Draco i Hermiona

Draco i Hermiona

25 czerwca 2017

Rozdział 20 Prezent


Gdyby ktoś mi powiedział, że całe moje życie zmieni się między jednym uderzeniem serca a drugim, parsknęłabym śmiechem.
Od szczęścia i tragedii, od niewinności do upadku.
Ale tyle wystarczyło. Jedno uderzenie serca. Mgnienie oka, oddech, sekunda.
I wszystko co znałam i kochałam zniknęło.*

***

    
        Granger zachowywała się dziwnie.
      Wcześniej nie zwróciłby na to najmniejszej uwagi, skupiając się tylko i wyłącznie na sobie, jednak jak doskonale wiedział, te czasy mógł z pełną świadomością uznać za zamierzchłe. Faktem jednak było, iż od dwóch dni Gryfonka snuła się bez celu po namiocie, a swoje wcześniejsze zajęcia, wśród których królowało czytanie i dogłębne analizowanie znalezionych ksiąg; ograniczyła do minimum. Zaczęła częściej przesiadywać w wejściu do namiotu, za nic mając fakt, że zaklęcia ochronne sięgały jedynie kilka metrów dalej. Co zastanawiające nie reagowała spięciem ramion, gdy bezszelestnie pojawiał się tuż za nią, ani wtedy, gdy nieopatrznie sięgali po coś, a ich palce stykały się na tę jedną chwilę. Może dlatego, że jego dotyk przestał być dla niej obcy, a przez te kilka tygodni stał się czymś zupełnie naturalnym, a może po prostu tęskniła za czyjąkolwiek bliskością. To ostatnie wyjaśnienie było chyba najbardziej prawdopodobne, jako że zaczęła poświęcać coraz więcej uwagi swojemu kotu, z czego ten był wyraźnie zadowolony. Zawsze miała go w ramionach, gdy Draco pojawiał się rano w ich prowizorycznym salonie, a kiedy wracał wieczorem z wioski, rude futro Krzywołapa nadal nosiło ślady nieumyślnego tarmoszenia, co kazało mu sądzić, że Granger wypuściła go ze swoich objęć na chwilę przed jego przyjściem.
    Granger nie byłaby jednak sobą, gdyby (w imię swoich szlachetnych, gryfońskich korzeni nakazujących jej znosić to wszystko z godnością) nie próbowała ukryć przed nim swojego złego samopoczucia; co oczywiście było zabiegiem nie tyle bezcelowym, co po prostu śmiesznym, zważywszy na fakt, iż Draco potrafił bezbłędnie ją rozszyfrować. Nie mniej jednak, gdy tylko pojawiał się w pobliżu z jej twarzy znikały wszelkie oznaki przygnębienia, a ona sama zaczynała szczebiotać o wszystkim tylko nie o tym, co naprawdę chodziło jej po głowie. To zaś uzmysłowiło mu, że skoro Gryfonka unika owego tematu niczym Weasley galeonów, musi być to coś osobistego i w pewien sposób zawstydzającego. A Draco wiedział, że jeśli coś takiego trapiło jego tymczasową współlokatorkę, nie zasnąłby spokojnie, gdyby nie poznał prawdy.    
      Próbował odgadnąć, co spowodowało tak dużą zmianę w jej zachowaniu, bo chociaż coraz częściej przyłapywał ją na wpatrywaniu się w zdjęcie Pottera i Weasleya, królujące na pierwszej stronie Proroka, szczerze wątpił, by to przez nich wypłakiwała sobie oczy. Były jednak rzeczy, których nie mógł, lub nie potrafił zignorować, a chociaż już drugą noc z kolei musiał rzucić Silencio, by spokojnie zasnąć, jej szloch jeszcze na długo po tym dźwięczał mu w uszach. Zupełnie jakby zmuszał go do podjęcia przedsięwzięć, których w środku nocy Draco ani myślał podejmować. Nie z Granger.
      Szczerze wątpił, by na jej depresyjny nastrój miał także wpływ jego ojciec, którego ucieczką z Azkabanu dziewczyna zajęła się jeszcze tego samego wieczoru, którego wyszli z nieszczęsnej gospody, dokładnie omawiając możliwości i snując obszerne wywody na temat rzekomych wspólników i powodów, które zmusiły go do tak szaleńczej eskapady. I chociaż mówiła wiele i całkiem do rzeczy, Draco wątpił, że podzieliła się z nim wszystkimi wątpliwościami, które bez przeszkód zagościły w jej kudłatej głowie.
        To z kolei kazało mu sądzić, iż Granger w tajemnicy przed nim, znalazła sobie innego kompana do dysputy. Jeśli więc jeszcze nie zdążyła napisać do kogoś z Zakonu, dzieląc się najnowszymi plotkami, to istniało niebezpieczeństwo, że zrobi to w ciągu kilku dni. Dlatego więc w ogóle by się nie zdziwił, gdyby dziewczyna zaczęła epatować jakąś większą niechęcią, niż zazwyczaj, w stosunku co do jego skromnej osoby; naiwnie sądząc, iż w jakikolwiek sposób brał udział w odbiciu ojca. Z tego też względu Draco wolałby po raz drugi stanąć oko w oko z rozsierdzonym hipogryfem, niż przyznać się jej, że wprawdzie czynnego udziału w ucieczce ojca nie miał, ale na krótko przed tym został o fakcie łaskawie poinformowany; choć tym razem obyło się bez udziału jego szaleńczej ciotki, na rzecz jakiegoś podrzędnego sługusa Czarnego Pana, którego nazwisko wyleciało mu z głowy jeszcze w tej samej minucie, w której tamten się przedstawił.
            Dlatego też ogromnie się zdziwił, gdy zamiast jawnej niechęci i podejrzliwości z jej strony, jedyną zmianą jaka zaszła w zachowaniu dziewczyny była ta stale  pogłębiająca się depresja,  która jeśli miał być szczery, ciążyła mu coraz bardziej.
      Wobec tak niesprzyjających okoliczności, zrezygnował z próby wyciągnięcia z niej czegokolwiek, a gdy tylko zajmowała swoje stałe miejsce przed namiotem, on mościł się na kanapie, skąd mógł ją bez przeszkód obserwować. To z kolei, jak się po pewnym czasie okazało, stanowiło pokusę nie do odrzucenia, o czym uświadomił sobie z jakąś chorą satysfakcją, ale i niekrytym przerażeniem. Okazało się bowiem, że Gryfonka, nie mając bladego pojęcia o tym, iż stała się obiektem jego potajemnych obserwacji, zachowywała się zupełnie naturalnie, co jeśli miał być szczery, okropnie go zaskoczyło. Pozwalało mu bowiem sądzić, że albo Granger była najbardziej szczerą i prostolinijną osobą, jaką spotkał, albo po prostu nie miała zbyt wiele do ukrycia. A skoro w swoim życiu nie spotkał jeszcze żadnej takiej osoby, zarówno jedna jak i druga hipoteza skłaniała go do odkrywczego wniosku: najwyraźniej Granger była po prostu dziwaczką.
    – Zaklęcia... sobie ćwiczę – przywitała go załamanym głosem, gdy po raz kolejny zastał ją siedzącą przed namiotem z różdżką w ręku i kubkiem herbaty, stojącym nieco dalej.
      – Właśnie widzę – rzucił z kpiną.
       Stanął naprzeciwko niej i nieodgadnionym wzrokiem zlustrował trzy niebieskie płomyki, które na przemian pojawiały się i znikały, mamiąc zgubną poświatą i przywołując niezliczone wspomnienia z przeszłości. Pokiwał głową ze zrozumieniem, starając się zignorować fakt, że wykorzystując jego nieuwagę, szybko otarła sobie rękawem oczy, by pozbyć się śladu łez. Zmarszczył gniewnie brwi, zastanawiając się nad czymś intensywnie, bo chociaż nie znał powodu jej rosnącej depresji, nie zamierzał pozwolić, by dalej w niej tkwiła. Podjęcie decyzji zajęło mu ułamek sekundy.
     Spojrzała na niego szeroko-otwartymi oczami, gdy szybko i sprawie pochylił się i chwycił ją za ramiona, zmuszając, by wstała.
    –Idziemy – zakomenderował, gdy zmarszczyła brwi z niezrozumieniem.
    Wbrew jego wcześniejszym obawom, nie zaczęła się wyrywać, co kazało mu sądzić, iż albo wykalkulowała, że nie ma z nim żadnych szans, albo miała w głębokim poważaniu wszystko, co robił. Draco szczerze pragnął, by chodziło o to pierwsze.
     Wyciągnąwszy Granger poza zaklęcia ochronne, poprowadził ją, ku pierwszym zabudowaniom. Wprawdzie nie miał żadnego planu, co też mógł, lub chciałby z nią teraz zrobić, jednak wyciągniecie jej z tej małej, ciasnej klatki, którą na własne życzenie sobie stworzyła, stało się dla niego priorytetem. Nie reagowała, pozwalając mu prowadzić ją wokół mniejszych i większych zabudowań, zupełnie jakby wierzyła, że miał w tym jakiś cel. Niezniechęcony jej milczeniem, pogrążył się we własnych myślach do czasu, aż w końcu usłyszał jej łamliwy głos.
    –  Dokąd idziemy? – zapytała.
Zerknął na nią pospiesznie, po czym jeszcze mocniej zacisnął palce na jej przedramieniu.
    –  Nie wiem – przyznał, stawiając wszystko na jedną kartę. – Ale mam dosyć twojego zawodzenia po nocy. Musiałaś w końcu wyjść do ludzi.
    Przystanęła w miejscu, a na jej twarzy z łatwością doszukał się wyrazu niedowierzania połączonego ze zdezorientowaniem. Westchnęła żałośnie, sprawiając wrażenie jeszcze bardziej kruchej i zagubionej, niż w rzeczywistości, a opuchnięte od płaczu oczy wydawały się jeszcze większe niż dotychczas.
    – To nie jest twoja sprawa – mruknęła w końcu, bawiąc się rękawem starej, znoszonej bluzy, z którą nie rozstawała się, pomimo jego usilnych protestów.
    Prychnął pogardliwie, czując, jak nagromadzony od dwóch dni gniew, zaczyna szukać swojego ujścia. Zacisnąwszy dłonie w pięści, podszedł do niej bliżej, po czym pochylił się nieznacznie.
    –  Wiem. I uwierz mi, Granger, naprawdę mam to gdzieś.
