Draco i Hermiona

Draco i Hermiona

26 marca 2016

Miniaturka Trzy słowa

Gdyby wszystko przepadło, a On jeden pozostał, to i ja istniałabym nadal. Ale gdyby wszystko zostało, a On zniknął, wszechświat byłby dla mnie obcy i straszny, nie miałabym z nim po prostu nic wspólnego.*

***

                  Czas zawsze zweryfikuje nasze decyzje. To, czym się kierujemy i jaką ścieżką jesteśmy gotowi podążać, będzie skutkowało spotkanymi w naszym życiu ludźmi. Staram się nie myśleć o tym, ile osób zawiodłam, gdy w końcu odważyłam się zawalczyć o własne szczęście. Jedno zdarzenie zaważyło na tym, że bez wahania odcięłam się od wszystkiego, co znałam i co do tej pory ceniłam. Nazywam się Hermiona Granger i pewnego dnia otrzymałam obietnicę, dla której gotowa byłam porzucić wszystko i wszystkich. Dla której wyparłam się tego, kim byłam i odkryłam smak wolności, danej mi tylko przy Nim. Gdyby kilka lat temu ktoś mi powiedział, że to właśnie On sprawi, że w końcu będę sobą, pewnie bym go wyśmiała. Teraz jednak widzę, ile straciłam. I jeśli oczekujecie, że właśnie w tym momencie zacznę opisywać Wam wybuch wielkiej, gorącej miłości to jesteście w błędzie. On nigdy w to nie wierzył. Powiedział mi to tej nocy, podczas której po raz pierwszy przy Nim zasypiałam. I gdy teraz po latach, wracam do tego wspomnienia, nadal nie wiem, czy Jego wyznanie miało mnie przestrzec przed tym, bym się w Nim nie zakochała, czy wręcz przeciwnie, chciałbym nauczyła go czym jest miłość...
               Był jedyny w swoim rodzaju. I nie mówię tego ze względu na jego wygląd, czy pieniądze. Nie. Dla mnie był wyjątkowy, bo tylko pod wpływem jego dotyku moje ciało drżało. Tylko pod wpływem jego głosu przymykałam oczy, by chłonąć go całą sobą. Niezależnie od tego, czy mówił z tak dobrze znaną mi drwiną w głosie, czy też szeptał ochryple w zakamarkach swojej sypialni. Tylko pod wpływem stali w jego oczach, czułam, że płonę, a krew pulsowała mi w żyłach.
            Nigdy nie powiedział, że mnie kocha. Nie liczyłam na to, że kiedykolwiek odważy się wypowiedzieć te słowa. Nigdy nie zaznał miłości w swoim życiu, jak więc mogłam oczekiwać, że odnajdzie ją przy mnie? Od zawsze był zimny, nieczuły i podły. Nie kochał nikogo i niczego, żył we własnym, mrocznym świecie, zmagając się codziennie z pustką i znieczulicą, która doszczętnie go pochłonęła. Zdawał się wyzbyty z wszelkich emocji, zabijał niejednokrotnie i nie miałam pewności czy nie zrobiłby tego ponownie. Był nieobliczalny, szydził ze wszystkich, a tym bardziej z kogoś mojego pokroju. Jedno wiem na pewno, nigdy nie byłam mu obojętna. Teraz może brzmi to jak największe, romantyczne wyznanie. Nic z tych rzeczy... Po prostu wiem, że do nikogo innego nie czuł tak wielkiej odrazy... Budziłam w nim wstręt za to, kim byłam i jaka krew we mnie płynęła. Nie liczyłam na to, że kiedykolwiek przejdzie koło mnie, nie zaszczycając choćby najmniejszym spojrzeniem, zupełnie jakbym w ogóle nie istniała. Za każdym razem spodziewałam się szyderczego komentarza i zawsze go dostawałam. Kiedyś pragnęłam tylko tego, by móc przemknąć koło niego niezauważona szkolnym korytarzem, nie musieć wstrzymywać oddechu i skrywać słonych łez, gdy po raz kolejny słyszałam obelgę dotyczącą mojej krwi. Dobrze wiedział jak zadać ból, by móc czerpać satysfakcję z faktu, że moje nic nieznaczące serce po raz kolejny się rozpadło. Przez te wszystkie lata nauczyłam się nie okazywać przy nim słabości, unosząc dumnie głowę i idąc szybkim krokiem, byle tylko zniknąć mu z oczu. Nie zawsze mi się to udawało. Był doskonały w tym, co robił i nigdy nie odpuszczał. W tamtym czasie zdarzało się nawet, że żałowałam tego, iż jestem czarownicą. Uwierzcie mi, że wolałabym żyć jako zwyczajny mugol, niż codziennie toczyć z nim tę nierówną walkę. 
               Nie poddałam się jednak nie przełamałam swojej różdżki i nie zniknęłam z Hogwartu, a nagrodą była dla mnie odrobina spokoju, której zaznałam po Wielkiej Bitwie. Przesiadując z innymi członkami Zakonu na Grimmauld Place, nieświadomie odzyskałam spokój ducha i byłam przekonana, że znienawidzony Ślizgon już nigdy nie stanie na mojej drodze.
             Czas płynął mi przez palce. Pozwoliło mi to jednak na ukojenie bólu po stracie poległych czarodziejów i odnalezieniu maleńkiej namiastki szczęścia u boku Rona. Przez miesiąc od śmierci Voldemorta uczyłam się jego wstydliwego dotyku na mojej skórze i smaku ust, gdy obdarzał mnie nieśmiałymi pocałunkami. Może nie był wymarzonym księciem na białym koniu, o którym całe życie marzyłam, ale był. Mój. I dawał mi siebie całego przy każdym niepewnym spojrzeniu swoich błękitnych oczu i skrępowanym uśmiechu, którym witał mnie w progu kuchni każdego ranka. Żyłam zatem spokojnie, pozwalając, by stworzył wokół mnie namiastkę normalnego, dziecinnego świata, w którym tak dobrze się odnajdował. W tamtej chwili nie potrzebowałam niczego więcej...
             Więc jak to się stało, że zamiast wybrać spokojną przyszłość u boku przyjaciela, wolałam zadowolić się marną obietnicą mojego odwiecznego wroga? Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Będąc zamknięta przez miesiąc na Grimmauld Place zaczęłam żyć jak w nierealnej bajce, która skończyła się wraz z Jego przybyciem. Jeśli myślicie, że przekroczył dumnie próg siedziby Zakonu i olśnił mnie tuż przy wejściu, tak że zapomniałam o całym świecie, to jesteście w błędzie. Pamiętam dokładnie wieczór, w którym wnieśli jego zakrwawione ciało do maleńkiej kuchni na parterze. Ułożyli go na stole i rozerwali białą koszulę, całą przesiąkniętą jego krwią tak, by dostać się do najgłębszych ran. Drżącymi głosami szeptali kolejne zaklęcia, przemywali jego rany w największym skupieniu, jakby zupełnie zapomnieli, że przed nimi leży człowiek, który zamienił życie ich rodzin w piekło. Nie docierały do mnie ich krzyki i nawoływania. Nie patrzyłam, jak kolejna warstwa bandaży oplata jego umięśnione ciało. Nie obchodził mnie w tamtej chwili także wyblakły mroczny znak, który szpecił lewe przedramię chłopaka. Pochyliłam się delikatnie tuż nad jego twarzą, na której po raz pierwszy w życiu nie znalazłam oznak drwiny i pogardy. Jeśli na co dzień był blady, to teraz wydawał się niemal przezroczysty, a drobinki potu, tak licznie zdobiące skronie i policzki, iskrzyły się przeraźliwie, odbijając światło stojącej nieopodal lampy. Sine, spierzchnięte wargi i mocno zaciśnięte powieki utwierdziły mnie w przekonaniu, że blondyn chwile wcześniej cierpiał w okropnych konwulsjach. Później dowiedziałam się, że skatowali go jego ówcześni pobratymcy. Miała to być kara za ucieczkę z hogwarckich błoni jeszcze przed śmiercią Voldemorta. W tamtej chwili jednak o to nie dbałam. Nie dopuszczałam do siebie myśli, w jak mrocznym świecie musiał żyć chłopak, którego torturowali ludzie uważani niegdyś za jego sprzymierzeńców. 
             Nigdy sobie nie wybaczę chwili, w której jego ociężałe powieki uniosły się z wysiłkiem, a on sam utkwił we mnie stalowe źrenice. To właśnie wtedy, po raz pierwszy w życiu spojrzałam na kogoś z... pogardą. Tak, czułam się od niego lepsza. Nie umiem tego wytłumaczyć, może próbowałam spojrzeć na niego tak, jak on patrzył na mnie przez te wszystkie lata? Chciałam, by ból strawił go od środka, a moje nieme przesłanie odsłoniło mu w końcu wspomnienia, z którymi zmagałam się przez całą szkołę. I pomimo tego, że jego twarz nadal pozostała bez wyrazu, a on sam nie wypowiedział żadnego słowa w moim kierunku, miałam wrażenie, że zrozumiał. Nie reagował na nawoływania pozostałych członków Zakonu, nie starał się odpowiedzieć na ich pytania. Po prostu na mnie patrzył... A ja czułam satysfakcję. Dziką i nieprzerwaną, jakiej on zaznawał przy każdym naszym spotkaniu w szkole. Nie trwała ona jednak długo. Po jakimś czasie do głosu doszło sumienie oraz poczucie winy, które dosłownie trawiło mnie od środka. Uciekłam z chwilą, gdy moje oczy zasnuły się łzami.
***
             Położyli go w sypialni znajdującej się naprzeciwko mojej. Nie wiem, czy było to zwykłe zrządzenie losu, czy też zaplanowana przez wszystkie bóstwa kara, za to, co wtedy zrobiłam. Nie odzyskał przytomności jeszcze przez dwa dni. Na zmianę chodzili do niego i przemywali rany, dyskutując zawzięcie o tym, jak wielkie miał szczęście, że zdołali go odratować. Na próżno oczekiwali jakiejkolwiek wdzięczności z jego strony. Nie był zdolny do tak ckliwych poczynań, a wiedziałam, że uratowanie życia z rąk kogoś z Zakonu traktował bardziej jak hańbę, niż powód do dumy. Przez te dwa dni nie zbliżyłam się w ogóle do jego pokoju. Nie przemywałam ran, nie zmieniałam opatrunków i nie ścierałam potu z jego czoła, chociaż inni właśnie tego ode mnie oczekiwali. Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu, dochodzę do wniosku, że nie kierował mną strach. Nie bałam się, tego jestem pewna. Ja się sobą brzydziłam. Może to irracjonalne, ale byłam święcie przekonana, że pochylając się po raz kolejny nad jego twarzą, ponownie wypełnię się pogardą i poczuciem wyższości. Jak w ogóle mogłam spojrzeć na drugiego człowieka w taki sposób?
            - Obudził się - Dwa pozornie nic nieznaczące słowa spowodowały przyśpieszone bicie mojego serca. Skończył się czas wegetacji, w którym chłopak nie mógł mi nic zrobić. Wiedziałam, że konfrontacja z nim będzie nieunikniona. Mogłam jednak jeszcze przez chwilę spać spokojnie, gdyż nie miał na tyle siły, by wstać z łóżka. Z opowiadań Molly, która obecnie jako jedyna go odwiedzała, dowiedziałam się, że chłopak nie odezwał się nawet jednym słowem. Jedynie patrzył przed siebie, jakby fakt, iż zawdzięcza życie swoim wrogom, mało go obchodził. Miałam na razie z nim spokój i tylko tym powinnam się cieszyć. 
               Dlaczego więc tego nie zrobiłam? Dlaczego mimo cichutkiego głosu sumienia wyszłam wtedy w nocy i przystanęłam przed jego drzwiami, kładąc niepewnie dłoń na klamce? Nie wiem... Serce biło mi jak oszalałe, a krew szalała w żyłach, gdy na drżących nogach przekroczyłam próg jego sypialni. Mimo spowitego wokół mroku dostrzegłam go od razu. Leżał sztywno na łóżku, naprzeciw wejścia i choć miał zamknięte oczy, nie byłam pewna czy śpi. Na palcach podeszłam do łóżka, podziwiając, jak blada poświata księżyca pada na jego twarz i włosy, przyozdabiając je w alabastrowy odcień. Wyglądał na spokojnego, jakby po raz pierwszy od dawna nie dręczyły go żadne zmartwienia i troski. Klatka piersiowa unosiła się rytmicznie, a przymknięte powieki utwierdziły mnie w przekonaniu, że moja wizyta pozostanie przez niego niezauważona. Usiadłam na starym, drewnianym krześle stojącym koło łóżka i obserwowałam go uważnie. W tamtym momencie chciałam się chyba przekonać, czy dam radę spojrzeć na niego normalnie... bez tej pogardy i obrzydzenia, którymi uraczyłam go ostatnio w kuchni. Tak przynajmniej tłumaczyłam sobie powód moich nocnych odwiedzin. 
                Nie wiem, ile przy nim przesiedziałam, ale w pewnej chwili poczułam na sobie palący wzrok. Jego wzrok. Uniosłam głowę znad mrocznego znaku, którego kontury badałam chwile wcześniej i natrafiłam na stal. Wpatrywaliśmy się w siebie, jakbyśmy chcieli odgadnąć wzajemnie swoje myśli. Zdziwił mnie jednak fakt, że nie wyglądał na zagniewanego. Spodziewałam się napadu agresji i szyderstwa, a dostałam... ciszę. Nie odezwał się nawet słowem, po prostu na mnie patrzył. Jakby chciał zapamiętać wszystkie szczegóły mojej twarzy, które umknęły mu przez te wszystkie lata, albo policzyć niewielkie piegi na moim nosie. I chyba właśnie ten spokój najbardziej mnie skrępował. Poczułam ogniste rumieńce na swojej twarzy, a chwilę później zerwałam się z krzesła i dosłownie wybiegłam na korytarz, nie odwracając się za siebie. 
                 Nigdy nie zapytałam go, o czym wtedy pomyślał i, czy w ogóle spał, gdy pojawiałam się w jego pokoju. Fakt, że nie odezwał się do mnie nawet słowem, sprawił, że tej nocy już nie zasnęłam. Analizowałam w myślach każdą chwilę, którą spędziłam przy arystokracie, uparcie doszukując się w tym głębszego sensu. Co najdziwniejsze, czułam, że on także patrzył na mnie z zainteresowaniem, a nie obrzydzeniem, jak do tej pory. Nie potrafiłam tego zrozumieć i wtedy chyba nawet nie chciałam. Był moim wrogiem i tak miało pozostać.
              Czułam, że nasze kolejne spotkanie jest tylko kwestią czasu i nie pomyliłam się. Nie sądziłam jednak, że będę musiała się z nim zmierzyć już następnego dnia. Molly Weasley przyrządzała kolację i chociaż sporo osób zadeklarowało jej swoją pomoc, nie była w stanie wyrobić się na czas. Nakrywałam właśnie do stołu, gdy z lekkim niepokojem wręczyła mi tace z jedzeniem i poprosiła, bym zaniosła ją na trzecie piętro. Nie musiałam pytać, o kogo jej chodziło. Nim zdążyłam zaprotestować, odwróciła się do mnie plecami, dając mi do zrozumienia, że uważa rozmowę za zakończoną. Mimo ściśniętego gardła i strachu, wymalowanego na każdym milimetrze mojej twarzy, nie odważyłam się z nią dyskutować. Przez tyle miesięcy zastępowała mi matkę. Jak więc mogłabym jej odmówić? Stanęłam przed jego drzwiami i wzięłam trzy głębokie wdechy. Nie zastanawiając się nad tym, co robię, zapukałam delikatnie i nie zdziwił mnie brak odpowiedzi z jego strony. Uchyliłam delikatnie drzwi, krzywiąc się, gdy zaskrzypiały w proteście, po czym wkroczyłam do pokoju. Leżał dokładnie w tej samej pozycji co wtedy, z tą różnicą, że teraz nie spał. Poczułam na sobie jego wzrok już w chwili, gdy wyłoniłam się zza drzwi. Jednego jestem pewna, nie spodziewał się mnie wtedy ujrzeć. Jego znudzona mina, którą zapewne obdarzał Panią Weasley za każdym razem, gdy go odwiedzała, zmieniła się zupełnie w chwili, w której nasze spojrzenia się skrzyżowały. Uniosłam dumnie głowę i starając się nie myśleć o tym, że w nocy czuwałam przy jego łóżku, ruszyłam w tamtą stronę, drżącymi rękami przytrzymując tace z posiłkiem. Zamierzałam ją jedynie postawić na stoliku i wyjść, nie zaszczycając go żadnym, dłuższym spojrzeniem, gdy nagle zrobił coś, co zupełnie odebrało mi chęć normalnego myślenia. Z chwilą, gdy odwróciłam się od niego z zamiarem odejścia, poczułam silny uścisk na nadgarstku i szarpniecie, które zmusiło mnie do zatrzymania. Blondyn patrzył na mnie zuchwale, jakby fakt, że dotyka szlamy, nie robił na nim żadnego wrażenia. I choć bardzo chciałam, nie mogłam nic odczytać z jego spojrzenia. Założył dobrze znaną mi maskę obojętności i tylko silny uścisk na moim nadgarstku przekonywał mnie o jego determinacji. Byłam jednak pewna, że on czytał ze mnie jak z otwartej księgi. Na pewno wyczuł, jak cała zesztywniałam z chwilą, gdy jego palce znalazły się na mojej skórze i jak bardzo przyśpieszyło mi wtedy serce. Nie potrafiłam zapanować nad rozbieganym spojrzeniem i szybkim oddechem, mimo iż bardzo tego pragnęłam. Wstydziłam się tego, jak moje ciało zareagowało na jego dotyk i starałam się za wszelką cenę przywołać przed oczami obraz Rona, jakby wspomnienie o nim miało dać mi siłę, by zerwać z nim kontakt wzrokowy. Nic się jednak takiego nie stało. Zamiast błękitnych oczu i piegowatej twarzy, ciągle miałam przed oczami czystą, przepełnioną tajemnicą stal, która z każdą chwilą pochłaniała mnie coraz bardziej. Nim zdołałam się choćby poruszyć, poczułam kolejne mocne szarpnięcie i tylko cudem nie wylądowałam na jego łóżku. Zaparłam się mocno kolanami o jego skraj, chociaż to wcale nie zniechęciło chłopaka do dalszych, odważnych poczynań. Cały czas czułam, że niezauważalnie ciągnie mnie w swoją stronę, a przynajmniej tak tłumaczyłam sobie fakt, że nagle zgięłam się niemal wpół, a moja twarz znalazła się tuż przy jego ustach. Owionął mnie jego gorący oddech i nie mogłam zapanować nad krótkim westchnieniem, które nieproszone wydobyło się z moich ust. W tamtym momencie byłam pewna, że ze mną pogrywa i czerpie satysfakcję ze swojego zwycięstwa w tym niemym pojedynku.
            - Czekam na ciebie w nocy - wyszeptał tuż przy moim uchu, drażniąc oddechem jego płatek. Odskoczyłam od niego jak oparzona, nie mogąc uwierzyć w to, co powiedział. Nie udało mi się wyczytać z jego twarzy żadnych emocji, dlatego też odwróciłam się na pięcie i wybiegłam szybko z pokoju.
            Weszłam do przepełnionej kuchni, starając się przybrać na twarz obojętną minę, tak, by inni członkowie Zakonu nie domyślili się, że w jego sypialni doszło do czegoś więcej niż tylko niechcianej wymiany spojrzeń. Chyba mi się to udało, bo nikt nawet nie zaszczycił mnie najmniejszym spojrzeniem, jedynie Ron uśmiechnął się nieśmiało znad miski pełnej dyniowej zupy. Usiadłam koło niego rozkojarzona i omiotłam wzrokiem wszystkich przyjaciół. Wydawali mi się wtedy tacy nierealni, jakby oderwani od rzeczywistości, z którą musiałam się zmierzyć jeszcze chwilę temu. Patrząc na ich uśmiechnięte twarze, doszłam do jednego wniosku.Popełniłam błąd, zbliżając się do arystokraty i przekraczając próg jego sypialni. To nie on mnie prowokował, tylko ja jego. Odpowiadał na sprzeczne sygnały, które mu wysyłałam, traktując to wszystko jak zwykłą gierkę, w której nie zamierzałam dłużej uczestniczyć. Mimo jego polecenia, które wciąż krążyło mi po głowie, nie poszłam do niego tej nocy.
***
                 Tydzień później moje życie przypominało zażartą walkę o każdy, nawet najmniejszy oddech. Perspektywa natrafienia na niego w jednym z mrocznych korytarzy paraliżowała mnie do tego stopnia, że nie byłam w stanie normalnie funkcjonować. Z każdym dniem odzyskiwał siły i nie było wątpliwości, że już niedługo opuści swoją sypialnię. Mimo tego, że godzinami przygotowywałam się do tego spotkania i w myślach kreowałam każdą ewentualną wersję wydarzeń, zamarłam, gdy pojawił się w progu kuchni tamtego ranka. Nikt z obecnych nie zaszczycił go żadnym spojrzeniem, gdy bezszelestnie zasiadł do stołu. Naprzeciwko mnie. Wiedziałam, że nie wybrał tego miejsca przypadkiem i z zaciętą miną czekałam na rozwój wydarzeń. Niemal słyszałam głośne bicie swojego serca, które przyspieszyło, gdy tylko poczułam na sobie jego wzrok. Od razu po moim ciele rozlała się fala gorąca, jakby to właśnie nim mnie dotykał. Paliła mnie od zewnątrz, nie dając żadnej szansy na ulgę. Znów zaczęłam z trudem łapać każdy, najmniejszy oddech. 
            Z Jego perspektywy mogło się to wydawać głupie i zabawne, bo tak naprawdę nie robił nic, by mnie sprowokować. Jedynie na mnie patrzył. Nie wdawał się w dyskusję z innymi członkami Zakonu, nie odpowiadał na pytania, nie patrzył na suto zastawiony stół. Siedział nieruchomo, czekając, aż odważę się podnieść głowę i spojrzeć mu w oczy. Nie zrobiłam tego. Bałam się tego, jak zareaguje moje ciało w kontakcie z jego źrenicami. Nie czekając, aż inni skończą posiłek, zerwałam się od stołu i pobiegłam na górę, ratując się przed zgubą. Pewnie rozbawiło go moje zachowanie, ale wtedy o to nie dbałam. Poczułam ulgę dopiero zamykając się w swojej sypialni. Tamtego dnia już z niej nie wyszłam.

