Samotność jest przyjemnością dla tych, którzy jej pragną i męką dla tych, co są do niej zmuszeni.***
Doszło bowiem do tego, że samotność i niezależność przestały być jego pragnieniem i celem, a stały się jego losem, na który został skazany, że czarodziejskie życzenie zostało spełnione i nie dało się już cofnąć, że nic już nie pomagało, gdy pełen tęsknoty i dobrej woli wyciągał ramiona i gotów był do zadzierzgnięcia jakiejś więzi i wspólnoty; zostawiono go teraz samego.
***
Stał nieruchomo już od dłuższego czasu, swoje stalowe spojrzenie kierując na niewielką, zapomnianą wioskę niezdarnie budzącą się do życia. Delikatne promienie wschodzącego słońca padały na dachy kilku budynków, by uświadomić ich mieszkańcom, że ponura noc właśnie dobiegła końca. Mimo że z tej odległości nie był w stanie niczego dostrzec, to uparcie śledził wzrokiem każdy, nawet najmniejszy ruch, jakby spodziewał się, że zaraz wypatrzy błysk zaklęcia zdradzający mu obecność swojego byłego pobratymca.
Dumbledore nie bez powodu wysłał ich dokładnie w to miejsce. Doskonale wiedział, że ich cel ukrywa się w tej mugolskiej osadzie, a on będzie musiał się z nim zmierzyć. Dyrektor Hogwartu nie poinformował go jednak, kim ów cel jest. Sam tego nie wiedział. Dotarły do niego jedynie strzępy informacji z Ministerstwa Magii, które zarejestrowało jakiś przepływ magii w tej okolicy. Po bitwie o Hogwart zostało jednak zbyt niewielu Aurorów, by mogli oni sprawdzić wszystkie potencjalne kryjówki Śmierciożerców więc Dumbledore bez wahania wysłał tu jego.
Mroźny podmuch zmierzwił jego blond włosy, ale on w ogóle się tym nie przejął. Stał opanowany, a na jego bladej twarzy nie było żadnych emocji. Nie przeszedł na dobrą stronę. Wiedział, że nigdy tego nie zrobi. Jego rodzina od zawsze popierała Voldemorta, a on nie zamierzał się z tego wyłamywać. Pomimo że Czarnego Pana już nie było, on wiedział, że musi być wierny swoim tradycjom i zasadom. Strona dobra nigdy nie była mu przeznaczona. To, że zgodził się robić za posłańca Dumbledore'a niczego w tej kwestii nie zmieniało. Robił to tylko dla siebie. W ten sposób ratował się przed Azkabanem.
Poruszył się nieznacznie, gdy za plecami usłyszał jakiś ruch. Odwrócił głowę i zobaczył wielkiego, rudego kota, który właśnie opuścił namiot i powoli podszedł do niego, miaucząc żałośnie. Nie odważył się jednak łasić ani jak każdy normalny kot ocierać o jego nogi, zmuszając go do wzięcia na ręce. Być może nie był taki głupi, na jakiego wyglądał i wiedział, że gdyby tylko dotknął nóg arystokraty, ten bez wahania zrzuciłby go z półki skalnej na której stali. Przez chwilę nawet zaczął rozważać tę opcję, ale wiedział, że śpiąca w najlepsze Gryfonka nie uwierzyłaby mu tak łatwo, gdyby powiedział, że jej kot z rozpaczy, że ma taką właścicielkę, popełnił samobójstwo, skacząc kilkadziesiąt metrów w dół. Wolał nie myśleć, jak na takie słowa zareagowałaby jego tymczasowa współlokatorka. Pozwolił zatem kotu rozłożyć się na półce skalnej i łapać pierwsze promienie słońca, a sam ponownie przeniósł wzrok na osadę.
Nie wiedział, dlaczego staruszek wysłał go tutaj w towarzystwie nędznej szlamy. Była dla niego bezwartościowa. Stanowiła teraz jedynie przysłowiową kulę u nogi. Był od niej lepszy w każdym względzie, pomimo tego, że uznawano ją za najlepszą uczennicę, jaką Hogwart widział. Jeśli Dumbledore nie ufał mu na tyle, żeby go puścić samego to mógł, chociaż dać mu za przyzwoitkę Pottera. On przynajmniej pokonał Voldemorta, więc miał jakieś doświadczenie w walce. Wątpił w to, że Granger obezwładniła kiedykolwiek chociaż jednego Śmierciożercę. Nie była do tego zdolna. Była na to zbyt delikatna i wrażliwa, czyli w tej misji bezużyteczna. No i oczywiście Potterowi od razu na wstępie dałby w mordę, tym samym poprawiając sobie humor i akceptując jego obecność. Już dawno obiecał swojej matce, że kobiet nie uderzy i dlatego Gryfonka miała tu nad nim przewagę. Pozbawiony tej chorej przyjemności wyszedł z namiotu jeszcze przed świtem, by w samotności zdecydować się na to, co miał dzisiaj zrobić. Musiał rozeznać się po okolicy i, co najważniejsze dowiedzieć się wreszcie kim jest ukrywający się tu Śmierciożerca. Wtedy dopiero zaplanuje jak się z nim zmierzyć. Lata morderczego treningu, którym raczyli go w Malfoy Manor nie poszły na marne. Odebrał dokładne wyszkolenie i miał świadomość, że poznał wiele zaklęć, o których nawet nie śniło się Granger. Musiał to zrobić jak najszybciej. Tylko tak pozbędzie się towarzystwa swojego wroga numer 1 i wstrętnego rudego kota, który teraz mruczał w najlepsze, nieświadomy zagrożenia.
