Draco i Hermiona

Draco i Hermiona

31 maja 2018

Epilog

Bohaterowi,
Bez którego już zawsze będzie inaczej...   




***


    Obudził się i była to jedyna rzecz, jakiej był całkowicie pewien.
    Nie uchylając powiek, odetchnął głęboko, chcąc nacieszyć się panującą wokół ciszą. Stopniowo, bez żadnego pośpiechu zaczął przyswajać kolejne bodźce, nieuchronnie opuszczając błogi stan nieświadomości, w jakiej tkwił do tej pory. Zdawać by się mogło, że monotonne tykanie stojącego w pobliżu zegara koiło jego zmysły, pozwalając mu pokonać chwilową dezorientację i niemal od razu zwracając świadomość.
    W pierwszej chwili nie mógł sobie przypomnieć żadnych szczegółów z wczorajszego wieczora, które zaczęły do niego wracać dopiero po większym zastanowieniu, co jednoznacznie utwierdziło go w przekonaniu, że ów wieczór – podobnie zresztą jak niemal każdy poprzedni – spędził bardzo miło. Nie byłby jednak sobą, gdyby nie znalazł czegoś, na co mógłby ponarzekać, chcąc w ten swoisty sposób zadośćuczynić wszelkim kaprysom, jakie bezwarunkowo wyniósł z domu i jakie niezaprzeczalnie czyniły go dziedzicem rodu Malfoyów. Dlatego też krzywiąc się lekko, powrócił wspomnieniami do minionej nocy, w czasie której niemal nie zmrużył oka, przez co jak wyrokował – przyjdzie mu zapłacić niewyspaniem, które co poniektórzy złośliwcy, na jakich natknie się w Ministerstwie, z pewnością od razu wychwycą. Uśmiechnął się lekko i zadziornie na myśl, iż nie była to jednak noc stracona, wręcz przeciwnie – mógł spędzać tak każdą następną, o ile tylko jakiś genialny czarodziej pokroju Snape'a wymyśliłby eliksir likwidujący cienie pod oczami, będące oznakami niewyspania, które – znając jego szczęście – już teraz tkwią bezczelnie na jego licu. 
    Wziąwszy głęboki, uspokajający oddech, przetarł twarz dłonią, leniwie i jedynie z czystego przyzwyczajenia przeczesując palcami włosy, które były odrobinę krótsze od tych, jakie zwykł nosić w czasach szkolnych. Z wolna uchylił ociężałe powieki, niemal natychmiast zasłaniając ręką nienawykłe do światła oczy. Pierwszym co ujrzał, gdy przyzwyczaił się do rozjaśniających sypialnię promieni porannego słońca, były masywne kolumny, wykonane z ciemnego, finezyjnie rzeźbionego drewna, które strzegły ogromnego, dwuosobowego łóżka, w jakim przyszło mu się obudzić.
    Przestronna sypialnia urządzona była niemal całkowicie w jego guście, począwszy od kojących odcieni szarości i bieli, które zdobiły ściany, aż po stojący w oddali kominek. Próżno było tu szukać jakichkolwiek obrazów, które zdobiły ściany w reszcie domu. Ogromne, udrapowane zasłony, strzegły resztę pokoju od słońca, a jedynym akcentem, dopełniającym ten widok, było pojedyncze zdjęcie, stojące na komodzie, na którym zatrzymał swój wzrok na dłużej. Westchnął mimochodem, od razu przypominając sobie o czymś zgoła ważniejszym i kierując swój wzrok na stojący nieopodal zegar. Już niedługo, pomyślał, śledząc poruszające się wskazówki.
    Nie zastanawiając się wcale za długo, stwierdził, że miłą odmianą byłoby nacieszenie się przyjemną ciszą i spokojem, choć odrobione dłużej, a ociężałe powieki niemal od razy zaczęły się zamykać, zupełnie jakby jedynie czekały na to, aż ich właściciel w swej wspaniałomyślności pomyśli dokładnie o tym samym.