***
              Od tego czasu, sytuacja ze śniadania notorycznie się powtarzała. Pojawiał się na posiłkach jako jeden z pierwszych i siadał zawsze naprzeciwko mnie. Prowadził tę chorą grę, nie zwracając uwagi, czy ktoś inny mógłby nas przejrzeć. Mimo wszystko zachowywał się bardzo ostrożnie, jakby fakt, że inni mogliby dowiedzieć się o naszych dyskretnych spojrzeniach, zniszczyłby jego i tak nadszarpniętą reputację. Czułam jego oddech na karku, gdy mijałam go na schodach, widziałam, jak rozszerzały się jego źrenice w chwili, w której pojawiałam się w salonie. Śledził każdy mój ruch i podążał za mną jak cień, mimo to, nie odezwał się nawet słowem. Wiedziałam jednak, że jego kolejne posunięcie jest tylko kwestią czasu i ponownie miałam rację...
               Wkrótce stało się to, czego najbardziej się obawiałam. Dowiedział się o moim związku z Ronem. Przyłapał nas w progu mojej sypialni, w chwili, w której Rudzielec skradł mi niewinny pocałunek. Nie wiem, czego się po nim spodziewałam. Byłam raczej przekonana, że będzie zaskoczony, zirytowany, że pośle w moją stronę wyszukany, pogardliwy komentarz. Tymczasem nie odezwał się nawet słowem. Przeszedł koło nas bezszelestnie, jakby nie chciał przeszkodzić w tej intymnej chwili... Chwili, która dla mnie nie znaczyła zupełnie nic... była pusta i bezwartościowa. Wstyd mi się przyznać nawet przed sobą, ale po cichu liczyłam, że doczekam się jakiegokolwiek odzewu z jego strony, który będzie mi dane potraktować jako najmniejszy przejaw zazdrości i ukłucie żalu. I chociaż przeszedł szybko, nie zaszczycając nas nawet spojrzeniem, ponad ramieniem Rona zdołałam wypatrzeć utkwione w podłodze stalowe tęczówki. Zamiast przebłysku gniewu lub pogardy dostrzegłam w nich... pustkę. I to właśnie ta pustka zabolała mnie najbardziej. Jakbym w jednej chwili straciła wszystko, co z nim związane, chociaż tak naprawdę niczego nie miałam... Tymczasem pozwolił na to, by wargi rudowłosego po raz kolejny przywarły do moich, wyciskając na nich pełen pasji i niecierpliwości pocałunek, którego ja w żaden sposób nie odwzajemniłam...