Podniósł z ziemi pelerynę niewidkę, którą rzucił tu jakiś czas temu i zaczął powoli schodzić z urwiska. Musiał to zrobić. Sam. Jak zawsze. Wszystkie zadania, które dostawał od Voldemorta realizował w pojedynkę. Przeważnie chodziło w nich o zabicie jakiegoś wroga Czarnego Pana albo Bogu ducha winnych mugoli. Nie obchodziło go, kogo zabija. Już dawno wyzbył się wszelkich emocji, gdy mierzył w kogoś różdżką. Doskonale znał swoje możliwości. Wiedział, na co było go stać i co potrafił. Tym razem też szedł sam. Nawet nie pomyślał o tym, by zbudzić dziewczynę i zabrać ją ze sobą, chociaż szedł tylko na przeszpiegi. Była mu zbędna. Przystanął na chwilę i spojrzał w górę. Pokonał już połowę drogi, chociaż wcale się nie zmęczył. Udowodnił tym samym, że mięśnie, które ukrywał pod czarną koszulą, nie były jedynie na pokaz. Uśmiechnął się pod nosem, gdy wyobraził sobie, jak z tym zejściem poradziłaby sobie Granger. Pewnie spadłaby od razu na dół, jeśli oczywiście odważyłaby się wystawić choćby jedną nogę poza półkę skalną, na której stał ich namiot. Jednak chyba zabierze ją kiedyś ze sobą, byle tylko móc nacieszyć się jej bezradnym widokiem.
Oddalając się od ich obozowiska, czyli i od niej samej poczuł wielką ulgę. Teraz, będąc zupełnie sam, nastało opanowanie, jakie zawsze mu towarzyszyło, gdy wybierał samotność. Lubił ten stan. Całe życie był sam. Nie przeszkadzało mu to, a wręcz przeciwnie. Dobrze czuł się w swoim towarzystwie i ciszy, która teraz go otoczyła. Tak, za ciszą tęsknił najbardziej.
Wczorajszy dzień był dla niego istną udręką. Po tym, jak Gryfonka wyszła rano ze swojej sypialni ubrana w zwykłe jeansy i obszerną bluzkę, a on nie omieszkał skomentować, że taki strój mu się nie podoba i wolałby, gdyby znowu poszła po swoją granatową koszulkę, dziewczyna zarumieniła się ogniście i zaczęła ostro gestykulować i krzyczeć przy tym, że jeśli myśli, że jeszcze kiedykolwiek ją taką zobaczy, to zakończy swój żywot w trybie natychmiastowym. Jeszcze nigdy nie widział takiej chęci mordu w jej oczach. To go tylko rozśmieszyło. Uśmiech jednak szybko zszedł mu z twarzy, gdy Gryfonka zaczęła snuć swoje wywody na temat tego, jak to się rzekomo ślinił na jej widok i musiał zbierać szczękę z podłogi. Wiedział, że to po części prawda, jednak nie zamierzał przyznawać jej racji. Kłótnia, która później miała miejsce była chyba największą jaką stoczył w swoim siedemnastoletnim życiu. Po tym, jak wykrzyczeli sobie wszystkie obelgi i zamknęli się w swoich sypialniach, nie zobaczyli się aż do wieczora. Wtedy też ich złość sięgnęła chyba punktu krytycznego, a próby odepchnięcia się od łazienkowych drzwi, gdzie oboje zmierzali, stały się zupełnie bezowocne, gdyż gdy tylko jedno z nich chwilowo świętowało swój maleńki sukces spowodowany zamknięciem drzwi, drugie za pomocą zaklęcia te drzwi otwierało i próbowało siłą wypchnąć swojego wroga z pomieszczenia. W końcu jednak on w przypływie geniuszu zagroził, że jeśli dziewczyna się nie podda, to jej rudy kocur może zniknąć w niewyjaśnionych okolicznościach. Pomysł był może i dobry, jednak z jego wykonaniem już tak dobrze nie poszło. Gdy tylko Gryfonka usłyszała groźby, skierowane pod adresem jej pupila, jej wściekłość osiągnęła apogeum. I mimo tego, że posłusznie wyszła z łazienki, tym samym zostawiając go w niej samego i oddając mu pałeczkę zwycięstwa, to jednak nie mógł się dostatecznie cieszyć z faktu, że z nią wygrał, choćby w takiej błahej sprawie. Dziewczyna stanęła za drzwiami i wymyślała mu od bezdusznych kretynów, którzy gotowi są iść po trupach do celu. I to dosłownie. Nie zagłuszył jej nawet potężny strumień zimnej wody z prysznica, po którym miał nadzieję, że wyjdzie już spokojny i zrównoważony. Jej krzyki bardziej go rozbawiły, niż wkurzyły, tym samym postanowił wyjść z łazienki wcześniej niż zamierzał i ponownie skonfrontować się z ciskającą gromy niejaką panną G. Otworzył powoli łazienkowe drzwi i z wielkim ironicznym uśmiechem spojrzał na Gryfonkę, która gotowa była się na niego rzucić, gdyby nie fakt, że ubrał na siebie jedynie szare spodnie od dresu, a ręcznik powiesił sobie na karku. Stanął przed nią niczym młody bóg i z satysfakcją obserwował jak kasztanowłosą Gryfonkę dosłownie zatkało na widok jego idealnie wyrzeźbionej klaty i kropelek wody, które nadal spływały z jego mokrych włosów.
Po chwili jego ironiczny uśmiech tylko się pogłębił, a on sam nie omieszkał jej przypomnieć, żeby pozbierała uzębienie z podłogi, które straciła, gdy opadła jej szczęka na widok tak idealnego ciała arystokraty, tak żeby się o nie nie przewrócił, gdy będzie szedł do sypialni. Chwilę później przed oczami śmignęła mu opasła księga, którą Hermiona rzuciła w niego, ówcześnie porywając ją z blatu stołu, na którym do tej pory spokojnie leżała. Zrobił jednak szybki unik, a pocisk dziewczyny minął go zaledwie o parę milimetrów i uderzył z łoskotem o framugę drzwi, o które się w tej chwili nonszalancko opierał. Zaśmiał się głośno na jej bezskuteczne próby uśmiercenia go opasłym tomiskiem, po czym opadł na pobliską kanapę ze szklanką whisky, którą po drodze porwał z barku. Ułożył się na niej leniwie i nic sobie nie robił z ponownych wrzasków jego tymczasowej współlokatorki. Znudzona jego wyraźnie odlewnicza postawa, wreszcie się poddała i sama poszła wziąć orzeźwiający prysznic i zostawiając go samego w salonie. I to odpowiadało mu najbardziej.
