Draco i Hermiona

Draco i Hermiona

24 grudnia 2016

Rozdział 16 Cudownie. Tu i teraz

Cza­sem tyl­ko przez chwilę na­leżymy do kogoś.
I by­wa, że właśnie ta chwi­la poz­wa­la nam przet­rwać sa­mot­ne życie...*


 ***

        Padało nieustannie już od trzech dni i po pierwszym spojrzeniu na ciężkie, kłębiące się za oknem chmury, Draco wiedział, że dzisiejszy dzień nie będzie się niczym różnił. Westchnął głośno i z miną cierpiętnika podniósł się do pozycji siedzącej. Kanapa, na której spędził już którąś noc z kolei nie należała do najwygodniejszych, był więc przekonany, że reumatyzm - choroba o tyle straszna, co przykra w konsekwencjach - dopadnie go o wiele wcześniej niż to pierwotnie zakładał. Mimo ohydnej tapicerki, zrobionej z najtańszej imitacji skóry i sprężyn, które za każdym razem, gdy  próbował zmienić pozycję na wygodniejszą, wbijały się w jego wrażliwą skórę; ów uroczy mebel, posiadał jedną, największą zaletę, przy której nawet bolące plecy musiały zejść na dalszy plan: stał z dala od łóżka Granger ( a raczej od jego łóżka, które miała czelność przywłaszczyć sobie pierwszej nocy i które bezpodstawnie oblegała aż do teraz).
      Jeżeli wcześniej uważał Gryfonkę za kujonkę o zaburzonym systemie wartości, to teraz miał wrażenie, że najwyraźniej postanowiła przejść samą siebie. Może nawet by to przebolał, gdyby objawy jej urojenia miały miejsce z dala od jego cudownej persony, najlepiej w jakimś odległym zaułku, nie naraziwszy tym  samym jego oczu na ślepotę, a nerwów na zszarganie.
    On sam nie uważał się za osobę grzeszącą cierpliwością (szczególnie w stosunku do wariatek, które nawet na oddziale w Świętym Mungu uchodziłyby za beznadziejne przypadki, nie rokujące najmniejszej szansy na poprawę). Dlatego więc po krótkim zastanowieniu doszedł do wniosku, iż podjęcie jakiejkolwiek próby wyperswadowania z jej kudłatej głowy wszelkich animozji, które  w stosunku do niego miała, jest całkowicie bezcelowe.
    Jakiekolwiek wyrzuty, których wysłuchał w ciągu tych ostatnich, spędzonych z nią tygodni, były niczym w stosunku do tego, co miało miejsce teraz. Po spektakularnym otwarciu ukrytej komnaty i tym, co stało się w jej wnętrzu, dziewczyna nie odpuszczała mu nawet na chwilę, bombardując pytaniami przy każdej możliwej okazji. Im bardziej próbował jej unikać, tym ona coraz częściej łaziła za nim, najwyraźniej sądząc, że Draco w końcu nie wytrzyma i puści farbę. Teraz, gdy naprawdę potrzebował spokoju, samotności i chwili do namysłu, Gryfonka za punkt honoru postawiła sobie, by absolutnie i pod żadnym pozorem samego go nie zostawiać. I jeśli jeszcze jakiś czas temu sądził, że nie ma sytuacji beznadziejnych, to w tym momencie zaczął w to wątpić - kończyły mu już się miejsca, w których mógł się jeszcze przed nią ukryć.
    Zaklął siarczyście, gdy potknął się o jedną z kilku ksiąg leżących na dywanie, z których Hermiona próbowała bezustannie coś wyczytać. Pod wpływem jego głosu, poruszyła się niespokojnie, wybudzając tym samym z głębokiego snu, w którym jeszcze przed chwilą przebywała.
    – Która godzina? – mruknęła sennie, przecierając piąstkami oczy.
    – Wpół do, cholera wie, której. Śpij, Granger – warknął, nawet nie patrząc w stronę zajmowanego przez nią łóżka.
     Złorzecząc w myślach na swoją nieuwagę, udał się do łazienki. Wyjątkowo cicho stawiał swoje kroki, uważając przy tym, by po raz kolejny nie trafić na pozostawioną przez nią przeszkodę. Pokonał cały salon, mijając po drodze zalegające wszędzie zwoje pergaminów, starych woluminów i odręcznych notatek, których tylko cudem jeszcze się nie pozbył.
    Piętnaście minut później pojawił się znów w progu salonu, tym razem już świeżo ogolony i ubrany, gotowy, by zawładnąć niewieścimi sercami. Zostało mu jeszcze  tylko potknąć się o rudą świnię imitującą kota, uciec z drogi przed jego stanowczo zbyt długimi i zaniedbanymi pazurami, wywrócić się na stosie ubrań, których z czystego lenistwa nie chciało mu się sprzątnąć, poprawić fryzurę i mógł z klasą i godnością zaprezentować swoje oblicze naburmuszonej pannie Granger.
    Jego humor diametralnie się poprawił, gdy tylko zauważył, że ponad połowa porozrzucanych wcześniej śmieci (czytaj: ksiąg i pergaminów) została przez nią uprzątnięta i teraz formułuje kilka, imponujących stosów na łóżku. Dodatkowym plusem był fakt, że owe stosy skrzętnie kryły ich właścicielkę przed jego nader wrażliwym wzrokiem. Nie to żeby przesadzał, ale o oczy trzeba dbać!
    Uśmiechnął się mściwie, szykując się w duchu na to, co miał jej do przekazania. To właśnie z tego powodu postanowił dzisiejszego ranka przebywać w pokoju dłużej niż było to absolutnie konieczne; porzucając tym samym niepisaną umowę o wzajemnym unikaniu. A już szczyt ekstazy osiągnął, gdy pośrodku salonu ujrzał brązowe, zaczesane we francuski warkocz kudły, których właścicielka rzucała mu właśnie wściekłe spojrzenie.
    – Uroczy dąs, Granger – mruknął w jej stronę, siadając na skórzanym fotelu. – Rób tak dalej, to może zostanie ci na zawsze.
Hermiona spojrzała na niego z mordem w oczach, nieco za mocno zatrzaskując opasłe tomisko, którego stronice wertowała do tej pory. Wyglądała, jakby tylko cudem zdusiła w sobie chęć sięgnięcia po broń.
    – Chciałeś czegoś konkretnego? – zapytała, prostując się odrobinę, tak, by miał okazję zobaczyć zza stosu książek już nie tylko jej czoło, ale dodatkowo jeszcze czubek nosa.
    – Musimy pogadać – zadeklarował głosem nieznoszącym sprzeciwu.
    – Wiem.
    Nawet jeśli zgodziła się zbyt szybko, by mógł to uznać za normalne, nie dawał tego po sobie  poznać. Ostatnie tygodnie nauczyły go, że na wzajemnym kompromisie zależało jej jedynie wtedy, gdy miała w tym własny interes. Tym razem był  dziwnie pewny tego,  o co mogło jej chodzić. Byle tylko znowu nie zaczęła tematu, o tym...
    – Co tak naprawdę było w sakiewce?
Merlinie, daj mi cierpliwość. Nie dawaj mi siły, bo ją zabije!
    Pytanie samo w sobie było błahe, więc nie powinien się nim tak przejmować. Usłyszane jednak po raz setny nabierało jakiejś magicznej mocy, zdolnej wywołać u niego migrenę i nieuchronną chęć mordu na każdej osobie, która odważyłaby się je zadać.
    – Nie będziemy rozmawiać o tym – zaoponował, splatając na kolanach palce.
    – W takim razie nie mamy o czym rozmawiać – odpowiedziała spokojnym głosem. Wkrótce potem założyła na twarz maskę obojętności, sięgając przy tym po kolejną księgę z najbardziej wysuniętego na prawo stosu. Otworzyła ją na pierwszej lepszej stronie, sprawiając wrażenie bardzo wciągniętej w lekturę. Draco mógł przysiąc, że Historia buntów Goblinów z XVI wieku jest - przynajmniej dla Granger - szalenie pasjonująca, toteż miłosiernie odczekał całe dwie minuty w ciszy, tak by mogła w spokoju nacieszyć się jej treścią, po czym przemówił:
    – Dzisiaj są zawody, Granger.
Nic. Zero reakcji.
    – Zaczynają się za godzinę.
Zauważył, że mocniej zacisnęła dłonie na książce. Doskonale, czyli była świadoma wagi przedsięwzięcia.
    – Pewnie słyszałaś jakie będą konkurencje?
Delikatne drgnięcie powieki. Dobrze, czyli już ma ją w garści!
    – Wiesz, Malfoy, myślałam trochę o tym, co mogłeś wtedy znaleźć w sakiewce – zaczęła lekko przyciszonym głosem, udając, że nie słyszała jego wcześniejszych słów. Pulsująca żyłka na czole też nie zrobiła na niej żadnego wrażenia.
    – Przyszedłem tutaj porozmawiać o zawodach! O ujeżdżaniu, Granger! Dociera to do ciebie? – zapytał, wykonując w powietrzu przedziwną pantomimę, która w jego założeniu miała ukazywać jazdę konną. Pozostawiła jego teatrzyk bez komentarza.