    – Mam tego świadomość – odpowiedziała z cichym, pełnym rezygnacji westchnieniem. Odgarnęła z twarzy zbłąkany kosmyk włosów, po czym zmarszczyła gniewnie brwi. – Jawnie okazujesz to już od kilku lat.
            – Niejawnie też, tyle że o tym nie wiesz.
    Gwałtownie zmarszczyła brwi, spoglądając na niego jeszcze ostrzejszym spojrzeniem, na co zaśmiał się szczerze. Zamilkł jednak, gdy dostrzegł, jak jej nikły uśmiech gaśnie zaraz po tym, jak się pojawił, a na jego miejsce pojawia się grymas skrępowania.
    –  Więc po co to wszystko?
    Powolnym, apatycznym ruchem przeczesał swoje włosy, zdobywając kilka drogocennych sekund, by to wszystko przemyśleć. Wbrew temu co sądził, nie potrafił rozmawiać o tym, co czuł. Nie teraz, nie z nią. Wzruszył więc od niechcenia ramionami, jakby jego odpowiedź tak naprawdę nic nie znaczyła.
            – Nie wiem. Chyba po prostu moje oczy nie przywykły do oglądania czegoś tak żałosnego.
    Dla lepszego efektu wskazał na jej zaczerwieniony nos i opuchnięte oczy, z czego Hermiona najwyraźniej nie była zadowolona.
    – Więc nie powinieneś patrzeć w lustro – warknęła.
    – Żartujesz? Wystarczyło, że po moich narodzinach matka pokazała mi moje odbicie w lustrze, a z wrażenia zaniemówiłem na co najmniej półtorej roku.
      Parsknęła cicho ze śmiechem, co pozwoliło mu sadzić, że są na dobrej drodze do przywrócenia jej do normalności. Gdyby jeszcze kilka tygodni temu ktoś powiedział mu, że będzie przejmował się samopoczuciem Granger, w odpowiedzi zabiłby go śmiechem.
    Kolejne uniesienie kącików ust nie zwiastowało jednak następnego, tak długo wyczekiwanego przez niego uśmiechu. Było raczej powolną, nieco wymuszoną oznaką jej rezygnacji, zupełnie jakby spodziewała się innej odpowiedzi. Pokiwała głową naturalnym, nieco nieświadomym geście, po czym nie czekając na niego, ruszyła do przodu, całkowicie przekonana, że Draco podąży za nią.
            – Znalazłaś wśród zwojów coś ciekawego? – zapytał pospiesznie, starając się naprowadzić rozmowę na inne tory i odciągnąć Hermionę od faktu, że jakimś cudem przyszło im razem spacerować. Choć może nie był to zwykły spacer, ale jak Draco z całą stanowczością sobie powtarzał, heroiczna i całkowicie uzasadniona próba eskortowania dziewczyny po obcym terenie, w którym owa eskorta była nie tyle mile widziana, co wręcz konieczna.
            – Nie – odpowiedziała, nieco bardziej ożywiona, niż jeszcze przed chwilą, co pozwoliło mu sądzić, że zmiana tematu nie tylko jemu była na rękę. – Chociaż raz natknęłam się na formułę jakiegoś zaklęcia, o którym nie wspomnieli nawet w Najsilniejszych klątwach. Trafiłam tylko na wzmiankę o tym, że jest zakazane już od stuleci, bo przy jego wypowiedzeniu, życie zazwyczaj traciło trzy, lub cztery osoby.
    Draco zamarł na chwilę, choć starał się nie wzbudzać jej podejrzeń. Zaklęcie, o którym wspomniała niechybnie sprowadzało się do Bellatriks i gdyby tylko mógł, stanowczo odradziłby Hermionie dalsze zagłębianie się w tę lekturę. Tyle że wtedy wyszłyby na jaw jego kontakty z rodziną, o których Gryfonka nie musiała wiedzieć.
            – Kontaktowałaś się w tej sprawie z Dumbledore’ m? – zapytał, skarciwszy się w duchu za to, że jego głos nie brzmiał tak stanowczo, jakby tego chciał.
    Przez chwilę obserwował, jak jej ciało spina się mimowolnie na wspomnienie dyrektora, zupełnie jakby nadal czuła do niego jakąś urazę. Być może nie powinien doszukiwać się w jej przygnębieniu niczego innego poza rozgoryczeniem, ale znał ją już wystarczająco długo by stwierdzić, że Hermiona Granger nie chowa tak długo urazy.
            – Nie i nie zamierzam tego robić – odpowiedziała nieco zbyt ostro. – Dumbledore jest zajęty Hogwartem, zresztą bez dowodów nie mogę mu niczego powiedzieć.
            – Więc nie kontaktujesz się z Potterem i...? – zapytał, nie kryjąc zdziwienia.    
      Patrzył na nią zdezorientowany, nie dowierzając w to, co powiedziała. Jeszcze do niedawna był przekonany, że dziewczyna znalazła jakiś sposób na podtrzymanie kontaktów ze swoją złotą świtą, oprócz sowiej poczty, która oczywiście nie była zbyt bezpiecznym środkiem komunikacji. Dopiero po jej słowach, doszedł do wniosku, że faktycznie nie widział, by kiedykolwiek wysyłała jakiegokolwiek patronusa z wiadomością do nich. Stało się też dla niego jasne, dlaczego na pojawienie się Dumbledore’a w ich kominku zareagowała tak wielkim entuzjazmem. Wychodziło więc na to, że przez ten cały czas to on był jej jedynym kompanem do rozmów, z którym mogła poddać dyspucie swoje teorie. Miała jeszcze Krzywołapa, choć wątpił, by powierzała mu jakieś znaczące tajemnice.
    To było interesujące.
            – Nie – odpowiedziała, co tylko utwierdziło Dracona w jego domysłach. – Dlaczego tak cię to ciekawi?
            – Wystawili cię, ale to jeszcze nie powód, by ryczeć. Weź się w garść, Granger, niektórzy chcą w spokoju przesypiać noce.
    Uśmiechnęła się blado, zdając sobie sprawę, że to była próba pocieszenia. Może nieco nieudana, nieporadna, ale jedyna, jakiej mogła się po nim spodziewać. Rozczulił ją ten gest. Nie sądziła bowiem, że ślizgona będzie stać na coś takiego.
    On najwyraźniej był podobnego zdania, bo zmarszczył brwi, jakby dopiero teraz dotarło do niego co tak właściwie powiedział i jak mogła zinterpretować jego słowa.
    Westchnęła cicho, niemal z rezygnacją, po czym objęła się mocno ramionami.
            – Po prostu za nimi tęsknię – przyznała.
    Draco nie mógł się powstrzymać od wywrócenia oczami. Pokręcił przy tym lekko głową, nie mając pojęcia jak zinterpretować słowa Gyfonki. Prawdę powiedziawszy, wyciągając ją do wioski, nie przypuszczał, że dojdzie do takiej rozmowy. Nie zamierzał dalej wysłuchiwać jej głęboko skrywanych żali ani jej pocieszać, nie przypuszczał także, że dziewczyna z taką łatwością się przed nim otworzy. Chyba faktycznie musiała czuć się samotna... Zastanawiające, że jej tęsknota dała o sobie znać dopiero teraz.
            – Chyba nie myślisz, że będę tego wysłuchiwać?
            – Gdzieżbym śmiała.
    Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami, każde zdeterminowane i wytrwałe w swoich racjach. Między nimi nie było jednak zawiści i złości; raczej zrozumienie i spokój, o których kiedyś mogliby tylko pomarzyć.
       A potem, gdy Draco myślał, że jakimś cudem, choć nie do końca świadomie, zdołał wyrwać Granger z tego kilkudniowego otępienia, oderwała oczy od jego twarzy i spojrzała gdzieś dalej, na pobliski budynek, stojący za plecami blondyna. Jej spojrzenie na powrót stało się martwe, apatyczne; a ona sama zmarszczyła brwi, przygnębiona tym, co zobaczyła. Przymknęła na chwilę oczy, nie chcąc, by Draco zobaczył jej łzy.
      – Ja... Chyba już wrócę  – powiedziała nieśmiało. Jej głos był niewiele cichszy od szeptu, wątpiła więc czy Draco zdołał ją usłyszeć.  Nie czekając na niego, odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę ich namiotu.
      Mimowolnie odprowadził ją wzrokiem, nawet nie wiedząc co dokładnie czuł w tej chwili. Nie mógł pojąć jej zachowania, a wyrwanie się z namiotu, mimo chwilowego sukcesu, okazało się kompletną klapą. Zacisnął zęby, za bardzo wściekły, by jakkolwiek inaczej zareagować. Nie widząc żadnego innego rozwiązania, postanowił już więcej nie przejmować się jej zachowaniem, rzucając tyle Silencio ile będzie trzeba, by jej kolejne szlochy nie docierały do niego przez cienkie ściany.
      W jakiś sposób rozczarowany, odwrócił się w drugą stronę, nie chcąc wracać do namiotu. Miał dość towarzystwa Granger, a jedna, góra dwie szklaneczki Ognistej w mijanym po drodze barze wydawały mu się zdecydowanie lepszą alternatywą.
      Przeszedł zaledwie kilka kroków, gdy jego wzrok przykuła wystawna gablota niewielkiego sklepu, na który tuż przed swoim odejściem spojrzała Granger. Zmrużył oczy na widok tych wszystkich kiczowatych kolorów i różowych, puchatych zabawek, poupychanych za szybą. Nieco zapomniane, ignorowane przez klientów, zaczęły pokrywać się kurzem.
       Ignorując młodą, niską dziewczynę, która zobaczywszy go za witryną sklepu, posłała mu ciepły, nieco wymowny uśmiech, skupił wzrok na ozdobach, które uświadomiły mu coś oczywistego: przygnębienie Granger nie brało się ze zwykłej tęsknoty. Nie chodziło również o samotność, z którą z mniejszym, lub większym powodzeniem, radziła sobie przez ostatnie tygodnie. Najwyraźniej chodziło o ten konkretny dzień, w którym czuła się samotnie jak nigdy dotąd. Pokręcił głową z niedowierzaniem, gdy zdał sobie sprawę z powodu jej przygnębienia, który w jego mniemaniu był po prostu śmieszny: Granger miała urodziny.