***
               Tamtego dnia znów znaleziono kogoś martwego. Kolacja minęła w ponurej atmosferze i nawet Ognista Whisky, którą poczęstował nas George, nie zdołała ukoić naszych nerwów. Odprawiłam zapłakaną Panią Weasley do salonu i sama zajęłam się zmywaniem naczyń. Mimo iż mogłam zrobić to zaledwie jednym machnięciem różdżki, zmywanie w mugolski sposób mnie uspokajało. Nie zorientowałam się, kiedy dokładnie pojawił się w kuchni ani jak długo mnie obserwował. Wstrzymałam jednak oddech, gdy poczułam jego dotyk na mojej talii. Niemal wypuściłam z rąk mokry talerz, gdy jego gorący oddech owionął mój policzek. Mimo najszczerszych chęci nie potrafiłam się wtedy wyrwać. Stałam nieruchomo, oparta o kuchenny zlew i czułam, jak powoli przysuwa do mnie swoje ciało.
                - Boisz się mnie, Granger? - usłyszałam jego cichy szept tuż przy uchu i zamknęłam oczy, by móc choć przez chwilę się nim delektować. Bardzo chciałam odpowiedzieć na jego pytanie, ale głos dosłownie ugrzązł mi w gardle. Nie panowałam już nad drżącymi rękami i przyśpieszonym biciem serca, które z pewnością słyszał. Niemal czułam, jak uśmiecha się z satysfakcją, gdy zrozumiał, jak na jego dotyk reaguje moje ciało. Wydawał się spokojny, opanowany i pogodzony z faktem, że dotyka swojego największego wroga. Jego gesty były jednak mechaniczne, wyuczone, jakby już wcześniej dokładnie zaplanował każde posunięcie. Nie docierało do mnie jednak, że ktoś taki jak on także mógł odliczać minuty do naszego spotkania. Dopiero później zrozumiałam, że od tygodnia właśnie tak robiłam... Nie wiem, jak się na to zdobyłam, ale po dłuższej chwili zebrałam w sobie całą odwagę i odwróciłam się w jego stronę. Z pewnością zaskoczył go mój ruch. Mimo to odważnie uniosłam głowę i hardo spojrzałam mu w oczy.
              - Zostaw mnie w spokoju Malfoy, proszę... - szepnęłam, nawet na chwilę nie spuszczając z niego wzroku. Dopiero teraz po latach, gdy przypominam sobie tę scenę, mam pewność, że kłamałam. Nie chciałam, by mnie zostawiał, chociaż pozornie nigdy nie należałam do niego. Chociaż z uporem próbowałam oszukać samą siebie, to codziennie, podświadomie czekałam na każde jego spojrzenie, jakbym nie mogła bez tego już normalnie funkcjonować. Wszystko inne stało się dla mnie płytkie i pozbawione sensu. Liczyła się tylko ta niewinna gra, która i jego i mnie miała już wkrótce doprowadzić do zguby. Pochylił się nade mną, wtapiając twarz w moje gęste loki.
                  - Nie chce, Granger... i nie potrafię - powiedział dziwnym, ochrypłym głosem, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł z kuchni. Jeszcze długo stałam w tym samym miejscu i wpatrywałam się w drzwi, za którymi zniknął. Bez jego silnych ramion, które po raz pierwszy w życiu mnie oplatały, poczułam się dziwnie pusta. Jakbym straciła jakąś cząstkę mnie... Nie rozumiałam wtedy swoich uczuć. Nie rozumiem ich nadal. Staram się poukładać w głowie wszystkie te sytuacje, w których jego dotyk dosłownie palił mi skórę, tak by przekonać się, że to, co teraz robię, ma jakiś sens...
               Tej nocy długo rozmyślałam nad jego słowami. Jasno z nich wynikało, że on także nie potrafi przerwać tej dziwnej więzi między nami. Nie mogłam tego jednak pojąć. Spróbowałam podejść do sprawy jasno i rzetelnie, czyli tak jak miałam w zwyczaju. Rozważyłam wszystkie za i przeciw, po czym z determinacją ruszyłam wprost pod drzwi prowadzące do jego sypialni. Otworzyłam je z impetem, nawet nie bawiąc się w słowa przeprosin. Nie zamierzałam dalej tego tak ciągnąć. Musiał mi wyjaśnić wszystko i to teraz, zaraz. Nie zamierzałam dłużej czekać ani pozwolić mu na te dziecinne gierki. Jednak determinacja zniknęła tak szybko, jak się pojawiła z chwilą, gdy zobaczyłam, jak wychodzi z łazienki, bez koszuli. Starałam się skupić na jego twarzy, chociaż mój wzrok mimowolnie zjeżdżał w dół na jego nienagannie wyrzeźbiony tors. Zauważył to od razu i uśmiechnął się z satysfakcją.
            - Myślałem, że przyjdziesz w nocy, ale widzę, że nie chciałaś czekać - powiedział wyuczonym, sarkastycznym tonem. Zmierzyłam go nienawistnym spojrzeniem i splotłam serce na piersi.
             - Chcę wiedzieć, czego ode mnie chcesz - powiedziałam na jednym wydechu i ponownie zamarłam, gdy podszedł do mnie zaledwie w dwóch krokach. Był na wyciągnięcie ręki, choć i ta odległość wydawała mi się wtedy zbyt duża.
            - Pytanie, czego ty chcesz ode mnie - odbił piłeczkę w moją stronę, a moja pewność siebie odeszła w niepamięć. Nie zorientowałam się, gdy zaczęłam cofać się, aż w końcu poczułam na plecach dotyk zimnej ściany. Nie dbałam o to jednak. Obserwowałam, jak z maską obojętności zaczął zbliżać się w moją stronę, a ironiczny uśmiech nie schodził mu przy tym z twarzy. Doskonale wiedział, że znów jest górą i zamierzał to wykorzystać. Przygwoździł mnie mocno do ściany, opierając o nią rękę, tuż nad moją głową. Przymknęłam oczy, czując jego bliskość.
           - Chcę... żebyś dał mi spokój - wydukałam w końcu, a iskierki rozbawienia zamigotały w jego oczach. Czułam, jak zaciąga się powietrzem, delektując się moim zapachem.
            - Nie wierzę ci - odparł po chwili, łapiąc jeden z moich kosmyków i zaplatając go sobie wokół palca. Obserwował go z konsternacją, jakby nie liczyło się dla niego nic więcej. Po chwili założył mi go za ucho czułym gestem, tak niepodobnym do maski zimnego drania, jakim był w szkole.
           - Proszę... - wyszeptałam, gdy jego oddech po raz kolejny owionął mi policzek. Nie wiem, czemu wtedy się przed tym wzbraniałam, ale czułam, że takim sposobem zachowuję resztki swojej godności.
          - Zostawię cię w spokoju pod jednym warunkiem, Granger. Powiedz mi prawdę - czekałam cierpliwie na to jedno kluczowe pytanie, które miało zadecydować o moim losie - Dlaczego jesteś z Weasleyem? - zapytał w końcu, patrząc mi z determinacją w oczy. Uniosłam hardo głowę, wpatrując się w stal w jego oczach i czując, jak z każdą chwilą ich głębia mnie pochłania.
           - Bo go koch...
        - Nie kłam - przerwał mi szybko, a ja widziałam, jak na jego twarzy pojawia się coś na wzór zniecierpliwienia. Położył mi dłoń na talii i przyciągnął do siebie jednym, mocnym ruchem - Czujesz to samo przy nim? - Przyparł swoje ciało bliżej mnie, tak bym mogła poczuć go całą sobą. Uniósł prawą dłoń i opuszkami palców musnął zagłębienie mojej szyi. Z determinacją patrzył mi w oczy, po czym pochylił się i musnął ustami płatek mojego ucha - Czy twoje ciało też tak drży, gdy on cię całuje? - zapytał, obserwując gęsią skórkę pojawiającą się na mojej skórze i przerwany oddech, nad którym nie mogłam zapanować - Prosisz go o więcej?
            - Nie - wyszeptałam, czując jak moje policzki pokrywa rumieniec wstydu. Miał rację. Pocałunki Rona, chociaż dawane z tak wielkim uczuciem i oddaniem, nigdy nie sprawiły, że poczułam się tak, jak wtedy. Tylko czekał na moje słowa. Nie mówiąc już nic więcej, wpił się zachłannie w moje usta, jakby od tego zależało jego życie. Nawet nie pomyślałam o tym, żeby wyrwać się i wybiec z jego pokoju. W tamtym momencie zdawał się wszystkim, czego potrzebowałam. Delikatnie zaczęłam oddawać pocałunki, czując, jak jego usta powoli zawładnęły całym moim światem. 
             Był tak inny od Rona. Całował z determinacją i żarliwością, które do tej pory były mi zupełnie obce. Przyparł mnie mocniej do ściany, nie zważając na cichy jęk, który nieproszony wyrwał się z mojego gardła. Drżącymi rękami objęłam jego szyję, czując, jak rozchyla delikatnie moje wargi i zaprasza mój język do wspólnego, namiętnego tańca. Oderwaliśmy się od siebie dopiero po dłuższej chwili, walcząc o każdy oddech i wpatrując się w siebie z niedowierzaniem.
         - Po to przyszłaś? - zapytał po chwili, a w jego oczach dostrzegłam to, czego tak bardzo się obawiałam. Drwinę. Jego ironiczny i pełen pogardy uśmiech nie zniknął nawet w momencie, w którym dostrzegł czające się w moich oczach łzy - Chciałaś nas porównać? Zobaczyć, który jest lepszy? Teraz już wiesz. Pochwal się teraz Weasleyowi albo ja to zrobię.
           - Jesteś podły - wyszeptałam, nie zwracając uwagi na płynące po policzkach łzy. Czułam się poniżona i zbrukana... Jeśli upokorzenie szlamy było jego celem, to właśnie go osiągnął. Nie interesowałam się w tym momencie faktem, że Ron mógłby się dowiedzieć o mojej zdradzie. Skupiłam się bardziej na złości i bezsilności, których zalążek nadal tkwił na moich ustach...
           - A ty żałosna, Granger - odparł, po czym odszedł ode mnie i z szelmowskim uśmiechem otworzył drzwi. Odwrócił się w moją stronę i przez chwilę zlustrował wzrokiem moje ciało - Masz to, czego chciałaś, a teraz spieprzaj - warknął, przeczesując dłonią blond kosmyki. Już więcej na niego nie spojrzałam. Wybiegłam z pokoju, nie odwracając się za siebie.
***
              Moje życie wróciło do normy. Jadłam, spałam, czytałam, i tak w kółko. Unikałam przesiadywania w kuchni i salonie, na rzecz swojej własnej, bezpiecznej sypialni. Zamykałam się w niej godzinami, leżąc bezczynnie na łóżku i analizując swoje postępowanie. Zamknęłam się w twardej skorupie, nie dopuszczając do siebie bliskich osób. Powoli stawałam się więźniem własnego, uporządkowanego świata, w którym nie było miejsca dla innych. Czułam się pewnie jedynie sama ze sobą, nie dopuszczając do tego, by ktokolwiek poznał prawdę o tym, co zdarzyło się dwa tygodnie temu w sypialni blondyna. Nie byłam w stanie przejść obok lustra, nie zatrzymując na dłużej wzroku na moich wargach, tak pragnących jego dotyku. Mimo tego, iż zapłaciłam za swoją naiwność najwyższą cenę, nie potrafiłam pozbyć się tego palącego uczucia, które towarzyszyło mi w tamtej chwili. Zasypiałam, wyobrażając sobie jego silne ramiona, które z desperacją oplatały całe moje ciało, jego gorące usta, zachłannie wyciskające pocałunek na moich. I chociaż bardzo się starałam, nie potrafiłam przestać porównywać jego pocałunku z tymi licznymi, niezdarnymi próbami Rona.
         Myślałam, że pocałunek z arystokratą był długo oczekiwanym i upragnionym finałem jego intrygi, a on sam, upojony glorią zwycięstwa w końcu da mi spokój. Osiągnął to, czego chciał, po co dalej prowadzić tą chorą grę? Nic takiego się jednak nie stało. Znowu czułam się jak w pułapce, z której w żadnym wypadku nie mogłam się uwolnić. Otaczał mnie z każdej strony, delektując się najmniejszą oznaką wstydu i bólu, które malowały się w moich oczach. Mimo wcześniej wysnutej groźby nie zdradził nikomu naszego sekretu. Nadal był małomówny i skryty, odpowiadał jedynie wtedy, gdy było to absolutnie konieczne. Nie wdawał się w żadne, błahe dyskusje i spory. Starał się jednak za wszelką cenę być bliżej mnie, tak bym w każdej chwili mogła wyczuć jego gorący oddech na mojej skórze.
              Każdego ranka czekał na mnie w progu sypialni, by razem ze mną zejść na śniadanie. Nigdy się nie odezwał, chociaż miałam wrażenie, że niewypowiedziane słowa aż palą jego gardło, by wydostać się na zewnątrz. Zawsze był obok, bym mogła wesprzeć się na jego ramieniu, kiedy potykałam się niezdarnie na spróchniałych schodach naszej siedziby. Przy stole siadał na swoim stałym miejscu, z gracją spożywał posiłek i uparcie wpatrywał się w mój talerz, który mimo upływającego czasu, ciągle pozostawał pełny.
           Czułam jego wzrok za każdym razem, gdy z kimś rozmawiałam, lub uśmiechałam się sztucznie z dziecinnego dowcipu. Starałam się ze wszystkich sił żyć tak jak do tej pory, nie dając mu satysfakcji z rozdartego serca i krwawiących ran, które z każdym dniem tylko się pogłębiały. Już nie dopuszczałam do siebie Rona, nie pozwalałam mu na żaden dotyk, ani nieśmiały pocałunek, którym obdarzał mnie zawsze wtedy, gdy byliśmy sami. Nie śmiałam się z jego żartów i nie liczyłam dla zabawy piegów, tak licznie zdobiących jego twarz. Odsunęłam się od niego tego samego dnia, w którym poczułam na ustach wargi blondyna i w głębi duszy wiedziałam, że o to mu chodziło. Chciał mnie osaczyć i zostawić z palącymi wyrzutami sumienia i szalejącym poczuciem winy, szumiącymi mi w głowie za każdym razem, gdy blada dłoń Rudzielca próbowała dotknąć mojego ciała. Nie dopuszczałam do siebie myśli, jakoby kierowała nim zazdrość. Stanowczo odpychałam od siebie tę wizję, by nie stworzyć wyobrażenia ideału chłopaka, tak często spotykanego w książkach. Perspektywa zazdrosnego blondyna co najwyżej mnie intrygowała. Nie udało mi się jednak dostrzec żadnej zmiany w jego oczach, w chwili, gdy Ron stał zbyt blisko mnie, lub gdy wychodziliśmy sami do innego pokoju. Nadal miał na sobie wyuczoną maskę obojętności, którą pielęgnował od kilkunastu lat. Ignorowałam go, jak tylko mogłam, jakby nigdy nie doszło między nami do czegoś więcej, niż tylko wrogiej rozmowy. Starałam się być silna i mijać go z dumnie uniesioną głową, zawsze wtedy, gdy wchodził za mną do pustej kuchni, lub gdy kroczył po drewnianych schodach. Stał się dla mnie cieniem, z którym pod żadnym pozorem nie mogłam się rozstać. Przez ponad dwa tygodnie osaczał mnie systematycznie, jak zwykłą ofiarę, której tylko perspektywa długich i bolesnych męczarni odwlekła od chęci zadania natychmiastowej śmierci. Niekiedy przypadkowo muskał mnie chłodną dłonią lub ocierał się o moje ramię, przechodząc wąskim korytarzem. Zawsze zostawiał po sobie niedosyt i delikatny przedsmak tego, co miało pozostać dla mnie zakazane. 
               Wszystko zmieniło się tamtej nocy, gdy wróciłam do swojej sypialni tuż po tym, jak zasnęłam w salonie nad tekstem podręcznika transmutacji, który tylko z czystych nudów postanowiłam przeczytać. Zaspana i rozczochrana, z trudem trzymająca się na nogach weszłam do swojego pokoju, na oślep próbując dotrzeć do zbawiennego łóżka. I może by mi się to udało, gdyby nie silne ramiona, oplatające mnie znienacka od tyłu i ochrypły głos, który tak dobrze znałam.
              - Unikasz mnie, Granger - usłyszałam tuż nad sobą i w jednej chwili znieruchomiałam. Przełknęłam głośno ślinę, starając się oddychać miarowo i zachować resztki rozsądku. Z kamienną twarzą odwróciłam się w stronę blondyna, którego uścisk coraz bardziej się zacieśniał.
            - Dziwisz się? - zapytałam, doskonale wiedząc, że pojmie moją aluzję. Po szelmowskim uśmiechu i niespodziewanym błysku w oczach wiedziałam, że tak się stało. Nie wydawał się jednak zdziwiony moją reakcją. Nadal z uporem wpatrywał się w moje oczy, jakby chciał przelać w nie całą swoją głębię.
             - Nie umiesz się bawić - powiedział z wyrzutem, nachylając się nade mną i wtapiając twarz w moje loki. Mogłabym przysiąc, że w tamtej chwili zaciągnął się moim zapachem.
            - Ja nie chcę się bawić - poprawiłam go, uparcie walcząc o każdy oddech. Jego perfumy przenikały przez moje ubrania i włosy, a mi nie pozostało nic innego, jak tylko czekanie na ostateczny finał. Na chwilę znieruchomiał, słysząc moje słowa, po czym jednym mocnym ruchem przyciągnął moje ciało bliżej swojego. Straciłam oparcie i z całą mocą objęłam jego szyję, chroniąc się tym samym przed dotkliwym upadkiem. Jego usta zatrzymały się w odległości pary milimetrów od moich, chociaż i to stanowiło dla mnie zbyt daleki dystans. Przechylił lekko głowę, jakby próbował ocenić sytuację, do której sam doprowadził i szepnął:
