Draco i Hermiona

Draco i Hermiona

28 maja 2017

Rozdział 19 Ostatnie rozdanie

Dopiero teraz zrozumiałem, jak bardzo pragnę oddychać,
Otwierać oczy codziennie rano, 
Wychodzić na ulicę, 
Czuć pod nogami ziemię, 
Patrzeć w niebo, 
A przede wszystkim nadal mieć cię u boku.*


***
        Acanthia Way była niewielką wioską, usytuowaną na pograniczu dwóch okazałych, leśnych zarośli, z których każde przyprawiało o dreszcze na plecach. Miejscowość ta okazała się być ostatnim miejscem na zachodnim wybrzeżu, zamieszkanym jedynie przez czarodziei. Zapomniana przez resztę świata, nadal tętniła życiem, a umiejscowienie jej w odległości kilkudziesięciu kilometrów od najbliższych mugolskich zabudowań, dawało im namiastkę utraconego świata, za którym z dnia na dzień coraz bardziej tęsknili.
      Gdyby ktoś wiele lat później zapytał Hermionę, które spośród wszystkich miejsc, jakie udało jej się zobaczyć wspomina najlepiej, z pewnością wskazałaby właśnie tę osadę. Nie dlatego, że budziła w niej jakieś przyjemne, godne zapamiętania odczucia, które gotowa była rozpamiętywać w te najbardziej samotne chwile, w których nie ma nic oprócz nękających głowę ponurych myśli. I nawet nie dlatego, że to właśnie w tym miejscu, w jednym z cichych, obskurnych zaułków uwierzyła, że Malfoy może czuć do niej coś z goła innego, niż tylko tolerancję.
      Z perspektywy czasu to wszystko wydawało jej się okropnie nierealne, pozbawione jakiegokolwiek sensu i zwyczajnie bezwartościowe, tak że z powodzeniem mogłoby się zlać z innymi wspomnieniami, choćby tymi przeżytymi w towarzystwie Harry’ego i Rona, gdyby nie jeden fakt: to właśnie do Acanthia Way po raz ostatni teleportowała się w towarzystwie Draco Malfoya.
      Może gdyby wiedziała o tym już w chwili, w której ich stopy dotknęły wilgotnej, błotnistej powierzchni drogi, wyłożonej gdzieniegdzie popękanymi, kamiennymi płytami, o wyżłobionych i nierównych krawędziach; dużo uważniej zaczęłaby postrzegać pewne znaki, które tak nieopatrznie lekceważyła, a przygaszone zachowanie Malfoya zinterpretowałaby na inny sposób, niż tylko jako skutek wyczerpania i swoistą tęsknotę za tym, co niegdyś utracił?
      Może poświęciłaby mu trochę więcej uwagi i nie zrażała się cichymi, pełnymi niewytłumaczonej wzgardy warknięciami, którymi zbywał ją za każdym razem, gdy odważyła się poruszyć temat opuszczonego kilka tygodni wcześniej, pensjonatu?
      Wraz z nastaniem września, jego towarzystwo było ostatnim, czego chciała Hermiona. Coraz częściej przyłapywała się na tym, że dobrowolnie szukała samotności, a kilkugodzinne przesiadywanie nad zabranymi z pensjonatu księgami, było czymś, z czym niecierpliwy ślizgon najwyraźniej nie mógł sobie poradzić. Wychodził tak szybko, jak szybko swąd naniszczonych pergaminów i nadpalonych stronic docierał do jego nozdrzy, a Hermiona uśmiechała się w duchu na myśl o tym, że resztę dnia przesiedzi w towarzystwie Krzywołapa, który nie patrzył na nią z  tak otwartą niechęcią.
        Zrobiło się znacznie chłodniej, a nieustający wiatr, łopoczący o płótno ich namiotu, wzmagał dojmujące poczucie zimna do tego stopnia, że zmuszona była rzucić wzmocnione zaklęcie ogrzewające, tak, by w spokoju przesypiać noce. Zdecydowali się nie wynajmować pokoju w żadnej ze spotkanych w wiosce gospód z dwóch powodów: poza niewygórowanym poziomem oferowanej w nich czystości, przy której nawet spanie w namiocie stanowiło pokusę nie do odrzucenia; złe skojarzenia, jakie najwidoczniej posiadał Malfoy do miejsc, które choć z wyglądu przypominały hotele, stanowczo zabroniły mu wybierania takowej opcji na nocleg. I tak oto, po kilku godzinach spędzonych na gorączkowym poszukiwaniu jakiegokolwiek innego miejsca, w którym mogliby się zatrzymać, w końcu znaleźli się na obrzeżach niewielkiej polany, gdzie w odległości zaledwie kilkunastu metrów od ostatnich domostw, zdecydowali się rozbić obóz.
       Pogoda zdawała się odzwierciedlać zachowanie Malfoya, który z dnia na dzień odtrącał ją coraz bardziej, aż gdzieś w połowie września miała wrażenie, jakby w swoich relacjach cofnęli się do czasów sprzed wyjazdu. Mimo to czuła na sobie jego palący wzrok znacznie częściej, niż miało to miejsce do tej pory, co bezsprzecznie kazało jej sądzić, że cokolwiek dręczyło arystokratę, dotyczyło także jej. Nie reagowała, w głębi duszy wiedząc, że jeśli Malfoy sam nie zechce jej tego powiedzieć, to siłą tego z niego nie wyciągnie.
       I gdy pewnego ranka, po spędzeniu ponad dwóch tygodni na umiarkowanym, acz niezwykle wymuszonym, wzajemnym ignorowaniu się, czuła się tak źle, że była przekonana, iż nic gorszego nie może jej spotkać; Draco pojawił się w namiocie w przemoczonej szacie, z małym pakunkiem zawierającym ich dzisiejsze śniadanie oraz zwiniętym pod pachą najnowszym wydaniem Proroka Codziennego. Przeszedł szybkim krokiem przez cały pokój, nie zaszczycając jej przy tym żadnym spojrzeniem, po czym położył wszystko na niewielkim stoliku. Może jej się wydawało, ale w jego oczach dostrzegła zawahanie, zupełnie jakby nie był do końca przekonany, czy chce jej o tym powiedzieć, po czym najwyraźniej podjął jakąś decyzję, bowiem wyprostował się, a na jego twarzy zagościł tak dobrze jej znany, ironiczny uśmiech. Po raz pierwszy od kilku tygodni spojrzał jej prosto w oczy.
       – Wygląda na to, że twój ukochany mentor zupełnie o tobie zapomniał – odezwał się po chwili ciszy.
      W pierwszym momencie zmarszczyła brwi, nie do końca rozumiejąc, co Malfoy miał na myśli. Dopiero gdy chłopak leniwym ruchem głowy wskazał na leżącą na stole gazetę, zauważyła obszerny artykuł, zajmujący niemal połowę pierwszej strony, oraz wielkie, pogrubione litery układające się w nagłówek: Uroczyste otwarcie Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.
      Na krótką chwilę pociemniało jej w oczach, choć z całą świadomością przeczuwała, że jest to wynikiem rewelacji, jakie zapewnił jej stojący przed nią Draco, niż zwykłym zmęczeniem, a nawet wyczerpaniem, z którym borykała się już od dłuższego czasu.
     Drżącymi rękami chwyciła gazetę, nie przejmując się wilgotnym od deszczu papierem i rozmazanym w kilku miejscach tuszem. Ignorując pogardliwe prychniecie arystokraty, skupiła wzrok na wyblakłych literach, które dopiero po dłuższej chwili udało jej się rozczytać:
                                                  