***


     Poczuł jego obecność na długo przed tym, jak nieśmiertelna woń papierosowego dymu podrażniła nozdrza. Nie poruszył się jednak, dalej opierając się o drewnianą belkę podtrzymującą strop starego, zniszczonego domu. Długimi palcami toczył po powierzchni różdżki, skupiając całą swoją uwagę na jej niewidocznych żłobieniach.  Nie  musiał nawet sprawdzać, czy w tym ponurym zaułku są sami. Czekał wystarczająco długo, by mieć pewność, że ta rozmowa pozostanie jedynie między nimi. Nigdy nie był skłonny do tak wielkiego ryzyka, jednak to był jedyny sposób, by się upewnić. A on musiał wiedzieć...
     Wysilił się na cyniczny uśmiech, słysząc za sobą cichy szelest, zupełnie jakby ktoś ściągał w pośpiechu rękawiczkę, a jej powierzchnia otarła się o pazuchę.
      – Uwierzyła?  – usłyszał znajomy, ochrypły głos.
     Powoli skinął głową, nie zdobywając się na żaden donioślejszy gest. Starając się przybrać obojętny wyraz twarzy, zmrużył oczy, by w otaczającej ich ciemności dostrzec coś więcej.
     Błogi śmiech jego towarzysza przedarł się przez ciszę, sprawiając, że serce arystokraty zaczęło bić szybciej.
      – Po co była ta cała szopka?  – zapytał, siląc się, by głos mu nie zadrżał.
     Nieznajomy zbliżył się nieznacznie,  nieświadomy niewielkiego grymasu, jaki pojawił się na twarzy arystokraty.
      – Dla zabawy, Draco  – usłyszał.  – Przyznam, że gdyby nie była szlamą, z chęcią poznałbym ją bliżej...
    Zacisnął zęby, czując ogarniającą go złość. Uparcie milczał, nie zwracając uwagi na niezadowolenie towarzysza. Z wolna przeczesał palcami włosy, pozwalając, by kilka jasnych kosmyków opadło na jego twarz.
     – Jednak zbyt wiele od tego zależy. Zbyt wiele kroków poczyniono... – kontynuował tamten, nie zwracając uwagi na roztargnienie arystokraty.  – Nie ma już odwrotu...
     – Kiedy mam ją przyprowadzić?  – przerwał, czując nieznany ciężar w piersi. Odwrócił wzrok, kierując go na pogrążoną w mroku ulicę, starając się, by jego towarzysz nie dostrzegł w jego spojrzeniu niewyobrażalnego żalu.
     – Dzisiaj. Masz czas do północy.
    Już więcej się nie odezwał. Powoli, jakby nieświadomie skinął głową, starając się opanować. Cichy trzask teleportacji upewnił go, że ponownie został sam. Nie czując na sobie oceniającego spojrzenia, pochylił głowę, pozwalając, by zawładnęła nim nieznana mieszanka emocji, nad którą już od dawna nie potrafił zapanować.
     Prychnął z irytacją, gdy uświadomił sobie, że to z pewnością nie będą urodziny, na które czekała Granger. Starając się nie myśleć o czasie, jaki  pozostał im do północy, ruszył w stronę namiotu, by spędzić z nią ostatni wieczór. Odetchnął głęboko, starając się wyglądać na opanowanego.
    Nieznajomy miał rację. Nie było już odwrotu.