Po godzinie znów zaszczyciła go swoją obecnością, jednak zamiast kusej koszulki miała na sobie najbardziej aseksualną piżamę, jaka kiedykolwiek widział. Składająca się z długich spodni w lamparcie cętki i pasującej do nich żółtej bluzki zapiętej pod szyje, bardziej przypominała zestaw szpitalnej emerytki niż siedemnastoletniej dziewczyny. W zestawieniu z burzą kręconych włosów, Gryfonka wyglądała jak prawdziwa lwica. Trochę nawet to określenie do niej pasowało, biorąc pod uwagę fakt, że z charakteru żadnej prawdziwej lwicy nie ustępowała. Jednak gdy tylko podzielił się swoją wnikliwą obserwacją z samą zainteresowaną, ta fuknęła coś pod nosem, po czym zamknęła się w swojej sypialni, trzaskając ówcześnie drzwiami, niemal wyrywając je tym samym z zawiasów. Zadowolony z siebie jak nigdy dotąd, resztę wieczoru spędził w towarzystwie swojej upragnionej whisky i dogasającego już ognia w kominku.
Dziś jednak nie miał zamiaru skazywać się na jej towarzystwo i dalsze narzekania. Postanowił jednak, że gdy tylko wróci, znów wyprowadzi ja z równowagi swoim ciętym komentarzem na jej temat. Ostatnio była to jego ulubiona rozrywka. Pogrążony w swoich własnych myślach, nawet nie zauważył, jak pokonał całą drogę na dół i teraz stał pewnie u stóp wysokiej góry, na której spała w najlepsze jego osobista zmora. Wyprostował się znacznie i pewnym siebie krokiem ruszył w stronę pobliskiej wioski. Zarzucił na siebie pelerynę niewidkę, którą dał mu Dumbledore i która jak mniemał należała do Pottera i ruszył bezszelestnie, nawet nie odwracając się za siebie. Miał coś ważnego do załatwienia.
Doszło bowiem do tego, że samotność i niezależność przestały być jego pragnieniem i celem, a stały się jego losem, na który został skazany, że czarodziejskie życzenie zostało spełnione i nie dało się już cofnąć, że nic już nie pomagało, gdy pełen tęsknoty i dobrej woli wyciągał ramiona i gotów był do zadzierzgnięcia jakiejś więzi i wspólnoty; zostawiono go teraz samego.
***
Stał nieruchomo już od dłuższego czasu, swoje stalowe spojrzenie kierując na niewielką, zapomnianą wioskę niezdarnie budzącą się do życia. Delikatne promienie wschodzącego słońca padały na dachy kilku budynków, by uświadomić ich mieszkańcom, że ponura noc właśnie dobiegła końca. Mimo że z tej odległości nie był w stanie niczego dostrzec, to uparcie śledził wzrokiem każdy, nawet najmniejszy ruch, jakby spodziewał się, że zaraz wypatrzy błysk zaklęcia zdradzający mu obecność swojego byłego pobratymca.
Dumbledore nie bez powodu wysłał ich dokładnie w to miejsce. Doskonale wiedział, że ich cel ukrywa się w tej mugolskiej osadzie, a on będzie musiał się z nim zmierzyć. Dyrektor Hogwartu nie poinformował go jednak, kim ów cel jest. Sam tego nie wiedział. Dotarły do niego jedynie strzępy informacji z Ministerstwa Magii, które zarejestrowało jakiś przepływ magii w tej okolicy. Po bitwie o Hogwart zostało jednak zbyt niewielu Aurorów, by mogli oni sprawdzić wszystkie potencjalne kryjówki Śmierciożerców więc Dumbledore bez wahania wysłał tu jego.
Mroźny podmuch zmierzwił jego blond włosy, ale on w ogóle się tym nie przejął. Stał opanowany, a na jego bladej twarzy nie było żadnych emocji. Nie przeszedł na dobrą stronę. Wiedział, że nigdy tego nie zrobi. Jego rodzina od zawsze popierała Voldemorta, a on nie zamierzał się z tego wyłamywać. Pomimo że Czarnego Pana już nie było, on wiedział, że musi być wierny swoim tradycjom i zasadom. Strona dobra nigdy nie była mu przeznaczona. To, że zgodził się robić za posłańca Dumbledore'a niczego w tej kwestii nie zmieniało. Robił to tylko dla siebie. W ten sposób ratował się przed Azkabanem.
Poruszył się nieznacznie, gdy za plecami usłyszał jakiś ruch. Odwrócił głowę i zobaczył wielkiego, rudego kota, który właśnie opuścił namiot i powoli podszedł do niego, miaucząc żałośnie. Nie odważył się jednak łasić ani jak każdy normalny kot ocierać o jego nogi, zmuszając go do wzięcia na ręce. Być może nie był taki głupi, na jakiego wyglądał i wiedział, że gdyby tylko dotknął nóg arystokraty, ten bez wahania zrzuciłby go z półki skalnej na której stali. Przez chwilę nawet zaczął rozważać tę opcję, ale wiedział, że śpiąca w najlepsze Gryfonka nie uwierzyłaby mu tak łatwo, gdyby powiedział, że jej kot z rozpaczy, że ma taką właścicielkę, popełnił samobójstwo, skacząc kilkadziesiąt metrów w dół. Wolał nie myśleć, jak na takie słowa zareagowałaby jego tymczasowa współlokatorka. Pozwolił zatem kotu rozłożyć się na półce skalnej i łapać pierwsze promienie słońca, a sam ponownie przeniósł wzrok na osadę.
Nie wiedział, dlaczego staruszek wysłał go tutaj w towarzystwie nędznej szlamy. Była dla niego bezwartościowa. Stanowiła teraz jedynie przysłowiową kulę u nogi. Był od niej lepszy w każdym względzie, pomimo tego, że uznawano ją za najlepszą uczennicę, jaką Hogwart widział. Jeśli Dumbledore nie ufał mu na tyle, żeby go puścić samego to mógł, chociaż dać mu za przyzwoitkę Pottera. On przynajmniej pokonał Voldemorta, więc miał jakieś doświadczenie w walce. Wątpił w to, że Granger obezwładniła kiedykolwiek chociaż jednego Śmierciożercę. Nie była do tego zdolna. Była na to zbyt delikatna i wrażliwa, czyli w tej misji bezużyteczna. No i oczywiście Potterowi od razu na wstępie dałby w mordę, tym samym poprawiając sobie humor i akceptując jego obecność. Już dawno obiecał swojej matce, że kobiet nie uderzy i dlatego Gryfonka miała tu nad nim przewagę. Pozbawiony tej chorej przyjemności wyszedł z namiotu jeszcze przed świtem, by w samotności zdecydować się na to, co miał dzisiaj zrobić. Musiał rozeznać się po okolicy i, co najważniejsze dowiedzieć się wreszcie kim jest ukrywający się tu Śmierciożerca. Wtedy dopiero zaplanuje jak się z nim zmierzyć. Lata morderczego treningu, którym raczyli go w Malfoy Manor nie poszły na marne. Odebrał dokładne wyszkolenie i miał świadomość, że poznał wiele zaklęć, o których nawet nie śniło się Granger. Musiał to zrobić jak najszybciej. Tylko tak pozbędzie się towarzystwa swojego wroga numer 1 i wstrętnego rudego kota, który teraz mruczał w najlepsze, nieświadomy zagrożenia.