    Dopiero gdy poczuł jakiś niewielki ruch kolo siebie, zdał sobie sprawę, że wielkie, dwuosobowe łóżko dzieli z kimś jeszcze, kimś, kogo smukłe ramie dopiero teraz wyczuł na swoim  torsie.
    Delikatna brzoskwiniowa skóra naturalnie odznaczała się na tle białej pościeli i jego bladej skóry, przyjemnie ciesząc oczy. Z czystego przyzwyczajenia przechylił głowę w prawo, tam, gdzie jak zwykle spodziewał się ujrzeć burzę kasztanowych włosów, które dzisiejszego ranka splecione były w niedbałego warkocza. Uśmiechnął się z przekorą, zdając sobie sprawę, że ich opłakany stan był po części wynikiem trudów nocy oraz jego osobistym udziałem w tej sprawie.
    Mając głęboką nadzieję, że leżąca obok dziewczyna nadal pogrążona jest w głębokim śnie, musnął delikatnie jej odsłonięte ramie, jednocześnie przyozdabiając twarz w zadziorny uśmiech.
    Pod wpływem jego dotyku, dziewczyna poruszyła się lekko, nieznacznie marszcząc nos. Najwyraźniej jednak jakaś jej część podświadomości zdołała zgadnąć, że jest obserwowana, bo przeciągnęła się, nadal tkwiąc w jego uścisku.
    – Dzień dobry – mruknęła, nie otwierając oczu.
    – Dzień dobry, Granger – odpowiedział niespiesznie, wymownie kładąc nacisk na jej nazwisko. Witał ją tak każdego ranka, z czystego przyzwyczajenia, lub może przemożonej chęci wracania pamięcią do przeszłości, która nie jawiła się już mrokiem. I choć błyszcząca w porannym świetle obrączka zdobiąca jej palec była niepodważalnym dowodem na to, że dziewczyna przestała używać tego nazwiska już jakiś czas temu, nadal nie mógł powstrzymać się przed tym nieco uszczypliwym nawiązaniem do czasów szkoły, kiedy to zwracał się do niej jedynie w taki sposób.
    Przez dłuższą chwilę śledził wzrokiem jej twarz, zupełnie jakby widział ją po raz pierwszy w życiu. Nie mogąc się powstrzymać, podniósł rękę i delikatnym ruchem odgarnął jej zbłąkany kosmyk włosów, co najwyraźniej skutecznie odpędziło ostatnie senne rozmarzenie, z jakim borykała się do tej pory. Widać jednak było, że choć starała się wyglądać normalnie, nadal nie odpoczęła po trudach ostatnich dni. Chcąc zapewnić jej choć odrobinę więcej snu, otoczył ją ramieniem i jednym, silnym ruchem przyciągnął do siebie, ciesząc się wzajemną bliskością i na nowo zamykając oczy.  Nie potrzebował nawet ku temu jakiś dosadnych słów i bez tego zrozumiała jego przekaz. Rozczulona, pozwoliła sobie na kilka minut błogiej ciszy, po czym westchnęła głośno, wyswabadzając się z jego uścisku. Podniósłszy się lekko, sięgnęła po tkwiące na stoliku obok zwoje pergaminu, nad którymi ślęczała do późna. Rozwinęła je niedbałym ruchem ręki, w międzyczasie rozkładając pozostałe zwoje po całym łóżku.
    – Dziś sobota – dobiegł ją z boku niechętny pomruk.
    Zaśmiała się cicho, jednocześnie przeczuwając nadchodzący potok narzekań arystokraty, z którym już niejednokrotnie musiała się zmierzyć. Jak widać nawet mimo upływu lat, poranki szczególnie tak wczesne, stanowiły dla niego nie lada wyzwanie. Chcąc zapobiec nieuniknionemu, pośpiesznie wyjaśniła:
    – Muszę dopracować kilka spraw. Zostało jeszcze wiele do zrobienia, a przyjęcie już jutro. Śpij – dodała o wiele czulej.