***

    Pojawienie się w namiocie Malfoya skwitowała ledwie zauważalnym skrzywieniem, które najwyraźniej nie uszło jego uwadze, bo zmarszczył gniewnie brwi, ale na szczęście nic nie powiedział. Zamiast zamknąć się w swojej sypialni, jak miał w zwyczaju, gdy nie dopisywał mu humor, usadowił się na kanapie, a jego półleżąca pozycja pozwoliła jej sądzić, że najwyraźniej zamierza na niej zostać przez resztę dnia. Ponownie przeniosła wzrok na trzymaną w rękach książkę, a chociaż palące spojrzenie, które bezustannie czuła na swoim karku, nie pozwoliło jej bez przeszkód oddać się lekturze, uparcie wpatrywała się w pożółkłą stronicę, jakby chciała w niej znaleźć ukojenie, którego pozbawiła się na własne życzenie.
    Nie powinna bowiem rozmyślać o swoich urodzinach w ten konkretny sposób. Jednakże jakkolwiek by się nie starała, wspomnienie o tym, że będzie je musiała spędzić z dala od przyjaciół, w zupełnie obcym miejscu i w dodatku w tak nieprzyjaznym otoczeniu, sprawiło, że czuła na sercu przejmujący ciężar, którego za żadne złoto Gringotta nie mogła się pozbyć. Jeśli rozpatrywałaby to w całkowicie obiektywnych kategoriach, musiała przyznać, że jej zachowanie nosiło znamiona egoizmu. Prawda jednak była zupełnie inna: nie chodziło jej bowiem o prezenty, których w tym konkretnym dniu miało zabraknąć, ani też o przyjęcie, jakie z okazji jej święta organizowali Harry, Ron i Ginny. Mogłaby się obyć bez żadnej z tych rzeczy, byle tylko mieć ich teraz przy sobie.
    Odkąd pamiętała, każde urodziny spędzała w gronie najbliższych, jeśli nie rodziców, to przyjaciół, a wyglądało na to, że te obecne przyjdzie jej przeżyć samotnie. Zacisnęła mocniej palce na książce, mrugając szybko, gdy poczuła zdradzieckie pieczenie pod powiekami.
    Jeszcze nigdy nie czuła się gorzej niż teraz, a choć starała się wierzyć, że przyjaciele ograniczyli kontakt z nią jedynie ze względów bezpieczeństwa, trudno było zignorować fakt, że mogli przecież wysłać wiadomość przez patronusa. Było przecież tyle sposobów, dzięki którym mogliby się z nią skontaktować, że nie wykorzystanie żadnego z nich dawało jej do myślenia. Wystarczyło bowiem kilka minut rozmowy z nimi, by mogła poczuć się jak dawniej.
    Wyglądało jednak na to, że tegoroczne urodziny nie przyjdzie jej spędzić w towarzystwie rodziców, którzy nawet nie pamiętali o tym, że mają córkę, ani nawet swoich przyjaciół, z którymi nie miała kontaktu odkąd opuściła mury Grimmauld Place; ale z Malfoyem - jedyną osobą, znajdującą się w jej pobliżu, która w dodatku od kilku dobrych minut nie spuszczała z niej wzroku.
    Zerknęła przelotnie na obiekt swoich rozmyślań, zauważając wyraźnie  widoczną żyłkę na skroni, której pulsowanie zdradzało jego obecny nastrój. Westchnęła żałośnie, nawet nie chcąc znać powodu jego złości, po czym ponownie przeniosła wzrok na książkę. Nie chciała spędzać tego wieczora w obecności Malfoya, który gdy tylko pojawiła się blisko niego, marszczył gniewnie brwi, jakby był szczerze niezadowolony z jej obecności. Podniosła się z fotela i, pod jego czujnym okiem, przeszła przez cały salon, zmierzając ku wyjściu z namiotu. Z chwilą, w której odsłoniła jego płótno, poczuła zimne krople osadzające się na twarzy i spływające wzdłuż zagłębień po skórze. Otoczyła się ramionami, chcąc zachować dla siebie choć odrobinę więcej ciepła, naiwnie wierząc, że deszcz nie przedrze się przez tę lichą zaporę. Wydawać by się mogło, że nawet niebo płacze razem z nią, przejmując choć odrobinę jej bólu i pozbywając się go wraz ze spadającymi kroplami. Wolno i bez większego zaangażowania zrobiła kilka kroków naprzód, nie przejmując się chłodem i mokrymi ubraniami, które z każdą minutą stawały się coraz cięższe. Zamknęła oczy, jednocześnie unosząc głowę w stronę zachmurzonego nieba. Usłyszawszy gdzieś w pobliżu jakiś nieznaczny szelest, momentalnie odwróciła się w tamtym kierunku. Niemal otworzyła oczy ze zdumienia, gdy dostrzegła dość nietypowy widok. A przynajmniej takim wydawała jej się obecność arystokraty, który stał zalewie kilka kroków od niej; przemoczony i najwyraźniej wściekły.
    – Malfoy? – zapytała zdezorientowana, gdy nie odzywał się przez dłuższy czas. – Co ty tu robisz?
    Zarumieniła się nieznacznie, zdając sobie sprawę z tego, jak żałośnie musiała wyglądać, z zaczerwienionymi oczami i mokrymi włosami, których pasma zwisały smętnie, okalając jej twarz i przyklejając się do skóry. Odgarnąwszy je niecierpliwym ruchem, podeszła do niego, ciesząc się, że rumieniec na jej twarzy mógł zinterpretować jako oznakę zimna, niż zawstydzenia.
    – Czyż nie to samo, co ty? – warknął.
Wyglądał dużo lepiej niż ona, zapewne dlatego, że przebywał na deszczu znacznie krócej, a zdradzieckie krople nie zdążyły jeszcze zmoczyć doszczętnie jego ubrań i włosów. Miał zaciśniętą szczękę, a Hermiona mimowolnie skrzywiła się nieznacznie, dostrzegając z jaką złością, z jaką furią na nią spogląda.
    – Nie rozumiem...
Zaśmiał się bez krzty wesołości, po czym odszedł kilka kroków dalej, jakby każdy kolejny cal miał znaczenie.
    – To prawda, Granger. Niczego nie rozumiesz.
Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, za nic mając padający deszcz. Nie wiedziała co mu powiedzieć.
    – Więc mi wytłumacz... – wydukała w końcu cicho i bez żadnego sensu, po czym opuściła wzrok na swoje buty, grzebiąc nimi od niechcenia w powstającym błocie.
     Nie zauważyła, kiedy Draco podszedł bliżej, ani bardziej tego, kiedy wyciągnął różdżkę. Przełknęła głośno ślinę, gdy w jego oczach dostrzegła własne przerażenie. Głos uwiązł jej w gardle, bo jeszcze nigdy nie widziała go tak rozsierdzonego.
    Nie podejrzewała, że być może jest to ostatni dzień, jaki przyszło spędzić im razem. Nigdy by nie odgadła, że właśnie w tej chwili ważą się jej losy. A on nie zamierzał jej tego powiedzieć. Zwalczył przemożoną chęć powrotu do namiotu. Powinien wyminąć ją z obojętną miną; posłać w jej kierunku kilka złośliwych komentarzy, a przez resztę czasu patrzeć, jak się tym zadręcza. Nie mógł jednak zdobyć się na uczynienie tego, co kiedyś było zwykłym, prostym gestem.
    – Malfoy...?
 Oddychał głośno i jakby z trudem, a jego oczy ciskały gromy. Złapał ją mocno za przedramię, cały czas patrząc jej w oczy, zupełnie jakby podejmował jakąś decyzję.
    A potem, gdy już myślała, że wszystko stracone, poczuła mocne szarpnięcie w okolicach pępka, i ledwie słyszalny trzask, towarzyszący teleportacji.
    Później była już tylko ciemność.