Podniósł z ziemi pelerynę niewidkę, którą rzucił tu jakiś czas temu i zaczął powoli schodzić z urwiska. Musiał to zrobić. Sam. Jak zawsze. Wszystkie zadania, które dostawał od Voldemorta realizował w pojedynkę. Przeważnie chodziło w nich o zabicie jakiegoś wroga Czarnego Pana albo Bogu ducha winnych mugoli. Nie obchodziło go, kogo zabija. Już dawno wyzbył się wszelkich emocji, gdy mierzył w kogoś różdżką. Doskonale znał swoje możliwości. Wiedział, na co było go stać i co potrafił. Tym razem też szedł sam. Nawet nie pomyślał o tym, by zbudzić dziewczynę i zabrać ją ze sobą, chociaż szedł tylko na przeszpiegi. Była mu zbędna. Przystanął na chwilę i spojrzał w górę. Pokonał już połowę drogi, chociaż wcale się nie zmęczył. Udowodnił tym samym, że mięśnie, które ukrywał pod czarną koszulą, nie były jedynie na pokaz. Uśmiechnął się pod nosem, gdy wyobraził sobie, jak z tym zejściem poradziłaby sobie Granger. Pewnie spadłaby od razu na dół, jeśli oczywiście odważyłaby się wystawić choćby jedną nogę poza półkę skalną, na której stał ich namiot. Jednak chyba zabierze ją kiedyś ze sobą, byle tylko móc nacieszyć się jej bezradnym widokiem.
Oddalając się od ich obozowiska, czyli i od niej samej poczuł wielką ulgę. Teraz, będąc zupełnie sam, nastało opanowanie, jakie zawsze mu towarzyszyło, gdy wybierał samotność. Lubił ten stan. Całe życie był sam. Nie przeszkadzało mu to, a wręcz przeciwnie. Dobrze czuł się w swoim towarzystwie i ciszy, która teraz go otoczyła. Tak, za ciszą tęsknił najbardziej.
Wczorajszy dzień był dla niego istną udręką. Po tym, jak Gryfonka wyszła rano ze swojej sypialni ubrana w zwykłe jeansy i obszerną bluzkę, a on nie omieszkał skomentować, że taki strój mu się nie podoba i wolałby, gdyby znowu poszła po swoją granatową koszulkę, dziewczyna zarumieniła się ogniście i zaczęła ostro gestykulować i krzyczeć przy tym, że jeśli myśli, że jeszcze kiedykolwiek ją taką zobaczy, to zakończy swój żywot w trybie natychmiastowym. Jeszcze nigdy nie widział takiej chęci mordu w jej oczach. To go tylko rozśmieszyło. Uśmiech jednak szybko zszedł mu z twarzy, gdy Gryfonka zaczęła snuć swoje wywody na temat tego, jak to się rzekomo ślinił na jej widok i musiał zbierać szczękę z podłogi. Wiedział, że to po części prawda, jednak nie zamierzał przyznawać jej racji. Kłótnia, która później miała miejsce była chyba największą jaką stoczył w swoim siedemnastoletnim życiu. Po tym, jak wykrzyczeli sobie wszystkie obelgi i zamknęli się w swoich sypialniach, nie zobaczyli się aż do wieczora. Wtedy też ich złość sięgnęła chyba punktu krytycznego, a próby odepchnięcia się od łazienkowych drzwi, gdzie oboje zmierzali, stały się zupełnie bezowocne, gdyż gdy tylko jedno z nich chwilowo świętowało swój maleńki sukces spowodowany zamknięciem drzwi, drugie za pomocą zaklęcia te drzwi otwierało i próbowało siłą wypchnąć swojego wroga z pomieszczenia. W końcu jednak on w przypływie geniuszu zagroził, że jeśli dziewczyna się nie podda, to jej rudy kocur może zniknąć w niewyjaśnionych okolicznościach. Pomysł był może i dobry, jednak z jego wykonaniem już tak dobrze nie poszło. Gdy tylko Gryfonka usłyszała groźby, skierowane pod adresem jej pupila, jej wściekłość osiągnęła apogeum. I mimo tego, że posłusznie wyszła z łazienki, tym samym zostawiając go w niej samego i oddając mu pałeczkę zwycięstwa, to jednak nie mógł się dostatecznie cieszyć z faktu, że z nią wygrał, choćby w takiej błahej sprawie. Dziewczyna stanęła za drzwiami i wymyślała mu od bezdusznych kretynów, którzy gotowi są iść po trupach do celu. I to dosłownie. Nie zagłuszył jej nawet potężny strumień zimnej wody z prysznica, po którym miał nadzieję, że wyjdzie już spokojny i zrównoważony. Jej krzyki bardziej go rozbawiły, niż wkurzyły, tym samym postanowił wyjść z łazienki wcześniej niż zamierzał i ponownie skonfrontować się z ciskającą gromy niejaką panną G. Otworzył powoli łazienkowe drzwi i z wielkim ironicznym uśmiechem spojrzał na Gryfonkę, która gotowa była się na niego rzucić, gdyby nie fakt, że ubrał na siebie jedynie szare spodnie od dresu, a ręcznik powiesił sobie na karku. Stanął przed nią niczym młody bóg i z satysfakcją obserwował jak kasztanowłosą Gryfonkę dosłownie zatkało na widok jego idealnie wyrzeźbionej klaty i kropelek wody, które nadal spływały z jego mokrych włosów.