    Draco podniósł nieco głowę, mierząc ją zdziwionym spojrzeniem.
    – Myślałem, że moja matka zaoferowała ci pomoc.
    – Oczywiście – powiedziała, ledwo na niego zerkając. – Jednak niektórych rzeczy, jak na przykład listy gości, chciałabym dopilnować sama.
    W odpowiedzi dobiegło ją ciche mruknięcie zrozumienia, będące zapewne jedynie próbą przekonania jej, że arystokrata jej słucha. Tak naprawdę jednak nie spodziewała się niczego innego, jak głębokiego pochrapywania, które – o co mogła się założyć – powinno rozbrzmieć za kilka minut. Byłby to jedynie skromny dowód na to, że ostatnie dni nie tylko jej dały się we znaki.
    W chwili, w której już miała wymknąć się z sypialni, tak by szelest pergaminu nie zakłócał mu snu, Draco niespodziewanie otworzył oczy, podniósł się do pozycji siedzącej i przejeżdżając dłońmi po twarzy, mruknął:
    – Szlag by to.
    To krótkie, ale jakże adekwatne do panującej sytuacji stwierdzenie, którym najwyraźniej podsumował swój ciężki żywot, bynajmniej jej nie rozbawiło. Znaczyło bowiem nie mniej ni więcej niż fakt, że arystokrata najwyraźniej postanowił wziąć udział w organizacji jutrzejszego przyjęcia, co oznaczało dodatkowe kilka godzin ponownego rozplanowywania dla niej, oraz kilkanaście pomruków niezadowolenia i jeszcze więcej ciętych uwag dla niego. Chcąc zawrócić jego myśli na inny tor, napomknęła nieco sugestywnym tonem:
    – Dziś wieczorem wpadną do nas Harry i Ron, więc liczę, że chociaż tym razem zachowasz się przyzwoicie.
    Dla podkreślenia swoich słów spojrzała na niego sugestywnie, na co Draco jedynie wzruszył ramionami.
    – Nie rozumiem twoich wyrzutów. Przyzwoitość to moje drugie imię... – powiedział niewinnym tonem.
    – A nie wyuzdanie?
    – Nie – burknął lodowato, ignorując jej ironiczny śmiech. – Poza tym zapraszasz Pottera i Weasley'a, mimo iż wiesz, że są na szczycie listy osób, z którymi pod żadnym pozorem nie chcę się spoufalać. W tym względzie ustępują tylko mojej stryjecznej babce Gertrudzie, która ostatnio chwaliła się, że wreszcie ma mniejsze wąsy niż jej mąż, i tej rudej lafiryndzie z Departamentu Sportu, której po pokazie Finnigana, w końcu odrosły włosy. Wymagasz ode mnie zbyt wiele... – dodał dramatycznym tonem, dla lepszego efektu zasłaniając ramieniem oczy.
    – Jakoś nie przeszkadzało ci to w minioną sobotę, gdy wszyscy trzej piliście bez umiaru w Trzech Miotłach... – wypomniała mu, nakreślając przy okazji coś na pergaminie.
    – Piliśmy z umiarem!  – zaprotestował gorączkowo, jednak widząc jej wysoko uniesioną brew, dodał nieco cichszym głosem:  – Jedynie umiar nie chciał pić z nami...
    – Tak czy inaczej, dziś wieczorem spodziewaj się gości – powiedziała, po czym nie usłyszawszy od niego słowa sprzeciwu, mruknęła do siebie  zadowolona: – Jeden problem z głowy.
    – Drugi problem z głową  – dodał o wiele ciszej, najwyraźniej licząc, że Hermina tego nie usłyszy.
    Ona jednak najwyraźniej nie zamierzała zaszczycić go żadnym komentarzem. Przeczuwając za to, że najgorsze ma już za sobą, sięgnęła po kolejny pergamin, tym razem podsuwając go arystokracie prosto przed oczy.