***


    Jeszcze zanim otworzyła oczy, wiedziała, że znaleźli się w jakimś ciepłym miejscu. Czuła promienie słońca na skórze i lekki, przyjemny wietrzyk, przywodzący na myśl dawne, leniwe wieczory w towarzystwie Harry'ego i Rona, gdy odpoczywali w cieniu wielkiego dębu. Delikatny szum drzew łagodnie koił zmysły, sprawiając, że mimo wszystko uśmiechnęła się delikatnie, zapominając na chwilę o całej reszcie.
    Zamrugała gwałtownie, przyzwyczajając wzrok do światła, po czym przeniosła go na stojącego koło niej Dracona. Już nie sprawiał wrażenia wściekłego; przeciwnie - wyglądał dziwnie nieswojo. Wyraźnie unikał jej wzroku, skupiając uwagę na odgarnianiu z czoła nadal mokrych kosmyków.
    Dopiero patrząc na ledwo widoczne ślady deszczu skupione na jego skórze i lekko przemoczone ubranie, uzmysłowiła sobie jak sama musiała wyglądać. Wzdrygnęła się, czując ciężkie, szorstkie ubranie, które lepiło się do jej ciała, uniemożliwiając normalne poruszanie. Zerknęła na niewielką morką plamę, w miejscu, gdzie z jej ubrań nadal kapała woda i westchnęła z rezygnacją.
     – Gdzie jesteśmy? – zapytała, przenosząc wzrok na arystokratę.
    Wylądowali na dachu jakiegoś niedużego budynku, jednego z wielu, który nie oparł się upływowi czasu i niekorzystnej aurze. Wszystkie tworzyły stabilną siatkę zabudowań, otoczonych plątaniną ulic i mniejszych i większych skwerów. Miasteczko nie przywodziłoby Hermionie na myśl niczego niezwykłego, gdyby nie fakt, że tonęło wśród niewielkich, przepięknych drzew, których korony tworzyły niespotykane fioletowe połacie, jakie, będąc na dachu budynku, mogła podziwiać bez przeszkód. Zaparło jej dech w piersiach. Nie będąc w stanie wyrazić słowem tego, jak się czuła, po prostu stała i patrzyła, uparcie wierząc, że Draco zabrał ją do najpiękniejszego miejsca na ziemi.
    Lekki powiew wiatru poruszył koronami drzew, sprawiając, że niektóre z fioletowych kwiatów oderwało się od gałęzi i spadło na wijącą się pod nimi alejkę. Stworzony przez naturę dywan, upstrzony gdzieniegdzie całymi kwiatami, a w innych miejscach jedynie pojedynczymi płatkami, sprawił, że z jej piersi wyrwało się ciche, żałosne westchnienie.
            – W Grafton... W Nowej Południowej Walii. – odpowiedział Draco, patrząc na jej zachwyt z ukosa. – Mój skrzat znalazł dla mnie to miejsce już jakiś czas temu. Nie wiedziałem kiedy ci o tym powiedzieć... Czy w ogóle ci o tym mówić...
    Zaśmiał się nieco nerwowo, przytłoczony jej przenikliwym wzrokiem, którym świdrowała go, za nic mając własne zawstydzenie. Przeczesał palcami kosmyki jasnych włosów, które już niemal całkowicie wyschły, po czym kontynuował:
     – Bo widzisz, Granger, wkurzasz mnie jak mało kto; tak, że czasami brak mi już cierpliwości...  Ale dzisiaj stwierdziłem, że chyba nie mógłbym trzymać tego dłużej w tajemnicy.
    Nie rozumiała znaczenia jego słów, nawet nie starała się tego pojąć. Nie wiedziała bowiem, że tego dnia miał ostatnią okazję, by jej to pokazać. Stała więc dalej w jednym miejscu, uparcie wpatrując się w arystokratę, który z kolei unikał jej spojrzenia. Nie wiedziała co ma o tym wszystkim myśleć. Draco Malfoy nie ukazywał swojej ludzkiej twarzy bez powodu. Nie stał w deszczu, nie zabierał w odległe miejsca i nie wyglądał nieswojo.
            – Po co mnie tutaj zabrałeś?  –  zapytała więc, mając nadzieję na rozwiązanie choć jednej zagadki.
    Draco zaśmiał się po raz kolejny, podchodząc do krawędzi budynku. Oparłszy się o niewielki murek, zaplótł ręce na torsie, po czym przeniósł na nią wzrok.
     –  Nie wierzysz w bezinteresowność?
    Pokręciła głową, słysząc jego kolejny śmiech, który bardziej przypominał jej na myśl ten szczery, niż ironiczny.
     –  Od ciebie? Oczywiście, że nie.
    Pokiwał głową, jakby zgadzając się z jej słowami. Wyglądał już dużo pewniej, niż jeszcze chwilę temu. Najwyraźniej powoli odzyskiwał kontrolę nad swoim zachowaniem, a przeniesienie jej w to miejsce, rozpatrywał w kategoriach chwilowych niepoczytalności, niż czegoś bardziej przyziemnego.
     – Tym razem powinnaś...  –  przyznał.
    Podniósł się z murku, ponownie stając koło niej i przenosząc wzrok na ulicę. Sprawiał wrażenie nieobecnego, tak bardzo pochłoniętego własnymi myślami, iż dopiero jej ciche, nieco zaczepne pytanie przywróciło go do pełnej świadomości.
     – Powiesz mi w końcu, po co się tu znaleźliśmy?
     –  Nie  – odparł szczerze i zgodnie z prawdą, czym poirytował ją jeszcze bardziej. Zacisnęła dłonie w pięści, gotowa zrugać go za tak infantylne zachowanie. Nie mógł wiedzieć o jej urodzinach; nie sądziła, by przykładał wagę do takich rzeczy, zatem zabranie ją do Grafton musiało stanowić próbę wyciągnięcia jej z tego podłego nastroju, w którym tkwiła od niedawna. Uśmiechnęła się niewinnie, gdy zdała sobie sprawę, że tak wyglądała dla niego pomoc. Może i nie wiedział, jak szczególny to był dla niej dzień, a mimo to zrobił więcej niż jej przyjaciele. Momentalnie poczuła w sercu ciepło.
    Odchrząknęła, gdy zdała sobie sprawę, że chłopak się jej przygląda, po czym przybierając na twarz maskę opanowania, powiedziała:
     – Jeśli to jakiś żart, to pożałujesz tego, Malfoy.
    Nie odpowiedział, zupełnie jakby w ogóle nie przejął się jej groźbami. Wnioskując po jego nonszalanckiej postawie, naprawdę tak było.
    Westchnęła z rezygnacją, po czym otworzyła usta, chcąc zadać kolejne pytanie. Draco podniósł rękę, zanim zdążyła się odezwać, po czym powiedział:
            – Nic nie mów. Patrz.
    Coś w jego głosie sprawiło, że powstrzymała ciekawość i posłusznie, nieco zawstydzona jego bliskością, odwróciła się we wskazanym kierunku, skupiając wzrok na znajdującej się w oddali uliczce.
    Przez kilkanaście minut nie działo się nic nadzwyczajnego. Tonąca w słońcu okolica zdawała się żyć własnym życiem, obojętna na upał, radosna i spokojna. Od czasu do czasu do ich uszu dobiegał szery śmiech bawiących się nieopodal dzieci, czy urywek opowiedzianej przez staruszkę anegdotki. To wszystko zdawało jej się tak naturalne, a z drugiej strony okropnie obce, iż nie była w stanie dostatecznie skupić się na istotnych faktach. Co jakiś czas zerkała na stojącego obok chłopaka, w nadziei, że wyjaśni jej cel tej bezustannej obserwacji; on jednak milczał, za nic mając jej zmęczenie, niecierpliwość i ponaglające spojrzenia.
    A potem, gdy wydawało się, że nie stanie się nic nadzwyczajnego, z najbliższego budynku, oddalonego od nich jedynie szerokością uliczki, nieco bardziej zadbanego niż ten, na którym przyszło im stać; wyszło dwoje ludzi. Nie wyróżniali się niczym szczególnym, byli może odrobinę mniej opaleni niż rodowici mieszkańcy Grafton, a ich zachowanie przywodziło bardziej na myśl przypadkowych turystów, niż zatrudnionych tu ludzi. Było w nich coś znajomego... Coś, co sprawiło, że Hermiona otworzyła ze zdziwienia oczy, a z jej gardła wyrwał się niemy krzyk. Podbiegła bliżej, niemal całkiem wychylając się zza murku, byle tylko nie stracić ich z oczu. Kobieta miała zdecydowanie dłuższe włosy, niż Hermiona pamiętała; teraz sięgały za ramiona; grube, mocne pasma, poskręcane w identyczny sposób, jak jej własne... Mężczyzna nieznacznie schudł; jego twarz nie wyglądała dokładnie tak, jak przedtem - teraz pokrywał ją nieznaczny zarost. Oboje nieco się postarzali, choć być może był to skutek nieustannie palącego słońca, na które ich skóra nie była przystosowana; jednak wszystko inne było takie, jak wtedy, gdy widziała ich po raz ostatni.
    Gwałtownie odwróciła się, by spojrzeć na stojącego obok Dracona. Wyglądał na opanowanego, choć na jego twarzy nie trudno było dostrzec uśmiechu samozadowolenia.
     – Malfoy... To są...
     – Twoi rodzice  – dokończył za nią.
     – Ale... jak?  –  zapytała cicho, już nie walcząc z napływającymi do oczu łzami, ale poddając się im z zadziwiającą obojętnością.
    Arystokrata wzruszył od niechcenia ramionami, jakby to, co zrobił naprawdę nią miało żadnego, większego znaczenia.
     – Mój skrzat od dawna ich szukał.
    Nie powiedziała nic więcej, choć tyle pytań cisnęło jej się na usta, z nieco większym spokojem przenosząc wzrok na swoich rodziców. Śledziła ich czujnym wzrokiem, gdy przemierzali całą uliczkę, spokojni i widocznie szczęśliwi, co, jeśli miała być szczera, powstrzymało ją od pobiegnięcia w ich kierunku i rzucenia im się ramiona. Nie spuściła z nich wzroku dopóki nie zniknęli za rogiem, a ich śmiech ciągle dźwięczał jej w uszach, przywodząc na myśl dzieciństwo, gdy tak często miała okazję go słuchać.
    – Nie powinnaś im się teraz pokazywać – powiedział Draco, jakby odczytując jej myśli. – To zbyt ryzykowne.
    – Wiem.
Przymknęła oczy, wzdychając lekko, by się opanować, jednocześnie przyrzekając sobie, że gdy to wszystko się skończy, gdy w końcu będzie bezpiecznie, wróci po rodziców i zrobi wszystko, by zwrócić im pamięć. Nigdy nie przypuszczała, że to Malfoy będzie osobą, która da jej ku temu szansę.
    Gdy uniosła powieki, obraz nadal był lekko rozmazany przez nagromadzone łzy. Pociągnęła nosem, po czym wytarła oczy rękawem bluzy; mając bolesną świadomość, że mimo tych zabiegów, nadal wygląda nad wyraz żałośnie.
     – Jak długo o nich wiedziałeś?  –  zapytała  Ślizgona, który bez skrępowania śledził ją wzrokiem.
     – Jakiś czas  – odpowiedział wymijająco.
    Obdarzył ją złośliwym uśmiechem, nieco zbyt wymuszonym, by mogła uwierzyć w jego prawdziwość. Wypuściła ze świstem powietrze, starając się, by jej głos nie zadrżał.
     – Kto ci o nich powiedział?  – zapytała, uświadamiając sobie nagle, że arystokrata nie powinien był o nich wiedzieć.
     – Ty sama  – powiedział. Gdy zmarszczyła brwi z niezrozumieniem, uniósł kąciki ust w złośliwym uśmiechu, po czym dodał:  – Tego pamiętnego wieczoru, gdy się upiłaś. Czyżbyś zapomniała?
    Z satysfakcją patrzył jak na mokrych od łez policzkach wykwitają rumieńce zażenowania. Musiała minąć dłuższa chwila, zanim Hermiona na powrót uniosła na niego swoje oczy, w których tym razem poza wdzięcznością dostrzegł także ciekawość i niezrozumienie.
     – Więc dlaczego pokazujesz mi ich właśnie dzisiaj?
    Tym razem to on nie był w stanie wytrzymać jej spojrzenia. Odwrócił wzrok, jakby zawstydzony tym, co zrobił. Wzruszył od niechcenia ramionami, tak jak miał w zwyczaju, traktując ten gest jako wystarczającą odpowiedź. Patrzyła na niego tak długo, że w końcu straciła nadzieję na to, że dowie się prawdy. Z ciężkim westchnieniem przeniosła wzrok w miejsce, gdzie jeszcze kilka minut temu stali jej rodzice, zupełnie jakby spodziewała się, iż za chwile znowu się tam pojawią. Uśmiechnęła się, zdając sobie sprawę, że Draco Malfoy, choć nieświadomie, podarował jej najwspanialszy urodzinowy prezent, o jakim w życiu by nie pomyślała.
    A potem to wszystko przestało być ważne, bo poczuła, jak stanął bliżej niż dotychczas, tak, że mogła bez przeszkód poczuć bijące od niego ciepło. Zdecydowanie  mniej pewnym głosem, niż zazwyczaj, powiedział:
            – Wszystkiego najlepszego, Granger.