W miniony piątek miało miejsce wydarzenie, na które z utęsknieniem czekała cała czarodziejska część Zjednoczonego Królestwa. Ponowne otwarcie Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, bo o tym teraz mowa, stało się pretekstem do ostrej dysputy pomiędzy jej zwolennikami, a większością pracowników Ministerstwa Magii, które od początku odbudowy placówki zaznaczało konieczność wprowadzenia większych kontroli przybywających do niej uczniów, oraz łatwiejszą ingerencję w jej statutowe prawa.
,,Wszystkie przedsięwzięcia, jakie w tym zakresie podjęło Ministerstwo Magii, miały na celu zwiększenie ochrony i bezpieczeństwa przebywających w Hogwarcie adeptów, oraz próbę uniknięcia w przyszłości sytuacji, do których doszło podczas walk z Tym, którego Imienia Nie Wolno Wymawiać’’ – powiedziała Hestia McMaffin, podsekretarz Departamentu ds Przestrzegania Prawa.
Zdaniem postronnych obserwatorów, zbyteczny pośpiech z otwarciem Szkoły Magii spowodowany był osobistymi pobudkami jej ówczesnego dyrektora Albusa Dumbledore’a, który kilkukrotnie wnioskował o to u samego Ministra Magii, Kingsley’a Shacklebolta.
Wygląda na to, że upór dyrektora nie pozostał bezowocny, gdyż ostatecznie Ministerstwo Magii przychyliło się do jego wniosku, wydając 17 września dekret zezwalający na ponowne otwarcie placówki. Nie sposób zignorować faktu, iż główną przyczyną zmiany decyzji Ministerstwa, było osobiste stawiennictwo w tej sprawie pana Harry’ego Pottera (18 l.), który wbrew wcześniejszym doniesieniom postanowił dokończyć edukację, a wspomniany pośpiech tłumaczył chęcią zapewnienia komfortu nowo przyjętym uczniom.
Jak dowiedziała się redakcja Proroka Codziennego, na dalszą edukację w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie zdecydowali się także najbliżsi przyjaciele Pana Pottera, w tym Ronald Weasley (18 l.), Ginewra Weasley (17 l.), oraz Nevile Longbottom (18 l.). Zastanawiająca wydaje się nieobecność panny Hermiony Granger (18 l.), nieodłącznej członkini Złotego Trio. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, iż panna Granger przebywa na zasłużonych wakacjach, które planowała już od dłuższego czasu. Czyżby w ten sposób chciała zaprzepaścić swoje dotychczasowe osiągnięcia...
        Nie była w stanie przeczytać reszty. Z głuchym łoskotem rzuciła gazetę na stolik, nie przejmując się przy tym mokrą plamą, która pojawiła się w chwili, w której przemoczony papier zderzył się z drewnianą powierzchnią. Nie starała się także patrzeć w stronę Malfoya. Podświadomie wiedziała, że chłopak uśmiecha się z kpiną, chociaż zapewne czuł się w tej chwili podobnie jak ona. Ku zaskoczeniu samej siebie, wstała z miejsca i sztywnym, niemal mechanicznym ruchem wzięła na ręce Krzywołapa, jakby to właśnie w jego miękkiej sierści starała się znaleźć ukojenie. Nieobecnym, wręcz apatycznym wzrokiem rozejrzała się po całym pomieszczeniu, po raz kolejny pragnąc samotności.
      Czuła się zupełnie niepotrzebna. Zapomniana przez wszystkich i zbędna; jak niewygodny przedmiot, który po kilku latach wzorowego sprawowania zostaje zastąpiony innym.
      Nie zwracając uwagi na głośne pomrukiwania Krzywołapa, które przed powrotem Dracona niemal ją usypiały, a w obecnej chwili były dla niej ledwo słyszalne, pokręciła z niedowierzaniem głową, zupełnie jakby tym drobnym gestem starała się wyzbyć wszystkich niechcianych myśli. Po raz pierwszy w życiu miała nieodparte wrażenie, że wszyscy, o których przywoływała same dobre wspomnienia, tym jednym czynem wbili jej przysłowiowy nóż w plecy.
      Przecież doskonale wiedzieli, jak bardzo kochała się uczyć; jak bardzo pragnęła po wojnie dokończyć edukację – wyraźnie mówiła im o tym podczas tych wszystkich bezsennych nocy podczas poszukiwania horkruksów, w czasie których ich jedyną rozrywką było snucie wyobrażeń o przyszłości po pokonaniu Voldemotra.
      Oprzytomniała dopiero po dłuższej chwili, gdy dotarło do niej jak bardzo jej myśli przybierały egoistyczny charakter. Stawiwszy swoje potrzeby na pierwszym miejscu, zapomniała, jak ważne zadanie powierzył jej Dumbledore i jak wielkie pokładał w niej nadzieje. Zdecydowanie nie powinna rozpatrywać tego co się stało w kategoriach zdrady.
      Pogrążona we własnych rozmyślaniach, zupełnie zapomniała o obecności arystokraty, stąd też drgnęła lekko, usłyszawszy jego głos:
       – Jesteś żałosna, Granger.
Popatrzyła na niego ze złością, czując zdradzieckie pieczenie w kącikach oczu.
      – To niczego nie zmienia – odparła, starając się zabrzmieć pewnie i twardo, choć w rzeczywistości głos jej się załamał. Lekceważąco wskazała na artykule, siląc się na to, by jej wzrok prześlizgnął się po nim w powolnym, obojętnym geście.
      – Doprawdy? – zapytał, podchodząc bliżej. – Czyż Dumbledore nie obiecał ci, że ta cała heca będzie trwała tylko do czasu otwarcia Hogwartu?
      Nie była w stanie mu odpowiedzieć, więc jedyne na co się zdobyła to kiwnięcie głową. Draco zaśmiał się, jakby właśnie takiej reakcji po niej oczekiwał. Podszedł jeszcze bliżej, po czym pochylił głowę, zupełnie jakby chciał mieć pewność, że dziewczyna go lepiej usłyszy.
      – Czyż nie obiecał ci, że przerwie to wszystko na kilka dni wcześniej, tak byś bez żadnych podejrzeń wróciła na ostatni rok? – zapytał, po czym, jakby w ogóle nie oczekiwał jej odpowiedzi, ciągnął dalej. – Więc możesz mi powiedzieć, jak to się stało, że twoi, jak to mówisz przyjaciele, szczerzą się do Proroka, a ty gnijesz tu razem ze mną? Dlaczego twój wielki Dumbledore dalej pozwala ci narażać się na drugim końcu kraju, a sam wyszykował sobie przytulną posadkę w Hogwarcie, hm?
       Zacisnęła powieki, czując niewymierną, zupełnie obcą jej złość. Otworzywszy oczy, cała postać Malfoya wydawała jej się rozmazana przez nagromadzone łzy, choć w tej chwili fakt, że chłopak to widzi, wydawał jej się zupełnie bez znaczenia. Zapomniała o spoczywającym w jej ramionach Krzywołapie. Ignorując jego pełne wyrzutu prychnięcie, zacisnęła pięści, gotowa rzucić się na Malfoya i dosłownie wydrapać mu oczy. Bo jakim prawem mógł opowiadać te wszystkie okropne rzeczy? Jak mógł stać teraz  z nonszalancko wciśniętymi w kieszenie, rękoma, gdy doskonale zdawał sobie sprawę z jej wściekłości. Jak mógł uśmiechać się ironicznie i z kpiną, podjudzając ją jeszcze bardziej, choć wiedział, że tylko  dzięki sile woli nie rzuciła mu się jeszcze do gardła?
       A potem nagle przyszło opamiętanie. Malfoy miał rację. Dokładnie taka była prawda, bo zarówno Dumbledore jak i Harry czy Ron obiecali jej, że ściągną ją tak szybko, jak będzie to możliwe, podając za datę graniczną dzień ponownego otwarcia Hogwartu. Jednak czy zrobili to świadomie, ówcześnie nie wiedząc ile potrwa odbudowa? Czy mogła ich w takim razie winić za to, że nie przypuszczali, że uda im się odnowić wszystko w tak krótkim czasie? Z drugiej jednak strony w artykule wyraźnie twierdzono, że otwarcie szkoły nastąpiło za specjalnym wstawiennictwem  Harry’ego i kilku interwencjach Dumbledore’a. Dlaczego więc tak bardzo się spieszyli? 
      Pokręciła głową, starając się nie myśleć o tym fakcie. Przez te wszystkie lata powinna się nauczyć, że nie warto ufać we wszystkie brednie, które wysnuwał Prorok.
      – To nie ma nic do rzeczy – odpowiedziała szybko, starając się, by głos jej nie zadrżał. – Ufam im. Gdyby mogli mnie ściągnąć, z pewnością by to zrobili. – dodała, jakby ten jeden fakt mógł podważyć wszystkie argumenty Dracona.
    Przez chwilę mogła zauważyć jaj jego oczy rozszerzają się ze zdziwienia, jednak trwało to zaledwie ułamek sekundy. Zaraz jednak prychnął cicho, kręcąc przy tym głową, jakby nie dowierzał temu, co mówiła.
     – Jeśli wierzyłaś, że Dumbledore ściągnie cię do domu, gdy tylko będziesz tego chciała, to jesteś strasznie naiwna – odpowiedział cicho, czym tylko potwierdził jej przypuszczenia. – Głupia i naiwna.
    Zmarszczyła gniewnie brwi, otwierając usta, by wyrazić swój sprzeciw, a potem od razu je zamknęła, gdy zdała sobie sprawę z tego, co chłopak próbował przed nią ukryć. Bo choćby kpił z niej przy każdej nadarzającej się okazji i nazywał ją pionkiem Dumbledore’a, którym starzec posługiwał się jedynie w razie najwyższej konieczności, samemu nie zniżając się do brudzenia sobie rąk; nie sposób było zignorować faktu, że nie była jedyną osobą, której Albus coś obiecał. Draco wytykał jej naiwność, naigrywał się z tej przesadnej, gryfońskiej wierności i oddania, zachowywał się, jakby nie tkwił w tym samym, zatęchłym namiocie, podczas gdy w rzeczywistości był tak samo zawiedziony i opuszczony jak ona.
      – Nie bardziej niż ty, prawda? – szepnęła, nawiązując tym samym do swoich przemyśleń. – Obiecał ci to samo. Dlatego jesteś teraz taki rozgoryczony. Tak jak ja, miałeś nadzieję, że to wszystko się niedługo skończy.
    Malfoy popatrzył na nią nieodgadnionym wzrokiem, jakby doskonale wiedział, do jakich wniosków doszła, potem odwrócił się i wyszedł. Jak zwykle gdy zadawała niewygodne pytania.

