełnie jakby stojąca przed nim Hermiona świadomie zaczęła patrzeć na niego w sposób, o którym nie odważył się nawet pomarzyć.
    – Może... – przyznał w końcu, ukojony jej bliskością i widokiem brązowych oczu, które w tej chwili wydawały mu się być o wiele większe niż zazwyczaj. – Ale ty już zawsze będziesz płacić za moje błędy... – dokończył cicho, niespodziewanie podchodząc bliżej i chwytając ją za rękę.
    Nie czekając na przyzwolenie, sam podciągnął rękaw swetra, w który była ubrana, tak by odsłonić blizny. Wzdrygnęła się lekko, zaskoczona dotykiem jego chłodnych palców na skórze, które poruszały się z delikatnością, o którą nigdy by go nie podejrzewała. Opuszkami palców śledził delikatne, jasne linie blizn, które choć mniejsze od czasu, gdy widział je po raz ostatni, nadal odznaczały się od jej brzoskwiniowej skóry.
    – Granger, ja... – zaczął, lecz głos mu się załamał. Mimo to nadal nie opuścił dłoni, śledząc opuszkami palców jej skórę, która paliła pod jego dotykiem.
    – Wiem.
    Unikała jego spojrzenia, błądząc wzrokiem po okolicznych budynkach i małomieszczańskich elewacjach, wyglądając przy tym na zamyśloną, nieco nieobecną, zupełnie jakby podświadomie dawała mu czas na pozbieranie myśli.Wiedziała, że chciał ją przeprosić, że jej krzywda i jemu ciążyła na sercu, a dojmujące poczucie winy po raz kolejny dawało o sobie znać. Nie potrzebowała jego zapewnień, bo tak naprawdę wybaczyła mu już dawno temu.
    Oboje zamilkli, pozwalając sobie na tę chwilę nostalgii, której najwyraźniej tak bardzo pragnęli, od czasu do czasu jedynie zerkając w swoją stronę, zupełnie jakby podświadomość ciągle kazała im się upewnić, że wciąż są koło siebie. Wreszcie przeniosła na niego spojrzenie, w którym nieomylnie dopatrzył się czegoś na wzór niepewności, zupełnie jakby nie była do końca przekonana, czy chce poruszać ten temat. Nie poganiał jej, cierpliwie czekając, aż w końcu pokona ten absurdalny strach i zacznie mówić o czymś, co najwyraźniej bardzo jej ciążyło.
    – W Hogwarcie nie milkną plotki o twoim odejściu – zaczęła cicho, bawiąc się rękawem swetra.
    – A Prorok? – zapytał od niechcenia, choć domyślał się prawdy.
    – Już kilka razy byłeś tematem miesiąca – przyznała, nie kryjąc grymasu obrzydzenia na myśl o gazecie, która w każdym kolejnym numerze mnożyła niedorzeczne powody jego odejścia, z czego każdy następny był bardziej absurdalny od poprzedniego. Oszczędziła jednak tych rewelacji blondynowi, doskonale wiedząc, że to, co dzieje się w czarodziejskim świecie jest idealnym odzwierciedleniem słów, które usłyszała od niego w podziemiach Malfoy Manor. Skupiła się na jego twarzy, spodziewając się złości, rozgoryczenia i głębokiego żalu, który niechybnie go wypełnił, a z którym stojący obok chłopak musiał poradzić sobie sam. Tym bardziej była zaskoczona, gdy usłyszała jego cichy, krótki śmiech. Zerknęła na niego, zbyt zdziwiona, by zareagować inaczej, niż tylko wysoko uniesionymi brwiami i lekko otwartymi ustami.
    – Typowe – mruknął, kręcąc z niedowierzania głową. Dostrzegając jej zaskoczenie, malujące się na twarzy, dodał: – Spokojnie, przez te wszystkie lata zdołałem do tego przywyknąć.
    – Z czasem i tak każdy przekona się, że to wszystko brednie. Niektórzy nawet zakładają się jaką nawą historyjkę wymyśli Prorok. Ostatnio nawet Ron kazał nam ciągnąć zapałki...
    –  Ciągnąć za co?! – zapytał z udawanym przerażeniem.
    Musiała minąć krótka chwila, zanim Hermiona zrozumiała jego pytanie i jeszcze jedna, by na jej twarzy wykwitły bliźniaczo podobne rumieńce zażenowania. Na jej widok nie mógł już dłużej ignorować rozbawienia. Wybuchnął szczerym, głośnym śmiechem, którego nie używał już od bardzo dawna.
    –  Jesteś niemożliwy!