            - Czego więc chcesz, Granger? - Nie panowałam nad swoim rozszalałym sercem, którego bicie słychać było chyba w całej sypialni, ani nad przyśpieszonym oddechem, kończącym swą podróż na ustach blondyna.
            - Ciebie - krzyczała moja podświadomość, jednak nie pozwoliłam sobie wypowiedzieć tego słowa na głos. Spojrzałam mu za to w oczy, na chwile delektując się ich niesamowitą głębią, która przebijała się uparcie, mimo szalejącego wokół mroku. Zimna i wroga stal na moment zapłonęła dziwnym blaskiem, jakby w tej właśnie chwili blondyn zdał sobie sprawę z mojej niemej wypowiedzi. Nie czekał na przyzwolenie. Przez krótką chwilę wpatrywał się z determinacją w moje oczy, analizując wszystkie za i przeciw, po czym gwałtownie wpił się w moje wargi. Całował zachłannie i agresywnie, pragnąc jedynie akceptacji i odwzajemnienia. A ja mu to dałam. Przylgnęłam do niego całą sobą, tak by poczuł, że tamtej nocy należę tylko do niego. Nie dbałam o to, co przyniesie jutro. Był ze mną i tylko to się wtedy liczyło. Już zapomniałam, jak to jest kogoś pragnąć i cieszyć się z każdego, subtelnego dotyku. Dotarło do mnie, że z dnia na dzień czekałam na jego kolejny ruch i codziennie zasypiałam zawiedziona, gdy go nie otrzymałam. Tamtej nocy pozwoliłam jednak na to, by mur nienawiści i pogardy, tak czule pielęgnowany przez nas przez te wszystkie lata runął, dając nam to, czego od dawna pragnęliśmy. Jego zachłanność, zamiast zawstydzać, pobudzała, a poczucie, że on mnie pragnie i akceptuje, tylko potęgowały moje odczucia. Szybkim krokiem podszedł ze mną do łóżka i nawet zimna pościel, którą wyczułam pod sobą, nie zdołała ugasić żaru szalejącego w moim ciele.
(...)
            Nie zdziwiła mnie jego nieobecność następnego ranka. Nie sądziłam, że znaczę dla niego tak wiele, by razem ze mną zechciał powitać świt. Wymykając się potajemnie, oszczędził nam krępującej sytuacji, która niechybnie by nas spotkała, po przebudzeniu w rozgrzebanej pościeli. Nie dopuszczałam do siebie rozgoryczenia, które nieproszone próbowało przebić się przez falę szczęścia, jaka towarzyszyła mi przez całą noc. Nie mogłam zmusić go do miłości ani większego zaangażowania. Nie dopuszczał do siebie tych ckliwych rzeczy, a ja musiałam to zaakceptować. Przed śniadaniem wzięłam gorący prysznic, zmywając z siebie błogi zapach blondyna i myślami powracając do wydarzeń sprzed kilku godzin. Stojąc przed lustrem i skupiając wzrok na spuchniętych od jego pocałunków wargach, delikatnych iskrach tańczących w oczach, oraz rumianych policzkach, nie wiedziałam, że to, co z założenia było tylko wyrachowaną intrygą, stanie się relacją, z której żadne z nas nie będzie w stanie zrezygnować.
***
            Przyszłam do niego następnej nocy. Wiedziałam, że mimo śmiałości i determinacji w osiągnięciu celu, sam nie zrobi kolejnego kroku. Delikatnie zamknęłam za sobą drzwi, pozwalając oczom przyzwyczaić się do ciemności. Rozejrzałam się po pokoju i zamarłam, z chwilą, w której wyłonił się z cienia. Uśmiechnęłam się do siebie w duchu. Czekał na mnie. Podszedł do mnie szybkim krokiem i bez najmniejszego skrępowania wpił się w moje gorące wargi. Przywitałam go z radością, odrzucając od siebie niepokojące myśli i zmartwienia, które nawiedziły mnie w ciągu całego dnia.
(...)
             Nasz związek trwał niespełna trzy miesiące. Trzy miesiące, w których czasie nie tylko poznawaliśmy swoje ciała, jak również siebie nawzajem. Potrafiliśmy godzinami wdawać się w bezsensowne kłótnie, z których i tak nikt nie odchodził przegrany. Niewiele o sobie mówił. Tajemnica i skrytość nieustannie mu towarzyszyły i nie oczekiwałam od niego zmiany w tym zakresie. Oboje mieliśmy swoje granice, których nigdy nie odważyliśmy się przekroczyć, jednak z każdą wspólnie spędzoną nocą miałam wrażenie jakby niewidzialna skorupa, którą odgradzał się od całego świata, pękała delikatnie, żłobiąc rysy, niedające się zasklepić. 
                Poznawał mnie całą i nie bał się krytykować moich wad, czy uprzedzeń. Niejednokrotnie wychodziłam z jego sypialni zalana łzami, jednak zawsze umiał mi to wynagrodzić. Nigdy nie przeprosił ani nie powiedział, że darzy mnie czymś więcej, niż tylko tolerancją. Podziwiałam ukradkiem jego nienaganną sylwetkę i wdychałam potajemnie zniewalające perfumy, nie dopuszczając do siebie wiadomości, że kiedyś może mi tego zabraknąć. Dla innych był brutalny, zepsuty i podły, a dla mnie stał się całym światem. Nigdy nie sądziłam, że odkryje go na nowo, pozwalając na to, by w moim sercu zakiełkowało coś, czego nie byłam w stanie pojąć. Nie oczekiwałam przeprosin za te wszystkie szkolne utarczki i nigdy ich nie dostałam. Odgrodził się od czasów spędzonych w Hogwarcie i nie zamierzał do nich kiedykolwiek wracać. 
            Nie umiał wyrazić uczuć słowami, więc ubierał je w gesty. Nie zdobył się także na wygłoszenie żadnej, nawet najkrótszej deklaracji w moim kierunku, dając mi jasno do zrozumienia, że w naszej relacji chodzi jedynie o jego przyjemność. Mimo to każdej nocy pozwalał mi dotrzeć bliżej do siebie samego, jakby fakt, że na świecie jest ktoś, kto go toleruje i dla niego był powodem do szczęścia.
            - Nie chciałeś nigdy uciec od tego wszystkiego? - zapytałam go pewnej nocy, obserwując, jak bawi się pasmem moich włosów.
           - Po co miałbym to robić? - spytał po chwili ciszy, jakby faktycznie rozważał kiedyś tę możliwość.
            - Żeby żyć... - odparłam, po raz pierwszy nawiązując do czasów sprzed Wielkiej Bitwy - Mógłbyś się ukryć i w spokoju doczekać starości. Nie musiałbyś zabijać innych, tylko po to, by samemu przeżyć... - Zmarszczył delikatnie brwi, analizując dokładnie moje słowa. Przez chwilę dostrzegłam iskrę gniewu szalejącą w jego oczach. Znieruchomiałam, doskonale wiedząc, że posunęłam się za daleko. Zostawiliśmy naszą przeszłość daleko za sobą, godząc się na to, by jej demony już nigdy nie ujrzały światła dziennego - Przepraszam... nie powinnam... - dodałam, gdy uświadomiłam sobie swój błąd. Odetchnął spokojnie, schylając się nieznacznie i muskając ustami mój odsłonięty bark.
            - Śmierć jest łatwa, prosta. Życie jest trudniejsze** - odpowiedział, ponownie sięgając po kosmyk moich włosów.
***
           Ukrywaliśmy się skrzętnie przed światem, dbając o to, by nasza tajemnica nie ujrzała światła dziennego. Nadal grałam szczęśliwą dziewczynę Rona, przesiadując z nim całymi dniami i próbując skupić się na słowach, które do mnie kierował. Jednak tak naprawdę myślami byłam daleko od niego, przeważnie leżąc wtulona w ciało blondyna i wdychając jego zniewalający zapach. Czułam palące wyrzuty sumienia, gdy z premedytacją okłamywałam przyjaciela, jednak nigdy nie odważyłabym się powiedzieć mu prawdy. Akceptowałam to, co miałam i nie chciałam tego zmieniać.
              I jak każda inna bajka, moja także szybko się skończyła. Przyszli po niego w nocy, kiedy większość członków Zakonu już spała. Siedziałam skulona pod drzwiami mojej sypialni i słuchałam, jak wyprowadzają go z pokoju. Przymknęłam oczy, czując jak łzy bezsilności, żalu i bólu spływają mi po policzkach, kończąc swą podróż na drewnianej podłodze. Tak bardzo chciałam otworzyć drzwi i zobaczyć go choć przez chwilę. Ten jeden, ostatni raz... ale nie mogłam. Dla pozostałych nadal byliśmy nikim innym, jak tylko szkolnymi wrogami i tak miało pozostać. Nie mogłam wybiec, rzucić mu się w ramiona i błagać, by przy mnie został, mimo, iż bardzo tego pragnęłam. Zduszony jęk wydobył się z mojego gardła w chwili, gdy usłyszałam jego oddalające się kroki. Wiedziałam, że mnie usłyszał, że był świadomy tego, jak płacze, siedząc skulona pod drzwiami. Serce zabiło mi mocniej, gdy usłyszałam, jak przystanął w miejscu. Ta krótka, nic nieznacząca chwila była dla nas namiastką pożegnania... Pożegnania, którego nigdy niedane nam było przeżyć i słów, których nigdy do siebie nie wypowiedzieliśmy.
                 I teraz po latach, często zdarza mi się popuścić wodze fantazji o tamtym momencie, w którym słyszałam, jak odgłos jego kroków zamiera, a on sam przystaje, usłyszawszy mój stłumiony jęk.Wyobrażałam sobie, jak odwraca się w stronę mojej sypialni i patrzy na zamknięte drzwi z żalem i bólem w stalowych źrenicach. Jak po chwili opuszcza głowę pogodzony z faktem, że nigdy nie będę jego i że nigdy więcej mnie nie zobaczy. Jak żegna się z wizją kolejnych, potajemnych spotkań w jego sypialni i moim dotykiem, którego do tej pory nie docenił. Jak żałuje każdych przemilczanych słów i obietnic, które dopiero teraz nabrały sensu.
                Chwilami jednak zdaje sobie sprawę, że wszystko to jest tylko moim pobożnym życzeniem, karmionym niezliczonymi, upojnymi momentami przeczytanymi w tanich romansidłach. Opłakiwałam coś, czego nigdy nie miałam. Ogarniała mnie rozpacz z powodu przeklętych nadziei, marzeń i oczekiwań. Musiałam się wreszcie pogodzić z tym, że On nigdy nie będzie mój, a to, co dla mnie było gorącym uczuciem, dla niego pozostało niewinną zabawą i chytrą intrygą, która umilała mu wolny czas spędzony w siedzibie Zakonu. Nieraz tonęłam w rozpaczy, gdy docierał do mnie ogrom mojej naiwności... Przecież równie dobrze mógł zatrzymać się wtedy na korytarzu tylko po to, by spojrzeć z kpiną i pogardą w stronę oddzielających nas drzwi. Na jego usta mógł spłynąć tak dobrze znany mi ironiczny i przepełniony pogardą uśmiech, którym często mnie obdarzał na szkolnych korytarzach.
                Nie wiedziałam jak się wtedy zachował ani co gościło w jego oczach. Nie było mi dane ujrzeć go po raz ostatni, by odczytać głęboko schowane emocje. W mojej pamięci pozostał jako ten, który pokazał mi zupełnie nowy świat, znany mi do tej pory tylko z książek. Dzięki niemu poznałam smak namiętności i pożądania i może byłam głupia i naiwna, ale nie żałuje żadnej chwili, którą z Nim spędziłam. Żadnych pocałunków i czułych gestów, którymi obdarzał mnie każdej nocy. Los postawił go na moje drodze, bym mogła odnaleźć to, czego do tej pory tak uparcie szukałam w każdym opasłym tomisku. To był trudny czas, ale wiem, że nie zmieniałbym w nim niczego. I chociaż nasza relacja opierała się bardziej na milionach spojrzeń i stanowczym, gorącym dotyku, niż na długich, nocnych rozmowach, wiedziałam, że nie zmarnowałam nawet najmniejszej chwili. Mam świadomość, że każdy, najmniejszy gest prowadził mnie do niego. Do jego ciepłych warg i delikatnym, ale stanowczym dotyku palców na mojej skórze. Do widoku tych bezdusznych, stalowych tęczówek, przepełniających się z dnia na dzień uczuciem, którego nie był w stanie powstrzymać. Nigdy go nie zapytałam, co wtedy czuł. Czy tak jak ja odliczał minuty do kolejnego spotkania, czy uśmiechał się w duchu, gdy po raz kolejny przekraczałam próg jego sypialni?
            Skazali go na pięć lat w Azkabanie. Nie bronił się, nie zeznawał, nie protestował. Stał wyprostowany i z kamienną twarzą słuchał wyroku, jakby perspektywa obcowania w zgniłej, ponurej celi przez tak długi czas nie robiła na nim żadnego wrażenia. Jakby nie musiał żegnać się z dotychczasowym życiem i moją obecnością w jego sypialni. Uwierzcie mi, że w tamtym momencie miałam ochotę krzyczeć z żalu i własnej głupoty. Myślałam, że mu zależało, że chciał do mnie wrócić, że dla niego te kilka tygodni było tak cennych, jak dla mnie...
***
               Od jego odejścia minęło trzy lata, siedem miesięcy i dwadzieścia jeden dni. Nie wiem, po co odliczałam ten czas. Odszedł i tak miało pozostać. Nagle, gdy go zabrakło, zrobiło się dziwnie cicho w moim świecie. Nie łudziłam się, że kiedykolwiek znowu go zobaczę. Życie na nowo zaczęło mi przemykać przez palce, jakby zmuszało mnie do tego, bym na nowo się w nim odnalazła. Grimmauld Place opuściłam trzy dni po jego odejściu. Nie zniosłam samotnych nocy i koszmarów, które zaczęły mnie nawiedzać. Nie mogłam pozbyć się jego zapachu ze swoich ubrań i widoku pustego krzesła przy kuchennym stole, które zawsze zajmował. Nie chciałam siedzieć w salonie, nie czując jego pożądliwego spojrzenia utkwionego w moim ciele. Nie odważyłam się jednak wejść do jego sypialni, która teraz stała się dla mnie zakazana. Pustka, którą bym tam zastała byłaby nie do zniesienia. Bez jego obecności, nawet nasz azyl stał się zwykłym, obcym pokojem. Pogodziłam się z jego odejściem i zaczęłam żyć na nowo w schemacie, który do tej pory znałam.
***
             Tydzień temu wszystko wróciło. Po raz pierwszy od tak długiego czasu odważyłam się wejść do dawnej siedziby Zakonu. Szłam opustoszałymi korytarzami, opuszkami palców dotykając poszczególnych ścian i badając fakturę drzwi. Przystanęłam pod drzwiami jego sypialni, czując, jak moje serce rozpada się na kawałeczki, których już nigdy nie będzie mi dane pozbierać. Wstrzymałam oddech w chwili, gdy nacisnęłam klamkę i czułością rozejrzałam się po ubogich meblach, nie znajdując w nich śladów obecności tego, który wywrócił moje życie do góry nogami. Podeszłam do łóżka i delikatnie położyłam dłoń na pościeli, w miejscu, w którym zawsze spał. Przez chwilę wydawało mi się, że nadal jest ciepła, jakby leżał na niej chwilę wcześniej. Pozwoliłam by jedna, samotna łza spłynęła mi po policzku, starając się przelać w nią cały ból i tęsknotę, która towarzyszyła mi przez ponad trzy lata. 
               Mogłam udawać przed całym światem i wmawiać sobie, że te parę tygodni w ogóle mnie nie zmieniło, jednak w głębi duszy wiedziałam, że już zawsze będę należała do niego. Nie ważne czy będzie gnił w Azkabanie, czy zabawiał się z innymi kobietami po odbyciu kary. Dzień, w którym po raz pierwszy przekroczyłam próg jego pokoju, był zarazem początkiem uczucia, o którym nigdy nie odważyłam się mu powiedzieć. Z bijącym sercem położyłam się na łóżku, wdychając ten zniewalający zapach, który mógł należeć tylko do niego. Wtuliłam się w poduszkę, zapominając na chwilę o tym, że ktoś mógł mnie wtedy nakryć i domyślić się moich, tak skrzętnie skrywanych uczuć. Wsunęłam rękę pod poduszkę, chcąc zaznać, choć odrobiny ciepła i... zamarłam. 
                Z bijącym sercem wyciągnęłam skrawek pergaminu, który musiał tam spoczywać od ponad trzech lat. Pożółkły, lekko zniszczony i zapomniany, czekający na mój dotyk od tak dawna. Już zawsze będę pamiętać chwilę, w której przeczytałam trzy słowa, napisane starannym, pochyłym pismem. Możecie mi nie wierzyć, ale obietnica w nich zawarta sprawiła, że na nowo poczułam, że żyję.
                Nie staram się tłumaczyć swojego zachowania ani robić rachunku sumienia. Na to już za późno. Od tamtej pory codziennie wpatruje się w ten wyblakły kawałek pergaminu i trzy słowa, które dla kogoś obcego nic by nie znaczyły, ale dla mnie były obietnicą lepszego jutra. To dla tych trzech słów porzuciłam dotychczasowe życie i spaliłam za sobą wszystkie mosty. Zdobyłam się na zerwanie kontaktu z przyjaciółmi i zakończenie ponad trzyletniego związku z Ronem. 
               Ściskając w dłoni pomięty zwitek pergaminu, uparcie torowałam sobie drogę do szczęścia, które będzie mi dane przeżyć tylko z Nim. Nie czułam wyrzutów sumienia ani żalu, który powinien mną zawładnąć. Niemal z namaszczeniem spoglądałam na te trzy słowa, powtarzając je w duchu jak mantrę. Może dla kogoś wydawały się one bezwartościowe, ale ja doskonale wiedziałam, że było to najbardziej romantyczne wyznanie, na jakie kiedykolwiek się zdobył. Wyznanie, które utwierdziło mnie w przekonaniu, że dla Dracona Malfoya te kilka tygodni znaczyło tyle samo, co dla mnie.