    – Nie sądzę, żeby to, co wyciągnąłeś z sakiewki przedstawiało jakąkolwiek wartość materialną, ponieważ jak sam wielokrotnie powtórzyłeś: masz już chyba całe złoto tego świata, więc byle błyskotka by cię nie zadowoliła – przerwała mu, nie podnosząc wzroku znad książki. – Nie przypuszczam także, by był to jakiś czarno-magiczny przedmiot, bo ten, kto go zostawił, zatarł po sobie wszelkie ślady, więc takie zaniedbanie byłoby niedopuszczalne...
    – Opracowałem plan, który pomoże nam wygrać! – warknął niezwykle wzburzony.
    – ...Wykluczając wszelkie inne opcje, doszłam do wniosku, że musiało być to coś, co pamiętasz z przeszłości. Coś, co było własnością kogoś z twojego otoczenia. W innym wypadku byś tego przede mną nie zataił...
    – Granger, powinnaś być mi wdzięczna za to, że nie chcę twojej kompromitacji! – wrzasnął, tracąc całkowicie cierpliwość. Nawet nie zauważył kiedy poderwał się z fotela, utkwiwszy wściekłe spojrzenie w twarzy dziewczyny. Jego krzyk przyniósł pożądany rezultat - Hermiona w końcu na niego spojrzała.
    – To, czy się skompromituje w ogóle cię nie obchodzi. Zależy ci tylko na wygranej. I nie rozmawiał byś teraz ze mną, gdyby nie fakt, że w zawodach bierze się udział w parach – wytknęła mu cicho, mierząc w niego oskarżycielsko palcem. Wzruszył ramionami, doskonale wiedząc, że żadna próba zaprzeczenia nie będzie na tyle dobra, by Hermiona w nią uwierzyła.
    – Owszem – przyznał. – Jednak dokładnie przeanalizowałem nasze mocne strony – Wątpił, by Gryfonka takowe posiadała, szczególnie jeśli w grę wchodziła jazda konna, ale na razie wolał to przemilczeć. Rozjuszona nie byłaby skłonna do współpracy. – I jestem pewien, że jeśli zastosujesz się do moich wskazówek, wygraną mamy w kieszeni.
    – Wiesz, ja z kolei przeanalizowałam wszystkie zapiski, które wtedy znaleźliśmy – zaczęła tonem, który zwiastował u niego nieuchronną migrenę. – I jestem pewna, że są własnością jednej osoby...
    – Dobra, sama tego chciałaś, Granger, nie poznasz tego planu! Choćby nie wiem co... – zagroził, po czym odwrócił się do niej plecami. Nie znosił, gdy go ignorowano.
    – ...Niemal wszystko jest pokryte runami, których nigdy przedtem nie widziałam. Nie ma o nich wzmianki nawet w opracowaniach Fideliusa Balstroda, a przecież one sięgają IX wieku. To pewnie jakiś rodzaj prastarej magii... – paplała dalej, z zapamiętaniem unosząc w górę poszczególne zwoje pergaminów, pokrytych tak wielkimi bazgrołami, że nie sądził, by ktokolwiek zdołał je odczytać. Lub czy komukolwiek o zdrowych zmysłach chciałoby się na nie choćby zerknąć.
    – Choćbyś mnie błagała, nie zdradzę ci niczego! Rozumiesz? Niczego! – postanowił, zaplatając ręce na piersi.
    – ...Zdołałam jednak rozczytać, że zapiski dotyczą kilku osób. Nie wiem, kim byli, ale mieli dokładnie przydzielone zadania. To coś, jakby rozkazy dla nich... – mamrotała coraz ciszej, będąc najwyraźniej przekonaną, że arystokrata jej słucha. Chłopak westchnął ostentacyjnie, stwierdzając w duchu, że może faktycznie powinien jej dać jeszcze jedną szansę.
    – No dobra, powiem ci, bo widzę, że zaraz umrzesz z ciekawości.
    – ...Jedno z nich miało za zadanie ważyć jakiś eliksir... – mówiła dalej, całkowicie ignorując blondyna. – Tak przynajmniej wynika z ingrediencji, które tam znaleźliśmy. Może gdybyśmy tam wrócili, jeszcze raz przypatrzyłabym się niektórym składnikom i wtedy...
    – GRANGER!
Zamilkła na moment, podnosząc na niego zdezorientowanym spojrzeniem. Jej ręka zamarła w pół drogi do środkowego stosu, na którym leżały najbardziej wysłużone księgi.
    – Tak?
    – Zamknij się wreszcie. Bredzisz od kilku minut. Zwariować można – pożalił się, rozcierając skronie. Odetchnął głęboko, ciesząc się panującą przez chwilę ciszą, po czym z powrotem spojrzał na dziewczynę. Miała zmarszczone brwi i lekko przekrzywioną głowę, jakby się nad czymś zastanawiała.  – Mamy mało czasu, więc postaraj się zapamiętać cały plan. W razie czego pytaj – polecił.
    – Nie obchodzi mnie twój plan – powiedziała wyniośle, przerywając jego rozmyślania.
    – Jakby ci to wytłumaczyć, tak, żebyś zrozumiała – mruknął cicho, pocierając od niechcenia brodę.
    – Nie obchodzi mnie twój plan, Malfoy – powtórzyła głośniej, wybawiając go z otępienia.
    – ŻE CO?!
    – Nie rozumiesz? – zapytała cicho, odrzucając wszystkie książki na bok. Niezdarnie wstała z łóżka i podeszła do arystokraty. – Nie biorę udziału w żadnych zawodach.
    – Teraz mi to mówisz, gdy opracowałem całą tę cholerną strategię?!
Zdążył spiorunować ją spojrzeniem, podczas, gdy Gryfonka, najwyraźniej nieświadoma tego, do jakiej wściekłości go doprowadziła, westchnęła teatralnie, jakby musiała wytłumaczyć coś oczywistego małemu dziecku.
    – To nie Quidditch – przypomniała mu spokojnie. Oparła ręce na biodrach i uniosła dumnie podbródek w wojowniczym geście.
    – Może i nie, ale to też sport – odparł, wzruszając ramionami. – A ja nigdy nie przegrywam, Granger. Nigdy!
    – Nie wygrasz, będąc ze mną w parze i doskonale o tym wiesz – zaczęła, marszcząc delikatnie brwi. – Z resztą za dużo czasu już tutaj jesteśmy. Chcę rozwikłać tę zagadkę, a udział w jakichś zawodach mnie do niej nie przybliży. Wiem, że coś przede mną ukrywasz, Malfoy i wybacz, ale nie zamierzam czekać, aż stanie się coś strasznego. Chcę działać. Dlatego najlepiej będzie, jeśli nie będziemy wchodzić sobie w drogę. Jeśli tak bardzo zależy ci na wygranej to idź i daj z siebie wszystko, ale nie proś, bym nadal marnowała czas na coś, co do niczego nas nie doprowadzi.
    – Kto mówił o prośbie? Ja ci to oznajmiam! – powiedział, dokładnie artykułując ostatnie słowo, tak, by Gryfonka dostatecznie je zrozumiała.
    – Więc pozwól, że teraz ja ci coś oznajmię: nie zgadzam się! – odparła wyniośle, po czym wyminęła blondyna i skierowała się w stronę łazienki. Draco patrzył na jej oddalającą się sylwetkę, będąc coraz bardziej wściekły.
    – I mówisz mi to na godzinę przed zawodami? – zawołał za nią, rozkładając z frustracji ręce.
    – Powiedziałabym ci wcześniej, gdybyś tylko raczył ze mną porozmawiać. – wytknęła mu. – Ale ty wolałeś mnie unikać, więc nie miej teraz oto pretensji.
    – Zrobiłaś to specjalnie, tak? Teraz jest za późno, nie znajdę nikogo do pary!
    – Och z pewnością – zaśmiała się, o dziwo przyjaźnie – Znając ciebie, nie będziesz miał skrupułów i  kogoś przekupisz...
    – Ale ja nie chce nikogo innego!
    Cisza, jaka nastała po jego słowach była aż nadto wymowna. Dopiero po tym, jak z trudem zdołał opanować nerwy, zdał sobie sprawę jak jego słowa musiała odebrać Hermiona. Zatrzymała się w pół kroku, trzymając jedną rękę na klamce. Odwróciła się powoli w jego stronę, z ogromnym szokiem wymalowanym na twarzy. Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami, a na jej policzkach niemal od razu wykwitły zdradzieckie, bordowe plamy. Nie poruszyła się nawet o milimetr, skupiając całą swoją uwagę na stojacym przed nią chłopakiem.
    Arystokrata dzielnie wytrzymał jej spojrzenie, ani  na moment nie opuszczając wzroku. Choć z pozoru wydawał się wyluzowany, w duchu przeklinał się za głupotę, jaką powiedział. Wiedział, że kontekst, z którym to uczynił nijak się ma do tego, który (sądząc po tępym wyrazie twarzy) powstawał właśnie w głowie Hermiony.
    – Dlaczego? – Dobiegło z oddali pytanie dziewczyny, a on z trudem powstrzymał się, by jej nie przekląć. Skrzywił się teatralnie, usiłując wymyślić jakieś wytłumaczenie, które usatysfakcjonowałoby Gryfonkę, a jemu uratowałoby resztki nadszarpniętej reputacji.
    – Twoja stara chabeta dobrze działa na Ziutka.
Zaśmiała się w odpowiedzi na jego słowa, doskonale zdając sobie sprawę z kłamstwa chłopaka.
    – Doprawdy?