    Sapnęła z oburzenia, marszcząc przy tym brwi, choć i to nie przerwało jego śmiechu. Zdążyła zapomnieć o jego specyficznym poczuciu humoru, które niejednokrotnie doprowadzało ją do szewskiej pasji. Teraz jednak, słysząc jego szczery, prawdziwy śmiech, sama nie mogła się powstrzymać od niewielkiego uśmiechu. Rozczulił ją ten widok, chciała, by trwał jak najdłużej, tak by później móc pielęgnować w pamięci to wspomnienie.
    Wpatrując się w jego roześmianą twarz, zdała sobie sprawę, że to, co kiedyś wydawało się nieprawdopodobne, naprawdę się wydarzyło. Nie sądziła bowiem, że będzie tęsknić za jego oczami, których szarość przywodziła na myśl skute bryły lodu; bladą cerą oraz jasnymi włosami, które na słońcu wyglądały jak zupełnie białe. Cały przywodził jej na myśl zimę – srogą i dokuczliwą, pełną zamieci i mrozu, a ona przecież od zawsze kochała lato – świeżo skoszoną trawę i promienie słońca parzące skórę. Nie mogła się nadziwić, że zmieniła się tak bardzo, nawet o tym nie wiedząc; że zrozumienie tego wszystkiego przyniesie jej tak wielki spokój i ulgę.
    Czerpała z tej chwili jak najwięcej, ciesząc uszy dźwiękiem jego śmiechu, aż w końcu i on zamilkł. Powstała po tym cisza, zaczęła uwierać, zmuszać do poruszenia tematu, którego żadne z nich nie chciało poruszać.
    – Nie wrócę do Hogwartu, Granger – odezwał się w końcu dziwnie ochrypłym głosem, zupełnie jakby już teraz żałował swej decyzji. Nie zdziwiły ją jego słowa, w końcu przeczuwała, że tak właśnie postąpi, a mimo wszystko i tak poczuła, że jej serce przestaje na chwilę bić. Pokiwała głową, walcząc ze sobą o najmniejszy uśmiech, choć pod naporem jego spojrzenia nie mogła się zdobyć nawet na tak prozaiczny gest.
    – Wiem – wyszeptała, walcząc z napływającymi do oczu łzami.  Odetchnęła głęboko, starając się uspokoić oddech. – Ale nigdy nie wtopisz się w tło, jeśli zostałeś stworzony po to, by się wyróżniać.
Pokręcił lekko głową, jednocześnie przyozdabiając twarz w nieco kpiący uśmiech.
    – Tutaj mi się to udaje – powiedział, po czym dodał po pewnym namyśle: – Nie licząc okolicznych dziewczyn. One nigdy nie przejdą obok mnie obojętnie.
    Prychnęła oburzona, jednak nijak nie skomentowała tej dosłownej zaczepki. Był dokładnie taki, jak podczas tych kilku tygodni, podczas których byli skazani na swoje towarzystwo, z tym że teraz nie dzieliło ich żadne kłamstwo. Po raz kolejny przypomniała sobie ich rozmowę w lochach; nigdy wcześniej nie widziała, by jego oczy kryły w sobie większą nadzieję na lepsze jutro. Nie mogąc powstrzymać ciekawości, zapytała:
    – Znalazłeś to, czego szukałeś?
    Słysząc to proste pytanie, po raz pierwszy odkąd ją zobaczył, zaczął się zastanawiać, co właściwie chciał jej teraz powiedzieć. Prawda była bowiem taka, że miejsce, o którym od zawsze marzył, do tej pory wydawało mu się zupełnie puste, aż do chwili, w której ona się tu pojawiła. Nie potrafił się jednak do tego przyznać, być może uważając, że nie jest to odpowiedni czas na te słowa, bądź po prostu bojąc się jej reakcji. Mimo wszystko zebrał się na odwagę, nie chcąc tworzyć kolejnych niedomówień.
    – Chyba dopiero teraz...
    Po raz kolejny tego dnia przestała na chwilę oddychać, nie wierząc w to, co przed chwilą usłyszała. Oboje wiedzieli, że mijającą chwila miała doprowadzić ich do czegoś większego, że zjawili się tutaj z jakiegoś większego powodu, którego nadal nie potrafili zrozumieć. Mieli jednak pewność, że nie jest to czas, który powinni przeznaczyć na snucie planów. Ona kończyła Hogwart, on wybrał zupełnie inną drogę. Wydawać by się mogło, że ich losy, które niegdyś stanowiły jedność, po wydarzeniach w jego dworze rozdzieliły się na dobre, a jednak oboje pojawili się w tym miejscu zupełnie jakby przyszli na spotkanie, na które żadne z nich się nie umawiało, szukając podświadomie czegoś, co przecież nigdy nie miało być ich.