Po chwili jego ironiczny uśmiech tylko się pogłębił, a on sam nie omieszkał jej przypomnieć, żeby pozbierała uzębienie z podłogi, które straciła, gdy opadła jej szczęka na widok tak idealnego ciała arystokraty, tak żeby się o nie nie przewrócił, gdy będzie szedł do sypialni. Chwilę później przed oczami śmignęła mu opasła księga, którą Hermiona rzuciła w niego, ówcześnie porywając ją z blatu stołu, na którym do tej pory spokojnie leżała. Zrobił jednak szybki unik, a pocisk dziewczyny minął go zaledwie o parę milimetrów i uderzył z łoskotem o framugę drzwi, o które się w tej chwili nonszalancko opierał. Zaśmiał się głośno na jej bezskuteczne próby uśmiercenia go opasłym tomiskiem, po czym opadł na pobliską kanapę ze szklanką whisky, którą po drodze porwał z barku. Ułożył się na niej leniwie i nic sobie nie robił z ponownych wrzasków jego tymczasowej współlokatorki. Znudzona jego wyraźnie odlewnicza postawa, wreszcie się poddała i sama poszła wziąć orzeźwiający prysznic i zostawiając go samego w salonie. I to odpowiadało mu najbardziej.
Po godzinie znów zaszczyciła go swoją obecnością, jednak zamiast kusej koszulki miała na sobie najbardziej aseksualną piżamę, jaka kiedykolwiek widział. Składająca się z długich spodni w lamparcie cętki i pasującej do nich żółtej bluzki zapiętej pod szyje, bardziej przypominała zestaw szpitalnej emerytki niż siedemnastoletniej dziewczyny. W zestawieniu z burzą kręconych włosów, Gryfonka wyglądała jak prawdziwa lwica. Trochę nawet to określenie do niej pasowało, biorąc pod uwagę fakt, że z charakteru żadnej prawdziwej lwicy nie ustępowała. Jednak gdy tylko podzielił się swoją wnikliwą obserwacją z samą zainteresowaną, ta fuknęła coś pod nosem, po czym zamknęła się w swojej sypialni, trzaskając ówcześnie drzwiami, niemal wyrywając je tym samym z zawiasów. Zadowolony z siebie jak nigdy dotąd, resztę wieczoru spędził w towarzystwie swojej upragnionej whisky i dogasającego już ognia w kominku.
Dziś jednak nie miał zamiaru skazywać się na jej towarzystwo i dalsze narzekania. Postanowił jednak, że gdy tylko wróci, znów wyprowadzi ja z równowagi swoim ciętym komentarzem na jej temat. Ostatnio była to jego ulubiona rozrywka. Pogrążony w swoich własnych myślach, nawet nie zauważył, jak pokonał całą drogę na dół i teraz stał pewnie u stóp wysokiej góry, na której spała w najlepsze jego osobista zmora. Wyprostował się znacznie i pewnym siebie krokiem ruszył w stronę pobliskiej wioski. Zarzucił na siebie pelerynę niewidkę, którą dał mu Dumbledore i która jak mniemał należała do Pottera i ruszył bezszelestnie, nawet nie odwracając się za siebie. Miał coś ważnego do załatwienia.
***
Przechadzał się wolno niewielkimi uliczkami, uważając przy tym, by nie potrącić żadnego mijającego go mugola. Oddychał bezgłośnie, swoje stalowe spojrzenie zatrzymując na każdej mijającej go osobie. Budynki były stare i w większości drewniane, otoczone małymi ganeczkami, na których stały wiklinowe fotele i różnorodne donice pełne kolorowych kwiatów, lub warzyw. Na środku wioski dumnie wznosił się stary pomnik, przedstawiający jakiegoś mugola, zapewne założyciela osady. Szukał swojego celu już od trzech godzin, jednak na razie nie widział w mijających go ludziach niczego szczególnego. Ot, zwykli mugole pogrążeni w swoich codziennych obowiązkach. Minął obskurny bar, przed którym mimo tak wczesnej pory już stało kilku niezbyt trzeźwych mieszkańców, by w następnej chwili odwrócić się na pięcie i wejść do środka wykorzystując fakt, że drzwi otworzył mu wchodzący właśnie zataczający się, obleśny mugol, który najpewniej chciał zamówić kolejną kolejkę dla swoich towarzyszy. W barze nie było tłoczno, więc nie obawiał się, że utrudni mu to poruszanie między stolikami pod peleryną niewidką. Omiótł spojrzeniem całe wnętrze, zatrzymując się na dłużej na obskurnym barze, przy którym stała dojrzała, jednak niezwykle urodziwa kobieta. Znudzone spojrzenie utkwione miała w kuflu, do którego nalewała właśnie jakiegoś trunku, zupełnie przy tym nie zauważając pożądliwych spojrzeń jej pijanych klientów. Draco odwrócił od niej niechętnie spojrzenie, które następnie spoczęło na kilku mężczyznach siedzących przy stoliku najbliżej baru.
Od razu go
dostrzegł. Siedział w towarzystwie pijanych mugoli, nawet nie udając, że
interesuje go, o czym rozmawiają. Ubrany był w zwykłe ciemne spodnie i
lekko przykurzoną koszulę, ale Draco
dobrze wiedział, że za pazuchą ukrywa on różdżkę, gotową w każdej
chwili wyciągnąć i bez ostrzeżenia wypowiedzieć jedno z niewerbalnych
zaklęć. Twarz miał zniszczoną, zakrytą kilkudniowym zarostem i pooraną
licznymi bliznami, których nabawił się podczas służby u Voldemorta.
Nie pił jak jego towarzysze, tylko siedział nieruchomo i swoje
pożądliwe spojrzenie także utkwił w barmance. Roztaczał wokół siebie
mroczną aurę i gdyby Draco
nawet go nie znał, doskonale wiedziałby, że to właśnie on jest jego
celem.
Wyszedł niepostrzeżenie z baru, nie chcąc jeszcze bardziej
przesiąknąć pijacką aurą tej speluny, po czym oparł się o ścianę
pobliskiego budynku i czekał. Znał go,
jeszcze na długo przed powrotem Czarnego Pana. Często widywał go w
swoim domu, gdy przychodził realizować szemrane interesy z jego ojcem.