Ewidentnie zaczynała się droczyć. Widocznie wcześniejsza wypowiedź Dracona podbudowała jej głęboko ukryte ego.
    – Jakoś do tej pory nie widziałam, żeby w jakiś szczególny sposób na nią  reagował.
Draco uśmiechnął się ironicznie, podchodząc bliżej niej. Nachyliwszy się nad Hermioną, powiedział:
    – Bo nie patrzyłaś mu pod ogon.
Hermiona fuknęła oburzona, dochodząc do wniosku, że żadna próba dalszej konwersacji z arystokratą nie jest warta jej nerwów. Obróciła się na pięcie i nim chłopak zdążył coś jeszcze dodać, zamknęła się w łazience.
    – Jesteś niemożliwy! – Dobiegł go stłumiony głos zza drzwi, na co zareagował jedynie krótkim, szyderczym śmiechem. Podszedł bliżej łazienki, oparł się o futrynę i postanowił poczekać na Gryfonkę.
    – Przede wszystkim jestem bogaty, Granger. Nie zapominaj o tym!
    – Gdzież bym śmiała – zaczęła ponownie, tym razem z wyraźną kpiną w głosie. O dziwo, zamiast zdenerwować, rozbawiło go to, do tego stopnia, że poranna ochota na rzucenie w nią jakiegoś Niewybaczalnego przeszła mu prawie całkowicie. W tych nielicznych sytuacjach, gdy nie wymądrzała się, ani nie spełniała roli uciążliwego wrzodu, była całkiem... znośna. Zadziwiające jak wiele musiał znieść, by w końcu to przyznać.
    – Nie uznałabym tego za pozytywną cechę – dopowiedziała Hermiona, otwierając drzwi i stając naprzeciwko niego. Zadarła głowę, tak, by spojrzeć mu w odważnie w oczy.  Gdy uniósł brwi z powątpiewaniem, dodała:
    – Niektórzy ludzie są tak biedni, że mają tylko pieniądze.*
    Pozostawił jej filozoficzne wywody bez żadnego komentarza, kierując się zasadą, która wyraźnie mówiła, że gdy jej się znudzi, to w końcu sama zamilknie. Metoda była o tyle prosta, co nad wyraz skuteczna, choć znajdowała zastosowanie przeważnie dopiero nocą, gdy Hermiona spała. Dlatego też niezwykle trudno było mu zachować spokój, gdy okazało się, że do końca jej ględzenia na dzisiaj zostało nieco ponad dwanaście godzin. Cóż za optymistyczna perspektywa! Draco całkiem poważnie zastanawiał się, czy zacząć się załamywać już teraz, czy może poczekać z tym jeszcze przynajmniej do śniadania.
    Na jego twarzy zagościł udręczony grymas, gdy przypomniał sobie ostatnią sytuację, gdy musiał ze stoickim spokojem słuchać wywodów Hermiony. Wyrzuciła mu wtedy, że jego język jest zbyt wulgarny, jeśli brać pod uwagę arystokratyczne pochodzenie i wpajane przez lata, dobre maniery. W tej jednej sytuacji nie pomogły mu nawet utajone pokłady cierpliwości i techniki relaksacyjne, które jako dziecko stosował. Najprościej w świecie kazał jej skończyć pieprzyć morały. Podziałało.
    – Daj spokój, Granger, ja mam galeony, ty rozum. Opłakuj Weasleya, biedaczek nie posiada ani jednego ani drugiego.
    – Przestań obrażać moich przyjaciół! – Wybuchła, wymierzając w niego palec w oskarżycielskim geście. Wbijała mu go w klatkę piersiową przy każdym, wycedzonym słowem. – Ron jest szczery i ma naprawdę dobre serce. A co zostałoby z ciebie, gdyby zabrano ci te wszystkie galeony, hm?
    – Przystojniak, oportunista, geniusz, obiekt westchnień milionów kobiet... Masz z czego wybierać. Gdzie idziesz? – Zawołał, patrząc, jak Hermiona sprawnie go mija i bez większych problemów pokonuje zagracony pokój.
    – Jesteś dupkiem, Malfoy.
    – Wiem. Gdzie idziesz?
Hermiona zatrzymała się z ciężkim westchnieniem. Pochyliła się i podniosła z podłogi rudego kota, który już od dobrych kilku minut żałośnie miauczał, domagając się jedzenia. Nie spojrzawszy w stronę arystokraty, odrzekła:
    – Idę szukać dalej.
    – Nie zdążysz na zawody. Zostało pół godziny.
    – Wiem.
    – Jeśli weźmiesz w nich udział, to zdradzę ci, kto rozpuszcza plotki po całym pensjonacie o tym, co robisz, gdy zamykasz się sama w stajni.
    – Przecież ja nie chodzę do stajni – wypomniała mu. – A tak w ogóle to kłamiesz, bo nie ma takich plotek!
Arystokrata prychnął pogardliwie, patrząc na jej przerażoną minę.
    – Ale będą, jeśli ze mną nie wystartujesz – powiedział z powagą.
    – Dupek! – warknęła i gdyby spojrzenie mogło zabijać, Draco właśnie teraz zakończyłby swój żywot. Po dłuższej chwili westchnęła głośno i usiłując zachować spokój, powiedziała: – Zgadzam się.
    – Nie słyszałem, mówiłaś coś? – Zapytał, teatralnie nadstawiając ucha.
    – Dobra, zgadzam się – powtórzyła głośniej, na co Draco uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Ale pod jednym warunkiem: pójdziesz ze mną jeszcze raz do tej komnaty.
    – Niby po co? Wszystko już przecież stamtąd zabrałaś – powiedział, podejrzliwie mrużąc oczy.
    – Nie, nie, nie – zaprzeczyła, potrząsając energicznie głową. – Myślę, że nie przypatrzyłam się dokładniej ingrediencjom, które tam zostały. Pamiętam jedynie czarny rdest, ale to akurat składnik wielu eliksirów.
Draco skrzywił się teatralnie, dając dziewczynie do zrozumienia, że jej paplanina ani odrobinę go nie interesuje.
    – Dobra, pójdę. Tylko przestań gadać!  Swoją drogą...
Zmrużył oczy, lustrując ją spojrzeniem spod półprzymkniętych powiek. Nie poruszyła się ani na milimetr, nie dając mu satysfakcji z wygranej w tym niemym pojedynku. Dopiero po dłuższej chwili uśmiechnął się chytrze, przechylając lekko głowę, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał.
    – Cholerna z ciebie manipulatorka, Granger.
Zaśmiała się odrobinę zbyt nerwowo, czując jak na jej policzkach ponownie wykwitają delikatne rumieńce.
    – Uczę się od najlepszych – odpowiedziała, ruszając w stronę wyjścia.
    – Czuję się mile połechtany. Wprawdzie tylko emocjonalnie. Gdybyś to zrobiła w rzeczywistości...
    – Zapomnij! – przerwała mu z rozbawieniem. – Chociaż dobrze by było, gdybyś ty też był choć raz dla mnie miły...
    – Tylko dla jednej osoby dziennie mogę być miły i to ponownie nie jest twój dzień, Granger – zastrzegł, doganiając ją już na korytarzu.
Dziewczyna uniosła prowokacyjnie brew, obserwując, jak blondyn zamyka drzwi do ich wspólnego pokoju.
     – Chodźmy wreszcie – ponagliła, przestępując z nogi na nogę.
    – Spokojnie, wezmę tylko ruchomości – odpowiedział, demonstracyjnie zabierając klucz z zamka i chowając go do kieszeni spodni. – Wiesz Granger, może i stare, obdrapane rudery są twoim środowiskiem naturalnym, więc twój pociąg do nich jest całkowicie uzasadniony, ale mi wcale się do nich nie spieszy.
    – Nie marudź, obiecuję, że zejdzie nam góra parę minut.
Podczas, gdy ona była coraz bardziej zachwycona faktem, że znowu robią coś razem, entuzjazm arystokraty z każdą minutą opadał. Pulsująca żyłka na skroni - nieomylny miernik jego złego humoru - pojawiła się zaraz po tym, jak zdał sobie sprawę z tego, na co właśnie przystał. Chcąc uspokoić nerwy, sięgnął do kieszeni, wyjmując z niej paczkę mugolskich papierosów. Nie palił zbyt często w towarzystwie Gryfonki, przeważnie dlatego, iż zawsze wtedy raczyła go dawką nikomu niepotrzebnych informacji o szkodliwości tytoniu i jego niekorzystnym wpływie na organizm.
    – Mógłbyś łaskawie nie wydmuchiwać tego paskudztwa w moją stronę? – Zapytała z teatralnym grymasem, gdy tylko podniósł używkę do ust.
    – Wędzone dłużej leży – odparł, zaciągając się jeszcze bardziej.
Hermiona zatrzymała się w miejscu, chwytając jednocześnie go za ramię. Uczyniwszy to, Draco obejrzał się w jej stronę z miną niewiniątka.    
    – Jesteś upierdliwa – warknął, gasząc papierosa.
    – Dziękuję! – Zawołała, zadowolona z tego, że postawiła na swoim.
Ruszyła szybkim krokiem przed siebie, nie spojrzawszy na chłopaka ani razu.
    – Idziesz?
    – Zaczynam żałować, że się zgodziłem... – mruknął, uciskając nasadę nosa.
    – Daj spokój, Malfoy – zawołała uradowana, odwracając się w jego stronę. – Zobaczysz, że będzie cudownie!