    – Dlaczego mnie wtedy uratowałeś? – zapytała ściszonym, pełnym wątpliwości głosem. Nie musiała dodawać niczego więcej, oboje doskonale wiedzieli, czego dotyczy to pytanie.
    – Przecież wiesz.
    Zapomniała, jak się oddycha, czując, jak nieznany dotąd ciężar niemal miażdży jej płuca, ostatecznie osiadając na sercu, przyśpieszając jego bicie, jakby dopiero teraz odnalazło swój normalny rytm. Faktycznie wiedziała. I to od chwili, gdy nie bacząc na konsekwencje, odszukał jej rodziców, choć przecież wcale go o to nie prosiła. Wiedziała to, gdy trzymał ją w ramionach skacząc z wieży i wtedy, gdy na przekór wszystkiemu uczył ją pływać, choć wcale nie musiał tego robić. Wiedziała, gdy na własną rękę szukał jej w pensjonacie, by chwilę później nieść ją w ramionach aż do momentu, w którym miał pewność, że była bezpieczna.
    Wtedy żadne z nich nie pomyślało, że za tymi wszystkimi czynami kryje się coś więcej, niż tylko zwykłe, drobne przywiązanie, do którego i tak trudno było im się przyznać. W tamtych chwilach nie przypuszczali, że każdy nowy dzień zmienia ich samych, nieświadomie burząc wzniesione przed latami mury.
    Poczuła nieznośne pieczenie w kącikach oczu, gdy uświadomiła sobie, jak wiele zawdzięcza stojącemu przed nią blondynowi i jak strasznie była zaślepiona, nie dostrzegając tego wcześniej.
    – To dlatego odszedłeś?
    Nie spodziewał się tego pytania tak samo, jak nie był gotowy, by przyznać jej rację. Zapanowała między nimi wymowna, choć wcale nie uciążliwa cisza, w czasie której patrzyli na siebie w sposób, który dla mijających ich osób był niczym innym, jak niemą kłótnią, pełnej wzajemnych pretensji i ukrytych żali. Oni jednak nie potrzebowali słów, by zrozumieć, czym było to dziwne, przytłaczające uczucie, które od kilku miesięcy nie pozwalało im normalnie myśleć. Co więcej, żadne z nich nie wyglądało na zaskoczone tym odkryciem, choć być może przeczuwali to od dawna, jedynie nie potrafili się do niego przyznać, podświadomie bojąc się odrzucenia. Teraz jednak, gdy zobaczyli, że oboje czują to samo, cały strach zniknął, pozostawiając ulgę i dziwne, rozchodzące się po sercach ciepło.
    –  Nie. Nie dlatego.
    Zaśmiał się nerwowo, nie wiedząc, co dokładnie powinien jej teraz powiedzieć. Zdając sobie sprawę, że nie jest to czas na żadne podniosłe słowa i deklaracje, zamilkł, uważnie studiując jej reakcję. Dopiero po dłuższej chwili uświadomił sobie, że nadal mimowolnie trzyma jej dłoń, zupełnie jakby była to najbardziej naturalna rzecz na świecie. Niepewny jej reakcji, zbliżył się o krok, uważnie wypatrując najmniejszych oznak strachu czy niepokoju. Nic takiego nie zauważył. Jej oczy iskrzyły się w identyczny sposób, jak wtedy, gdy byli w Grafton, choć teraz dodatkowo przepełniała je najprawdziwsza radość z ich spotkania.
    Tknięty nagłą potrzebą, zapragnął ponownie być jeszcze bliżej niż kiedykolwiek przedtem. Zrobiwszy jeszcze jeden krok do przodu, uniósł rękę, opuszkami palców dotykając jej policzka. Tym razem nie wahał się, pochylając się nad nią jeszcze bardziej, tak by czuć na twarzy jej gorące tchnienie. Z bliska wyglądała jeszcze piękniej, bardziej naturalnie, tak że z łatwością mógł policzyć malutkie piegi zdobiące jej nos i policzki. Delikatnie dotknął wargami jej ust, czując jak dojmujący ciężar, który od dawna uciskał jego serce, zniknął. Z satysfakcją poczuł, jak splotła jego palce z własnymi, podświadomie pragnąc jeszcze większej bliskości. Ośmielony jej reakcją, przyciągnął ją do siebie jeszcze mocniej, zupełnie zapominając o tym, że mijają ich dziesiątki osób, które w tej chwili w ogóle nie miały znaczenia. Liczyła się tylko ona i to, że jej dotyk koił, przynosił ulgę i utwierdzał w przekonaniu, że połączyło ich coś znacznie silniejszego niż tylko przywiązanie. Ten pocałunek różnił się od poprzedniego. Kryła się w nich pewność i zaufanie, a także coś jeszcze, o czym nie w tym momencie nie mieli odwagi powiedzieć.