***


         Siedziała w wejściu do namiotu, owinięta grubym kocem, w sąsiedztwie kubka gorącej herbaty, stojącego w odpowiedniej odległości, by mogła po niego w każdej chwili sięgnąć. Na kolanach czuła ciężar lekko podniszczonego wydania Właściwości Najsilniejszych Eliksirów po które sięgała zawsze wtedy, gdy potrzebowała czegoś zajmującego, co skutecznie odwróciłoby jej uwagę od ponurych myśli. Warknęła cicho i ze złością, gdy zdała sobie sprawę, iż po raz kolejny czyta jedno i to samo zdanie, po czym z głuchym łoskotem zamknęła książkę. Najwyraźniej nawet wertowanie wykrytych niedawno zastosowań eliksiru tojadowego nie było w stanie wyrwać jej z tego ponurego nastroju, w którym przebywała od konfrontacji z Malfoyem.
      Wysuszona zaklęciem gazeta, z której spoglądały na nią rozpromienione twarze przyjaciół i Dumbledore’a; leżała nieopodal, jakby była jedynym dowodem na to, że otwarcie Hogwartu faktycznie miało miejsce. Westchnęła głęboko i ze szczerym rozgoryczeniem, utkwiwszy ospały wzrok w panującej dookoła ciemności. I choć zaprzeczała samej sobie za każdym razem, gdy jej myśli pognały w tę nieodpowiednią stronę, faktem było, że z rosnącym niepokojem oczekiwała powrotu arystokraty, a każda następna godzina jego nieobecności pogłębiała w niej przeczucie, że stało się coś złego.
      Podświadomie wiedziała dlaczego Malfoy nie kwapił się z powrotem, a choć przypuszczalnie najwcześniej mogła się go spodziewać dopiero bladym światem, nie zdołała opanować odruchu i systematycznie, co kilka chwil podnosiła głowę, zupełnie jakby spodziewała się, że postać chłopaka wyłoni się z mroku.
      Tym bardziej zaskoczył ją widok niewielkiego, papierowego samolociku, jakie niegdyś widziała w Ministerstwie Magii, który przyszybował do niej z ciemności. Zaskoczona, szybko złapała karteczkę, zanim Krzywołap zdołał ją zauważyć, po czym rozprostowała pomięty papier. Na środku widniała krótka informacja, napisana doskonale jej znanym, pochyłym pismem.
Rdzawy kociołek. Szybko.
      Wyobraźnia zaczęła jej podsuwać najstraszliwsze obrazy, a choć starała się myśleć racjonalnie, nie była w stanie zapanować nad drżącymi rękami i urwanym oddechem, zupełnie jakby doskonale wiedziała, że sprawdziły się jej najgorsze obawy.
     Wiedziona intuicją, w pośpiechu zgarnęła z szafki swoją różdżkę oraz leżącą nieopodal wyszywaną koralikami torebkę, po czym wybiegła z namiotu.
     – Lumos – szepnęła, zmierzając w stronę najbliższych domostw.
      Potykając się o wystające z bruku kamienie, szła naprzód, a z każdym jej krokiem zabudowań było więcej; niektóre z nich – obskurne i zaniedbane – przyprawiały o grymas wstrętu, zmuszając do najszybszego opuszczenia wzroku. Łuszcząca, popielata farba przywodziła na myśl fasady zabudowań na Nokturnie, a zwężające się uliczki, zasypane śmieciami i starymi gazetami, jedynie dopełniały tego wrażenia.
       Przełknęła głośno ślinę, gdy zza rogu wyłoniło się dwóch zakapturzonych mężczyzn, choć w tym miejscu nie powinno się to wydawać czymś niezwykłym. Już wcześniej przemierzając te uliczki z Malfoyem zauważyła, że mieszkający tutaj czarodzieje mieli zamiłowanie do przezornego ukrywania swojej aparycji.
      Przyśpieszyła kroku, gdy w oddali zamajaczył wielki, chyboczący na wietrze szyld gospody Rdzawego Kociołka. Niewielki drewniany podest, którego liczne dziury w deskach raczej odstraszały niż zachęcały potencjalnych bywalców, zaskrzypiał złowieszczo pod jej ciężarem. Zwabiona smętną muzyką i nikłym światłem, sączącym się ze szpar i okien budynku, zacisnęła drżące palce na różdżce. Podniósłszy ją wyżej, pchnęła ostrożnie drzwi, gotowa rzucić zaklęcie najszybciej, jak tylko zdoła. Spodziewając się obrazu rannego, pokonanego ślizgona w towarzystwie co najmniej kilkunastu śmierciożerców, szczerze się zdziwiła, gdy zamiast oczekiwanych jęków bólu, usłyszała nieoczekiwaną wrzawę, a spośród licznych szyderczych śmiechów i owacji, wyłowiła jeden, znany jej głos:
       – Wygrałem!
      Stała otumaniona, nie mogąc uwierzyć w rozgrywającą się przed jej oczami scenę. W Sali sprawiającej wrażenie niezwykle ciasnej i zagraconej, panował gwar i tłok, zupełnie jakby w ten jeden wieczór zjawili się tu wszyscy mieszkańcy wioski. Pod obszernym, zajmującym niemal cały lewy róg pomieszczenia barem, stało co najmniej dziesięć stolików, których przypadkowe, nieco nieprzemyślane rozmieszczenie pozawalało się domyślić, iż właściciel gospody nie przykładał wagi do architektonicznej strony swojego lokalu, bądź też takowej strony w ogóle nie znał. Pozbawione zasłon okna, zakurzone do tego stopnia, iż najdelikatniejsze oparcie o ich strukturę groziło pobrudzeniem, nie przepuszczały ulicznego światła, które zdołałoby rozświetlić pogrążoną w kurzu i papierosowym dumie spelunę. Kilkanaście uniesionych w górę rąk, z których co niektóre trzymały wielkie kufle grzanego piwa, bądź butelki wypełnione Ognistą Whisky zasłoniło jej na jakiś czas widok, którego w ogóle by się nie spodziewała.     Jeden z największych stolików, okupowany przez czterech mężczyzn, stał w najbardziej oddalonym rogu pomieszczenia, zapewniając jego biesiadnikom swoistą namiastkę prywatności. Zapewne w innych okolicznościach zupełnie nie zwróciłaby na to uwagi, racząc ich wszystkich zniesmaczonym grymasem, ewentualnie ledwie słyszalnym prychnięciem, gdyby nie fakt, że wśród nich zauważyła doskonale jej znaną grzywę blond włosów, których właścicielem mógł być jedynie...
       – Malfoy?!
      I nie był to Malfoy poraniony i ledwie przytomny, jakiego widziała w swojej wyobraźni, gdy tylko przeczytała na jego liściku jednoznacznie brzmiące słów szybko, sugerujące wysoce niezbędny pośpiech, jakby od tego zależało jego życie. Arystokrata, którego właśnie miała szczęście ujrzeć, siedział rozwalony na podniszczonym, drewnianym krześle, jednym z wielu, które stanowiły nieodzowny asortyment podobnych lokali. Usta miał wygięte w ogromny i szczery uśmiech, choć miała wątpliwości, czy ów uśmiech był skierowany do niej. Zaabsorbowany zgarnianiem do sakiewki brzęczących monet, przeniósł na nią wzrok dopiero wtedy, gdy przepchnęła się przez tłum i stanęła naprzeciwko niego.
      – Granger! – zakrzyknął. – Wreszcie jesteś!
      Na chwilę osłupiała, bo Malfoy cieszący się na jej widok był zjawiskiem tak rzadkim, że niemal niemożliwym. A Malfoy otwarcie o tym mówiący stanowił co najmniej ewenement na skalę światową. Odchrząknęła speszona, przerzucając wzrok na jego towarzyszy, w nadziei, że pomoże jej to w jakimś minimalnym stopniu połączyć fakty. Nim zdążyła zapytać o cokolwiek, usłyszała głos jednego z nich, najstarszego, w lekkim, kilkudniowym siwym zarostem, który patrzył się na nią z niedowierzaniem kręcąc głową.