***
     Nie było.
    O ile wyjście z pokoju i pokonanie całego piętra okazało się proste (nawet jak dla  Granger), cała reszta stanowiła koszmarny splot przypadku i potwornego pecha.
    Problemy zaczęły się już po przejściu bocznego korytarza, połączonego z obszernym atrium. Pokonawszy je, powinni minąć recepcję, wspiąć się po kamiennych, krętych schodach, minąć główny korytarz na drugim piętrze i skręcić w lewo, ku ukrytej w ścianie wnęce, skrywającej przejście do zachodniego skrzydła. Teoretycznie.
    W praktyce droga, która ostatnim razem świeciła pustkami, dzisiejszego ranka przypominała zatłoczone korytarze Hogwartu po ciszy nocnej, gdy to niby nikogo nie powinno na nich być, a i tak na każdym kroku pełno było maruderów, szlajających się po zamku dla zabawy. Prawdziwym cudem okazało się zwykłe minięcie recepcji, która mimo wczesnej pory, była oblegana jak nigdy przedtem. Po przejściu obok  wszystkich ciekawskich spojrzeń i grzecznym powitaniu się z ich właścicielami (w przypadku Hermiony) oraz posłaniu kilku pogardliwych, ironicznych prychnięć (w wykonaniu Dracona), trafili w końcu na drugie piętro. Jeśli nie liczyć podejrzliwych spojrzeń w ich stronę posłanych przez dwóch mężczyzn należących do obsługi hotelowej, mogliby pomyśleć, że ich dzika eskapada odniosła sukces.
    Do ukrytego przejścia, zostało im przedarcie się przez ostatni, krótki korytarz, do którego w teorii wstęp mieli wszyscy mieszkańcy pensjonatu, lecz w rzeczywistości każdy, kto odważył się wyściubić na niego choćby mały palec, został automatycznie i z przesadną uprzejmością odsyłany do swojego pokoju.
    Draco miał nieodparte wrażenie, że dzisiejszy dzień jest zemstą wszystkich istniejących bóstw. Rozumiałby, gdyby ta zemsta obejmowała jedynie kroczącą przed nim Hermionę, ale on? On przecież nie miał sobie nic do zarzucenia! A przynajmniej w ciągu ostaniach godzin, które... no cóż, przespał. Tak, czy siak, ten jeden jedyny raz był niewinny! Dlaczego więc oprócz połowy pensjonariuszy i hotelowej służby musiał natrafić także na strażnika? Życie było niesprawiedliwe.