Rzadko ze sobą rozmawiali, wiedział więc, że potrafiłby pozbawić go
życia bez żadnych skrupułów. Czekał cierpliwie jeszcze z parę minut, po
czym zauważył, jak drzwi baru otwierają się z cichym skrzypnięciem, a ze środka wychodzi jego były pobratymiec.
Omiótł całą uliczkę czujnym spojrzeniem i odszedł szybkim krokiem,
nawet nie wyczuwając obecności czającego się blondyna. Po chwili chłopak
także oderwał się od ściany i podążył za nim, nawet na chwilę nie
spuszczając wzroku z pleców mężczyzny. Minęli dwie małe uliczki, po czym
Śmierciożerca
wszedł do niewielkiego, drewnianego budynku, bardzo podobnego w
konstrukcji do innych. Blondyn zatrzymał się przed wejściem i dokładnie
zlustrował spojrzeniem całą okolicę. Już wszystko wiedział. Teraz
wystarczyło tylko poczekać do zmroku. Nie mógł atakować w biały dzień, w
pobliżu było zbyt dużo mugoli. Nie przejął się ich losem, ale jakoś nie
chciało mu się wierzyć w to, że Dumbledore
pochwaliłby go za złapanie sługusa Czarnego Pana, poświęcając przy tym
kilkanaście niewinnych istnień. Nie było sensu siedzieć tutaj cały dzień
pod niewygodną peleryną niewidką. Wystarczyło, że dowiedział się,
gdzie mieszkał. Reszta rozegra się po zmroku.
Odwrócił się na pięcie i
ruszył w kierunku wyjścia z wioski, gdzie w oddali rysował się kształt
potężnej góry i półki skalnej, na której czekała na niego jego osobista udręka w postaci pewnej dziewczyny z burzą gęstych, kasztanowych włosów.
***
Wspiął się w ekspresowym tempie po stromej ścianie góry, chcąc już zaznać odrobiny spokoju w skórzanym fotelu przed kominkiem, znajdującym się w namiocie. Ledwo jednak wszedł do środka, usłyszał szybkie kroki, a zaraz potem głośny krzyk swojej tymczasowej, jak miał nadzieję, współlokatorki. Ona sama pojawiła się przed nim, z taką szybkością, sam nie miał pojęcia, jakim cudem udało jej się pokonać cały salon w takim tempie. Stała roztrzęsiona, a jej ciemne oczy ciskały gromy w jego stronę.
- Gdzie byłeś? - zapytała, niczym wierna żona, która wita swojego męża po jego całonocnej libacji alkoholowej.
- W dupie - odpowiedział beznamiętnie, nawet nie starając się zamaskować faktu, że ta dyskusja wcale go nie interesuje. Minął ją bez słowa i podszedł do barku, by nalać sobie, choć odrobiny zbawczego, bursztynowego płynu do szklaneczki. Gdy już pierwsza dawka ognistej whisky rozeszła się po jego organizmie, opadł wygodnie na fotel, wyciągając swoje długie nogi i łaskawie zaszczycając ją spojrzeniem. Podeszła do niego jeszcze bardziej rozwścieczona i gotowa chyba rzucić mu się do gardła za ten stanowczo nieodpowiedni zwrot w jej stronę.
- I jak było? Widziałeś tam coś ciekawego?! - zagrzmiała, a on zdał sobie sprawę, że wyprowadzenie jej z równowagi, najwyraźniej go bawi i postanowił jeszcze przez chwilę się tym stanem upajać.
- Gówno - rzucił znowu zaczepnie w jej stronę, po czym na jego bladej twarzy wykwitł największy ironiczny uśmiech, na jaki było go w tej chwili stać.
Fuknęła pod nosem obrażona, po czym odwróciła się na pięcie i zniknęła za drzwiami prowadzącymi do swojej sypialni. Odetchnął z ulgą, gdy znów pozbył się jej towarzystwa i został sam w salonie. Jego szczęście nie trwało jednak długo. Drzwi otworzyły się z impetem, a sypialni wyszła dziewczyna z różdżką w ręce i topornych butach przeznaczonych do górskiej wspinaczki. Nie zamierzała zaszczycić go nawet spojrzeniem, dając mu do zrozumienia, że jego dziecinne odzywki były stanowczo nie na miejscu, po czym podniosła z podłogi pelerynę niewidkę, którą rzucił przy wejściu do namiotu i minęła go bez słowa. Blondynowi natychmiast zszedł uśmiech z twarzy. Zerwał się z fotela i niemal podbiegł do niej, łapiąc ja tym samym za rękę i odwracając stanowczo w swoją stronę.
- A Ty dokąd?! - zapytał ostro, swoje stalowe spojrzenie wbijając w jej zdeterminowaną twarz.
- A co Cię to obchodzi, Malfoy?! - krzyknęła wyrywając tym samym rękę z jego stalowego uścisku - Tobie można wychodzić to mi też. Nie będę tu bezczynnie siedzieć. Myślisz, że nie wiem gdzie byłeś? Pewnie już wiesz jaka szuja tu mieszka, więc mi to łaskawie powiedz, albo sama pójdę to sprawdzić! - dokończyła wściekła jak osa, a on widząc ją w tym stanie, wcale nie chciał jej na to pozwolić. Nie było to podyktowane troską o bezwartościową szlamę, tylko faktem, że gdyby tylko zakradła się do wioski, to z pewnością popełniłaby jakąś gafę i tym samym zdradziła ich obecność. Skutek byłby zapewne taki, że Śmierciożerca zabiłby i ją i innych mieszkańców wioski, którzy nieświadomi zagrożenia stanęliby na jego drodze, a sam uciekłby chwilę później, a szanse na jego odnalezienie spadłyby poniżej zera. Jakoś nie bardzo cieszył się z takiego rozwoju sytuacji, więc zrezygnowany westchnął głośno i pogodził się tym samym ze swoim ciężkim losem, który przyszło mu dzielić wraz z upartą kasztanowłosą Gryfonką.
- Dobra, już wiem kto to jest - odparł i gdy zobaczył, że dziewczyna straciła bojową postawę, zabrał jej z ręki pelerynę niewidkę i rzucił ją na kanapę. Odwrócił się od niej i ponownie podszedł do fotela, chcąc jeszcze przez chwilę utrzymać ją w niepewności.