                                                    Wrócę po Ciebie.

* Emily Jane Brontë – Wichrowe Wzgórza
** Stephenie Meyer – Zmierzch

_______________________________________________________
Witajcie!
Przedstawiam Wam dzisiaj moją pierwszą w życiu miniaturkę, która powstała na długo przed założeniem tego bloga. Trochę różni się od stylu, w jakim piszę opowiadanie, ale mam nadzieję, że się Wam spodoba. Nie przedłużając, czekam na Wasze komentarze!!!
Każdy, nawet ten najkrótszy będzie dla mnie mega motywacją :D

Pozdrawiam serdecznie i życzę Wam Wesołych Świąt!!!! :D

                                                                                                        Iva Nerda

14 marca 2016

Rozdział 10 Ufasz mi, Granger?






Pamiętam każdą wspólnie spędzoną chwilę.
A w każdej było coś wspaniałego.
Nie potrafię wybrać żadnej z nich i powiedzieć: ta znaczyła więcej niż pozostałe*


 

***


                Nigdy wcześniej nie czuła się tak wspaniale. Na jej twarzy mimowolnie pojawił się szeroki uśmiech, gdy poczuła delikatny podmuch wiatru tańczącego w jej splątanych lokach. Odgarnęła niesforny kosmyk z czoła i odchyliła głowę do tyłu, czując na twarzy pierwsze promienie słońca. Była w swoim prywatnym, maleńkim raju, o którym od dawna marzyła. Opuściły ją wszystkie troski i zmartwienia, zewsząd czuła otaczającą ją przyrodę i słyszała w oddali głośny śpiew ptaków.  Oderwała wzrok od bezchmurnego nieba, błądząc po okolicy z błogim uśmiechem na twarzy.  Hamak, na którym leżała kołysał ją subtelnie, pozwalając jej na czystą radość z tej magicznej chwili. Zawsze kochała lato. Uwielbiała czuć ciepło słonecznych promieni na swojej skórze, móc podziwiać paletę barw, harmonię otaczającej ją przyrody i wsłuchiwać się w szum liści wokół siebie. Przeciągnęła się z rozkoszą, a delikatny jedwab z którego wykonana była jej zwiewna sukienka, rozpłynął się na jej ciele, ciesząc swoja delikatnością. W tej jednej maleńkiej chwili poczuła jakby czas się zatrzymał, a ona osiągnęła idealną harmonie z tym miejscem. Jeśli niebo istniało naprawdę, to była pewna, że tak właśnie wyglądało. Nie myślała o tym jak się tu znalazła, ani dlaczego jest sama. Wzięła głęboki oddech, rozpościerając szeroko ramiona, jakby tym nieporadnym gestem chciała objąć cały, otaczający ją raj. Jedno było pewne, była szczęśliwa. Z daleka słyszała delikatny szum wody, hamak kołysał się subtelnie i jedynym czego teraz chciała to pozostać w tym miejscu na zawsze. Jej chwilę zadumy przerwał widok przepięknego, białego kwiatu lilii, rosnącego w niewielkiej odległości od hamaku. Wiedziała, że to irracjonalna myśl, ale jedyne czego w tej chwili pragnęła, to wpiąć sobie go we włosy. Nie mogła się oprzeć jego barwie i zniewalającemu zapachowi, który do niej dotarł. Wyciągnęła śmiało dłoń, jednak nie mogła go dosięgnąć. Po kolejnych, bezowocnych próbach postanowiła rozbujać hamak, tak by choć odrobinę przybliżyć się do białej lilii. Raz, dwa, trzy... już prawie go dotknęła... jeszcze centymetr...  Rozbujała się mocniej... niemal musnęła opuszkiem palca jego płatek... już prawie....
JEBUT!       
Zdezorientowana nabrała w płuca więcej powietrza i zamrugała kilka razy powiekami, chcąc odnaleźć się w tej niecodziennej sytuacji. Ze strachem i zdziwieniem zaczęła machać rękami i nogami, byle tylko utrzymać się na powierzchni wody, nie rozumiejąc jakim cudem się w niej znalazła. Tuż po tym jak kolejna fala uderzyła ją w twarz, dotarło do niej, ze zamiast leżeć na hamaku, znajduje się na środku jeziora. Gwałtownie ożywiona, zaczęła rozglądać się na boki, próbując sobie przypomnieć jakim cudem do niego trafiła. Jedno było pewne: hamak i biała lilia były tylko snem, z którego  brutalnie ją wyrwano. Rozejrzała się dookoła, czując jak całe jej ciało paraliżuje fala strachu. Nie chciała się rozpłakać, ale poczucie bezradność i panika spowodowała, ze z jej gardła wydobył się cichy szloch. Nie mogła zrozumieć jakim cudem tu trafiła i chociaż usilnie starła się przeanalizować finał wczorajszego wieczoru, to jednak nic z niego nie pamiętała. Desperacko machała wszystkimi kończynami, jednocześnie próbując odepchnąć jakąś drewnianą kłodę, na której najwyraźniej jeszcze chwilę temu leżała. Wzięła głęboki oddech, tak by uspokoić skołatane serce i rozbiegane myśli, po czym w oddali dostrzegła zarys małego namiotu, stojącego samotnie na opuszczonej plaży. W końcu zrozumiała.Warknęła gniewnie, gdy dotarło do niej, że jedyną osobą odpowiedzialną za jej obecną pobudkę jest nie kto inny, jak...
- MALFOYYYYY!!!!!!
Podniósł delikatnie głowę znad Proroka Codziennego, którego do tej pory tak uparcie czytał, gdy z oddali dosłyszał wrzask. Uśmiechnął się pogardliwie, doskonale wiedząc, ze jest on znakiem, że niejaka Hermiona G. właśnie w tym momencie powróciła do świata żywych. Pogratulował sobie w duchu za ten pomysł, po czym sięgnął po filiżankę z kawą. Wiedział, że jako takim spokojem będzie mógł cieszyć się do chwili, w której jego osobista zmora w postaci wkurzonej Gryfonki nie pojawi się w namiocie i starał się to wykorzystać w stu procentach. I tym razem intuicja go nie zawiodła. Ledwie zdążył dopić swoją kawę, gdy wejście namiotu zaszeleściło gwałtownie, odsłaniając postać kasztanowłosej dziewczyny. Jedno mógł w tej chwili powiedzieć, takiej żądzy mordu nigdy wcześniej u niej nie wiedział. Oddychała głośno, a jej oczy dosłownie ciskały w jego kierunku gromy. Szybkim krokiem przemierzyła cały salon, zatrzymując się dopiero tuż przed fotelem, na którym spokojnie siedział. Leniwie podniósł oczy z nad gazety, z obrzydzeniem lustrując ją wzrokiem. Była cała przemoczona. Krople wody ściekały po jej odsłoniętej skórze i spływały na podłogę, chociaż wydawało się że w tej chwili dziewczyna miała to w głębokim poważaniu. Przesiąknięte ubrania ściśle przylegały do jej ciała, a całą twarz oblepiały mokre, splątane kosmyki.
- Ty... - warknęła dosadnie, mierząc w niego oskarżycielsko palcem. Podświadomie westchnął głośno, udając, że występ dziewczyny nie wzbudził w nim żadnych emocji.
- Może rogalika, Granger? - zapytał z ironicznym uśmiechem, podsuwając jej pod nos talerzyk z apetycznie wyglądającym wypiekiem. Zamrugała zdezorientowana, patrząc to na niego, to na oferowany jej przysmak. Po chwili dotarło do niej, że rogalik jest stanowczo za małą łapówką, po której darowałaby życie blondynowi, więc   odchrząknęła cicho i na nowo wymierzyła w niego palec.
- Ty... - zaczęła, chociaż nie bardzo wiedziała jakimi epitetami ma opisać podły charakter chłopaka. Nie raz robił jej na złość, ale dzisiejszy dowcip zdecydowanie przechylił szalę goryczy.
- To już mówiłaś - zauważył, uśmiechając się do niej pogardliwie. Gdy otworzyła delikatnie usta w wyrazie niezrozumienia, wstał z fotela i podszedł do niej trochę bliżej - Wyglądasz okropnie - zawyrokował po jej wstępnych oględzinach, ale ta uwaga nie najlepiej wpłynęła na jej stan emocjonalny.
- To twoja wina! Co ci odbiło, żeby robić mi taki głupi dowcip! Nie pomyślałeś, że mogłam utonąć?
- Na to właśnie liczyłem... - mruknął cicho, upajając się glorią zwycięstwa. Skoro jej było wolno pastwić się nad nim, gdy cierpiał z odwodnienia po pamiętnej, samotnej libacji to nie widział przeciwwskazań, by i jej zafundować miłą pobudkę. Chociaż jeśli miał być wobec siebie szczery, to aż takiego efektu się nie spodziewał.
- Co?!  Jak śmiesz! Jesteś głupim, aroganckim dzieciakiem, który nie dorósł do tego, by nazywać go pełnoprawnym czarodziejem, nie mówiąc już o posiadaniu tatuażu na przedramieniu! Nigdy bym nie pomyślała, że odważysz się zaryzykować życie drugiej osoby, byle tylko zrobić jej na złość! Nie mam zamiaru tego znosić, Malfoy! W tym momencie moja cierpliwość się skończyła! Napiszę do Dumbledore'a! Niech zrobi z tobą porządek! Już dawno powinieneś gnić w Azkabanie! Nie wiem, czemu cie od tego wybawił, ale nie zasłużyłeś na jego zaufanie!
- Skończyłaś? - zapytał po chwili, przerywając tym samym monolog kasztanowłosej i jej żywą gestykulację, po czym odszedł w stronę prowizorycznego barku, na którym w przeróżnych butelkach i karafkach spoczywało jego lekarstwo na całe zło tego świata
- Prawda boli, co nie Malfoy? - zapytała z kpiną w głosieie, mylnie interpretując jego odejście.
- Nie. Po prostu na mnie plujesz - odparł, po czym odwrócił się w jej stronę trzymając w ręku szklaneczkę z nieśmiertelną whisky - Z resztą, potraktuj to jako zwykły rewanż...
- Niby za co? - zapytała zbita z tropu, mrużąc delikatnie oczy. Złożyła ręce na piersi, całą sobą wyrażając swoją niechęć w stosunku do arystokraty.
- Nie pamiętasz jaką pobudkę mi urządziłaś, gdy tydzień temu cierpiałem z lekkiego odwodnienia? - zapytał cicho, po czym jednym łykiem opróżnił szklaneczkę, jakby chciał tym samym uzupełnić poziom płynów w organiźmie.
- Jak w ogóle możesz porównywać te dwie rzeczy! Ja tylko upuściłam  książkę, a ty wywlokłeś mnie na środek jeziora jedynie na spróchniałej desce!
- Jak coś robić, to z rozmachem - odparł wzruszając ramionami, nie zważając na jej urażoną minę - Ty się śmiałaś wtedy, ja się śmieję teraz. Jesteśmy kwita. Trzymaj - dodał, wciskając jej w rękę szklaneczkę z przezroczystym, ostro pachnącym płynem. Łypnęła podejrzliwie to na drinka, to na chłopaka, próbując doszukać się czegoś podejrzanego w jego zachowaniu. Malfoy nigdy nie zrobiłby jej drinka...
- To wódka?- spytała z grymasem obrzydzenia na twarzy, gdy przypomniała sobie wczorajszą, wieczorną libację alkoholową. Jedno było pewne. Już nigdy nie zamierzała wziąć do ust żadnego alkoholu. W szczególności tego zrobionego przez blondyna...
- Na Merlina, Granger! - krzyknął z udawanym oburzeniem - Nie ośmieliłbym się częstować tak wielkiej koneserki jaką jesteś zwykłą wódką! To czysty spirytus!
- To jest za mocne! - krzyknęła ze złością, doskonale wiedząc, ze blondyn ją prowokuje.
- Piłem mocniejsze... - mruknął do siebie, lekceważąco machając ręką.
- Niby co?
- Mleko matki. Tak mnie sztachnęło, że do tej pory nie pamiętam kilku pierwszych lat życia...
- Przestań się wygłupiać! - fuknęła oburzona, z zamachem odstawiając  szklankę na blat stolika. Chłopak zaśmiał się krótko, po czym wyminął ją i ruszył w kierunku swojej sypialni. Nie miał zamiaru dłużej słuchać jej wywodów, ani widzieć rozwścieczonego wyrazu twarzy. Uwielbiał z niej szydzić, ale te jej późniejsze gadki...
- Wysusz się, Granger i idziemy na wycieczkę - mruknął w jej stronę, po czym z impetem zamknął jej drzwi przed nosem. Usłyszał jeszcze jej przytłumione przekleństwo i na jego ustach wkradł się pogardliwy uśmiech - czekam przed namiotem! - dodał głośno, ignorując jakąś wiązankę, którą właśnie z pasją wygłaszała. Mógł się założyć, ze nie były to ody na jego cześć...


 