 W dodatku ów strażnik - o ile dobrze pamiętał - powinien właśnie w tym momencie pilnować wejścia do atrium, a nie szwendać się po korytarzu strzegącym wejścia do zachodniego skrzydła. Chcąc uniknąć bezpośredniego starcia, które w najlepszym wypadku mogło się skończyć oddelegowaniem ich na górę, a w najgorszym - złamaną kością jarzmową u blondyna, skręcili w prawo, ku nieoświetlonemu zaułkowi, w którym nie było nic wartego uwagi, poza kilkoma zakurzonymi kotarami i jednym, nieudolnym malowidłem, wiszącym tuż nad ich głowami.
    Przystanęli na chwilę, łapiąc oddech i rozglądając się dookoła. Wnęka, w której się znaleźli nie należała do najczęściej odwiedzanych. Na żeliwnych ornamentach, służących za podpory świeczników zebrała się już spora warstwa kurzu, której nikt nie kwapił się, by posprzątać.

      – Pamiętasz czy kiedykolwiek tędy szliśmy?

     – Jasne, tam leży mój ulubiony pyłek – zakpił Draco, marszcząc brwi.Mocno niezadowolony z otoczenia, w jakim przyszło mu przebywać, uniósł głowę, by spojrzeć na obraz.
    Na poszarzałym płótnie widniał portret starszej kobiety, o wyrazie twarzy równie srogim, co nienaturalnym. Ubrana w granatową, bufiastą suknię sprawiała wrażenie wyniosłej i niezbyt skorej do żartów. Jedną ręką obejmowała opasłą księgę, drugą zaś trzymała uniesioną w nieco haniebnym geście, który z pewnością nie przystoi damie.
    – To Gortea Boldymore, założycielka pensjonatu. Stryjeczna ciotka babki ze strony ojca Garharda. – pospieszyła z wyjaśnieniem Hermiona, dostrzegając na co patrzył blondyn. – Ponoć tuż przed śmiercią postradała zmysły.
    – Nic dziwnego – odparł Draco z kpiącym uśmiechem na twarzy. – Wystarczy spojrzeć na to, co trzyma w rękach. Każdy, kto pokusiłby się o przeczytanie tak cholernie grubej księgi, skończyłby tak samo.
    – Ja takie czytam... – trafnie zauważyła Hermiona.
    – Nie nazwałbym tego dobrą autoreklamą.
Gryfonka fuknęła urażona, od razu odsuwając się od ściany.
    – Chodźmy – mruknęła w stronę arystokraty, po czym ruszyła przed siebie, nawet nie sprawdzając, czy chłopak idzie za nią.
    Odgłos ich kroków odbijał się echem od ścian korytarza, niwecząc szanse na to, że zostaną przez nikogo niezauważeni. Zdołali przejść kolejny, mroczny korytarz, prowadzący do ogromnych, ozdobionych witrażem drzwi, po czym usłyszeli niepokojący odgłos kroków.
    Draco zaklął szpetnie, rozglądając się na boki w poszukiwaniu jakiejkolwiek drogi ucieczki. W ogólnym zamieszaniu i (jak to sobie później usiłował wytłumaczyć) skrajnej desperacji, chwycił dłoń Hermiony, ciągnąc ją tym samym w przeciwnym kierunku. Starali się biec jak najszybciej, jednocześnie uważając na to, by nie strącić mijanych po drodze ozdobnych wazonów z kwiatami, lub niewielkich rzeźb, zdobiących niektóre przedsionki i wejścia.
     Wkrótce dotarli do miejsca, w którym jeszcze nigdy nie byli. Rozglądali się na boki, próbując przypomnieć sobie jakieś znajome szczegóły, które pomogłyby im znaleźć drogę powrotną.
    – I co teraz? – Zapytała dziewczyna, nieudolnie panując nad drżeniem głosu. Draco zmarszczył brwi, usiłując odgonić od siebie myśli o tym, w jak beznadziejnej sytuacji się znaleźli. Nie zauważywszy faktu, iż wciąż trzyma Hermionę za rękę, puścił się biegiem, pociągając ją za sobą.
    – Tutaj – szepnął, otwierając jakieś drzwi po prawej. Nie kwapiąc się z zidentyfikowaniem, czy ów kąt jest bezpieczny, lub chociaż sterylny, weszli do niego w pospiechu, zamykając za sobą drzwi. Przez chwilę, gdy wnętrze pomieszczenia oświetlało światło sączące się spod drzwi, zdołali dostrzec kilka mioteł, koszy i mnóstwo środków czyszczących. Byli w schowku.
       Zaraz po tym przez szczelinę pod nimi zobaczyli cień, który - sądząc po odgłosie ciężkich kroków - należał do mężczyzny. Postać zatrzymała się tuż przed schowkiem, w którym byli ściśnięci, sprawiając, że oboje zamarli, czując ogarniający ich strach. Hermiona przełknęła głośno ślinę, nie zdobywszy się na odwagę, by zerknąć na Dracona. Chociaż cała jego postać skąpana była w mroku, doskonale wiedziała, że był blisko niej. Zbyt blisko.
        Draco zacisnął pięści, czując jak drobne ciało Gryfonki drży ze strachu. Każdy najmniejszy ruch mógł zdradzić ich kryjówkę, a wątpliwa koordynacja ruchowa, jaką dysponowała dziewczyna nie dawała wielkich nadziei na to, by obeszło się bez przewrócenia chociażby jednej miotły.
      Wziął głęboki, uspokajający  oddech, zaciągając się powietrzem i niemal od razu tego pożałował. Do jego nozdrzy dotarł subtelny, kwiatowy zapach, z pewnością należący do Gryfonki.
      Po dłuższej chwili,  która w tej sytuacji zdawała się być  raczej wiecznością, postać zza drzwi ruszyła dalej, na nowo uwalniając sączące się z pod drzwi światło korytarza. Gdy wątła łuna wypełniła schowek, Draco przeniósł wzrok na stojącą przed nim dziewczynę, co nie okazało się dobrym rozwiązaniem. Schowek do największych nie należał - miał może metr kwadratowy, a i tak większość powierzchni zajmowały miotły i przybory czyszczące. Jednak nie one przykuły jego uwagę, a Granger, która, o zgrozo, stała zdecydowanie bliżej niż myślał.
    – Znowu to samo – mruknęła Hermiona, nieświadoma rozterek blondyna. Odchyliła głowę jak najdalej do tyłu, na tyle, na ile pozwalały jej stojące przy ścianie miotły. Draco miał dziwne wrażenie, że próbowała znaleźć się jak najdalej od niego. – Dlaczego za każdym razem, gdy szukasz kryjówki, musi paść na taką, w której  jest tak... ciasno? – zapytała, nawiązując do ich ostatniej, spektakularnej akcji zdobycia  klucza, w której to musieli schować się za kontuarem, spędzając dobrych kilka minut leżąc na sobie.
    – Powinnaś mi być wdzięczna, Granger, wybrałem to miejsce z myślą o tobie. – Jego uśmiech błysnął w mroku. Zdawał się być rozluźniony, co nijak się miało do sytuacji, w której oboje przebywali. – Przynajmniej teraz nie muszę oglądać cię w pozycji horyzontalnej, co, jeśli mam być szczery, działa niezwykle kojąco na moje nerwy – Dodał, a Hermiona mimowolnie od razu powróciła myślami do tamtej sytuacji. Czy on to robił specjalnie?
    – W takim razie módl się oto, by był to ostatni raz, kiedy musieliśmy się przed kimś ukryć. Aż strach pomyśleć w jakiej pozycji musielibyśmy to robić następnym razem.
    – A co, Granger, już cię łapki świerzbią? – Zanim zdążyła zaprzeczyć, powiedział: – Swoją drogą nigdy nie widziałem, jak stoisz na głowie. Może warto spróbować? Tylko koniecznie ubierz wtedy kieckę.  
    Hermiona spojrzała na niego z politowaniem, pozostawiając wypowiedź blondyna bez komentarza. Lubiła, gdy był taki: rozluźniony, spokojny. Taki... normalny. W każdym znaczeniu tego słowa. Nawet teraz, gdy robił sprośne aluzje, śmiał się z jej niezdarności i miał wszystko w głębokim poważaniu.
      – Przepraszam – szepnęła po dłuższej chwili. Z jej dobrego humoru (jeśli w ogóle można o takowym mówić zważywszy na zaistniałą sytuację), nie zostało absolutnie nic. Spuściła wzrok, chcąc ukryć przed chłopakiem swoje uczucia, chociaż i tak zdradzało ją delikatne drżenie głosu. Objęła się ramionami, jakby chciała odgrodzić się od ponurych myśli i Dracona, którego palący wzrok czuła na sobie.
     – Niby za co?
Nie zaskoczyło ją samo pytanie, lecz ton głosu chłopaka. Na ten jeden moment nie czuła w nim ciągłej kpiny, czy złości. Nie wyczuła w nim też żadnej pogardy, a przecież faktem było, iż to ona zawaliła. To ona namówiła go, by znów poszli do komnaty, nie sprawdziwszy wcześniej drogi. To przez nią zabłądzili. Gdzie podziała się ta trzeźwość myślenia i dokładna organizacja, których używała podczas szukania horkruksów?
   – Nawaliłam – szepnęła wreszcie, czując pieczenie pod powiekami. – Kolejny raz nawaliłam. Jesteśmy tu przeze mnie. – Dodała drżącym głosem. Ukryła twarz w dłoniach, nie chcąc, by Draco usłyszał jak płacze. Nie chciała się teraz rozkleić. Nie przy nim.
    – Granger, popatrz na mnie – powiedział stanowczym tonem. Gdy jedyną reakcją na jego słowa był donośny szloch dziewczyny, całkowicie stracił pewność siebie. Nigdy nikogo nie pocieszał, w wyglądało na to, że Hermiona właśnie takiego pocieszenia potrzebowała. Wątpił, by udało mu się powiedzieć coś, co choć odrobinę poprawiłoby jej humor.
    – To nie twoja wina – powiedział, starając się, by zdanie zabrzmiało prawdziwie. I mimo wcześniejszych wyrzutów, które jej robił, naprawdę tak uważał. Nie potrafił jednak zwalczyć w sobie chęci powiedzenia jej tych wszystkich  uszczypliwości, które cisnęły mu się na język za każdym razem, gdy coś nie szło zgodnie z planem. Taki już był. A teraz przyszło mu stać bezczynnie i patrzeć jak płacze, co po części było też jego zasługą.
   Przełknął głośno ślinę, zbierając w sobie odwagę na coś, czego wcześniej nie planował. Nie potrafił pocieszyć jej słowami, dlatego wolał działać. Powoli, tak, by jej nie przestraszyć, zrobił dwa kroki w jej stronę. Z mocno bijącym sercem, położył ręce na jej dłoniach, zmuszając ją, by odsłoniła zapłakaną twarz. W panującym półmroku nie widział dokładnie jej twarzy, ale mógł się założyć, że zdobią ją ohydne ślady łez i czerwone oczy. Nie myśląc nad tym, co robi, zbliżył się do niej jeszcze bardziej, kładąc ręce na jej plecach i przyciągając ją delikatnie do siebie. Momentalnie poczuł dziwne ciepło, bijące od ciała dziewczyny, a jemu samemu zrobiło się o wiele przyjemniej niż jeszcze przed chwilą. Oparł brodę o jej czoło, wdychając ten subtelny, kwiecisty zapach i odpływając myślami daleko stąd.
     Panująca ciemność dodawała im odwagi, sprawiając, że na tę jedną chwilę zapomnieli o dawnych uprzedzeniach i codziennych zgryzotach. Cisza, zamiast przytłaczać, zachęcała do wsłuchania się we własne oddechy i bicia serca. Jeszcze nigdy nie czuli się w swoim towarzystwie tak... dobrze.
    Stali w zagraconym składziku, w powietrzu unosił się nieprzyjemny swąd stęchlizny i środków czyszczących. Każdy oddech utrudniał im unoszący się w powietrzu kurz, a spowijająca zewsząd ciemność zdawała się przytłaczać.
    A dla nich było cudownie. Tu i teraz.
Hermiona nie poruszyła się nawet o milimetr, pragnąc, by  ta jedna chwila trwała jak najdłużej. Rozkoszowała się bliskością blondyna i tym nieznanym poczuciem bezpieczeństwa, jakie towarzyszyło jej w jego objęciach. Czuła, że i on rozluźnia swoje ciało, które jeszcze przed momentem było spięte, w oczekiwaniu na jej reakcję. Już nie płakała. Łzy wyschły z chwilą, w której poczuła na sobie jego czuły dotyk. Nie sądziła, że stać go na taki gest...
    Odsunęła się delikatnie, po czym spojrzała w oczy stojącego przed nią arystokraty i przez jedną, maleńką chwilę zapragnęła, by i on myślał podobnie. By tak jak ona, cieszył się ze wzajemnej bliskości i tego, że mimo wszystko mogą na siebie liczyć. Odchrząknęła, próbując pozbyć się zgubnych myśli i rumieńców, które (mogła się oto założyć) wciąż tkwiły na jej policzkach.
    – Już mi przeszło, dziękuję – szepnęła, wyswabadzając się z jego ramion.
Nie przyznał się przed sobą, ale poczuł dziwną pustkę, gdy jej na to pozwolił.
    – Jetem mistrzem w pocieszaniu – powiedział, siląc się na rozluźniony ton. Dziewczyna parsknęła śmiechem, choć w myślach żałowała, że dawny Draco powrócił. 
    – Powinniśmy już iść – odezwała się cicho, ignorując uporczywe drżenie głosu.
    – Yhm...tak. Pospieszmy się. I tak za długo tutaj zabawiliśmy – mruknął Draco, celując w nią oskarżycielsko palcem i dopiero później uświadamiając sobie, że przecież jest zbyt ciemno, by to zobaczyła. Jedyne, co w tej chwili mogła dostrzec to zamazane kontury czegoś, czym chłopak w nią mierzył. Miał nadzieję, że jej myśli nie pognały tak daleko. Czym prędzej cofnął palec.
Odwrócił się i sięgnął do klamki, chcąc wyrwać się z tego miejsca jak najszybciej.
    – Zamknięte – powiedział, szarpiąc klamkę coraz gwałtowniej.
    – Zatrzasnęliśmy się? – Zapytała Hermiona z przerażeniem w głosie, po czym przecisnęła się bliżej drzwi. Na oślep wyszukała klamki, nieświadomie dotykając dłoni arystokraty. Chłopak cofnął rękę i zrobił krok w tył, jaki tylko mógł wykonać, nie naraziwszy się tym samym na bliski kontakt z miotłami. Dziewczyna miała wrażenie, że gdyby tylko mógł, przyległby do ściany, jakby te kilka centymetrów więcej mogło uratować mu życie. Nie wiedzieć czemu zrobiło jej się z tego powodu przykro.
    – Nie wierze, kurwa, nie wierze... – zaczął mamrotać Draco, zakrywając dłonią twarz. Obserwując, jak dziewczyna bezskutecznie walczy z zamkniętymi drzwiami, mówił: – A miałem takie plany na utarcie nosa temu draniowi, Henkinsowi.
    – Temu, który nie przyjął od ciebie łapówki, gdy chciałeś zamienić jego konia na Ziutka?
    – W rzeczy samej – potwierdził, nie zwróciwszy uwagi na jej karcący ton głosu. – Nawet dzisiaj śniło mi się, że z nim wygrywam. W błyskotliwym stylu zajmuję pierwsze miejsce, i nawet ty nie niweczysz moich szans na wygraną, co, biorąc pod uwagę fakt, jak to ma się do rzeczywistości, jest cholernym absurdem. Wręczają mi nagrodę, a ten idiota...
    – Zaraz, zaraz – przerwała mu Hermiona, do której najwyraźniej teraz coś dotarło. – Śniłeś o mnie?
    – Przykro mi, Granger. Nie miewam koszmarów. Chociaż twoja troska jest wzruszająca.
    – Ale przecież mówiłeś...
    – Śniłem o Henkinsie i swojej wygranej. Reszta nie powinna cię interesować. – powiedział, dając jej jednocześnie znać, iż uważa ten temat za zakończony. – A teraz zrób mi miejsce, spróbuję wyważyć to cholerstwo.