- No więc? Kto to jest? - zapytała już znacznie spokojniejszym tonem i usiadła w drugim fotelu, naprzeciwko niego. Spojrzał na nią ze stoickim spokojem, a na bladą twarz nałożył ponownie maskę obojętności.
- Walden Macnair - odparł, a jego stanowczy głos odbił się od wszystkich ścian salonu, godząc w nich z podwójną siłą.
__________________________________________________________
I oto jest kolejny rozdział. Przepraszam, wiem, że miał być dłuższy. Z góry przepraszam też za wszelkie błędy i pomyłki. Poprawiam je na bieżąco. Bądźcie wyrozumiali.
***
Wspiął się w ekspresowym tempie po stromej ścianie góry, chcąc już zaznać odrobiny spokoju w skórzanym fotelu przed kominkiem, znajdującym się w namiocie. Ledwo jednak wszedł do środka, usłyszał szybkie kroki, a zaraz potem głośny krzyk swojej tymczasowej, jak miał nadzieję, współlokatorki. Ona sama pojawiła się przed nim, z taką szybkością, sam nie miał pojęcia, jakim cudem udało jej się pokonać cały salon w takim tempie. Stała roztrzęsiona, a jej ciemne oczy ciskały gromy w jego stronę.
- Gdzie byłeś? - zapytała, niczym wierna żona, która wita swojego męża po jego całonocnej libacji alkoholowej.
- W dupie - odpowiedział beznamiętnie, nawet nie starając się zamaskować faktu, że ta dyskusja wcale go nie interesuje. Minął ją bez słowa i podszedł do barku, by nalać sobie, choć odrobiny zbawczego, bursztynowego płynu do szklaneczki. Gdy już pierwsza dawka ognistej whisky rozeszła się po jego organizmie, opadł wygodnie na fotel, wyciągając swoje długie nogi i łaskawie zaszczycając ją spojrzeniem. Podeszła do niego jeszcze bardziej rozwścieczona i gotowa chyba rzucić mu się do gardła za ten stanowczo nieodpowiedni zwrot w jej stronę.
- I jak było? Widziałeś tam coś ciekawego?! - zagrzmiała, a on zdał sobie sprawę, że wyprowadzenie jej z równowagi, najwyraźniej go bawi i postanowił jeszcze przez chwilę się tym stanem upajać.
- Gówno - rzucił znowu zaczepnie w jej stronę, po czym na jego bladej twarzy wykwitł największy ironiczny uśmiech, na jaki było go w tej chwili stać.
Fuknęła pod nosem obrażona, po czym odwróciła się na pięcie i zniknęła za drzwiami prowadzącymi do swojej sypialni. Odetchnął z ulgą, gdy znów pozbył się jej towarzystwa i został sam w salonie. Jego szczęście nie trwało jednak długo. Drzwi otworzyły się z impetem, a sypialni wyszła dziewczyna z różdżką w ręce i topornych butach przeznaczonych do górskiej wspinaczki. Nie zamierzała zaszczycić go nawet spojrzeniem, dając mu do zrozumienia, że jego dziecinne odzywki były stanowczo nie na miejscu, po czym podniosła z podłogi pelerynę niewidkę, którą rzucił przy wejściu do namiotu i minęła go bez słowa. Blondynowi natychmiast zszedł uśmiech z twarzy. Zerwał się z fotela i niemal podbiegł do niej, łapiąc ja tym samym za rękę i odwracając stanowczo w swoją stronę.
- A Ty dokąd?! - zapytał ostro, swoje stalowe spojrzenie wbijając w jej zdeterminowaną twarz.
- A co Cię to obchodzi, Malfoy?! - krzyknęła wyrywając tym samym rękę z jego stalowego uścisku - Tobie można wychodzić to mi też. Nie będę tu bezczynnie siedzieć. Myślisz, że nie wiem gdzie byłeś? Pewnie już wiesz jaka szuja tu mieszka, więc mi to łaskawie powiedz, albo sama pójdę to sprawdzić! - dokończyła wściekła jak osa, a on widząc ją w tym stanie, wcale nie chciał jej na to pozwolić. Nie było to podyktowane troską o bezwartościową szlamę, tylko faktem, że gdyby tylko zakradła się do wioski, to z pewnością popełniłaby jakąś gafę i tym samym zdradziła ich obecność. Skutek byłby zapewne taki, że Śmierciożerca zabiłby i ją i innych mieszkańców wioski, którzy nieświadomi zagrożenia stanęliby na jego drodze, a sam uciekłby chwilę później, a szanse na jego odnalezienie spadłyby poniżej zera. Jakoś nie bardzo cieszył się z takiego rozwoju sytuacji, więc zrezygnowany westchnął głośno i pogodził się tym samym ze swoim ciężkim losem, który przyszło mu dzielić wraz z upartą kasztanowłosą Gryfonką.
- Dobra, już wiem kto to jest - odparł i gdy zobaczył, że dziewczyna straciła bojową postawę, zabrał jej z ręki pelerynę niewidkę i rzucił ją na kanapę. Odwrócił się od niej i ponownie podszedł do fotela, chcąc jeszcze przez chwilę utrzymać ją w niepewności.
- No więc? Kto to jest? - zapytała już znacznie spokojniejszym tonem i usiadła w drugim fotelu, naprzeciwko niego. Spojrzał na nią ze stoickim spokojem, a na bladą twarz nałożył ponownie maskę obojętności.
- Walden Macnair - odparł, a jego stanowczy głos odbił się od wszystkich ścian salonu, godząc w nich z podwójną siłą.
__________________________________________________________
I oto jest kolejny rozdział. Przepraszam, wiem, że miał być dłuższy. Z góry przepraszam też za wszelkie błędy i pomyłki. Poprawiam je na bieżąco. Bądźcie wyrozumiali.
Iva Nerda
Aleksandra, miło mi!
OdpowiedzUsuńZawsze lubię czytać teksty osób, które (tak samo jak ja) są w trakcie tworzenia swojego pierwszego bloga, pierwszej historii. To takie fajne być z kimś od początku :D
No ale nie gadając za dużo! Piszesz bardzo fajnie, nie mówiąc, że świetnie. Jeśli to jest naprawdę Twój pierwszy blog... to ja chyba popadam w kompleksy. Są naprawdę świetne opisy, postacie przedstawiłaś bardzo realistycznie, tak naturalnie, czego chcieć więcej?