***


                 Przejście przez całe miasteczko okazało się nie lada wyzwaniem. Mijający ich mugole nie spuszczali z nich wzroku, śledząc dokładnie nawet najmniejszy krok. Bez słowa przemierzali kolejne, budzące się do życia uliczki, jedynie  co jakiś czas  zerkając na siebie z niechęcią. Hermiona ściskała w  ręce swoją wyszywaną koralikami torebkę, czując jak rumieni się przy każdym ciekawskim spojrzeniu okolicznych rybaków. Mieli w prawdzie udawać turystów i wtopić się w tłum, jednak z Malfoyem u boku okazało się to po prostu niemożliwe. Skupiał na sobie rozmarzone spojrzenia niemal całej żeńskiej populacji, która tu mieszkała. Kobiety wbijały w niego maślane oczy i obdarzały promiennymi uśmiechami, licząc zapewne na jakikolwiek odzew z jego strony. Ślizgon najwyraźniej miał ich zaloty w głębokim poważaniu, bo nie zaszczycił żadnej nawet jednym, krótkim spojrzeniem. Szedł z dumnie uniesioną głową i nienagannie prostą postawą, a jego pogarda i arogancja niemal biły po oczach. Co więcej czarna, jedwabna koszula i markowe spodnie w ogóle nie pasowały do stylu przeciętnego turysty, którego z takim zapałem postanowił udawać. Wydawał się niczym oderwany od rzeczywistości, chociaż okolicznym kobietom najwyraźniej to nie przeszkadzało. Wodziły za blondynem rozmarzonym wzrokiem, nie szczędząc przy tym wrogich spojrzeń w kierunku kroczącej koło niego Hermiony. Nie mogła im się jednak dziwić. Powód był prosty. Dla miejscowych wyglądali jak dwójka  turystów, którzy nie dość, że mieszkali w jednym obozie i to w dodatku z dala od ludzi to jeszcze teraz zmierzali w kierunku miejsca, w którym niegdyś odbywały się schadzki, żeby nie powiedzieć ,,orgie" tamtejszej młodzieży.
- Ja się zabiję... - mruknęła załamana swoimi przemyśleniami, po czym przetarła ręką twarz. Przysłowiowym gwoździem do trumny okazała się kobieta, u której wczorajszego dnia kupiła małą figurkę, a która w tej chwili kiwała głową w kierunku blondyna i mrugała do niej porozumiewawczo.
- Służę pomocą - odparł zadowolony chłopak, święcie przekonany, że Gryfonka faktycznie chce w tym momencie przerwać swój nędzny żywot. Posłała mu spojrzenie spod byka, nie chcąc sprowokować się do kolejnej kłótni. Postanowiła, że będzie ignorować zaczepki Dracona, dopóki chłopak jej nie przeprosi za szczeniacki żart z rana. Na to się jednak nie zanosiło, więc po jakimś czasie zwyczajnie dała sobie spokój. Musieli skupić się na swoim zadaniu, a nie tracić czas na dziecinne fochy. Nie wiadomo ilu Śmierciożerców uda im się dzisiaj spotkać, a wtedy dobrze byłoby mieć Malfoya po swojej stronie.
- Mogliśmy poczekać do zmierzchu - mruknęła w końcu, zerkając ukradkiem w kierunku arystokraty. Dopiero teraz dotarła do niej absurdalność tego planu. Jak można było w ogóle pomyśleć, by zakradać się do kryjówki poplecznika Voldemorta w biały dzień i to mijając po drodze dziesiątki mugoli? Nie ma co... byli genialni...
- Uwierz mi, Granger, że tak jest lepiej. Z tej wieży wszystko widać... Trudniej będzie nas wypatrzeć, gdy będziemy wśród tłumu, niż jakbyśmy mieli szlajać się sami po nocy. Wtedy od razu zwróciliby na nas uwagę.
- Czekaj, Malfoy... Czyli myślisz, że jest ich tam kilku?- Zapytała dziewczyna, przerażona tą perspektywą. Zdecydowanie nie była na to gotowa. Co wskóra dwójka nastolatków w takim starciu?
- Pomyśl czasami Granger, to na prawdę nie boli. Skoro mugole widzieli tydzień temu przebłyski zaklęć na szczycie wieży, to by znaczyło, że doszło do jakiejś walki. No chyba, ze według ciebie jakiś Sługus Czarnego Pana zabawiał się sam ze sobą... Jakkolwiek by to nie zabrzmiało...- dodał zamyślony, ale Hermiona jedynie prychnęła z pogardą. Słowa blondyna sprawiły, że poczuła jak opuszcza ją i tak wątpliwa nadzieja na powodzenie tej wyprawy.
W milczeniu pokonali resztę drogi, zbyt pochłonięci własnymi myślami, by zaczynać  jakąkolwiek kłótnie. Hermiona czuła jakby serce miało jej wyskoczyć z piersi, chociaż starała się to dzielnie zamaskować przed blondynem. Draco wydawał się być opanowany, jednak Gryfonka wiedziała, że to tylko pozory. Zdradzał go nieobecny wzrok i mocno zaciśnięta szczęka. Stanęli u stóp wzgórza, na szczycie którego majaczył zarys wieży. Bez słowa zaczęli wspinać się po starych, kamiennych schodach, porośniętych w niektórych miejscach mchem i niewielką trawą. Widać było, że od dawna nikt ich nie używał. Po kilku minutach dotarli na szczyt i rozejrzeli się dookoła. Miejsce, chociaż okryte mroczą aurą, było po prostu piękne. Niewielkie wzgórze na którym się znajdowali porośnięte było licznymi dzikimi krzewami i wielką trawą, którą smagał wiatr. Hermiona podeszła do wieży i dotknęła delikatnie dłonią jednego z kamiennych bloków, z których była zbudowana. Przejechała opuszkami palców po zrogowaciałej powierzchni i odwróciła wzrok w stronę jeziora. Wieża była ogromna. Z jednej strony otoczona trawiastą roślinnością, z widokiem na rybackie miasteczko, z drugiej zaś stała na urwisku, w które co chwila uderzały fale wzburzonego jeziora. Po chwili dziewczyna przypomniała sobie słowa kobiety, z którą wczoraj rozmawiała. Zachwalała ona wówczas jej obronny charakter i strategiczne położenie. Nie sposób było jej nie przyznać racji w tej kwestii. Budowla od razu skojarzyła się Hermionie z twierdzą. Miała jedynie jedne, ukryte po boku metalowe drzwi, przy których teraz stał arystokrata. Od strony jeziora nie sposób było się do niej dostać, jedynie przez dwa okna, tuż na jej szczycie. Dla mugoli było to wprost niewykonalne. Kryjówka doskonała. Otrząsnęła się z zadumy i podeszła do blondyna, który czekał na nią koło drzwi z mocno zniecierpliwioną miną.
- Granger, opanuj się. Nie jesteśmy na wakacjach. Później sobie będziesz podziwiać widoki, teraz mamy coś do załatwienia - szepnął w jej stronę - Amatorka...- dodał, gdy zauważył jak dziewczyna wpatruje się w stalowe drzwi, nie za bardzo wiedząc co zrobić dalej.
- Nie jestem żadną amatorką! - oburzyła się, zapominając na chwilę, że mają zachować ciszę.
- Nie? To gdzie masz różdżkę?- Zapytał i obdarzył ją kpiącym uśmiechem. Twarz Hermiony przybrała buraczany kolor, gdy uświadomiła sobie, że faktycznie zapomniała o wyjęciu tak  istotnego przedmiotu. Czym prędzej zaczęła przekopywać swoją wyszywaną koralikami torebkę i w końcu wyciągnęła z niej magiczny patyk. Chłopak nie czekając ani chwili dłużej, rozejrzał się czujnie dookoła i nacisnął klamkę. Nie było dla nich zaskoczeniem, że drzwi były zamknięte.
- Alohomora -  szepnął, a metal ustąpił, wpuszczając ich do środka. Gdy ich wzrok przyzwyczaił się do ciemności, zdali sobie sprawę, że stoją w zupełnie pustym pomieszczeniu. Nie było tu żadnych okien, a w powietrzu unosił się ohydny zapach stęchlizny i wilgoci. Ściany i podłoga wykonane były z wielkich, kamiennych bloków, które w kilku miejscach porastał mech. Nad nimi wisiał okrągły, drewniany żyrandol, który chybotał się niebezpiecznie sprawiając, że łańcuchy, do których był przymocowany, zaskrzypiały złowieszczo. Całość pokrywała gruba warstwa kurzu i pajęczyn, co tylko utwierdziło dziewczynę w przekonaniu, że przyszli tutaj zupełnie na darmo. W rogu stał niewielki kominek, który tak jak wszystko inne wykonany był z kamienia. Kasztanowłosa Gryfonka, wodzona wrodzoną ciekawością, podeszła bliżej niego i dotknęła dłonią metalowego świecznika, stojącego w skalnym zagłębieniu. Już miała go wziąć do ręki, gdy kątem oka zauważyła jakiś niewielki ruch w rogu pomieszczenia. Machinalnie odwróciła głowę, by tam spojrzeć, lecz od razu tego pożałowała. Tuż przy ścianie leżała lekko pożółkła słoma, tworząca coś na wzór prowizorycznego gniazda. Całość dopełniał widok maleńkich porozrzucanych wszędzie kosteczek i szarej sierści, a po środku nich królował ogromny, tłusty szczur, który zajadał się resztkami, nieświadomy tego, że jest obserwowany. Spanikowana dziewczyna odskoczyła gwałtownie do tyłu i zapominając o tym, że miała zachować całkowitą ciszę, krzyknęła przeraźliwie. To znaczy krzyknęłaby, gdyby nie czyjaś zimna dłoń zasłaniająca jej usta i złowieszczy szept, który usłyszała przy uchu.
- Spróbuj krzyknąć, a podobnego znajdziesz w swoim łóżku - Nie odważyła się nawet poruszyć. Stała  z szeroko otwartymi  oczami, ciągle czując chłodne palce na swojej twarzy. Arystokrata przywarł do niej całym ciałem, drugą ręką obejmując ją w talii. Dopiero, gdy uznał, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane, a jej atak paniki nie dotrze do całego miasteczka, puścił ją i i cofnął się o krok. Spojrzał na nią krytycznym wzrokiem, nawet nie kryjąc swojej irytacji. Hermiona odwróciła się w jego stronę, nie do końca wiedząc co ma powiedzieć. Nie sądziła, że widok zwykłego szczura tak ją przerazi, tym bardziej, że już niejednokrotnie widziała jak Krzywołap znosił podobne do salonu. Ten był jednak dużo większy i bardziej obleśny, niż wszystkie inne razem wzięte.
- Za cholerę nie wiem, po co Dumbledore Cię tutaj wysłał, Granger. Już większy pożytek miałbym z Longbottoma. Z niego przynajmniej byłoby niezłe mięso armatnie - powiedział z pogardą, po czym nie czekając na jej wypowiedz, odwrócił się i odszedł w stronę kamiennych, spiralnych schodów prowadzących do klapy na suficie. Hermiona zagryzła wargę, doskonale rozumiejąc jego gniew. W żaden sposób nie skomentowała jednak wypowiedzi chłopaka. Nie chciała go teraz prowokować, tym bardziej, że czuła się po prostu głupio. W milczeniu podeszła do blondyna, który zdążył już wspiąć się na górę schodów i teraz siłował się z klapą w suficie. Stanęła za nim, patrząc jak chłopak zaciska szczękę, zmuszając do pracy swoje bicepsy, tricepsy i inne mięśnie tak skrzętnie ukryte pod czarną koszulą. Po kilku sekundach klapa ustąpiła z cichym skrzypnięciem i Malfoy przeszedł przez nią, nawet nie czekając na dziewczynę. Z cichym westchnieniem poszła w jego ślady i już po chwili stała w samym środku kolejnego, obskurnego pomieszczenia, które bardzo przypominało poprzednie. Jedyną różnicą były dwie, szerokie wnęki w ścianie, tworzące coś na kształt okien. Hermiona zlustrowała wzrokiem całe wnętrze i nie była zaskoczona faktem, że tutaj także nie było śladu po Sługusie Czarnego Pana. Westchnęła głęboko i podeszła do jednego z "okien", czując jak wiatr smaga jej bladą twarz. Nie spojrzała w stronę arystokraty, który z pasją maniaka przeszukiwał każdy najmniejszy kąt, szukając jakichkolwiek dowodów na obecność swojego pobratymca. Co jakiś czas słyszała ciche, siarczyste przekleństwa, po czym wywnioskowała, że jego próby spełzły na niczym. Pokręciła głową ze zrezygnowaniem. To musiało się tak skończyć. Z opowieści mugoli wynikało, że przebłyski zaklęć widoczne były na szczycie tej wieży w minionym tygodniu, a oni zamiast od razu po przybyciu zacząć wypełniać swoje zadanie, woleli oddać się kłótniom i urządzić sobie kurs pływania. Już miała zatracić się w zadumie nad własną głupotą, gdy spostrzegła jakiś ruch na wzgórzu prowadzącym do wieży. Po chwili poczuła jak nogi dosłownie się pod nią uginają. W  ich kierunku szło trzech mężczyzn, a każdy niósł w ręce butelkę, najprawdopodobniej z ich tutejszym trunkiem. Wpinali się szybko po kamiennych schodach prowadzących do wieży, rozprawiając głośno i gestykulując, nieświadomi tego, że dziewczyna z uwagą obserwuje każdy ich, najmniejszy krok. Przełknęła ślinę i odwróciła się w kierunku blondyna, który stał pośrodku pomieszczenia i z zaciętą miną obserwował spiralne schody, prowadzące do kolejnej klapy w suficie.