      – No no, nie sądziłem, że mówiłeś prawdę.
    Podczas gdy Draco zacmokał z niesmakiem, mężczyzna wstał i podszedł do Gryfonki. Przechyliwszy głowę, zupełnie jakby chciał jej się lepiej przyjrzeć, powiedział:
    – Prawdziwa Hermiona Granger... Któż by się spodziewał, że przybiegniesz tak szybko.
    – Powiedz mi, złotko – odezwał się drugi, który przedstawił się później jako Johnson czy Thomson; nie mogła zapamiętać. – Jak to jest włóczyć się ze śmierciożercą? Wydaje się nieco zazdrosny – dodał, patrząc na Malfoya z kpiną. – Powiedz, prawi ci komplementy, gdy jesteście sami? Mówił ci, że ładnie dziś wyglądasz?
    – Nie –wykrztusiła Hermiona, odsuwając się od rąk mężczyzny. 
    – I to powinno dać ci do myślenia, Granger – przerwał im Malfoy, zbierając ostatnie galeony.
    – Czy ktoś może mi wyjaśnić co tu się właściwie dzieje? – zapytała dziewczyna, tracąc wątpliwe resztki cierpliwości, których nie zużył blondyn.
    – Nic – rzucił Draco, chowając saszetkę pełną galeonów do kieszeni. – To tylko niewinny zakładzik. A ty co myślałaś?
    – Założyłeś się o mnie?! – wybuchła. Zmierzyła go spojrzeniem, które w jej mniemaniu miało być mordercze, a które nie zrobiło na nim żadnego wrażenia. Arystokrata jedynie wzruszył od niechcenia ramionami, a podły uśmiech nie schodził mu przy tym z twarzy. Hermiona miała ochotę zetrzeć mu go siłą.
     – Nie o ciebie, idiotko – powiedział, podnosząc się z miejsca. Po chwili namysłu, zmarszczył jednak brwi, najwyraźniej dochodząc do wniosków, które nieco kolidowały z jego wypowiedzią. – No może nie do końca... – przyznał, ściszonym głosem.
      Korzystając z powstałego wokół zamieszania chwycił ją za ramię i odciągnął na chwilę na bok, z dala od wścibskich uszu jego współbiesiadników.
     – Nie wierzyli, że naprawdę przybyliśmy tu razem, więc postarałem się by zobaczyli cię na własne oczy. To wszytko. – wyjaśnił, naiwnie sądząc, że ostudzi to jej złość.
     – Myślałam, że coś ci się stało! – zagrzmiała, odtrącając jego dłoń, którą przez nieuwagę wciąż trzymał na jej przedramieniu.
      – I pisałbym wtedy do ciebie liściki? Pomyśl czasem, Granger. To nie boli – skarcił ją, dopijając swojego drinka.
     – A ty co byś pomyślał w takiej sytuacji? I to twoje „szybko”... Co innego mogłam wywnioskować?
      – Może to, że chciałem, byś się pospieszyła? W innym wypadku napisałbym ci dokładniej: leżę i umieram, przybądź. Czy coś podobnego....
      Hermiona założyła niesfornego loka za ucho, starając się za wszelką cenę na niego nie patrzeć. Czuła zdradzieckie gorąco na policzkach, co wydawało jej się do reszty niestosowne, tym bardziej, że stojący przed nią Draco nie spuszczał z niej wzroku. Głupie rumieńce, znikajcie, błagała w myślach.
Nie posłuchały, a jakże.
       – O ile się założyłeś? – zapytała już dużo spokojniejszym tonem, machinalnie sięgając do głowy i rozmasowując skronie.
     – Trzysta galeonów – rzucił, jak gdyby nigdy nic, po czym odwrócił się i skierował do baru. Zgarnąwszy z niego kolejnego drinka, zamrugał do stojącej za kontuarem barmanki a ta zachichotała zuchwale, jak nastoletnia dziewczynka.
     – Zwariowałeś?! – wybuchła Hermiona, gdy dotarło do niej to, co powiedział.–  A gdybym nie przyszła?
Odwrócił się z ciężkim westchnieniem, przez chwilę patrząc na nią tak intensywnie, jak jeszcze nigdy dotąd.
     – Wiedziałem, że przyjdziesz.
    Z niekrytą satysfakcją obserwował, jak rumieni się jeszcze bardziej, zupełnie jakby powiedział przed chwilą coś zawstydzającego. A może faktycznie tak było, jedynie to on nie był w stanie tego zauważyć.
     – Może teraz spróbujemy czegoś dużo bardziej satysfakcjonującego? – dobiegł ich głos jednego z mężczyzn, tego, który przedstawił się jako Johnson czy Thomson.  Uniósł prowokacyjnie podbródek, dając im czas na podjęcie decyzji.
     – Co masz na myśli? – zapytał Malfoy. Ku przerażeniu Hermiony, ruszył w kierunku mężczyzn, świadomie, bądź nie ignorując ją.
     – Malfoy, chodźmy już – nalegała, choć chłopak zbył zaledwie lekkim ruchem ręki. Podszedł do swojego dawnego stolika, po czym  ponownie opadł na chyboczące się krzesło, nie krzywiąc się nawet, gdy zatrzeszczało w proteście. Utkwił wzrok w siedzącym naprzeciwko czarodzieju, który nie przejmując się otaczającym go tłumem, wyciągnął z kieszeni kolejnego papierosa. Podpaliwszy go rozżarzonym końcem różdżki, wreszcie przemówił:
     – Poker czarodziei.
 Obnażył przy tym swoje zęby, jakby jego propozycja miała istotnie zaskoczyć arystokratę.
     – Nie szkoda ci galeonów? – złośliwy głos ślizgona sprawił, że na twarzy nieznajomego na krótką chwilę zagościł grymas złości. Zaraz jednak jego twarz straciła ostry  zarys, a on sam uśmiechnął się chytrze, jawnie prowokując pozostałych zebranych.
    – Nie.
Ku uciesz Hermiony, Malfoy podniósł się z krzesła i odszedł od stolika, ignorując zawiedzione pomruki. Patrząc przez ramię na zebranych, rzucił:
     – Nie jestem zainteresowany.
     – A szkoda – odezwał się drugi z mężczyzn, ten, który przypominał wyglądem jakiegoś krewnego Longbottoma. Miał okrągłą twarz z obwisłą skórą, a pozbawione najmniejszego zarostu policzki, bardziej przywodziły na myśl oblicze dziecka, niż dorosłego mężczyzny. Nie wyglądał też na tak otwartego i skorego do rozmowy, jak poprzednik. Rozbieganym wzrokiem skakał po pozostałych, jakby sam nie dowierzał, że wtrącił się do dyskusji. – Dużo byś zyskał.
      – Nie potrzebuję waszych pieniędzy. Mam własne, o czym raczej nie mogliście zapomnieć – odpowiedział Draco, z nieskrywaną satysfakcją przeciągając samogłoski. Popatrzył na wszystkich z góry, zupełnie jakby cieszył się, że trafił do pierwszego miejsca, w którym jego nazwisko robiło na kimś wrażenie. – Wcześniej założyłem się jedynie dla przyjemności... I po to, by zobaczyć wasze bezcenne miny. Choć, Granger – pospieszył ją, kierując się w stronę drzwi.
        Hermiona odetchnęła z ulgą, podążając za nim. Nie obejrzała się w stronę stolika, choć wyraźnie czuła na sobie wzrok siedzących przy nim mężczyzn. Minąwszy połowę sali, wypatrzyła drzwi i z wyraźnym pośpiechem ruszyła ku nim, potrącając przez nieuwagę pozostałych gości. Czuła obok siebie Malfoya, który nie kwapił się z rozpoczęciem rozmowy. Być może czekał z tym do czasu, aż znajdą się sami. Albo po prostu nie chciał z nią rozmawiać.
    – Chyba się nie zrozumieliśmy – usłyszała cichy głos, który zmroził jej krew w żyłach.
    Odwróciła głowę, by zobaczyć za sobą jednego z mężczyzn, tego z wielką szramą biegnącą od kącika oka aż do szyi, na którą uparcie starała się nie patrzeć. Trzymał wyciągniętą rękę na ramieniu arystokraty, zmuszając go tym samym do zatrzymania.