***

    Gdyby tylko wiedział, że zabranie Granger w to miejsce będzie kosztować go tyle nerwów, z całą stanowczością odmówiłby swojego udziału, za kompana podsyłając jej swojego skrzata, który notabene był głównym winowajcą całej tej szopki. Wprawdzie o miejscu pobytu jej rodziców dowiedział się na długo przed urodzinami Hermiony, mniej więcej w połowie sierpnia, ale wtedy jeszcze nie myślał, że kiedykolwiek przyjdzie mu ją tutaj zabrać. Nadal nie wiedział jak to się stało, że pokusił się o teleportowanie jej do Grafton, choć dużo łatwiej było udawać, że stało się pod wpływem jej zawodzenia, którego ani myślał dalej słuchać. Tamta decyzja była więc zupełnie nieprzemyślana i spontaniczna i jeśli Draco miał być szczery przed samym sobą, w połowie drogi, zaczął się nawet rozmyślać. Dopiero gdy stopy Granger dotknęły dachu budynku, a ona sama zapanowała nad sobą na tyle, by zacząć cieszyć się niecodziennym widokiem okolicy, mógł z czystym sumieniem zrobić to, co prawdziwy mężczyzna zawsze robił przy płaczącej niewieście - usunąć się z linii ognia i dać jej inny obiekt westchnień. Dlatego też pomysł pokazania jej rodziców, których nie widziała przez ponad rok, wydawał mu się rozwiązaniem nie tyle prostym, co wręcz koniecznym.
    Dalszych konsekwencji swoich czynów przewidzieć jednak nie mógł, bądź co bądź zarówno jego aparycja, jak i umiejętności wróżbiarskie dalekie były od Trelawney; stąd też gdy Granger spojrzała na niego pełnymi wdzięczności oczami, niemal zachłysnął się powietrzem.
    Jej spojrzenie było zupełnie inne, niż to, do którego przywykł. Nie wyrażało niechęci, czy wzgardy; raczej przychylność i zaufanie. I coś jeszcze, coś, czego nie potrafił zinterpretować.
     – Dziękuję  – szepnęła, żałośnie pociągając nosem.
Zaśmiał się nieco zbyt nerwowo, machinalnie stając jeszcze bliżej.
     – Nie przyzwyczajaj się do tego, Granger – zastrzegł stanowczo.  – To jednorazowy prezent.
Pokiwała głową, dodatkowo przybierając na twarz wyraz nieopisanej ulgi.
     – To dobrze. Był strasznie krzywo zapakowany  – zażartowała, czując jak uchodzi z niej całe przygnębienie.
    Zaśmiał się cicho, pokręciwszy z wolna głową. Zapadła między nimi cisza, w czasie której uśmiech nie schodził z twarzy Hermiony. Delikatnie, niepewna jego reakcji, zrobiła krok do przodu, zmniejszając dzielącą ich odległość do minimum. Otworzyła usta, chcąc powiedzieć jak wiele znaczył dla niej ten gest, jak bardzo jest mu wdzięczna i jak dobrze było mieć go dziś u swojego boku; lecz po chwili je zamknęła. Przymknęła na chwilę oczy, przytłoczona jego spojrzeniem i wzajemną bliskością, którą przecież sama sprowokowała. Nerwowym ruchem oblizała swoje wargi, zakładając przy tym za ucho jednego z niesfornych loków, które po wyschnięciu w palącym słońcu, spływały kaskadą po jej plecach, jeszcze bardziej puszyste i skręcone niż zazwyczaj.
    Chyba jeszcze nigdy nie dane jej było zobaczyć go tak z tak bliska. Bez żadnej maski, niepewnego i prawdziwego. Serce zaczęło jej bić jeszcze szybciej, zupełnie jakby chciało wyrwać się z jej piersi i spocząć w dłoniach osoby stojącej najbliżej. Dokładnie tak, jakby od jakiegoś czasu nie marzyło o niczym innym.
    Powoli zaczynał rozumieć dlaczego miał takie wielkie opory przed wykonaniem planu Bellatriks; dlaczego nie potrafił skrzywdzić Granger, podczas gdy na krzywdę innych ludzi patrzył bez mrugnięcia okiem, niejednokrotnie samemu w niej uczestnicząc. Nieświadomie, zupełnie nieplanowanie, zrobił kolejny krok do przodu, sprawiając, że znalazł się jeszcze bliżej niż dotychczas. Musiał się przekonać, że to, co do niej czuje, to jedynie przywiązanie; że dziewczyna, stojąca przed nim i patrząca na niego z tak wielkim oddaniem, nie jest w rzeczywistości nikim ważnym. Serce zabiło mu szybciej, gdy uświadomił sobie, jak blisko znalazła się jej twarz.
        – Malfoy...?
    Sprawiał wrażenie wyraźnie zdeterminowanego. Była to ostatnia rzecz, jaką zdołała dostrzec w jego oczach, zanim zacisnął zęby, najwyraźniej podejmując jakąś decyzję, po czym zaklął cicho, położył rękę na jej policzku, pochylił się i ją pocałował.
    Zamarła, czując jego wargi na swoich i zdając sobie sprawę, że jeszcze nigdy nie dane jej było czuć się tak dobrze, tak właściwie, tak błogo.
    I może właśnie dlatego, że po raz pierwszy w życiu widziała go tak prawdziwego,  bez całego zakłamania, jakie zawsze w sobie nosił, bez śladu szyderstwa i kpiny; tak szczerego i niepewnego jej reakcji; zamiast go odepchnąć, wplotła dłonie w jego włosy i przyciągnęła go do siebie jeszcze bliżej.     Odpowiedział tak żarliwie, że przez moment straciła dech, nie wierząc, że to właśnie on ją całuje, że to właśnie jego ręce błądzą po jej plecach i wsuwają się we włosy; że może czuć go tak blisko, tak bardzo, tak mocno, jak chciała już od dawna.
    – Draco... – wykrztusiła, gdy odsunął się na chwilę, by zaczerpnąć tchu.
    Zamarł, słysząc jej głos. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że był to pierwszy raz, kiedy nazwała go po imieniu. Odsunął się od niej gwałtownie, jakby przerażony tym, do czego doprowadził. Zrobił kilka kroków do tyłu, choć cały czas patrzył jej w oczy. 
   Nie potrafiła przyznać przed sobą co czuła w tej chwili, od niedowierzania, poprzez strach i zaskoczenia, aż po ulgę i... szczęście. Straciła dech, gdy w oczach Malfoya dostrzegła to samo.
    Otworzyła usta, niepewna tego, co chciała powiedzieć, ale nie miała szansy, by przerwać ciążącą między nimi ciszę. Malfoy już nie patrzył na nią tak, jak jeszcze przed pocałunkiem. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że najprawdopodobniej tego żałował.
    Już się nie odezwał. Nawet na nią nie spojrzał. Zacisnął zęby, wściekły na siebie za tę chwilę słabości, po czym nie czekając na nią, teleportował się z głośnym trzaskiem.
    Westchnęła głośno i żałośnie, uparcie wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał arystokrata. Podniosła rękę, dotykając opuchniętych warg, przyznając się przed samą sobą, że pocałunek z Malfoyem, nieprzemyślany i najprawdopodobniej ostatni,jaki dane jej było przeżyć, był dla niej niepodważalnym dowodem na to, co do niego czuła.
    Zaśmiała się żałośnie, gdy zrozumiała, że on nigdy tego nie odwzajemni.