    Oderwali się od siebie po dłuższej chwili, gdy obojgu zaczynało brakować oddechu. Wpatrywali się w siebie bez słowa, nie wiedząc, do powiedzieć.
    – Więc... – zaczęła Hermiona, chcąc przerwać tę niezręczną ciszę, jaka między nimi nastała. – Jeśli spadałabym w przepaść, to skoczyłbyś za mną? – dokończyła z ni to nonszalanckim, ni zadziornym uśmiechem. Nie potrafiła ukryć tego dziwnego zawstydzenia, które choć nieproszone, ogarniało ją całą, zupełnie jakby nie do końca wierzyła w tę całą rozmowę i skutki, które wywoła. Nie potrafiła podnieść wzroku, by na niego spojrzeć. Wyczuła jego uśmiech, ten szczery, którym tak rzadko ją obdarzał, a który od pewnego czasu kojarzył jej się właśnie z nim.
    – Nie.
    Nie takich słów się spodziewała, nie to pragnęła usłyszeć. Podniosła natychmiast głowę, zaskoczona jego wyznaniem, starając się za wszelką cenę pozbyć się tego przytłaczającego uczucia rozczarowania i odrzucenia, które pojawiły się zaraz po tym.
    Ku jej zaskoczeniu, Draco w ogóle nie wyglądał jak ktoś, kto zaledwie chwilę wcześniej tak bezdusznie ściągnął ją na ziemię, kto jednym słowem pozbawił jej tej nikłej szansy na szczęśliwe zakończenie historii, której przecież nigdy nie powinna była snuć. Nie zniknął także jego uśmiech, choć teraz był zdecydowanie bardziej subtelny, lekko przygaszony, pełen oczekiwania na jej reakcję.
    – Raczej czekałbym na dole, by móc cię złapać – dokończył cicho, jakby zawstydzony własnymi słowami i deklaracją, jaka się w nich kryła.
    Zdusiła ciche westchnienie, pełne ulgi i zwykłej, prostej radości, która przepełniła jej serce. Uśmiechnęła się nieporadnie, czując na sobie jego przenikliwy wzrok, którym świdrował ją całą, nie bacząc na jej zawstydzenie. Rozczuliło ją to wyznanie, tak niepodobne, a zarazem tak trafnie określające jego naturę, stworzone jakby wprost dla niego i w najprostszy sposób odzwierciedlające relację między nimi. 
    – Wiesz, Granger – zaczął, gdy ponownie się od siebie odsunęli. – Nigdy nie przypuszczałem, że to powiem, ale kiedy jesteś przy mnie, jest jakoś tak... inaczej.
    Uniosła brwi ze zdziwienia, nieco zawiedziona tymi słowami, których nie do końca się spodziewała. Marszcząc delikatnie brwi, zapytała:
    – Inaczej?
    Zaśmiał się głośno, nie potrafiąc ukryć własnej radości. Pochylił się ku niej, z satysfakcją słysząc, jak wstrzymała oddech.
    – Lepiej – wyszeptał milimetr od jej ust. – Po prostu lepiej. 


     
*P.Adamczyk
_________________________________
                                           
                                                                  Hejo hejooo :D
     Jeśli czytacie ten wpis, oznacza to, że przebrnęliście przez rozdział, który pyszni się tytułem "ostatniego". Słodycz płynie tu strumieniami, ale chyba i naszej dwójce coś się od życia należy :D
     Długo czekałam na ten rozdział, jak również na to, by dodać swój ukochany cytat przed nim.
     A chyba najdłużej czekałam na to, by motto mojej historii, które króluje gdzieś na stronie głównej, w końcu po tylu latach(!) nabrało jakiegoś znaczenia. Mam nadzieję, że choć w niewielkim stopniu mi się to udało. Przed nami już tylko Epilog, dużo krótszy niż publikowane przeze mnie rozdziały, choć będę go pisać z jeszcze większą nadzieją na to, że się Wam spodoba.
Życzę Wam wszystkim Szczęśliwego Nowego Roku! Oby był lepszy od poprzedniego.
                                                                                          Iva Nerda 



                               Draco & Hermione. Darn you Rowling for changing your mind halfway writing the series!! They belong together!!!