    – Zaprosiłam twoich znajomych ze Slytherinu – wyznała, nie chcąc, by dowiedział się o tym dopiero na przyjęciu.
    – Po co?
    – Wzajemna współpraca jest kluczem do budowania solidnej, opartej na zaufaniu, czarodziejskiej społeczności – wyrecytowała rzeczowym tonem, którego używała zawsze wtedy, gdy ktoś ośmielił się podważać jej idee.
    Draco ziewnął ostentacyjnie, nawet nie udając, że jej słucha. Pozwalając jej dalej wygłaszać podniosłe hasła, których zdążył już nauczyć się na pamięć, zerknął pośpiesznie na trzymany przez nią pergamin. Lista zaproszonych gości okazała się dużo okazalsza od tej, którą spodziewał się ujrzeć, co więcej została przez nią wzbogacona o nazwiska, których nie powinno na niej być.
    – Zaprosiłaś Pansy? –  zapytał nieco zbyt piskliwym tonem, który jednak powinien dać jej do zrozumienia, jakie odczucia żywi wobec swojej dawnej znajomej.
    – Oczywiście – odpowiedziała, nie podnosząc wzroku. –  Ostatnio natknęłam się na nią w Ministerstwie i dobrze nam się rozmawiało. Wiedziałeś, że pracuje teraz w Proroku? Przyznaje, że jest nieco wyniosła i no cóż, na swój sposób uciążliwa, ale chciałam,  by przyszła. Masz coś przeciwko temu?
    Pokręcił jedynie głową, przyznając w duchu jej rację. Może faktycznie Parkinson bywała męcząca, ale swego czasu, gdy miał zabić Dumbledore'a, wykazywała się większym zrozumieniem niż inni Ślizgoni.
    – To dobrze – powiedziała dziwnie zamyślona. – Draco?
    Spojrzał na nią, przeczuwając, że dziwna zmiana nastroju ma jakiś niewytłumaczalny związek z Pansy, która nigdy nie potrafiła jakoś szczególnie utrzymać języka za zębami. Spodziewając się najgorszego, gestem ponaglił ją do powiedzenia mu prawdy.
    – Mówiła, że w Hogwarcie przez jakiś czas spotykaliście się ze sobą... – zaczęła cicho, czując rumieńce zażenowania na twarzy.
    – Ja bym tego raczej tak nie nazwał  – przerwał jej, uśmiechając się porozumiewawczo, jednocześnie nie chcąc, by posunęła się do jakichś daleko idących wniosków.  – Zresztą wytrzymałem z nią jedynie kilka tygodni.
    – Czyli… zerwałeś z nią?
    Draco otworzył szerzej oczy, nie do końca wierząc w sens tego pytania.
    – Nie, nadal jesteśmy razem – zakpił.
    Fuknęła rozjuszona, postanawiając nie komentować jego zachowania. Zamiast tego, przeszła do kolejnego nazwiska, które jak przeczuwała, wzbudzi w nim jeszcze gorsze odczucia.
    – Zaprosiłam też twojego asystenta, Marthego.
    Przez chwilę panowała między nimi cisza, którą Hermiona pochopnie uznała za jego aprobatę. Ciesząc się z własnego sukcesu, zanotowała coś szybko na pergaminie. Dopiero spojrzawszy mu w oczy, doszła do wniosku, że Draco patrzy na nią z nisko opadłą szczęką, jakby nie mógł uwierzyć w  to, co właśnie usłyszał.
    – To kurdupel... – przypomniał.
    –  I to ma być argument? – zapytała ze złością.
    – A nie jest?