***

    Nie wróciła do namiotu, boleśnie świadoma, że pewnie po tym co się stało, Draco nie życzyłby sobie jej obecności w pobliżu. Zamiast tego teleportowała się wprost do wioski; poświęciwszy ten czas na krążenie wśród ciasnych uliczek i obserwowanie przeszklonych witryn. Robiła to ze spokojem i niekrytą satysfakcją, wszystko po to, by nie nie myśleć. O niczym.
    Nie wiedziała ile czasu spędziła wśród obcych ludzi, wdzięczna im za to, że nie tracili czasu, by nawiązać z nią jakąkolwiek, niezobowiązującą rozmowę. Kluczyła między nimi, nie reagując, gdy potrącali ją i ganili za nieuwagę. Nie mogła się skupić. Nie chciała. Apatycznym, nieco nieobecnym wzrokiem śledziła ich twarze, nie szczędząc sobie czasu na roztrząsanie tego, co zaszło kilka godzin wcześniej.
    Zamarła, gdy wśród mroku rozpoznała znajome blond włosy. Nie widziała dokładnie twarzy Malfoya, ale była przekonana, że to właśnie on zmierza w jej kierunku. Została w miejscu, czekając aż będzie dostatecznie blisko, by ją rozpoznać. Przez jedną maleńką chwilę miała nieodpartą ochotę, by skryć się w najbliższym zaułku i przeczekać. Nie była bowiem gotowa na rozmowę, a po jego postawie wnioskowała, że on także się do tego kwapił. Przełknęła głośno ślinę w chwili, w której ją dostrzegł i hardo spojrzała mu w oczy, nie wiedząc czego może się spodziewać.
    Widziała zaskoczenie malujące się na jego twarzy i to tajemnicze zmarszczenie brwi, jakby nie sądził, że dane im będzie spotkać się tak szybko. Zaraz jednak opanował się na tyle, na ile mógł, a po zaciśniętej szczęce domyśliła się, jak bardzo starał się trzymać emocje na wodzy.
 Patrząc mu w oczy, momentalnie straciła całą pewność siebie. Odetchnęła głęboko, dochodząc do wniosku, iż ta rozmowa musi się kiedyś odbyć; nieważne jak bardzo chcieliby odwlekać to, co nieuniknione. Zanim jednak zdążyła się odezwać, chłopak podszedł bliżej, po czym nie patrząc na nią, warknął:
    – Granger. Szukałem cię.
Zamrugała kilkukrotnie, nie wierząc w to, co słyszy, a jej coś w jej sercu zaśpiewało radośnie.
    – Szukałeś mnie?
Wypuścił ze świstem powietrze, najwyraźniej tracąc cierpliwość.
    – Nie, wyrzucałem śmieci... Jasne, że cię szukałem!
Obserwowała jak zaciska pięści ze złości, a choć jakaś część jej, ta bardziej rozsądna i odpowiedzialna, chciała zapytać go o to, co stało się w Grafton; ta druga - nieco mniej masochistyczna przeczuwała, że nie powinna przedwcześnie do tego nawiązywać. Stawiając wszystko na jedną kartę, powiedziała:
    – Wiesz, Malfoy, chyba powinniśmy porozmawiać.
    – Malfoy? – zakpił. – To już nie "Draco"?
       Odchrząknęła, czując zdradzieckie rumieńce na twarzy. Wcisnąwszy zmarznięte ręce w kieszenie szaty, przestąpiła nerwowo z nogi na nogę, nie do końca wiedząc, jak zacząć. Podświadomie jednak wiedziała co mu powiedzieć; w końcu miała wystarczająco dużo czasu, by wszystko przemyśleć i przygotować się do tej rozmowy; jednak fakt, że arystokrata nadal na nią nie patrzył, nieco wytrącił ją z równowagi.
    – To, co się zdarzyło... – zaczęła cichym, niepewnym głosem, lecz Draco już jej nie słuchał.
    Starając się nie dać po sobie niczego poznać, pochylił głowę, kierując wzrok na lewe przedramię. Dojmujący ból, przypominający dotyk rozżarzonego żelaza, przeszył jego ciało dokładnie w miejscu, w którym bladą skórę szpecił Mroczny Znak. Czuł jego pulsowanie, z każdą minutą coraz większe i przenikające coraz większą ilość nerwów, i wiedział, co to oznacza.
    Z nieskrywanym żalem przeniósł spojrzenie na twarz Hermiony, tak nerwową, ale i zdeterminowaną, jakiej nie widział jeszcze nigdy przedtem.
            Jednocześnie wiedział, dokąd prowadziła ta rozmowa i co powinien powiedzieć, by osiągnąć swój cel. I chociaż przygotowywał się na to od czasu spotkania z Bellatriks, teraz, gdy przyszło mu po prostu zrealizować swoją część planu, zawahał się. Całą siłą woli zmusił się, by nie syknąć z bólu, jednocześnie swoje niewidzące spojrzenie kierując ku Hermionie.
    – A co takiego się zdarzyło, hm?  – przerwał jej kpiąco, chcąc mieć już to wszystko za sobą.
    – My... – zaczęła, czując się wyjątkowo zażenowana. W dodatku jego oceniające spojrzenie nie ułatwiło jej sprawy.
    – Bo wiesz co się zdarzyło według mnie? – odczekał chwilę, po czym kontynuował: – Nic. Zupełnie nic.
Zamarła, czując jego wrogość. Podszedł jeszcze bliżej, a jego gorący oddech owionął jej twarz, choć nie czuła przy tym tego samego, co jeszcze kilka godzin wcześniej. Teraz miała wrażenie, że stoi przed nią zupełnie inny chłopak, niż ten, który zabrał ją do rodziców. Tamten nie patrzył na nią z taką... odrazą.
    –  Radzę ci o tym zapomnieć, Granger – mówił dalej, jakby nieświadomy jej stanu. Zerknąwszy na nią z nieco wymuszonym, kpiącym uśmiechem, powiedział: – Ty chyba nie myślałaś, że to cokolwiek znaczyło, prawda?
Podniosła wzrok, bojąc się tego, co mogłaby wyczytać z jego twarzy. Zabrakło jej uśmiechu, tego prawdziwego, który mogła obserwować dopiero od niedawna. Jego twarz zdobił grymas drwiny i arogancji, taki, jaki widywała u niego przed kilkoma tygodniami.
    – Nie – odezwała się rozgoryczonym głosem. – To nic nie znaczyło.
Odetchnął głęboko, a zaraz potem wyprostował się znacznie, czując jak z jego serca spada okropny ciężar.
    – Właśnie – rzucił, już dużo spokojniejszym głosem. Minąwszy ją, skierował się na północ, w kierunku uliczek, których w otaczającym ją mroku i tak nie mogła dostrzec. – Skoro już sobie to wyjaśniliśmy, powinniśmy sprawdzić wreszcie ten sklep Jurkesa. Chyba że masz coś lepszego do zrobienia?
Zatrzymał się w miejscu, zerkając na nią z pozornym zaciekawieniem. Uniósł prowokacyjnie brwi, czekając na jej decyzję. Skinęła głową, podchodząc i spoglądając na niego z taką samą wrogością, z jaką on spoglądał na nią.
    – Im szybciej go znajdziemy, tym szybciej wrócimy do domu – rzekła, ignorując nieznany ciężar na sercu.
    – Dobrze, że w końcu się zrozumieliśmy.
(...)
    Przez całą drogę, szła o kilka kroków za nim, zupełnie jakby chciała być na tyle blisko, niż byłoby to  absolutnie konieczne. Zaciskał zęby ze złości, ale nic nie powiedział, zdając sobie sprawę, że nie był to odpowiedni czas. Kilka razy zatrzymywał się, gdy odległość między nimi zwiększała się do tego stopnia, że nie był w stanie zobaczyć jej w ciemności. Pozwalał, by zrównała z nim krok, a potem nadal na nią nie patrząc, ruszał dalej.
    Granger nie ułatwiała mu tej ostatniej, wspólnej drogi. Podążała za nim inaczej, niż do tej pory. Robiła to niechętnie, zaciskając palce na różdżce, a czujnym wzrokiem omiatała okolicę, jednocześnie nie starając się patrzeć na niego.
    Nie spojrzała na niego ani razu.