- Malfoy, mamy problem... - szepnęła konspiracyjnie i kiwnęła głową w kierunku okna, przez które widać było zarys zbliżających się postaci.
-  Nie, Granger. To ty masz problem. To nie ja wyglądam jak skrzyżowanie akromantuli  z żukiem gnojakiem - odparł spokojnie, nawet nie patrząc w jej kierunku. Otworzyła usta z oburzenia i splotła ręce na piersi, całą sobą wyrażając swoje niezadowolenie.
- Czy mógłbyś choć raz przestać ze mnie kpić? -  szepnęła wściekle, gdy w końcu arystokrata raczył się odwrócić w jej stronę. Uśmiechnął się na widok jej mordu w oczach i podszedł do niej powolnym krokiem. Stanął tuż przed nią, opierając rękę na kamiennej ścianie, tuż za jej głową. Z satysfakcja obserwował, jak oddech dziewczyny przyspiesza, a ona traci całe swoje opanowanie. Mimo iż sytuacja wcale nie była ku temu odpowiednia, postanowił ją trochę podręczyć. Pochylił się ku niej jeszcze bardziej, tak by jego gorący oddech na chwilę owionął jej rumianą twarz.
- Mógłbym, ale po co? Tak jest zdecydowanie fajniej... - szepnął lubieżnie, z rosnącym zadowoleniem obserwując jak na ciele Hermiony pojawia się gęsia skórka.
-  Zależy dla kogo - pisnęła cichutko, gdy już opanowała drżenie głosu. Spojrzała w jego tęczówki, które teraz płonęły dziwnym blaskiem i poczuła, że nogi się pod nią uginają. Arystokrata był zdecydowanie zbyt blisko.
- Dla mnie Granger, dla mnie - odparł, po czym niemal machinalnie spojrzał w bok, tuż nad głową dziewczyny. Otworzył szeroko oczy ze zdziwienia, gdy dostrzegł u stóp wieży trzech mugolskich mężczyzn. Po chwili przeniósł wzrok na stojącą przed nim dziewczynę i aż walnął w ścianę pięścią ze złości.
- Cholera jasna, Granger! Dlaczego nie mówiłaś, ze ktoś tu idzie? Jesteś aż tak głupia? - zapytał, po czym nawet nie czekając na jej odpowiedz, podbiegł do spiralnych schodów i zaczął się po nich wspinać. Słyszał kroki Gryfonki za sobą, lecz nie zwrócił na nie uwagi, tylko przyłożył ręce do kolejnej klapy w suficie, napierając na nią z całych sił.
- Chciałam ci powiedzieć, ale na mnie naskoczyłeś! - tłumaczyła się dziewczyna, nie zwracając uwagi na wysiłki arystokraty. Odwrócił się w jej stronę, a po widoku pulsującej żyłki na jego skroni, Hermiona doszła do wniosku, że Malfoy najwyraźniej za chwilę wyjdzie z siebie i stanie obok.
- Wiesz co Granger, czasami mam wrażenie, że twój mózg jest wielkości mrówki. I to tylko  dlatego, że ci spuchł! - Powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu i wrócił do poprzedniego zajęcia.
- Przestań mnie obrażać i wyważ wreszcie  tą klapę! - burknęła w jego stronę, jakby fakt, że chłopak jeszcze tego nie zrobił, był wynikiem jego kaprysu, a nie starych, zardzewiałych zawiasów.
- Jak jesteś taka mądra to sama sobie wyważ a ja będę stał i narzekał! - powiedział i odsunął się lekko, prowokacyjnie wskazując palcem na metalową przeszkodę.
- Dobra, sam tego chciałeś... - szepnęła jadowicie, po czym zrobiła krok w jego stronę. Blondyn tego nie przewidział. Momentalnie zagrodził jej dalszą drogę, gestem nakazując jej by została w swoim miejscu.
- Zostaw to Granger, bo jeszcze coś zepsujesz... - Powiedział na widok jej zdziwionej miny i ułożył usta w pogardliwym grymasie. Ponownie spojrzał wyzywająco na kamienną klapę, po czym na nowo zaczął się z nią siłować. Nie mając nic innego do roboty, Hermiona zaczęła się rozglądać po pomieszczeniu. Postanowiła nie przeszkadzać arystokracie w walce z naturalną, kamienną przeszkodą, tym bardziej że zauważyła pulsującą na jego skroni maleńką żyłkę, która dla niej stanowiła niezaprzeczalny miernik jego irytacji.
- Zauważyli nas! - pisnęła w jego stronę, ciągnąc go za rękaw koszuli. Chłopak odwrócił się w stronę okna, za którym dostrzegł trzech mugoli, z których jeden faktycznie wskazywał w ich kierunku palcem - Nie wolno nam tu wchodzić! Musimy uciekać! Wyważ wreszcie tą klapę! - krzyknęła spanikowana, patrząc na nieudane próby blondyna. Wreszcie dobiegł ją odgłos cichego skrzypnięcia, a po chwili zobaczyła przechodzącego przez przejście Ślizgona. Przełknęła głośno ślinę, po czym poszła w jego ślady. Stanęli na zakurzonej podłodze, na której warstwa słomy i brudu była jeszcze większa niż na poprzedniej. Nim się zorientowała, chłopak już unosił różdżkę i zamykał przejście kamienną klapą.
- Mugole tego nie wyważą... - oświadczył stanowczo, wskazując różdżką na zablokowane przejście.
- Jest ich trzech
- ...tak szybko - dokończył, gdy dotarła do niego wypowiedź kasztanowłosej. Odwrócił się w jej stronę, gotów na kolejną ciętą wymianę zdań, po czym zamarł, gdy zobaczył jej minę. Stała pośrodku pomieszczenia, z bladą twarzą i mocno zaciśniętymi ustami, uparcie wpatrując się w ciemny kąt pomieszczenia. Podążył za jej wzrokiem, a widok, który tam zastał sprawił, że poczuł jak w gardle rośnie mu wielka gula, utrudniająca oddychanie. Tuż pod ogromną wnęką, stanowiąca coś na wzór okna, leżał człowiek. Zadrapania na jego twarzy i rękach były niczym w porównaniu z nienaturalnym grymasem bólu wymalowanym na każdym centymetrze twarzy. Czarne, mokre od potu kosmyki okalały pooraną bliznami twarz, a kąciki ust miał zabrudzone krwią. Czarne szaty przesiąknęły odorem stęchlizny i rozkładającego się ciała i chociaż nigdzie nie było widać jego różdżki, nie mieli wątpliwości, ze właśnie znaleźli Sługusa Czarnego Pana.
- Nie żyje od kilku dni - stwierdziła Hermiona, z uwagą studiując każdy centymetr leżących przed nią zwłok. Ku zdziwieniu arystokraty, nie wydawała się być zaskoczona jego wyglądem, jakby przeczuwała czego mogą się spodziewać wchodząc dzisiejszego dnia do wieży. Blondyn jedynie przytaknął, podchodząc do ciała mężczyzny i odganiając kilka much latających wokół jego twarzy. Przykucnął bliżej niego i z maska obojętności złapał go za lewą rękę, nie zważając przy tym na cichy jęk dziewczyny stojącej koło niego. Szybkim ruchem podwinął rękaw jego poszarpanej szaty, odkrywając tym samym lekko wyblakły mroczny znak. Nie wiedział co nim kierowało, ale delikatnie przejechał opuszkami palców po tatuażu, jakby badając jego autentyczność.
- Mówił ci ktoś, że czasami zachowujesz się jak psychopata? - zapytała Gryfonka, z niesmakiem obserwując poczynania blondyna.
- Wole określenie "człowiek z wyobraźnią" - odparł z zawadiackim uśmiechem, jakby fakt, ze prowadzą dyskusję nad gnijącym ciałem nie był dla niego niczym niezwykłym.
- Znasz go?
- Nie - uciął krótko, po czym wstał szybko i rozejrzał się po pomieszczeniu - Nic tu po nas, Granger. Zabierzmy to ścierwo i teleportujmy się do starego Dropsa. Nie mam zamiaru dłużej wdychać tego smrodu... - Dziewczyna podeszła do chłopaka i nie zważając na jego nieco nadąsana minę, złapała go za rękaw koszulki, gotowa do aportacji. Stali tak przez chwilę, trzymając zarówno siebie, jak i zwłoki Śmierciożercy i z zaskoczeniem odnotowali, ze nic się nie wydarzyło...
- Nie działa - stwierdziła Hermiona, z przerażeniem wpatrując się w blondyna - Na wieży pewnie nadal działają bariery ochronne...
- Wiem - odparł krótko, puszczając rękę Śmierciożercy i wyswobadzając się z uścisku kasztanowłosej Gryfonki. Nie zdążył przejść choćby dwóch kroków, gdy usłyszeli przytłumione głosy pod sobą, świadczące o tym, że mugole w końcu znaleźli się w wieży. Chwilę później odgłosy się nasiliły, a oni sami z przerażeniem zauważyli, jak kamienna klapa porusza się o milimetr, tak jakby ktoś próbował ją otworzyć... - Kurwa! - zaklął siarczyście, przeczesując dłonią swoje blond kosmyki. Nie było szans, żeby uciekli z tego miejsca. Nie mogli tez zostawić ciała Śmierciożercy na pastwę losu - Myśl, Granger! Myśl! - krzyknął w jej stronę, podchodząc szybkim krokiem do dziewczyny i złapał ją za ramiona.
- Czekaj! Czekaj! Czekaj! - zawołała, odpychając go od siebie i zaglądając do wyszywanej koralikami torebki.
- Czekam! Czekam! Czekam! - krzyknął, przyglądając się ze zniecierpliwieniem nieporadnym próbom Gryfonki.
- Mam! - zawołała uradowana, wyciągając z torebki stary spinacz do bielizny.
- Jeśli chodzi ci o chorobę psychiczną, to zgadzam się w stu procentach - odparł zawiedziony widokiem tego, co zobaczył w rękach Hermiony. Dziewczyna nie zwróciła uwagi na jego komentarz, jedynie zrobiła ku niemu dwa szybkie kroki i pokazała mu bliżej niepozorny przedmiot.
- To świstoklik - odparła po chwili, widząc jego niewyraźną minę - Dumbledore mi go dał, tak na wszelki wypadek. Nie możemy się nim przenieść, bo działa tylko w jedną stronę, ale zawsze to coś. Wyślemy nim te zwłoki, prosto do jednej z cel w Azkabanie, a sami sobie jakoś poradzimy - Wycelowała różdżką w stary spinacz i mruknęła Porto, po czym położyła go na ciele Śmierciożercy. Po chwili całą jego postać spowiła delikatna, bladoniebieska luna światła, która na krótką chwilę rozświetliła całe pomieszczenie. Nim zdążyli przyzwyczaić wzrok do oślepiającego światła, ciało mężczyzny zniknęło, a w miejscu, w którym do tej pory leżało, została jedynie świeża stróżka krwi. Hermiona zamrugała zdezorientowana, po czym na jej twarzy zagościł niewielki uśmiech, gdy spostrzegła, że pozbyli się tego ,,kłopotu".
- Wyślij patronusa do Dumbledore'a. Powiedz mu co się stało - mruknął w jej stronę Ślizgon, nawet nie kwapiąc się na najmniejsze słowa podziękowania. Kiwnęła głową w odpowiedzi, po czym wypowiedziała odpowiednią formułę, a z końca jej różdżki wypłynęło jaskrawe światło, formujące po chwili kształt wydry.
- Wydra? Serio, Granger? Spodziewałem się raczej sklątki tylnowybuchowej - powiedział z przekąsem, obserwując jak zwierze przemyka w powietrzu i znika za oknem wieży. Nie skomentowała jego wypowiedzi, zamiast tego z rosnącym przerażeniem wpatrywała się w kamienna klapę, unoszącą się coraz wyżej
- Co teraz zrobimy? - szepnęła w jego stronę, wskazując palcem na miejsce w podłodze, pod którym jak dobrze wiedzieli, kryli się trzej mugole.
- Możemy ich spetryfikować, albo zmodyfikować im pamięć - mruknął w odpowiedzi, wyciągając przed siebie różdżkę. Spojrzała na niego oburzona, nie rozumiejąc jego motywów.
- Nie możemy! To zwykli mugole! Nawet nas do końca nie widzieli. Wystarczy tylko, że stąd znikniemy, zanim zdołają wyważyć klapę - powiedziała stanowczo, patrząc prowokacyjnie w jego stronę. Nie zrobiła niczego więcej, nie odezwała się nawet słowem, chociaż przez jedna, maleńką chwilę chłopak dostrzegł w jej oczach coś na kształt niemej prośby.
- Kurwa...  Mam stanowczo za dobre serce - mruknął cicho, przecierając dłonią zmęczona twarz. Przez chwilę stał bez ruchu, obserwując zdeterminowaną minę Gryfonki, po czym podszedł do niej z wyrazem olśnienia na twarzy i z niebezpiecznym błyskiem w oku - Dobra, sama tego chciałaś - odparł kręcąc głową i podchodząc do niej bliżej.
- O co ci chodzi, Malfoy? -  zapytała próbując uspokoić rozszalałe serce, które z każdym krokiem Ślizgona biło coraz głośniej
- Ufasz mi, Granger? - zapytał, gdy podszedł na tyle blisko niej, ze poczuła jego gorący oddech na swojej twarzy.
- Czy to podchwytliwe pytanie? - zapytała drżącym głosem, obserwując jak  chłopak kładzie ręce na jej talii i przyciąga ją gwałtownie do siebie.
- Odpowiedz...
- Oczywiście, że nie! Na zaufanie trzeba sobie zapracować! Myślisz, ze jeśli zaczniesz mnie obłapiać, to ja od razu zmienię zdanie?
- To nam trochę utrudni sprawę - mruknął przyciągając ją do siebie jeszcze bliżej. Poczuł jak nieśmiało oplata rękami jego szyje i uśmiechnął się niemal niezauważalnie - będę tego żałował... - stwierdził załamany swoim odkryciem, po czym nie zważając na pytający wzrok Gryfonki, ani przesuwającą się klapę w podłodze podszedł razem z Hermioną do okna i wziął ją na ręce.