    Przez moment patrzyła na niego, rozważając w duchu, czy w ogóle podejmować z nim temat. Wreszcie, jakby coś postanawiając, odsunęła od siebie zaległe pergaminy, po czym łapiąc Dracona za rękę, powiedziała:
    –  Fakt, że Marthy jest trochę niższy, nie może go wykluczać z życia towarzyskiego. Jest przy tym twoim najbliższym współpracownikiem, więc to oczywiste, że nie może zostać pominięty.
    – Ale jest przy tym głupi jak pień  – podsumował, po czym nie robiąc sobie nic z jej oburzonej miny, zaczął się zastanawiać – Pewnie to ma  jakiś związek z jego wzrostem. Może przy gruncie jest mniej tlenu...?
    – Jesteś niemożliwy –  podsumowała.
    Uśmiechnął się na tę uwagę, interpretując ją zupełnie inaczej niżby chciała tego Hermiona. Z zadowoleniem przysunął się bliżej, sprawiając, że kilka zapisanych już pergaminów spadło na podłogę. Nie przejął się tym jednak, uznając, iż organizacja planowanego przyjęcia i bez tego pochłonęła stanowczo zbyt dużo czasu. 
    – Poza tym nie sądzę, by wszyscy pojawili się za przyjęciu. Odkąd zostałeś szefem Departamentu Przestrzegania Prawa, wśród niektórych krążą plotki, że polujesz na stanowisko nowego Ministra, a to nie przysporzy ci zwolenników.
     – Nie musi. Mam dość lizusów, wystarczy mi Marthy. Poza tym zostanie Ministrem wcale mnie nie interesuje, Kingsley nadaje się do tego dużo lepiej.
    –  Ambicje są ważne.
    – Nie marudź – powiedział, ziewając przy tym szeroko. – Powinnaś popierać moje zdanie, w końcu już od kilku lat jesteś moją... Jak mugole to nazywają? Bratnią duszą!
    – Zważywszy na fakt, gdzie trzymasz swoją lewą rękę, pokusiłabym się o stwierdzenie, że nawet kimś więcej – wytknęła.
    – Szczegóły – mruknął ani o cal nie zmieniając swojej pozycji.
    Rozmawiali jeszcze długo, planując kolejne szczegóły przyjęcia, i drocząc się, gdy jakiś element nie podobał się temu drugiemu. Dopiero gdy ciężkie zasłony nie potrafiły poradzić sobie z coraz silniejszymi promieniami słońca, sięgnął po leżącą na stoliku obok różdżkę, cofając Silencio, które minionego wieczoru rzuciła na nich Hermiona.
    Kolejny raz tego ranka spojrzał stojący nieopodal zegar, którego wskazówki nieuchronnie wskazywały moment, na który czekał, odkąd odtworzył oczy. Wreszcie niemal instynktownie wiedząc do czego to wszystko zmierza, zaczął odliczać.
    – Trzy, dwa, jeden... – dokończył w myślach, uważnie obserwując promienie słońca, przedzierające się przez białą zasłonkę, okrywającą brzeg misternie rzeźbionego łóżeczka, które stało w odległym kącie pokoju i nieustannie przyciągało wzrok arystokraty. Uśmiechnął się, wiedząc, że to, na co czekał od samego rana, już za moment się wydarzy, a gdy w końcu do ich uszu dobiegł odgłos cichutkiego płaczu dziecka, odwrócił się w stronę leżącej obok niego Hermiony, która patrzyła na niego uważnie i z ogromną czułością, zupełnie jakby i ona nie czekała tego ranka na nic innego.
    – Twoja kolej, Granger  – powiedział z mściwą satysfakcją, jednocześnie posyłając w jej stronę zadziorny uśmiech i zabijając tym samym tę cudowną chwilę.
    Fuknęła rozjuszona, zbierając spod głowy niewielką poduszkę i uderzając w niego z głuchym łoskotem. 
     Zaśmiał się głośniej, doskonale wiedząc, że jej złość jest tylko pozorna, że tak naprawdę i ona cieszy się tymi porankami, które już od tygodnia spędzają we trójkę. I choć zmęczenie spowodowane planowaniem przyjęcia na cześć Scorpiusa i cogodzinne nocne wstawanie było widoczne na jej twarzy  ani razu się nie skarżyła.