***

    Jakiś czas później panującą wokół ciszę, przerwała wyszukana wiązanka przekleństw, a niektóre z nich Hermiona miała okazję usłysze po raz pierwszy w życiu. Wyważenie drzwi, równie odważne, co głupie (jeśli się nie wie, co czeka za nimi) okazało się nieosiągalne, nawet dla wysportowanego blondyna. Chociaż, jeżeli przyjąć, że plan Dracona obejmował sprawdzenie wytrzymałości swojego ciała i przekonanie się jak niewiele wystarczy, by nabawić się mocno stłuczonego barku to trzeba było mu przyznać, że tak... odniósł spektakularny sukces.
    – Może kogoś zawołamy? – Zapytała Hermiona, w chwili ciszy, którą arystokrata przeznaczył na zaczerpnięcie głębokiego, uspokajającego oddechu.
    – Pomijając kwestię tego, że tutaj nikt o zdrowych zmysłach nie zagląda, to jak ty to sobie wyobrażasz? Będziemy wołać o ratunek, a jak już nam otworzą to co im powiemy?
    – Nie wiem! Ale siedzenie tutaj w nieskończoność nie jest dobrym rozwiązaniem.
    – Więc wymyśl coś! – wybuchnął Draco, któremu powoli kończyła się cierpliwość. – Inaczej zadusimy się w tej zapyziałej norze. – Warknął, opierając się o drzwi. Jeśli zapomnieć o tym, że przez ich twardą strukturę niemal złamał sobie bark, to mógł uznać, że w roli podpory sprawdzają się całkiem dobrze.
    – Nie udusimy się, przez szczelinę pod drzwiami dostajemy wystarczająco dużo świeżego powietrza. – wyjaśniła Gryfonka, nieco przemądrzałym tonem.
    – Ten smród nazywasz świeżym powietrzem? Aż boję się spytać w jakim środowisku przyszło ci dorastać – odrzekł, udając śmiertelnie przerażonego wizją, jaka powstawała w jego głowie.
    – Dorastałam w normalnym środowisku, Malfoy!
   – Nie udawaj. Na pierwszy rzut oka widać, że miałaś trudne dzieciństwo i ciężkie zabawki. – podsumował, zadowolony ze swoich wniosków. 
          Faktem jest, iż nie lubiła ciasnych pomieszczeń. Zbyt długie przebywanie w nich niemal zawsze wiązało się ze strachem i wizją samotności. A już przebywanie w takowych pomieszczeniach, gdy do dyspozycji przypada niecały, półmetrowy metraż, którego większość zajmuje wściekły Malfoy zdecydowanie było czymś, czego wolała unikać za wszelką cenę. Powoli wyłączała się z konwersacji z chłopakiem, który to z braku lepszych rozwiązań, zaczął prowadzić ją sam ze sobą i starała się uporządkować myśli.
    Byli zamknięci w schowku na miotły, do którego zajrzeć mógł tylko ktoś z hotelowej obsługi, lub jakiś zabłąkany gość, szukający miejsca na schadzki przed żoną. Z racji tego, iż pracownicy budynku do najbardziej porządkowych nie należeli, wątpiła, by któryś zapragnął sięgnąć po miotłę właśnie dzisiaj. Ostatnia nadzieja, jaką pokładała w postaci zabłąkanego, szukającego wrażeń gościa również umarła śmiercią naturalną, gdy przypomniała  sobie, że przecież większość z nich to szczęśliwe pary, które pojawiły się tutaj pod wpływem wygranej w konkursie. Szczerze wątpiła w to, by po niespełna tygodniu, gdzieś wśród nich nawiązał się gorący romans, którego finałem byłoby dotarcie dwójki szczęśliwców w to skrzydło budynku.
    Duszące powietrze sprawiało, że jej ubranie zaczynało się lepić, a nieposkromione loki zyskiwały jeszcze większej puszystości, niż zazwyczaj. Oddychała z trudem, starając się ignorować tę wyrazistą nutkę drogich perfum arystokraty, przebijających się wśród gryzącego w oczy zapachu wybielaczy. Nieświadoma swojego zachowania, podniosła rękę, machając nią lekko, niczym prowizorycznym wachlarzem. Nie uzyskała nic, poza uderzeniem blondyna w ramię, który (miała pewność), gdyby tylko znalazł większy zamach, odpłaciłby się tym samym.
    – Co jest, Granger? – Zapytał Draco z ironią. –  Wentylujesz się, kiedy świeżego powietrza masz pod dostatkiem?
    Mimo półmroku, w którym przebywali, dokładnie widział zarys jej sylwetki. Po jego słowach, jej ciało spięło się gwałtownie, a ona sama, niczym w amoku zaczęła kręcić się we wszystkie strony, pozbawiając Dracona ostatniej nadziei na to, że gdzieś pod tą strzechą czają się jeszcze jakieś niedobite szare komórki.
    – Możesz mi powiedzieć, co ty wyprawiasz?  – zapytał, wyraźnie zbity z tropu.
    – Właśnie... sobie... uświadomiłam... – odpowiedziała Hermiona, robiąc po każdym słowie dłuższą przerwę na oddech. – ...że muszę klęknąć... – dokończyła, będąc już prawie na podłodze. Odgarnąwszy wszelkie stojące przedmioty, przycupnęła najdelikatniej jak mogła, ani razu nie spojrzawszy na górującego nad nią blondyna.
    – Uu... Granger, skoro tak stawiasz sprawę – zaczął rozochocony chłopak, poruszając sugestywnie brwiami. – To faktycznie może nam umilić czas oczekiwania. Żałuję tylko, że wpadłaś na to dopiero teraz.
    – Ty świntuchu! To wcale nie jest to, o czym myślisz! – Oburzyła się dziewczyna, dziękując w duchu za panujący wokół półmrok. Inaczej Malfoy bez problemu dostrzegłby, że zarumieniła się aż po czubek głowy. – Po prostu próbuję znaleźć wyjście – dodała, odzyskawszy rezon.
    – Nie jestem pewien czy dobrze zrozumiałem – zaczął powoli arystokrata. – Próbujesz naleźć wyjście, klęcząc przede mną?
       Może i nie do końca pojmował jej tok myślenia, ale fakt faktem, pomysł Gryfonki przypadł mu do gustu. Wątpił czy jej śmiałe posunięcie przybliży ich do wyjścia z tego lokum, ale postanowił w ciszy cieszyć się chwilą... zanim do niej dotrze absurdalność całego przedsięwzięcia i jeszcze, nie daj Merlinie, wróci do pionu.
    – Nie klękam przed tobą! – Oburzyła się. – Chciałam jedynie sprawdzić, czy tutaj też... JEST! – zatryumfowała, unosząc ręce w górę. – Mugole nazywają to szybem wentylacyjnym. Zazwyczaj przebiega przez większość pomieszczeń, szczególnie w większych budynkach. Dlatego miałam nadzieję, że i tutaj go znajdę. Nie jest może najszerszy, ale to chyba jedyne wyjście...
         Spojrzała do góry, by wyłowić wzrokiem reakcję Dracona. Nadal stał oparty o drzwi, nie poruszywszy się nawet o milimetr, choć miała pewność, że się jej przypatrywał. Wreszcie westchnął, przetarł dłonią twarz i powiedział:
    – Dobra, możesz iść.
    – Ale... jak to? – Zapytała, nie rozumiejąc tego, co miał na myśli chłopak.
    – Przeczołgasz się nim i sprowadzisz pomoc. A ja w tym czasie tu zaczekam. – dodał, a ona z łatwością mogła wyczuć kpinę w jego głosie.
    – Myślałam, że będziesz zadowolony...
    – Oh i jestem, nawet nie masz pojęcia jak bardzo. – zaczął, coraz bardziej rozeźlony. – A więc podsumujmy: znajdujesz jakąś norę...
    – Szyb wentylacyjny – sprostowała Hermiona.
    – ... do którego zdołam włożyć rękę, ewentualnie nogę, przy odrobinie szczęścia.
    – Wcale nie jest taki wąski – przerwała mu, wiedząc, że jego ironiczny ton nie wróży niczego dobrego.
    – I każesz mi do niego wejść – dokończył. – Taak, miałaś rację, Granger. Cholernie się cieszę.
    – Nie przesadzaj! – Wybuchła, odwracając się do niego plecami i pochylając się nad szybem. – Według przyjętych standardów, wymiary szybów wentylacyjnych są na tyle duże, że mogą pomieścić dorosłego człowieka. Dlatego nie widzę przeciwwskazań, byś do niego wszedł. Zmieścimy się w nim, zapewniam cię, Malfoy.
    – Nie jestem żadnym szczurem, by włazić do tej nory. Poczekam tutaj na ciebie i będę zabezpieczał tyły, a ty w tym czasie pójdziesz i...
    – Albo pójdziemy razem, albo nie idziemy wcale – zagroziła, odwracając się, by spojrzeć chłopakowi w oczy. A raczej w miejsce, gdzie jak przypuszczała, powinna znajdować się jego twarz...
    – Co robisz?
    – Odkręcam śruby, które przytrzymują kratę. Już prawie... – mamrotała cicho, w akompaniamencie zgrzytu metalu. – Gotowe!
      Odsunęła się od ściany, po czym wstała, by i Draco mógł to zobaczyć. Sącząca się pod drzwiami smuga światła rozjaśniała podłogę i to, na co wcześniej nie zwracał w ogóle uwagi. W ścianie schowka, którą do tej pory zakrywały różnego rodzaju kartony i miotły, teraz widoczne było prostokątne wejście. Pokryte kurzem i grubą warstwą pajęczyny, z pewnością nie kusiło do jakichkolwiek, głębszych penetracji. Tuż przy nim leżała odkręcona przez Gryfonkę krata, która (delikatnie mówiąc) nie spełniała standardów czystości, do jakich przywykł.
    – I jak?
Dobiegł go ściszony głos stojącej obok niego dziewczyny, która najwyraźniej oczekiwała dużo większego zachwytu nad swoim dziełem.
    – Majstersztyk – zakpił, pochylając się (na tyle, na ile było to możliwe w tej ciasnocie), by z bliska przyjrzeć się jej odkryciu. Nie oglądał się do tyłu, by sprawdzić, co robi Hermiona, choć mógł się założyć o całe złoto Gringotta, że właśnie w tym momencie opiera ręce na biodrach i patrzy w jego stronę z mordem w oczach.
    – Znalazłam wyjście, mógłbyś choć raz okazać swoją wdzięczność! – Wybuchła, straciwszy resztki cierpliwości.
    –  Widocznie wpadłem w taki zachwyt, że nie jestem w stanie powiedzieć ci nic miłego.
    – Wystarczyłoby jedno, magiczne słowo – powiedziała po chwili ciszy, już znacznie spokojniejszym głosem.
    – Abrakadabra?
Fuknęła oburzona, dla lepszego efektu jeszcze tupiąc nogą. Nie była to zbyt dobra decyzja zważywszy na fakt, iż cała podłoga pokryta była kurzem, który nawet przy najmniejszym drgnięciu, wzlatywał w górę, bezczeszcząc ostatnie pokłady świeżego powietrza, jakim przyszło im oddychać. Draco nie zamierzał zostać w tym miejscu nawet sekundy dłużej, toteż wyprostowawszy się, obrzucił Gryfonkę uprzejmym (w jego mniemaniu) spojrzeniem, po czym powiedział:
    – Dobra, nie ma na co czekać, Granger, bo wygląd tej nory raczej się nie poprawi. Będę szarmancki, panie przodem – powiedział, dłońmi zachęcając ją do wejścia. Uśmiechał się przy tym niczym wcielenie niewinności. Było to dla niej nie tyle dziwne, co podejrzane.
    – Nie licz na to, że wejdę tam pierwsza – powiedziała Gryfonka.
      Oburzyła się, wysuwając podbródek w jego stronę w wojowniczym geście. A choć w jakiś dziwny i pokręcony sposób lubił te małe przekomarzanki z nią, teraz musiał o nich zapomnieć. Zamiast skupiać się na przyjemnościach postanowił myśleć wyłącznie o tym, by zdążyć na zawody. Po przeprowadzeniu prowizorycznych kalkulacji (o spojrzeniu na zegarek w tych egipskich ciemnościach nie było nawet mowy) doszedł do wniosku, iż do rozpoczęcia batalii na Ziutku zostało mu jakieś... piętnaście minut (!)
Trzeba było przyśpieszyć negocjacje.
    – W takim razie ja nie wejdę tam wcale! – Zagroził, stawiając wszystko na jedną kartę. Niezależnie od tego, jak szalenie pociągająco wyglądał z tyłu, zdecydowanie wolał, by to Hermiona weszła do szybu jako pierwsza.
    – No tak, bo jesteś zwykłym tchórzem, który woli, by wszyscy dookoła zajęli się brudną robotą, a sam nie chce się nawet pobrudzić!
    – Nie waż się nazywać mnie tchórzem, Granger.
Jego ciało na moment się spięło, a on sam przybrał ton, którego temperatura zbliżona była do zera absolutnego.
    – Więc wejdź tam razem ze mną – odpowiedziała dziewczyna, stając tak blisko niego, że w normalnych warunkach z pewnością zdołałby policzyć piegi na jej nosie.
    – Tylko wtedy, gdy ty wejdziesz pierwsza.
Po jego słowach nastała chwila przejmującej ciszy, podczas której Draco cierpliwie czekał na reakcję Gryfonki. Niemal słyszał trybiki, obracające się w jej głowie, w akompaniamencie których rozważała jego propozycję.
    – Niech ci będzie! – Zawołała, a blondyn w myślach odtańczył taniec zwycięstwa. – Ale jeśli usłyszę choć jeden zboczony komentarz na temat mojego tyłka, to bądź pewien, że zdobędę się na pierwsze i ostatnie Niewybaczalne w moim życiu! I jeśli myślała, że nazywając go tchórzem i patrząc mu wyzywająco w oczy, sprawi, że Draco rzuci wszystko i pójdzie za nią, to cóż... miała rację.
    – Czyżbyś zapomniała, że na razie nie możemy czarować?
    – Nie będzie to trwało w nieskończoność – przypomniała mu tryumfującym głosem.
Wzruszył od niechcenia ramionami, doskonale wiedząc, iż do czasu, gdy łaskawy Dumbledore przeniesie ich w inne miejsce, dziewczyna zdąży już o tej groźbie zapomnieć. Pocieszony tą perspektywą, z zadowoleniem patrzył, jak nachyliwszy się przed otworem szybu, rękami sprawdza jego wytrzymałość. Wziąwszy głęboki oddech ruszyła naprzód, niezdarnie pokonując kolejne centymetry tunelu.
    – I nie gap się na mój tyłek!
Usłyszał jej stłumiony głos, przez co na jego twarzy zakwitł ironiczny uśmiech.
    – Jakby było na co... – mruknął, nachylając się i wchodząc do szybu za Gryfonką.
    – SŁYSZAŁAM!
W odpowiedzi na jej słowa, uśmiechnął się jeszcze bardziej.