-  Mmmalfoy? Co ty... - nie zdążyła nawet dokończyć pytania. Poczuła gwałtowne szepnięcie i ostry podmuch wiatru smagający jej twarz, po czym zorientowała się, że razem z blondynem wyskoczyli z okna.



***
 

                  

              W pogrążonym  w ciemności salonie siedziała samotnie kobieta. Mimo swojego dojrzałego wieku i wielu zmartwień, nadal wyglądała zjawiskowo. Czas obszedł się z nią wyjątkowo łaskawie, a ona sama świadoma swojej potęgi, emanowała niemal posągową postawą. Nie poruszyła się nawet o milimetr, gdy do jej uszu dobiegł dźwięk otwieranych drzwi, a ona sama ujrzała w wejściu ciemnowłosą kobietę, ubraną w długą, podróżną szatę. Śledziła dokładnie wzrokiem jej ruchy, gdy z niezwykłą gracją i wyczuwalna wyższością przemierzyła cały salon i stanęła tuż przy kominku. Pozwoliła by promienie bijące od ognia oświetliły jej postać, wyjątkowo wychudzoną i zaniedbaną jak na tak wysokie, arystokratyczne pochodzenie.
- Nie martw się siostro. Wszystko poszło zgodnie z planem - wysyczała ciemnowłosa kobieta, mierząc siedzącą na kanapie postać surowym spojrzeniem. Odgarnęła z twarzy niesfornego, czarnego loka, po czym z lubieżnym uśmiechem sięgnęła po kieliszek wina stojący na blacie szklanego stolika.
- Czy to konieczne? - spytała kobieta, nerwowo podrywając się z fotela i stając na przeciwko swojego gościa. Nerwowo zacisnęła pięści, aż pobielały jej knykcie. Starała się ze wszystkich sił, by ukryć przerażenie, które ogarnęło ją w chwili, gdy dowiedziała się o nowym zadaniu jej syna. Zdołała go ochronić w czasie wojny, kłamiąc nawet samego Voldemorta. Myślała, ze teraz, gdy to wszystko się skończyło, gdy Czarny Pan zginął, wszystko się ułoży. Tymczasem koszmar zaczął się na nowo - Czemu znowu go w to wciągasz? 
- Nie możesz zmienić tej decyzji. Pozwól mu się wykazać - odpowiedziała ciemnowłosa, jednocześnie ściągając z ramion szatę i rzucając ją niedbale na kamienną podłogę. Narcyza nigdy w życiu nikogo nie błagała. Była zbyt wyniosła, by ugiąć przed kimś kolana, mimo to w tej właśnie chwili zdołałaby wykonać taki gest by chronić własne dziecko. Czarnowłosa, nie zwracając uwagi na zamyślenie siostry, odwróciła się w stronę kominka i z dziką satysfakcją obserwowała szalejący w nim ogień - Dumbledore jest starym głupcem, jeśli myślał, że Draco będzie mu wierny. To cud, że do tej pory nie zabił tej podłej szlamy... jednak nic straconego. Już niedługo Cyziu... Pozwólmy mu grać, dopóki to konieczne. Wszystko idzie zgodnie z planem - odparła lubieżnie i wysączyła z kieliszka resztki drogocennego płynu. Spojrzała na siostrę zamglonym wzrokiem, mylnie interpretując jej zmieszanie.
- A co jeśli nie zrozumiał znaku? - zapytała Narcyza, przybierając na chwile tak doskonale wyuczoną maskę opanowania. Tą samą, której nauczyła syna.
- Zrozumiał. A jeśli nie... zrozumie następne - odrzekła Bellatriks stanowczym tonem, po czym zamaszystym krokiem wyszła z salonu. Będąc już na korytarzu, dobiegł ją cichy szloch. Nie było wątpliwości. Wyrok właśnie zapadł.


*Nicholas Sparks – Pamiętnik
_____________________________________________________________
Witam Was, kochani o wiele wcześniej niż początkowo zamierzałam. Myślałam, że nowy rozdział opublikuję dopiero na święta, jednak złośliwość rzeczy martwych zmusiła mnie do tego drastycznego kroku. Nie sposób ukryć, że miałam wielkie problemy z dokończeniem tego rozdziału i zdaję sobie sprawę, że nie jest taki, jak chciałam. Miałam wielkie ambicje by go dopracować, wzbogacić o wypowiedzi, które wzbudziłyby w Was Ochy i Achy, ale po tym jak mój komputer się zbuntował i w niewyjaśnionych okolicznościach usunął mi aż 7 stron moich wypocin, doszłam do wniosku, że mam dość! Domyślacie się co wtedy czułam?Ostatkiem sił zakończyłam na momencie, do którego planowałam początkowo dotrzeć i opublikowałam to co miałam... Pęka mi serducho, że nie sprostałam oczekiwaniom, ale w głębi ducha nadal łudzę się, że rozdział się Wam spodoba :)
Wasze komentarze pod tym rozdziałem zadziałają podwójnie motywująco! Proszę Was o choćby najkrótszą opinię, która pozwoli mi naładować akumulatory na pisanie kolejnej notki, bo nie ukrywam, że podczas pracy przy tej, całe siły ze mnie wyparowały... Jesteście najlepszą motywacją, dlatego mam nadzieję, że mnie nie zawiedziecie :D
Ok, muszę się do czegoś przyznać... Niedawno otworzyłam stary plik, na którym pracowałam ponad rok temu. Gdyby nie znajdował się na komputerze, pewnie musiałabym zdmuchnąć z niego warstwę kurzu. Znalazłam na  nim kilka miniaturek, które pisałam jeszcze przed założeniem tego bloga. Jeśli starczy mi odwagi i pech mnie opuści postaram się opublikować jedną z nich... Trochę obawiam się Waszej reakcji, bo odbiega ona od mojego stylu, do którego przywykliście czytając to opowiadanie. Więcej informacji o niej dostaniecie zapewne tuż po publikacji :D
Trzymajcie za mnie kciukasy i doładujcie mnie komentarzami! To naprawdę pomaga, a w mojej sytuacji, zapewne doprowadzi do cudu!
Pozdrawiam Was serdecznie, miłego czytania


Iva Neda