     Z niemałym przerażeniem zerknęła na Malfoya, spodziewając się ujrzeć go rozdrażnionego, gotowego w każdej chwili do ataku. Ku jej zdumieniu chłopak wydawał się być obojętny na tę jawną prowokację, która miała miejsce zaledwie chwilę przedtem. Obojętnym ruchem strącił ciążącą mu dłoń z ramienia, po czym przechylił głowę, niczym w daremnej próbie przemówienia rozmówcy do rozumu.
    – Faktycznie się nie zrozumieliśmy – przemówił tonem o temperaturze zera absolutnego. – Powiedziałem, że nie zagram, więc nie wiem dlaczego tu jeszcze sterczysz. Nie macie innych rozrywek?
    Mężczyzna zaśmiał się, sprawiając, że jego blizna rozciągnęła się jeszcze bardziej, uwydatniając stare bruzdy i niezagojone fragmenty. Zbliżając się do Dracona na tyle, na ile się dało, wyszeptał:
    –  Ty za to masz ich pod dostatkiem, czyż nie? Nie wierzyłem w te głupie plotki, dopóki jej tutaj nie zwabiłeś. Jako piesek Dumbledore'a nieźle sobie poużywasz. Pytanie tylko czy jest taka dobra, jak mówią?
    Spojrzał przy tym bezczelnie na Hermionę, po czym oblizał usta z wyraźną błogością. Wokół nich panował zbyt duży tłok, by mogła zauważyć, jak dłonie Dracona, do tej pory wciśnięte głęboko w kieszenie, teraz zaciskają się w pięści z taką siłą, że wyeksponowane w ten sposób pobielałe knykcie stają się widoczne z daleka. Nie bawiąc się w kurtuazję, wyszeptał najbardziej jadowitym tonem, na jaki było go stać:
    – Czego chcesz?
Mężczyzna ponownie zaniósł się gromkim śmiechem. Musiało upłynąć kilka chwil, zanim pokręcił głową i powiedział:
    – Ja? Niczego. Jedna partyjka pokera, to wszystko. Uwierz mi, dzieciaku, że niejeden dałby się pokroić, by móc ten czas spędzić w jej towarzystwie.
     Kiwnął głową w stronę stojącej obok Hermiony, na co dziewczyna cofnęła się ze strachem. Zaciskając drżące palce na różdżce, patrzyła wprost w oczy mężczyzny, czym chyba był nieco zdziwiony.
    – Nie.
Hermiona zamarła, słysząc tak złowrogi głos Dracona. Minęło już wiele czasu, zanim słyszała go po raz ostatni, choć w tamtym czasie był on skierowany do niej.
    – Ona stąd wychodzi – dodał Draco, tonem nieznoszącym sprzeciwu. Atmosfera robiła się coraz bardziej nieprzyjemna, a pulsująca żyłka na jego czole nie zwiastowała niczego dobrego.
    – O nie nie – odpowiedział tamten, uśmiechając się jeszcze szerzej. – Bo widzisz, chodzą słuchy, że nie zjawiliście się tutaj bezinteresownie, a to, co mam powinno się wam przydać.
    – Nie potrzebuję waszych galeonów – odparł szybko Draco, nie dając się wytrącić z równowagi. Musiał jednak przyznać sam przed sobą, że przeraził go fakt, iż tak dużo osób znało prawdziwy cel jego podróży z Granger. Pomimo dyskrecji, jaką obiecał mu Dumbledore, wyglądało na to, że wieści szybko się roznoszą.
      – My twoich też nie – zgodził się tamten. – Za to potrzebujesz informacji. Oboje potrzebujecie – dodał, oblizując wargi i przenosząc na chwilę wzrok na Hermionę. Minęła dłuższa chwilą, nim ponownie spojrzał na arystokratę. – A tak się składa, że ja je posiadam.
     – Wiesz czy ukrywa się tutaj ktoś z popleczników Voldemorta? – zapytała śmiało Hermiona, robiąc przy tym krok do przodu. Wpatrywała się w mężczyznę z determinacją i nie wyglądała na zastraszoną, jak jeszcze chwilę temu.
     – Odważne słowa jak na tak młodą dziewczynę. Nie każdy jest zdolny do tego, by wypowiedzieć jego imię... Ale tak, wiem znacznie więcej, złociutka, niż mogłoby ci się wydawać – odparł, przechylając głowę, zupełnie jakby chciał jej się lepiej przyjrzeć.
    – I tak po prostu nam wszystko powiesz? – zapytał z niedowierzaniem Draco.
Wykorzystał nieuwagę mężczyzny, który przez chwilę znów skupił na nim wzrok i zrobił niewielki krok do przodu, dokładnie taki, który pozwalał mu choć częściowo zasłonić Hermionę. Nie uszło to jednak uwadze nieznajomego. Ze złośliwym uśmieszkiem, błąkającym się na ustach, odparł:
    – Nie za darmo. Choć jedna partyjka nie powinna stanowić wygórowanej ceny. Wygrajcie, a dowiecie się paru... ciekawostek, o których nie przeczytacie w Proroku.
Zaśmiał się z własnego dowcipu, po czym splótł ręce na piersi i czekał na decyzję.
    – Zgoda – odparł zrezygnowanym tonem Draco, widząc, jak Hermiona kiwa głową z wyrazie akceptacji.
    Nie zastanawiając się długo nad tym, jakich to rewelacji będzie mu dane wysłuchać, ruszył z powrotem do stolika, zupełnie machinalnie chwytając Hermionę za rękę. Zamarł na krótką chwilę, gdy zdał sobie sprawę z tego co zrobił, tym bardziej, gdy wyczuł jak bardzo spięło się jej ciało. Zanim zdołał opanować się na tyle, by puścić jej dłoń, poczuł, jak jej palce zaciskają się delikatnie na jego dłoni, zupełnie jakby chciała dodać mu otuchy. Z niekrytą satysfakcją odwzajemnił ten gest.
    Poprowadził ją do stolika, po czym zajęli miejsca koło siebie.
    – Jednak zmieniłeś zdanie, co Malfoy? – zapytał go mężczyzna z papierosem, który, jeśli dobrze pamiętał, przedstawił mu się wcześniej jako Johnson albo Thomson.
    – Jak widać – odpowiedział, nie siląc się na uprzejmość.
     Mimo niesprzyjającego towarzystwa, czuł się dość pewnie; prawdopodobnie dlatego, że w czarodziejskim pokerze nie miał sobie równych. Ową karcianą rozgrywkę opanował do perfekcji, spędzając nad nią wystarczająco dużo wieczorów w pokoju wspólnym Ślizgonów, by wiedzieć,  że siedzący koło niego mężczyźni nie mieli żadnych szans. Rozparł się wygodniej na chyboczącym stołku, po czym powiedział:
    – Swoją drogą, nie szkoda wam galeonów? To nie jest nasza pierwsza rozgrywka, więc nie sądzę, byście byli tak ślepi, żeby nie widzieć, że nie macie ze mną najmniejszych szans. 
    Obserwował, jak na środek stolika sypią się kolejne galeony, po czym z lekkim ociąganiem wyciągnął własną sakiewkę. Rzucił ją niedbałym gestem na stół, ciesząc uszy roznoszącym się odgłosem monet.
    Przeciwnicy popatrzyli na siebie z konsternacją, o którą Draco wcale ich nie posądzał, po czym zaśmiali się tubalnie, jakby wiedzieli coś, o czym on nie miał pojęcia.
    – Doskonale to wiemy – przemówił wreszcie jeden z nich, ten z blizną. – Dlatego chyba zgodzisz się z nami, że najuczciwiej będzie, jeśli to nie ty zagrasz...
    – Co? – zapytał, tracąc opanowanie.
Rozejrzał się po twarzach pozostałych, szukając u nich jakiegokolwiek zrozumienia. Westchnął z irytacją, przygotowany na zadanie pytania, na które odpowiedź z pewnością go nie zadowoli.
    – Jeśli nie ja to kto?
Thomson czy Johnson obnażył zęby w ponurym uśmiechu, po czym powiedział:
    – Ona.
    Wzrok wszystkich czterech spoczął na przerażonej Hermionie. 