    Draco umilkł, uważnie patrząc, jak dziewczyna wstaje z łóżka i podchodzi do niewielkiego, białego łóżeczka, wabiona coraz głośniejszym płaczem ich syna. Z chwilą, w której pochyliła się nad nim, jej twarz rozjaśniła się jeszcze bardziej.
    Podniósłszy dziecko, przytuliła je do siebie, po czym przemówiła cichutkim, pełnym czułości głosem. Mówiła o prezentach, które dostanie od dziadków, o tym, jak za parę lat dostanie swoją pierwszą miotłę od taty i o Hogwarcie, najwspanialszym miejscu, w którym poznali się jego rodzice. Opowiadała mu, jak wspaniałe będzie miał życie, jak mnóstwo osób będzie go kochać i o wielu innych rzeczach, które mówi się właśnie w takich chwilach dziecku. Następnie podeszła z nim do okna, by opowiedzieć mu o okolicy, w której przyszło im zamieszkać.
    Scorpius zaśmiał się dźwięcznie, najprawdopodobniej nie rozumiejąc ani słowa z tego płynnego monologu, jakim raczyła go Hermiona, i  dopowiadając samemu sobie historię starej tablicy, którą co rano widział przez okno. Jego jasne, niemal białe włoski, poskręcane w delikatne loczki upodabniały go do maleńkiego kupidyna, a szare, przenikliwe oczy, tak podobne do oczu jego ojca, przepełnione były szczęściem, które udzielało się jego rodzicom.
    Draco z nieznaną sobie nostalgią patrzył na Hermionę, trzymającą w ramionach ich syna, który machając rączkami, pokazywał na chyboczącą za oknem tabliczkę z napisem Staforschire.
    Patrzył na ten widok każdego ranka, do końca nie wiedząc, jak powinien się czuć w tej chwili. Dopiero gdy Hermiona odwróciła się ku niemu i posłała mu swój promienny uśmiech, zrozumiał, że najwyraźniej tak wyglądało szczęście.


Koniec
____________________________________________________

Tym, dla których ta historia była czymś więcej, niż tylko zbiorem chaotycznych myśli totalnej amatorki, bardzo serdecznie dziękuję.
Tych, którzy liczyli na inne zakończenie, bardzo przepraszam.
Tym, którzy komentowali każdy rozdział, albo zostawili po sobie choćby jeden ślad, bardzo, bardzo dziękuję.
Tym, którzy czytali, nie ujawniając się nigdy, dziękuję po stokroć.
Tych, których podobnie jak teraz mnie zalała fala lukru i słodyczy po tym epilogu, również przepraszam i kieruje wprost do lodówki po coś zdrowego do przegryzienia. Ja na ten przykład skłoniłam się ku zdrowej i bogatej w witaminy... czekoladzie.
Inaczej planowałam się z Wami pożegnać, inaczej to wszystko zakończyć. Jednak wyszło, jak wyszło, a mnie pozostały w udziale jedynie wirtualne pokłony u Waszych stóp, a w szczególności myślę tu o Pandzie, Cookie Monster i Sappy, Arcanum, Mrs M. i Charlotte Petrowie za to, że były ze mną zawsze, nie ważne co akurat strzeliło mi do głowy.
Pisałam to opowiadanie ponad trzy lata i teraz, gdy w końcu przychodzi mi je zakończyć, czuje się co najmniej dziwnie. Mam jednak nadzieję, że cieszycie się z faktu, że wreszcie po trudach i znojach dobrnęliśmy do końca.
Dziękuję wszystkim za wsparcie, wyrozumiałość i cierpliwość. Życzę Wam byście nigdy nie stąpali twardo po ziemi. Wszak życie zaczyna się dużo wyżej!
                                                                                               IvaNerda