***

    Nigdy nie przypuszczał, że jemu - jedynemu dziedzicowi niezliczonej fortuny Malfoyów, przyjdzie przebywać w miejscu tak przeraźliwie ciasnym i obskurnym jak to. Wprawdzie nie był to do Weasleya, choć już teraz wiedział, że o ile zdoła przetrwać tę szaleńczą eskapadę, będzie musiał się dokładnie umyć i zdezynfekować odzież. Dwukrotnie.
    Szyb wentylacyjny, w którym przyszło mu tkwić razem z Gryfonką, posiadał aż trzy zalety, które zaważyły na tym, że zdecydował się w ogóle do niego wejść, zamiast zostać w schowku i jak na arystokratę przystało, móc z godnością czekać na ratunek. 
   Po pierwsze, prąc dalej naprzód, miał przynajmniej wrażenie, że robi cokolwiek - co było zdecydowanie lepszą alternatywą, niż bezczynne siedzenie. W ten oto sposób, miał chociaż nadzieję, że uda mu się zdążyć na czas i nie oddać Henkinsowi zwycięstwa walkowerem. A tego z pewnością by nie zniósł.
    Dwie kolejne zalety były częściowo ze sobą powiązane i tworzyły niezwykle zgrabną całość, będącą całkiem przyjemnym punktem w percepcji jego osoby. Podłoże i ściany szybu wykonane było z jakiegoś dziwnego tworzywa, niezbyt przyjemnego w dotyku, by blondyn chciał je bliżej poznać. Jednak co kilka metrów, natrafiali na małą kratę, przez którą wpadało znacznie więcej światła, niż mieli okazje doświadczyć tkwiąc w schowku. Było to poniekąd bardzo przydatne, gdy przyszło mu jakimś cudem ominąć kolejnego zdechłego karalucha, który śmiał zagrodzić mu drogę, bądź też w sytuacji, gdy chciał  dokładnej przyjrzeć się czołgającej się przed nim Gryfonce od strony, której dotąd nie dane było mu poznać.
Przez jeden, maleńki moment próbował się nawet uspokoić, nie chcąc sprowokować Hermiony do wymierzenia prawego sierpowego, gdy tylko się stąd wydostaną. Jednak wbrew poczynionym staraniom, jego wyobraźnia zaczęła mu podsuwać kolejne kuszące obrazy, którym już nie potrafił, albo po prostu nie chciał się oprzeć.
Granger sunąca przed nim niczym na chmurce. Granger zalotnie uśmiechająca się w jego stronę i zapraszająca, by się zbliżył. Granger podająca mu schłodzonego drinka...
    – A ty?
Draco otrząsnął się błyskawicznie, oderwany od rajskich wizji, po czym spojrzał półprzytomnie na  Hermionę.  Z niemałym trudem powstrzymał się od odpowiedzi ,,Wypijam tego drinka", która stanowiłaby logiczny ciąg dalszy historii, jaką wybujała wyobraźnia podsunęła mu chwilę wcześniej.
     – Ja? – Zapytał, próbując sobie przypomnieć o czym poprzednio rozmawiał z dziewczyną, zanim jego przemęczony umysł zaczął stwarzać te potworne rzeczy.
    – Co o tym myślisz?
    – O czym? – Zapytał, nie ocknąwszy się dostatecznie.
    – Czy ty mnie w ogóle słuchałeś?
    – Nie – przyznał od razu i z całkowitą szczerością, której Gryfonka jak na złość nie doceniła.
    – Mówię do ciebie już od paru minut. Wydaje mi się, że chyba tam znajdziemy wyjście – dodała, wskazując na koniec tunelu, w którym majaczył niewielki kwadracik światła.
    – A pamiętasz to powiedzenie, które nakazuje, by w tunelu nie iść w stronę światła?
    – Tak.
    –  Olej je, Granger – powiedział, podbudowany perspektywą rychłego wydostania się z szybu.
    Dziewczyna zaśmiała się na jego słowa, po czym bez słowa ruszyła przed siebie. Podążając za nią, Draco starał się tylko i wyłącznie patrzeć w dół, na podłoże, tak, by nie dać złośliwej wyobraźni pretekstu do działania.

     – Widzisz, Malfoy, nie było tak źle. Grunt to wyobraźnia.

    – Grunt to ziemia – sprostował.
    Będąc już prawie u celu, nie mógł nie zauważyć, że szyb robi się coraz węższy, tak, że nawet drobna Hermiona miała problemy z poruszaniem. Zacisnął zęby i złorzecząc na wszystko dookoła, powoli czołgał się dalej, nie mając pojęcia, dokąd, u licha, ich to zaprowadzi...

***

W tym samym czasie: Korytarz na pierwszym piętrze. 

    Donośne kroki trzech osób odbijały się echem od ścian korytarza z taką siłą, że z pewnością było je słychać w najdalszej części budynku. Nieprzejęta tym faktem kobieta gestykulowała zawzięcie, próbując wytłumaczyć coś kroczącemu obok niej właścicielowi posiadłości. Nie miała bowiem pewności, czy truchtający za nimi chłopiec na posyłki, wziął sobie choć jedno jej słowo do serca, więc najzwyczajniej w świecie go ignorowała, przenosząc całą swoją atencję na jego pracodawcę.
    – To być niedorzeczność, Monsieur – zaszczebiotała kobieta, robiąc minę, która w jej mniemaniu miała wyglądać na zatroskaną. – My pochodzić z Francji. My mieć zawsze żabie udka pod dostatkiem!
    – Proszę nam wybaczyć to straszne zaniedbanie – gorączkowo tłumaczył mężczyzna. – Dołożymy wszelkich starań, by żabie udka już dziś wieczorem pojawiły się w karcie dań.
Garhard skinął głową, jak przystało na człowieka dobrze wychowanego, próbując powstrzymać w sobie chęć ponownego zerknięcia na ubranie kobiety. Madame Boulot, upchnięta w przerażająco ciasną szatę, sprawiała wrażenie, jakby oddychała z prawdziwym trudem. Miała na sobie mocno różowe wdzianko, wykończone frędzlami i ozdobione na froncie ogromnym, czerwonym słoniem, wnosząc po proporcjach, chorującym na przerost uszu.
    – Merci – podziękowała kobieta, już dużo spokojniejszym tonem. – A gdzie wy zdobyć żaby?
    – Feliksie, wytłumacz pani, skąd weźmiemy żaby – nakazał Gerhard, patrząc wymownie w stronę drepczącego za nimi chłopaka. Ten z kolei, wydawał się być zbyt zaabsorbowany podziwianiem starej wykładziny, stąd też potrzebował kilku dłuższych chwil, by zrozumieć, czego właściwie oczekiwał od niego chlebodawca.
    – No... ze stawu...? – Wyjąknął wreszcie, z nieco nerwowym uśmiechem na ustach.
    – Oui, ale pan musi wiedzieć, że my chcieć tylko dobre żaby! A dobre żaby to tłuste żaby! – Poinformowała go wyniośle kobieta, tonem, który nie znosił sprzeciwu.
    – Słyszałeś Feliksie? Pani życzy sobie dorodnych, tłustych okazów – Ponowił Gerhard, a po cichu dodał: – Nazbieraj jakichś starych ropuch, powinny zaspokoić apetyt naszego gościa.
Mrugnął wymownie do pomocnika, po czym przeniósł pełen sztucznego uwielbienia wzrok na Madame Boulot.
    – A panią zapraszam na lampkę wina w atrium...
    – Excusez-moi...?
Popatrzyła na mężczyznę nieco zszokowana, dla lepszego efektu przykładając sobie dłoń do serca.
    – Ja coś słyszeć!
        Nie zważając na zdumioną minę swoich towarzyszy, ruszyła na przód, najwyraźniej nie przejmując się przesadnie opinającą ją szatą. Zatrzymawszy się koło ostatnich drzwi po lewej, odwróciła się w stronę Gerharda, skinąwszy na niego, by się zbliżył.
        Mężczyzna obdarzył kobietę uprzejmym uśmiechem, po czym ruszając w jej stronę, nachylił się w stronę kroczącego koło niego Feliksa.
    – Pewnie usłyszała myszy. Miałeś się ich pozbyć w zeszłym tygodniu!
    – I tak zrobiłem, szefie – zapewnił gorliwie chłopak.
    – Jeśli spartoliłeś sprawę, pożegnasz się z pracą!
          Chłopak pochylił ze skruchą głowę, stwierdziwszy, że wszelkie uwagi zachowa dla siebie. W ciszy podeszli do kobiety, gotowi na kolejną reprymendę. Zamiast mocno zniesmaczonej miny, ujrzeli sugestywny uśmiech i zaróżowione policzki. Bez słowa skinęła na nich palcem, by, podążając jej śladem, nachylili się ku drzwiom.
    – Co...?
    – Cii... – szepnęła, i bez skrępowania przyłożyła ucho do drzwi. Zamiast spodziewanych pisków i chrobotania, będących częstym akompaniamentem mysich zabaw, usłyszeli stłumione, ludzkie głosy:
    – Nie kręć się tak. Specjalnie zatykasz całe wejście, chcesz żebym miał trudniej...
    – Nie marudź tylko wchodź...
    – Cholera, znowu robi się ciemno. I mokro. To raczej nie był dobry pomysł...
    – Nie gadaj głupot, jest całkiem przyjemnie... i o wiele cieplej. No rusz się...
    – Wątpię, że się tu zmieszczę...
    – Spróbuj się jakoś wślizgnąć...
    – Czy ty się słyszysz...?
    – Okropnie panikujesz, nie wiem, skąd to się w tobie bierze...
    – Przecież mogę się zakleszczyć! Panika jest tutaj jak najbardziej wskazana...
    – No to może spróbuj z całej siły...
    – Wiem, co mam robić!
    – Sprawiasz wrażenie, jakbyś w ogóle nie miał o tym pojęcia...
    – Zamknij się i daj mi się skupić!
    – ....
    – No i widzisz, udało się!
    – Merlinie, gdzie ja jestem. Jest gorzej niż wcześniej...
    – Tylko mi nie mów, że ci się tutaj nie podoba...