***

    – Granger, błagam, powiedz mi, że już kiedyś grałaś w czarodziejskiego pokera – powiedział Draco dużo bardziej niepewnym głosem, niż miał w zwyczaju.
    Wykorzystując bezcenne pięć minut, które z jawnym rozbawieniem i miłosierdziem ofiarowali im mężczyźni; oddalili się do jednego z pogrążonych w mroku kątów, w których nie było niczego oprócz starych mioteł i mnóstwa kurzu. Mając pewność, że nikt z zebranych nie jest w stanie ich podsłuchać, Draco szybkim ruchem przyparł Hermionę do ściany, nie pozwalając jej na uniki od odpowiedzi, które miała czelność stosować wcześniej. Ręce umiejscowił po obu stronach je głowy, nie dbając o jakiekolwiek drzazgi, których, jak wyczuwał pod palcami, musiało być tu pełno. Pochylił się nad Hermioną jeszcze bardziej, dokładnie lustrując jej twarz.
    – No... – zaczęła, a coś w jego sercu zaśpiewało radośnie. –... Nie do końca – dokończyła, starając się patrzeć wszędzie tylko nie na jego twarz.
      Draco przymknął na chwilę powieki, czując, że traci resztki cierpliwości, jakimi do tej pory dysponował. Oddychał powoli i  jakby z trudem, po czym stwierdzając, iż to jeszcze nie koniec ich szans, zapytał ponownie:
    – Ale znasz zasady, prawda?
Coś ścisnęło go w żołądku, gdy Hermiona,  jak przystało na odważną Gryfonkę, odwróciła głowę, nie będąc w stanie spojrzeć mu w oczy.
Cudownie.
    – Merlinie, miej litość...
     Nie mogąc znieść jej widoku jej, pochylił głowę, przejeżdżając dłonią po twarzy, zupełnie jakby chciał wybudzić się z niechcianego snu, a nie wygrać partię pokera z Granger u boku.
    – Ale możesz mnie nauczyć. To chyba nic trudnego... – zaczęła szybko, próbując go pocieszyć. I choć jej heroiczna próba spełzła na niczym, o czym zdawała się wiedzieć; miała odwagę, by unieść dłoń i położyć mu ją na ramieniu, w geście, który w jej mniemaniu uchodził za wsparcie.
    –  Nie nauczę cię zasad gry w trzy minuty. To niewykonalne – rzekł, pozbawiając ją tej złudnej nadziei, którą miała do tej pory.
        Zerknął przez ramię na oddalony od nich stolik, na którym królowały porzucone przez niego galeony. Wprawdzie nie miał ochoty ich tam zostawiać, ale perspektywa uczestniczenia w przedstawieniu, w którym Granger odgrywała główną rolę; ostatecznie skłoniła go do podjęcia decyzji.
    – Idziemy – warknął, chwytając ją za ramię. Gdy tylko zorientowała się, że chłopak ciągnie ją w stronę wyjścia, wyszarpnęła się z jego uścisku, czym najwyraźniej rozbawiła siedzących w oddali mężczyzn.
    Draco zdążył dostrzec, jak jeden z nich, Johnson czy Thomson, wskazuje na nich palcem a akompaniamencie rubasznego śmiechu, a pozostała dwójka mu przy tym wtóruje. Z nieznaną sobie determinacją, zacisnął szczęki przenosząc wzrok na stojącą naprzeciwko dziewczynę. Jednak zanim zdążył wyjaśnić jej dokładnie i punkt po punkcie, że obiecana rozgrywka nie miała najmniejszych szans, szczególnie, jeśli dysponowali jedynym zawodnikiem (chciał powiedzieć "przeciętnej klasy", ale to i tak byłoby zbyt wygórowane określenie); Granger odzyskała pewność siebie, mówiąc:
    – Nawet nie waż się stąd wychodzić. Jeśli ten człowiek naprawdę posiada jakieś informacje, powinniśmy zrobić wszystko, żeby je zdobyć.
    – A skąd wiesz, że mówił prawdę, hm? – zapytał.
    Dziewczyna pokręciła głową z roztargnieniem, wzbudzając na niej jeszcze większy chaos. Jeśli Draco miałby określić jednym słowem jej dzisiejszą fryzurę, stwierdziłby, że każdy pojedynczy kosmyk jej włosów wyrywał się, zupełnie jakby chciał zwiedzić jakiś zakątek świata. Nic nie mógł poradzić na fakt, że każdy z nich chciał zwiedzić inny.
    – A ty skąd wiesz, że kłamał? – zripostowała, a on z przerażaniem stwierdził, że najwyraźniej wyhodował żmiję na własnym łonie. – Nie dowiemy się, jeśli tego nie sprawdzimy, więc uspokój się i naucz mnie  w to grać!
    – Inaczej byś śpiewała, gdybyśmy grali o twoje galeony – mruknął cicho, tak, by Hermiona tego nie usłyszała. Nie mógł przecież pozwolić na to, by pomyślała, że kogoś z jego pozycją obchodzi strata kilkunastu galeonów.  Odchrząknął, po czym powiedział już normalnym głosem:
    – Dobra, Granger. Powiedz mi, co wiesz o pokerze.
Utkwił w niej wyczekujące spojrzenie, pod którym cała pewność siebie wyparowała. Drżącym ruchem ręki zatknęła z ucho błąkający się kosmyk, po czym powiedziała:
    – No... Gra się żetonami... – napomknęła.
Gdyby takie uderzenie nie skutkowało wyraźnym, czerwonym śladem na jego licu, natychmiast przywaliłby sobie z otwartej dłoni w czoło, delektując się jej głośnym plaśnięciem. Albo przywaliłby Granger... Jeszcze nie potrafił zdecydować, która perspektywa byłaby lepsza.
    – Żetonami grają mugole – warknął, dokładnie cedząc każde słowo, jakby samo ich wypowiedzenie sprawiało mu ból. – Czarodzieje grają posługując się galeonami. Na pewno słyszałaś już o pokerze. To nic trudnego, wystarczy zachować pewność siebie. Czasami tylko blefowaniem możesz oszukać przeciwników, mimo że mają lepsze karty. Możesz sprawdzać przy każdym rozdaniu, podbijać, albo czekać, nie mając przy tym dobrych kart. Ważne, żeby oni myśleli, że takie masz.
    – Blefować... – mruknęła dziewczyna, chcąc zapamiętać to słowo. Draco miał głęboką nadzieję, że nie jest to jedyne, co wychwyciła z jego wypowiedzi. Nie chcąc myśleć o efektach jego ówczesnego edukowania, brnął dalej.
    – Jeśli rozdadzą karty, od razu sprawdź, czy nie masz jakiejś figury. Najwyższy z nich jest poker czarodziejski, co zapewne sama odkryłaś – poczekał, aż Gryfonka kiwnie głową, po czym kontynuował: – Dalej masz zwykły poker, czyli strit w dowolnym kolorze. Potem jest Kareta, czyli cztery karty o tej samej wielkości...
    – Kareta! Jaka zabawna nazwa! – odezwała się podekscytowana. – To na pewno zapamiętam. Będę kojarzyć sobie z powozami, które ciągną testrale.
Draco zignorował jej zapęd. Odetchnął głęboko, by nie zabić jej już teraz, wszak później będzie miał dużo mniejsze wyrzuty sumienia i dużo większą satysfakcję.
    – Potem Ful, czyli para i trójka...
    – Ful... Zupełnie jak rodzaj piwa... – przerwała mu, ze zmarszczonym czołem.
    – Możliwe. Potem jest już tylko Strit, a reszta nie powinna cie interesować, bo i tak niczego nie zmienia. Zapamiętałaś? – zapytał, czując dziwną tremę.
Kiwnęła ochoczo głową, choć minę również miała niepewną. Nie powinien się dziwić, w końcu Hermiona Granger zawsze szybko przyswajała wiedzę.
    – Wiesz, Malfoy... – zaczęła, wyginając sobie nerwowo palce. – Nie za bardzo lubię gry. Nigdy nie zagrałam z Ronem w szachy, choć raz w pierwszej klasie uratowało nam to życie...
    – Poradzisz sobie – przerwał jej. Dopiero gdy spojrzała na niego pełnym ciepła wzrokiem, uświadomił sobie z jaką troską to powiedział. – Dobrze, a teraz powtórz wszystko – zarządził, przerywając tę przytaczającą ciszę.
    – Najpierw dwa pokery: ten czarodziejski i ten zwykły. Potem powóz...
    – Kareta! – warknął, czując, że jeśli przeżyje dzisiejszą rozgrywkę, to zaraz po niej  z pewnością umrze na zawał.
    – Niech będzie – zgodziła się, machając nonszalancko ręką. – Potem piwo kremowe... nie... jakoś tak...
    – Ful, Granger. Ful!
    – Przecież mówię. A później Strit. – zakończyła z nieskrywaną satysfakcją. Uśmiechnęła się niepewnie, jakby chciała mu dodać tym samym odwagi, choć w zasadzie było na odwrót. 
    – Powinno być dobrze – mruknął, choć w rzeczywistości nie pokładał w niej zbyt wielu nadziei. Zacisnął zęby, zdeterminowany, by Granger nie poznała jego myśli. Im więcej nadziei w sobie miała, tym lepiej. – Chodźmy.
    Odwrócił się z nią u boku, mając głęboko w poważaniu ludzi, których mijali i nieznajomych w ciemnych kapturach, których potrącał z nieuwagą, gdy torował sobie drogę. I w tej jednej chwili, gdy słyszał niespokojny oddech Granger i widział jej przerażenie, przestał dbać o wygraną, o informację, które z pewnością bardziej przydadzą się jej niż jemu, oraz o swoje galeony. Ze zdumieniem zdał sobie sprawę, że ta zadziwiająca mieszanka uczuć, która go teraz ogarnęła, skierowana była tylko i wyłącznie ku Hermionie - zupełnie jakby zaczęło mu zależeć, by żaden z mężczyzn, do których się zbliżali nie podniósł na nią wzroku, nie uśmiechnął się bezczelnie na jej widok i do niej nie zagadał. Zupełnie jakby należała do niego; jakby tylko on miał do tego prawo...
    – Zwariowałem – skwitował dobitnie swoje myśli, kręcąc przy tym głową.
    – Mówiłeś coś? – zapytała Hermiona, przypatrując mu się czujnym wzrokiem, więc jedyne na co się zdobył to delikatne zaprzeczenie głową. –To dobrze, bo chciałabym się jeszcze o coś zapytać, póki nikt nas nie słyszy.
        Podniósł na nią zaciekawiony wzrok, starając się wyglądać w miarę pewnie. Przez krótką chwilę, w której wpatrywał się w jej wielkie i pełne nadziei oczy, i on uwierzył, że może im się udać; że mają na tyle szczęścia, by wyjść z całej tej sytuacji z godnością. A potem, gdy udało mu się obdarzyć ją niepewnym uśmiechem - pierwszym od czasu, gdy zjawili się w tym miejscu, Hermiona zadała pytanie, które pozbawiło go wszelkich złudzeń:
    – A czym tak właściwie różni się czarodziejski poker od tego zwykłego?