Nie piszesz też bez żadnego pomysłu, byle by cokolwiek napisać. Rozdziały mają bardzo fajną długość, a dodajesz je w bardzo krótkich odstępach, podziwiam. Może warto byłoby dodawać je np. regularnie co tydzień? Łatwiej przychodziliby czytelnicy, bo będą mieli czas na zapoznanie się z historią, a i Tobie będzie na pewno łatwiej, chociażby mieć ten rozdział w zapasie :))
Twoje dialogi rozbrajają! Pisz dalej i nawet niema co się nad tym zastanawiać! Czytelnicy przychodzą z czasem, czasem bo fabuła, bo ciekawość, nie zrażaj się, bo właśnie zyskałaś stałą czytelniczkę!
Życzę Ci wielu obserwatorów, czasu, weny i tych innych pierdół, których się zawsze życzy!
Pozdrawiam cieplutko ( bo zimno :c)
AleksandraOla
[ http://james-i-lily-nasza-bajka.blogspot.com/] <-- Jakbyś znalazła chwilę... :)
Alleluja!!! I oto stało się! Mam pierwszy komentarz! Chyba umrę z wrażenia! Dziękuję Ci za niego bardzo :) Pięknie piszesz, aż się boje wejść na Twojego bloga, bo widzę, że to ja popadnę w kompleksy :P No, ale odwiedzę go jeszcze dziś wieczorkiem, najlepiej w towarzystwie gorącej herbatki, bo za oknem faktycznie zimnooo :) I nie omieszkam go nie skomentować :) No tak, masz rację, częstotliwość dodawania moich rozdziałów jest trochę chaotyczna, bo to dopiero mój początek i dodaje wszystko co uda mi się napisać w tak krótkim czasie :P Teraz niestety będę miała ciut mniej czasu, więc i rozdziały bedą zapewne pojawiać się w większych odstępach :) O wszystkim postaram się uprzedzać :P To faktycznie mój pierwszy blog i trochę sie bałam, że moje wypociny mogą zostać zle przyjęte, ale po tym co napisałaś moje skrzydła, o których tak często piszę, urosły bardziej, niż się tego spodziewałam :P Jednym słowem... DZIĘKUJĘ!!! me serce sie raduję :)
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo mi się podoba
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawie opisujesz, a przede wszystkim realistycznie!
Przepychanki słowne i docinki Hermiony genialne ;)
Pozdrawiam
Arcanum Felis
http://ingis-at-glacies-dramione.blogspot.com/
Nagrodę za tekst numer jeden zgarnia: "Gryfonka nie uwierzyłaby mu tak łatwo, gdyby powiedział, że jej kot z rozpaczy, że ma taką właścicielkę, popełnił samobójstwo skacząc kilkadziesiąt metrów w dół."
OdpowiedzUsuńPodoba mi się opis uczuć Dracona, że lubi samotność i jest taki niezależny... Kurczę chyba po raz pierwszy nie umiem tego ubrać w słowa ( być może to dlatego, że piszę w przerwie meczu xp), no ale to jest coś, co mnie urzekło w postaci Malfoya już dawno temu.
Urocze sprzeczki naszej dwójki : )
Coś mi się wydaje, że pierwsza próba schwytania Śmierciożercy może się nie udać. Mam nadzieję, że dowiem się za chwilę. Lecę czytać dalej.
Ps: nie zniechęcaj się małą liczbą komentarzy, też piszemy swoje pierwsze opowiadanie i wiemy jak trudno jest pozyskać czytelników.
Nie no muszę Ci odpisać na komentarz bo nie wytrzymam! Jesteś świetna nawet w komentowaniu, od razu mam uśmiech na twarzy! :D Tak, wiem że w czasie publikacji tego rozdziału miałam mało czytelników ale na szczęście ciągle ich przybywa a co za tym idzie komentarzy również :D Widzę, że z Cb niezły kibic piłki ręcznej, tak więc mamy ze Sb dużo wspólnego :D
UsuńOgólnie lubię oglądać sport (ale tylko oglądać ;p) i kibicować naszym, ale prawdziwą obsesję mam na punkcie siatkówki ;)
UsuńNie no nie wierze? Bo ja też!!! Nie przegapię żadnego meczu na żywo, szczególnie w wykonaniu naszej drużyny ( chociaż potyczki ligowe też nie są mi obce) :D Big plus dla Cb :D chociaż jak tak dalej pójdzie, to nie wiem ile tych plusów dostaniesz :D pozdrawiam serdecznie kolejnego kibica :D
UsuńDopiero teraz zobaczyłam Twoją odpowiedź. Mecze na żywo są najlepsze, w szczególności te o trzeciej nad ranem... później przez cały dzień chodzisz jak zombie ale przecież nie można odpuścić meczu ;)
UsuńZaczyna się akcja :)
OdpowiedzUsuńRozbawił mnie tekst o samobójstwie Krzywołapa.
Pozdrawiam
http://puppylove-hermiona-syriusz.blogspot.com/
Nie no, kocham Cię po prostu!
OdpowiedzUsuńTeksty Draco mnie rozbrajają i chociaż w sumie nie powinny, bo akurat tutaj są dość prymitywne (jak na niego!), to naprawdę muszę przyznać, że wygrałaś!
Napięcie seksualne rośnie, ekstra! Oj będzie z tego niesamowity... Okej, okej. Już nic nie mówię.
Podoba mi się co raz bardziej, dlatego żałuję, że za jakieś pół godziny zaczynam pracę, bo chętnie bym przeszła dalej już teraz. Pozostaje mi jednak tylko poczekać do godziny 14, aż skończę i wreszcie będę mogła zajrzeć do piątki!
Pozdrawiam,
Ella Braun.
Cześć! ;) Draco chyba lubi denerwować Hermionę. Coś mi się zdaje, że niedługo zmieni swoje życiowe poglądy i nie trzeba być wielkim geniuszem żeby wiedzieć kto się do tego przyczyni. Zastanawiam się też, czy to właśnie dlatego Dumbledore wysłał na tę misję własnie Hermionę?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!