    – Och, L'amour – pisnęła rozanielona kobieta, klaszcząc w dłonie i uśmiechając się promiennie. Spojrzała na stojących przed nią mężczyzn, na twarzach których widoczne było niedowierzanie i zniesmaczenie.
    – Feliksie, otwórz drzwi! – zażądał Gerhard, unosząc dumnie głowę.
    – Ale.. no jeśli... no wie pan...
    – Otwieraj! – Powtórzył, patrząc na pracownika z wściekłością. Wraz z Madame Boulot oddalili się odrobinę, dając Feliksowi lepszy dostęp. Nie zastanawiając się nad tym co robi i tym, co przyjdzie mu za chwilę zobaczyć, nacisnął klamkę i szarpnął mocno. Bojąc się konsekwencji, zamknął oczy zaraz po tym, jak drzwi uchyliły się, skrzypiąc delikatnie w proteście.
    – Panna Stone? Pan Coper? Co to ma znaczyć?! – usłyszał zdumiony głos swojego szefa, więc niepewnie uchylił powieki.
    Pomieszczenie okazało się starą, nieużywaną spiżarnią, otwieraną tylko w czasie wielkich imprez, gdy potrzebne było miejsce do składowania wina i innych trunków. W obecnej chwili można je było uznać za puste, gdyby nie fakt, że w centralnym punkcie stała teraz dwójka gości. Ich ubrania nosiły ślady zniszczenia i w wielu miejscach były przetarte, bądź przyozdobione grubą warstwą pajęczyny. Oboje mieli spocone twarze i oddychali jakby z wysiłkiem, choć wszystko przyćmiewał wyraz niewyobrażalnej ulgi. Podczas, gdy blondyn uśmiechał się z wyraźną kpiną, nie pokazując żadnego zmieszania; dziewczyna patrzyła tępo w przestrzeń, wyłamując sobie przy tym palce.
    – Pan Garhart! Cóż za niespodzianka, przyznam szczerze, że nie spodziewałem się tutaj pana zastać– zaczął blondyn, wychodząc z pomieszczenia i lustrując wszystkich przenikliwym spojrzeniem.
    – Pomieszczenia gospodarcze nie są przeznaczone do użytku gości – wyrecytował automatycznie właściciel, zaciskając ze złości pięści. – Proszę się natychmiast wytłumaczyć! Inaczej czekają państwa poważne konsekwencje!
Niezrażony groźbami chłopak, podszedł bliżej, otrzepując mankiety koszuli z kurzu.
    – Po prostu przechodziliśmy tędy przypadkiem i... wie pan – zaczął, mrugając zalotnie w stronę Francuzki, na co kobieta zachichotała zalotnie.
    – No właśnie nie wiem! – ryknął Garhart, wyrzuciwszy ręce do góry. – Jak nie szczury to żaby! Jak nie żaby to... to! Czy do nikogo nie dociera, że obowiązują tutaj pewne zasady?!
    – Panie Gerhart, spokojnie. Proszę się tak nie unosić, tu są ludzie... I ona – dodał po namyśle, wskazując na stojącą w kącie Hermionę.
       Widocznie dziewczyna nadal była zawstydzona i zażenowana tym, że ktoś mógłby sobie cokolwiek pomyśleć o powodach ich obecności w spiżarni, że nawet nie zareagowała na złośliwość blondyna. Draco widząc jej zmieszanie, podszedł do Gareta, kładąc mu przy tym rękę na ramionach.
    – Wszystko panu wytłumaczę. W cztery oczy – zaproponował, prowadząc go kilkanaście metrów dalej.
Po raz ostatni spojrzał na Gryfonkę, z premedytacją posyłając jej w powietrzu całusa. Zgodnie z jego przewidywaniem, stojąca nieopodal otyła kobieta zachichotała jeszcze głośniej, trzepocząc przy tym rzęsami z prędkością światła.
    Hermiona wbiła wzrok z Dracona, obserwując jak wyjaśnia coś oniemiałemu Garetowi. Widziała jego sugestywny uśmiech, choć wmawiała sobie, że bajeczka, jaką wcisnął właścicielowi hotelu nie sprawi, że stanie się pośmiewiskiem wszystkich mieszkańców.
    – Excusez-moi – usłyszała piskliwy głos z boku. Westchnęła zrezygnowana, po czym przeniosła wzrok na stojąca niedaleko kobietę. – Wy być para?
    – Yhm – przytaknęła, wiedząc, że wyłącznie taka odpowiedź ją zadowoli.
    – Ty się nie wstydzić. On być bardzo piękny chłopiec!
    – Jakoś nie zauważyłam – odparła Gryfonka, krzyżując ręce na piersiach.
    – Bo nie patrzyłaś uważnie – odpowiedział znajomy głos. Odwróciła się w stronę arystokraty, który szedł do nich raźnym krokiem, nie spuściwszy z niej wzroku. Za nim, w odległości kilkunastu metrów stał właściciel hotelu. Pomimo sporej odległości, bez problemu mogła dostrzec jego przymrużone oczy i zaciśnięte ze złości pięści. Przełknęła głośno ślinę, po czym z powrotem przeniosła wzrok na Dracona. Gdy już był dostatecznie blisko, zwrócił się do otyłej kobiety:
    – Pani wybaczy, ale musimy się przebrać...
Nie czekając na jej reakcję, chwycił Hermionę za ramię, odciągając od niechcianych świadków. Z jego twarzy nie znikał ironiczny uśmiech, stąd też dziewczyna miała nieodparte wrażenie, że powiedział Garhartowi coś, co z pewnością by się jej nie spodobało.
    – Co mu powiedziałeś? – Zapytała, gdy ciekawość przeważyła.
    – Prawdę – odparł, z satysfakcją obserwując jej rozszerzające się ze strachu oczy. – Trochę ją tylko podkoloryzowałem – dodał, chcąc ją uspokoić.
    – O czym dokładnie rozmawialiście? – dopytywała, nie dając za wygraną.
    – Przekleństwa ominąć?
    – Tak.
    – To staliśmy w milczeniu.
Nie zwracając uwagi na jej oburzenie i spojrzenie, które bez problemu mogło konkurować ze wzrokiem Bazyliszka, prowadził ją do pokoju, zajmowanego przez nich od tygodnia.
     – Masz mi natychmiast powiedzieć, jakich głupot mu naopowiadałeś! – Zażądała, nieco ściszając głos, tak, by nikt ze zgromadzonych w pobliżu osób, nie usłyszał ich kłótni.
    – Oszczędzaj siły na później, Granger. Jeszcze ci się przydadzą – odparł spokojnym głosem, zatrzaskując za nimi drzwi i odcinając ich tym samym od ciekawskich spojrzeń.
 
* Paullina Simons
* Bob Marley

  
_________________________________________________

                     
 Kochani moi!
Zgodnie z zapowiedzią publikuję rozdział 16! Szczerze powiedziawszy nie wiem, co o nim myśleć, bo powstawał w tych nielicznych przerwach, kiedy nie zostałam oddelegowana do krojenia, siekania, pieczenia, sprzątania i innych cudownych obowiązków. Nawet jego publikacja odbywała się w biegu (ale po wigilijnej kolacji doszłam do wniosku, że trochę ruchu mi się przyda XD )
Baaardzo liczę na Wasze komentarze (taki mały prezent na święta dla mnie, a co!)
Korzystając z okazji chciałabym Wam życzyć wesołych, spokojnych, rodzinnych świąt. Oby przygotowania przebiegły u Was w miarę bezboleśnie, a same święta były po prostu MAGICZNE!
               
                                                                                              Iva Nerda