***


    Granger radziła sobie wyjątkowo dobrze, przyznał w duchu, patrząc, jak dziewczyna marszczy delikatnie brwi, w nędznej próbie zapanowania nad stresem. Pokiwał przy tym głową, kontemplując jej dotychczasowy upór i swoją samokontrolę, która nie pozwoliła mu rzucić się na tych obleśnych facetów, z których każdy przywitał Hermionę z dużo większą uwagą, niż przewidywał.
    Faktem było jednak, że zachowanie Hermiony przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Okazywała bywalcom zdawkową uwagę, najczęściej milcząc, gdy posługiwali się jakimś niepoprawnym komentarzem na temat jej umiejętności, lub gdy w inny sposób chcieli ją rozproszyć. Nie rozpłakała się, gdy przegrała pierwsze dwie partie; nie uciekła z krzykiem, gdy karty same poderwały się, by po chwili rozdzielić się na równe stosy, i nie zwymiotowała, gdy Thomson czy Johnson wyciągnął ręce po galeony, a na jednej z nich królowała świeża, otwarta rana, tak głęboka, że można było dopatrzeć się w niej porozrywanych ścięgien i rozszarpanego mięsa.
    Tak, radziła sobie wyjątkowo dobrze.
    – Sprawdzam – usłyszał głos mężczyzny z blizną na twarzy, który siedział najbliżej niego. Jego karty uniosły się posłusznie na środek stolika, po czym przekręciły się nad jego blatem, tak, by każdy z graczy mógł zobaczyć parę króli, którzy wychylili się ze swych portretów, okładając się nawzajem pięściami. Czarodziejskie karty, podobnie jak wszystkie fotografie i obrazy w magicznym świecie, miały niezwykłą zdolność poruszania się, więc dla każdego czarodzieja nie powinno stanowić to zaskoczenia. Zerknął na Granger, która (a jakże!) jako jedyna patrzyła na to z urzeczeniem. Odchrząknął, zmuszając ją do skupienia się na rozdaniu, podczas, gdy pozostali gracze także sprawdzali swoje karty.
    Draco zmarszczył na chwilę nos, w niemej próbie zapanowania nad grymasem, wywołanym przykrym zapachem swojego sąsiada, po czym przerzucił wzrok na Granger. Minę miała niewyraźną,  więc albo karty jej nie sprzyjały, co wcale nie byłoby zaskoczeniem, albo do jej nozdrzy doleciał ten sam odór, z którym Draco musiał sobie radzić od kwadransa.    
    – Strit – zapiał drugi z nich. Z wyraźną dumą w głosie, wypuścił z rąk karty, które zgrabnie pofrunęły na środek stołu. Buchnął niewielki płomień i po ich poprzednikach, nie było śladu, jedynie marne pyłki popiołu, które osiadły na leżących poniżej galeonach. Trzeci z nich skwitował swoje rozdanie jedynie marnym pomrukiem, które oznaczało dla niego nic więcej, jak kolejną stratę pieniędzy. Ignorując szyderczy śmiech pozostałych, rozparł się na krześle, drżącą ręką wyciągając z kieszeni papierosy. Dopiero gdy zaciągnął się mocno, obdarzył Hermionę pogardliwym grymasem po czym powiedział:
    – Rusz się wreszcie, nie mam całej nocy, żeby tu siedzieć. Chcę się odegrać.
    – A masz chociaż za co? – zapytał kpiąco Draco, dla lepszego efektu bawiąc się własną sakiewką - ostatnią, jaką przy sobie miał, ale nigdy w życiu by się nie przyznał, że zabrał ze sobą tak mało galeonów. W razie przegranej, wycofałby się z następnego rozdania, zachowując tym samym resztki godności.
    – Milcz, szczeniaku!
    – Dosyć! – odezwał się Johnson czy Thomson, kończąc tym samym dyskusję. Spojrzawszy na wciąż milczącą Hermionę, dodał: – Twoja kolej, złociutka.
Draco stłumił czającą się gdzieś w podświadomości rządzę mordu.
    Hermiona podniosła głowę, po raz pierwszy patrząc w oczy wszystkim pozostałym graczom. Zgryzła nerwów wargę, przenosząc spojrzenie ponownie na karty. Ewidentnie coś ma, pomyślał Draco, niemal zacierając ręce z satysfakcji. Królewski poker, strit, cokolwiek, no dawaj, powtarzał, uparcie na nią patrząc.
Gryfonka jakby wyczuwając na sobie jego spojrzenie podniosła głowę, po czym uśmiechnęła się niewinnie.
    – FUR-MAN-KA! – wykrzyknęła głośno i wyraźnie, z zadowoleniem wypuszczając karty, które rozłożyły się na samej górze zestawienia. Wyczuwając, że coś jest nie tak, zaczęła się poprawiać: – Radiowóz? Dorożka? Powóz? Malfoy, co te konie ciągną?
    – Kareta, Granger. KARETA! – warknął Draco, wśród tubalnego śmiechu pozostałych.
    – No panowie, widzę, że mamy przed sobą zawodnika światowej klasy! – podsumował całą sytuację mężczyzna z blizną. Śmiech swoich dwóch kompanów podsumował nikłym i niemal niezauważalnym prychnięciem, nie szczędząc czasu, by przyjrzeć się wyjątkowo zmieszanej Hermionie. Najwyraźniej spodobały mu się rumieńce zażenowania, które od razu wykwitły na jej twarzy, bo pochylił się nieznacznie nad stolikiem i ignorując mordującego go wzrokiem Dracona, powiedział:
    – Ty złociutka masz chyba talent do innych rzeczy niż czarodziejski poker, hm?
      Nieostrożnym ruchem ręki strącił popiół z papierosa, nie przejmując się faktem iż ten spadł prosto na nową talię kart, która pojawiła się na stole.
      Draco zacisnął zęby, starając się uchodzić za opanowanego. Prawda była jednak zgoła inna - gdyby tylko miał pewność, że nie poniesie konsekwencji, już w tej chwili rzuciłby się na mężczyznę i z radością okładałby go pięściami. Potrząsnął głową, gdy zdał sobie sprawę, że naprawdę musi z nim być nie tak, skoro w pierwszej kolejności pomyślał o przemocy fizycznej, niż od razu skorzystać z formułki jakiegoś zaklęcia.
      Przeniósł wzrok na Hermionę, ciekawy, jak ona zinterpretowała to dwuznaczne pytanie. Przez chwilę patrzyła na mężczyznę z niezrozumieniem, po czym dumnym i wyniosłym ruchem odgarnęła włosy do tyłu.
    – Bez urazy, ale pan dowiedziałby się o nich jako ostatni – odparła hardo. Upór w jej głosie i wyrazie twarzy przekonałby każdego, choć mężczyzna nie wydawał się przez to rozgniewany. Wydmuchał strugę papierosowego dymu z ust, po czym rzucił już dużo głośniejszym tonem:
    – Kolejne rozdanie!
Wszyscy jak na zawołanie sięgnęli do swoich sakiewek, a brzdęk rozrzuconych po stole galeonów zranił uszy.
      Draco przeniósł wzrok na wyciągniętą w jego stronę rękę Hermiony, a dodatkowe, nieco zbyt wymowne kiwnięcie palcami miało go zmusić do szybszego działania. Z ciężkim westchnieniem, godnym sędziwego, zmęczonego przedstawiciela rodu, gotowego spełnić wszystkie zachcianki jego rodziny, wyciągnął z kieszeni kolejną sakiewkę, po czym umieścił ją w wyciągniętej dłoni dziewczyny.
    –Twoje galeony ratują mi życie – odparła dobitnie i poważnie, sięgając do cienkiego rzemyka, oplatającego otwór woreczka.
    – Kosztem mojego – mruknął wyraźnie poirytowany, jednak na tyle cicho, by nikt tego nie usłyszał. Wykorzystując chwilowe zaangażowanie pozostałych przy zamawianiu kolejnych szklanek Ognistej, pochylił się ku Gryfonce i szepnął: – Postaraj się teraz wygrać, Granger, bo to moja ostatnia sakiewka.
    Dziewczyna momentalnie zamarła, przenosząc na niego na poły zdziwiony, na poły zdezorientowany wzrok, po czym szepnęła:
    – Mogę grać galeonami, które wygrałam w ostatnim rozdaniu – wymamrotała dziwnie zawstydzona. – Przecież nic nie straciłam. W ostatnim rozdaniu zagarnęłam całą pulę.
    – Obawiam się, że to nie wystarczy – powiedział Draco, po czym kiwnął głową w stronę środka stolika, na którym spoczywała już znacznie większa ilość złotych monet, niż miało to miejsce ostatnim razem. Wyglądało na to, że mężczyźni za wszelką cenę udowodnić, iż są w stanie rozegrać jeszcze kilka rozdań. – Chyba, że masz jeszcze jakieś swoje pieniądze.
    Przez chwilę obserwował, jak Gryfonka zanurza palce dłoń w wyszywaną koralikami torebkę, po czym zdeterminowana zagryza wargę.
    – Mam dwanaście galeonów i trzydzieści cztery sykle.
Postanowił tego nie komentować.
    – Zaczynajmy.
      Ciche, zniecierpliwione warknięcie jednego z mężczyzn przywróciło ich do rzeczywistości. Draco odchrząknął, gdy zdał sobie sprawę jak blisko siebie byli, i jak musieli to zinterpretować siedzący obok współgracze.
     Zamilkł, nie chcąc komentować czegoś, co przecież było niedorzeczne, po czym zaczął obserwować grę. Twarz Granger nie wyrażała niczego. Nie mógł więc odgadnąć, jakie dostała karty, ani rozplanować każdy jej ruch, po czym spróbować przekazać go jej tak, by inni tego nie zauważyli. Idealna maska, która zastąpiła jej naturalny wyraz twarzy sugerowała mu, że albo dostała jakieś karty, których nie była w stanie rozpoznać, albo próbowała sobie przypomnieć nazwę figury, by znowu nie wyjść na idiotkę. Płonne nadzieje.
    – Granger, co masz? –zapytał, gdy dziesięć minut później Johnson czy Thomson ukazał światu Karetę, przebijając wszystko to, co wystawili pozostali.
Dziewczyna wydawała się nieobecna. Ściskając swoje karty, podniosła na niego wzrok, patrząc na niego z taką determinacją, aż na jej policzkach wykwitły rumieńce.
    – Chyba... nic –  odparła po dłuższej chwili. Nerwowym ruchem wypuściła z dłoni karty, które poszybowały ku pozostałym, po czym spoczęły na samej górze. Zaraz potem buchnął niewielki ogień, a reszta z nich, łącznie z dominującą do tej pory Karetą, spłonęła w niebieskawych płomieniach.
    – To nie było nic, Granger – odezwał się Draco, podczas gdy inni wpatrywali się w jej karty z niedowierzaniem malującym się na twarzach. – To był Poker!
    – Naprawdę? – ucieszyła się, uśmiechając się z wyraźną ulgą.
    Draco pokiwał głową, a niechciana myśl, by ją uściskać, pojawiła się w jego głowie, podsuwając mu w wyobraźni obrazy, których nie chciał oglądać.
    Jak na potwierdzenie jej wcześniejszych słów, wszystkie zebrane do tej pory galeony, poderwały się w górę i pofrunęły do Hermiony, układając się na trzech, równych stosikach.
    – Wiesz co, Malfoy – zaczęła dziewczyna, ignorując wściekłe warknięcia innych zawodników. – Przyda nam się większa sakiewka.

***

       Pozbycie się towarzystwa pozostałych graczy nie było niczym szczególnym, jak Draco myślał jeszcze kilka minut wcześniej. Najwyraźniej przegranie z kretesem ostaniach pieniędzy, które z czystym sumieniem i niekrytym pragnieniem mogliby jeszcze zainwestować w nowe trunki; było dla nich hańbą nie do pokonania. Pozbawieni jakichkolwiek innych rozrywek, zniknęli w tłumie szybciej, niż Draco zdołał o tym pomyśleć.
       Odchodząc od stolika, pociągnął za sobą wyraźnie zadowoloną Granger, po czym szybkim krokiem przemierzył połowę zatłoczonej sali, aż w końcu znalazł się przy kontuarze. Oparty o niego Johnson czy Thomson, dopalał swojego papierosa, jawnie ignorując obecność arystokraty i czającą się u jego boku, Hermionę.
    – Mów.
       Krótkie polecenie Malfoya utonęło w gwarze rozmów i śmiechu innych osób, choć wydawać by się mogło, iż mężczyzna doskonale je usłyszał. Odwrócił się powoli, po czym zaciągnął się mocniej używką, jak zwykł to robić zawsze wtedy, gdy chciał zyskać na czasie.
    – Wiem, po co tu jesteście. Wiem kogo szukacie.
    – Gadaj co wiesz – warknął Draco, znudzony jego gierkami i tym, że pomimo przegranej, cały czas wymigiwał się od umowy.
      Johnson czy Thomson uśmiechnął się przebiegle, choć nie sprawiał wrażenia szczególnie zadowolonego. Apatycznym wzrokiem przejechał po twarzy arystokraty, szukając w niej odbicia jakichkolwiek emocji, które tak dogłębnie ukrywał. Nie wychwyciwszy żadnej z tych, do których z pewnością chciałby się odnieść, powiedział:
    – Nie wiem, po co go szukacie, ani jaki jest w tym twój interes – wskazał palcem na Dracona. – Skoro jednak wszyscy dokładnie wiedzą o waszej obecności w tym miejscu, to on też nie będzie wyjątkiem. Wątpię też, czy będzie na was grzecznie czekać. Najpewniej już się gdzieś zaszył.
    – Gdzie on jest? – zapytała szybko Hermiona, zupełnie jakby obawiała się, że mężczyzna mieni zdanie i ostatecznym momencie złamię umowę. Ten jednak rozszerzył wargi w nienaturalnym uśmiechu, sprawiając wrażenie mile połechtanego faktem, iż dziewczyna zwróciła się bezpośrednio do niego. Odczekawszy dłuższą chwilę, odpowiedział:
    – Koło sklepu Jurkse'a znajdziecie zaułek. Nie wchodźcie od frontu. Jeśli nadal tam jest, będzie na was czekał.
    – Kim on jest?
        Cichy, nieco przygaszony głos Malfoya rozbrzmiał im w uszach, przypominając im o jego obecności. Do tej pory zasłuchany i nienaturalnie spokojny, utkwił twarz w mężczyźnie, a w spojrzeniu miał tak wielkie pokłady determinacji, że już po chwili usłyszał odpowiedź.
    – Tego nie wiem. Jedni mówią, że to Rosier, choć nie znajdziecie tu nikogo, kto przyznałby to otwarcie. Pewnie łazi pod wielosokowym... Ja bym tak zrobił.
    – Ale przecież... on został skazany. Jest w Azkabanie – Powiedziała Hermiona. Rozgorączkowanym wzrokiem przeskakiwała od jednego do drugiego, nie mogąc pojąć tego, co usłyszała. Gdyby tylko miała jakikolwiek kontakt z Kingsleyem, lub kimś, kto nadzorował przebieg procesów w Wizengamocie, niezwłocznie postarałaby się o sprawdzenie tej sprawy.
      Świadomy jej myśli Johnson czy Thomson, pokręcił głową z roztargnieniem, sprawiając tym samym iż kilka brudnych kosmyków opadło na jego bliznę. Odgarnął je zdecydowanym ruchem ręki, jakby nie był świadomy tego, iż pod kurtyną włosów jego twarz wyglądała całkiem... znośnie.
    – Ocknij się, złotko – odezwał się po krótkiej chwili, patrząc z politowaniem na Hermionę. – Świat, o który walczyliście nadal nie jest kolorowy. Nie macie nawet pojęcia ilu takich jak on chodzi w tej chwili na wolności, śmiejąc się za waszymi plecami.
      Niedbałym ruchem głowy wskazał na arystokratę, który zbył go pogardliwym prychnięciem. To nie było odpowiednie miejsce na snucie wywodów, które w jakimś nikłym stopniu wybieliłyby jego oblicze. Zresztą nie zależało mu na opinii nikogo z zebranych tutaj osób. No może na jednej...
    – Czyli Rosier... – zaczęła Hermiona, ale mężczyzna uciszył ją ruchem ręki.
    – Nie mam pewności czy to on – sprostował. – Nawet nie wiem, czy nadal tutaj jest. Tacy jak oni nie zabawiają w jednym miejscu na dłuższy czas. Zresztą... szkoda posyłać mu w łapy taką niewinną dziewczynę – dodał, zbliżając się do Hermiony. Wyciągnął rękę, by sięgnąć po kosmyk jej włosów, lecz coś go powstrzymało. Poczuł na nadgarstku silny ucisk, a w następnej sekundzie drogę do dziewczyny zagrodził mu arystokrata.
    – Pora już na ciebie – wycedził Draco, z wściekłością zaciskając dłoń jeszcze mocniej. Wyczuwał pod palcami kości mężczyzny, choć sam ten fakt nie zmusił go do puszczenia jego nadgarstka.
    Johnson czy Thomson zaśmiał się cicho, zupełnie jakby nie brał na poważnie gróźb chłopaka, po czym wyrwał rękę z jego uścisku. Rozcierając zaczerwienioną skórę, obserwował, jak Draco zaciska mocno szczękę, po czym odchodzi parę kroków, by znaleźć się bliżej Hermiony.
    – Nie macie gwarancji, że kiedykolwiek pozbędziecie się wszystkich śmierciożerców – kontynuował temat, jakby sytuacja z przed chwili nie miała miejsca. – Zawsze znajdzie się taki, który ucieknie; taki, który się ukryje; taki, który wróci do żywych...
Draco zamarł na chwilę, słysząc jego słowa. Utkwił w nim wyczekujący wzrok, pełen napięcia, co do jego dalszej wypowiedzi. Jednak mężczyzna milczał. Wpatrywał się jednak prosto w jego oczy, jakby miał świadomość czegoś, co zdarzyło się kiedyś. Jakby o wszystkim wiedział...
    – To już nie jest pański problem – powiedziała Hermiona, nieświadoma rozgrywającej się sceny. Sprawiała wrażenie, jakby chciała jak najszybciej opuścić to miejsce, za co Draco był jej naprawdę wdzięczny. Nie chciał dopuścić do sytuacji, w której dziewczyna zrozumiałaby którąś z aluzji.
    Odwróciła się na pięcie i nie oglądając się za siebie, ruszyła w stronę wyjścia.
    – Nie chcecie usłyszeć więcej? – zapytał głośniej mężczyzna. Prowokacyjnym, nieco ponaglającym wzrokiem wpatrywał się w Malfoya, sprawiając wrażenie, jakby rzucał mu wyzwanie. Zapewne domyślił się, iż arystokrata nie jest do końca szczery z Gryfonką.
    – Nie – powiedział Draco.
    Odwróciwszy się od niego, ruszył ku Hermionie, która czekała na niego nieco dalej. Otoczona zgrają obcych ludzi, co chwilę patrzyła na zmierzającego w jej stronę arystokratę, jakby jego obecność dawała jej ukojenie i poczucie bezpieczeństwa.
    Gdy chłopak w końcu do niej dotarł, nierozważnym, zupełnie nieprzemyślanym ruchem, chwyciła jego dłoń. Zamarła na chwilę, gdy poczuła chłód jego palców, i zrozumiała co właściwie zrobiła. Opuściła głowę, pozwalając na to, by kurtyna włosów zakryła jej twarz. Wiedziała, że Malfoy na nią patrzy. I to tym palącym, nieustępliwym wzrokiem, którym obdarzył ją już kilka razy. Przełknęła ślinę, idąc dalej naprzód i starając się jak najszybciej opuścić to miejsce. Przez pierwszą chwilę była pewna, że Malfoy odtrąci jej dłoń, wzdrygając się z obrzydzeniem. Jednak w chwili, w której zdecydowała się cofnąć rękę, udając, że nic się nie stało, poczuła silny uścisk. Draco zacisnął palce na jej dłoni z tak wielką siłą i desperacją, że niemal straciła dech. Sprawiał wrażenie, jakby jej ruch pozytywnie go zaskoczył, lub jakby sam chciał to zrobić już od dawna.
       Hermiona odwzajemniła uścisk, uśmiechając się lekko do siebie. Jego dotyk nie był obcy, jak myślała jeszcze do niedawna. Przeciwnie, dawał ukojenie, uspokajał, sprawiając wrażenie, że w końcu wszystko jest na swoim miejscu.
       Zaledwie kilka metrów przed wyjściem, gdy myśleli, że nie wydarzy się już nic nadzwyczajnego, wśród gwaru rozmów i smętnej, nieco odległej muzyki, jaka pobrzmiewała z zaczarowanego radia, usłyszeli ciche pyknięcie, jakie zawsze towarzyszyło teleportacji. Zatrzymali się gwałtownie, gdy przed nimi uformowała się niewielka, ledwie widoczna mgła, z której wyłoniła się postać mężczyzny z blizną.
       Draco zacisnął mocniej palce na dłoni Hermiony, wpatrując się w niego z mieszaniną wściekłości i rozdrażnienia. Zanim jednak sięgnął po różdżkę, mężczyzna odezwał się cichym głosem,w którym nieopatrznie wyczuli podekscytowanie.
    – Nie sądziłem, że będziesz miał gdzieś pewne... informacje.
Spojrzał przy tym na arystokratę karcącym wzrokiem, choć trudno było mu zapanować nad rozbawieniem. Wykrzywił wargi w ponurym grymasie, długimi palcami przejeżdżając po swojej różdżce.
    – Więc teraz już to wiesz. A teraz zejdź nam z drogi – powiedział Malfoy, cedząc każde słowo z jeszcze większą wściekłością.
Odepchnął mężczyznę niedbałym ruchem dłoni, sugerującym iż w innych okolicznościach nie odważyłby się go dotykać.
    – Poczekaj – usłyszał obok siebie głos Hermiony - dużo bardziej zdeterminowany, niż miało to miejsce jeszcze chwilę wcześniej. Spojrzał na nią z rozdrażnieniem, nie chcąc, dopuścić do tej sytuacji. Bo podświadomie bał się, że mogłaby usłyszeć coś, czego słyszeć nie powinna.
    – Granger – warknął, by się opamiętała.
    – Co to za informacje? – zapytała mężczyzny, który w zamian uśmiechnął się z kpiną.
    – Wybacz, złotko, ale twój kochaś chyba nie chce, byś poznała prawdę. Mam rację? – zapytał, patrząc prowokacyjnie na jedno i drugie.
    – Wyjdź, Granger – powiedział Draco, puszczając jej dłoń. Delikatnym ruchem popchnął ją w kierunku wyjścia, przez chwilę naiwnie wierząc, iż Hermiona go posłucha. Wystarczyło jednak tylko spojrzeć na jej twarz, pełną determinacji i złości, by wiedzieć jak płonne były to nadzieje. Pokręciła głową na znak zaprzeczenia, a jej nieokiełznane loki zawtórowały temu ruchowi.
    – Nie wyjdę – odpowiedziała, hardo patrząc mu w oczy. Przeniósłszy spojrzenie na mężczyznę, zapytała: – Co to za informacja?
    Nieznajomy drgnął, wyraźnie zadowolony z faktu, iż ponownie zwróciła się bezpośrednio do niego. Przysunąwszy się bliżej nich, zaśmiał się, owiewając ich twarze gorącym, cuchnącym papierosami oddechem.
    – A taka... – zaczął, sięgając po kosmyk włosów Hermiony i okręcając go sobie wokół palca, po czym przeniósł wzrok na rozgniewanego Dracona. – ...Że Lucjusz Malfoy uciekł z Azkabanu. 



*C.R.Zafon - Gra anioła

______________________________________________

Hejo hejooo ;D
Dla tych, którzy śledzili to, co działo się w Proroku (jeśli w ogóle takowi byli), nie jest zaskoczeniem, że zmieniłam tytuł rozdziału. Najpierw brzmiał on Ostatni raz, co miało nawiązanie do ich ostatniej wspólnej teleportacji, ale pewnie wielu z was wprowadziłby on w błąd, więc wolałam nie ryzykować.
W sumie miałam tego nie zdradzać, ale że jestem very niecierpliwa, ogłaszam, iż następny rozdział będzie jednym z moich ulubionych (o ile uda mi się go w miarę dobrze napisać). Czekałam na niego od daaawna i mam nadzieję, że Wam również się spodoba XD
Jestem strasznie, ale to strasznie zasmutkowana (tak, uważam się za prekursorkę tegoż słowa), że ostatni rozdział spotkał się z tak małym odzewem. Serio. Chyba właśnie przez to najpierw poleciałam z miniaturką, zamiast publikować nowy rozdział. Tak, chyba tak. Musiałam na nowo znaleźć chęci.
W każdym bądź razie teraz nowy rozdział jest (a raczej już był, bo jeśli to czytacie, to znaczy, że przebrnęliście przez treść dziewiętnastki)  więc zapraszam do komentowania!