    Będąc na miejscu, pozwolił sobie na jedno, ciche westchnienie żalu, którego stojąca obok Granger nawet nie dostrzegła. Wyrzuty sumienia, które do tej pory tak uparcie tłumił, wreszcie znalazły swoje ujście, a on poddał się im, na tę jedną chwilę zapominając gdzie się znajduje i co zamierza zrobić. Zacisnął pięści, wiedząc, że zaszedł z nią zbyt daleko, by móc cokolwiek wskórać. To rodzinie powinien być wierny, jako największej a zarazem jedynej wartości, do której otwarcie się przyznawał. Kim więc była stojąca naprzeciw niego Gryfonka, by mógł w ogóle chcieć położyć na równej szali z nią swoją rodzinę i całe dziedzictwo?
    – Chodź – mruknął, podejmując decyzję.
     Przekroczyli próg w zupełnej ciszy, przerywanej jedynie ich nerwowymi oddechami. Ignorując skrzypiącą podłogę, weszli odrobinę głębiej, aż znaleźli się w przestronnym pomieszczeniu, które w nikłym świetle księżyca wyglądało na kuchnię.
     Stanąwszy nieco z tyłu, zaczął nasłuchiwać. W panującej wokół ciszy każdy najmniejszy szelest przyprawiał go o mdłości. Nie wiedząc czego może się spodziewać, uniósł wyżej różdżkę, by rozświetlić otoczenie.  Zerknął na Granger a ujrzawszy jej podejrzliwie zmarszczone brwi, ruszył do przodu, lecz było już za późno.
    – Nie...! – syknął w chwili, w której uniosła różdżkę i wyszeptała Homenum revelio.
     Zaklął cicho, gdy smuga zaklęcia wydobyła się z jej różdżki i niczym lekko widoczna mgła   pomknęła ku reszcie pomieszczeń, a sama Granger spojrzała na niego z niezrozumieniem.  Zaraz jednak odwróciła wzrok, wpatrując się w majaczące na górę schody.
    – Ktoś tu jest – szepnęła, unosząc różdżkę wyżej.
Usłyszawszy ciche skrzypnięcie starej, wysłużonej podłogi, odwróciła się gwałtownie, jednocześnie spinając całe ciało i starając się dostrzec coś więcej w otaczającej ją ciemności.
    – Doskonale, panno Granger – usłyszała cichy szept, który poznałaby niemal wszędzie. Zaraz potem z mroku wyłonił się Lucjusz Malfoy, a na jego twarzy mogła dostrzec tą samą pogardę, którą widziała u jego syna. Przypatrywała mu się uważnie, jednocześnie cofając się niepostrzeżenie do tyłu, aż w końcu natrafiła na ścianę. Czując na ciele jej twardą strukturę, przełknęła głośno ślinę, co nie uszło uwadze mężczyzny.
    Wydawał się nieco chudszy, niż wtedy, gdy widziała go podczas bitwy o Hogwart, a jego skóra miała niezdrowy, szary odcień. Jego włosy były w nieładzie, a pod oczami widniały ciemne sińce. Nie wątpiła, że dopiero co opuścił Azkaban, bo choć na jego rękach i nogach nie widać było żadnych kajdan, a zamiast postrzępionej szaty skazańca, nosił tę zwyczajową; bijący od niego chłód nie pozostawiał wiele wątpliwości.
    – Mówiłem, że jest bystra – odezwał się inny głos, dobiegający z drugiego końca pokoju. Nie musiała widzieć twarzy mężczyzny, by wiedzieć, kto czai się w mroku. Poznała ten ochrypły głos i wyczuła cuchnącą woń tytoniu, który towarzyszył jej odkąd tego pamiętnego wieczoru rozegrała partyjkę pokera.
    Johnson czy Thomson wyłonił się z cienia, a na dłoni, w której trzymał różdżkę nadal widniała ta przeraźliwa blizna, która nie zagoiła się mimo upływu czasu.  Na poharatanej twarzy pojawił się delikatny uśmiech satysfakcji, zdradzający, jak bardzo ucieszył się z jej obecności.
    – To ty? – zapytała, sprawiając, że mężczyzna roześmiał się głośno.
    – Długo czekałem, by cię znowu zobaczyć – powiedział, oblizując przy tym spierzchnięte wargi. – Od czasu naszego spotkania nie myślę o niczym innym...
    – Nie rozumiem... – mruknęła, marszcząc delikatnie brwi. – Po co było to wszystko? Tamta gra?
Swoje zdezorientowane spojrzenie utkwiła w mężczyźnie, który  zbliżył się znacznie, nie zważając na jej wyciągniętą różdżkę.
    – Nie rozumiesz? – zapytał. – A jak inaczej byś tutaj przyszła? Musiałaś usłyszeć o tym miejscu od kogoś nieznajomego, kogoś... niegroźnego. Kogoś, kto, jak myślałaś, zdradza ci to miejsce pod przymusem. Gdyby Draco ci o tym powiedział, zaczęłabyś go podejrzewać, a to nie było nam na rękę.
    Na dźwięk jego imienia, odwróciła się, by spojrzeć w daleki kąt, w którym do tej pory stał. Nie patrzył na nią. Wzrok miał utkwiony w ojcu, najwyraźniej nie mogąc uwierzyć, że wreszcie go widzi. Zdawał się być nieobecny, zamyślony, choć spiął mięśnie na dźwięk jej głosu. 
    – Nie ma żadnego Rosiera, prawda? 
    – Nie ma i nigdy nie było – przyznał rozbawiony Lucjusz.
    – Więc dlaczego akurat tutaj? – zapytała, wykonując nieokreślony ruch ręką.
    – Być może nie zdajesz sobie sprawy z tego, że moja obecność w tej osadzie nie każdemu byłaby na rękę. Jak zapewne już się domyśliłaś, aurorzy z przyjemnością odesłaliby mnie do Azkabanu, gdyby komuś nieopatrznie wymknęło się, że tutaj przebywam.
    Westchnął jakby z żalem, po czym ponownie się zaśmiał. Wyciągnąwszy różdżkę ze swojej laski, przetoczył nią pomiędzy palcami, kontynuując:
    – Jednak przebywanie w tym miejscu przez tak długi czas nie było niczym przyjemnym, panno Granger. Nawet pani nie wie, jak się cieszę, że ten długo planowany przez nas dzień w końcu nadszedł, a Draco panią przyprowadził. Doprawdy nie wytrzymałbym w tym domostwie nawet dnia dłużej.
    Przymknęła na chwilę oczy, nie wierząc w to, co usłyszała. Jeszcze kilka godzin wcześniej nie uwierzyłaby, że Draco stać byłoby na coś takiego...
    – Czego ode mnie chcecie? – zapytała, czując jak rozgoryczenie zamienia się w złość.
    – Och, doprawdy... to nie będzie konieczne – odrzekł Lucjusz, z niesmakiem wpatrując się w jej wyciągniętą różdżkę.
    Nie zareagowała, zacisnąwszy zęby w determinacji. Zaraz potem, wykorzystując ich nieuwagę, cofnęła się nieco, tak by choć częściowo skryć się w panującym dalej mroku.
    – Expelliarmus! – krzyknęła, a czerwony promień ugodził w pierś mężczyznę stojącego najbliżej.
    – Drętwota! – warknął Lucjusz, posyłając zaklęcie w jej stronę.
    – Ascendio! – odparowała, a zaklęcie, choć nieznacznie chybiło, zmusiło ojca Dracona do natychmiastowego uniku. Przeczuwając jego rosnącą złość,wyczarowała tarczę, jednak nie na tyle silną, by przetrzymać jego siłę. W następnej chwili upadła, czując przejmujący ból w całym ciele i tracąc wszelką nadzieję na ratunek.
(...)
    Stał dalej w tym samym miejscu, czekając, aż to wszystko się zakończy. Nie spuścił z niej rozżalonego wzroku nawet wtedy, gdy zaklęcie jego ojca ugodziło ją prosto w pierś, wydobywając z jej gardła niemy krzyk. Odgłos upadającego ciała zadźwięczał mu w uszach, a choć jego pierwszą myślą było, by do niej podbiec, powstrzymał się całą siłą woli. Przymknął na chwilę powieki, czując dziwny ciężar w piesi, a gdy z powrotem je otworzył, nad ciałem Granger stał jego ojciec. W delikatnej poświacie księżyca, krew z jego rozciętej wargi przykuwała wzrok jeszcze bardziej, niż gdyby dziewczyna zraniła go w środku dnia.
    Nie ruszył się z miejsca, czując, że cała odwaga jaką w sobie nosił, odeszła, ustępując miejsca żalowi. W nacierającej zewsząd ciszy patrzył, jak silna, blada dłoń jego ojca chwyta Granger za ramię i ciągnie ku górze, tak by stanęła na własnych nogach. I chociaż była półprzytomna, swoje pełne zawodu i nieopisanego bólu oczy utkwiła właśnie w nim.  Nie opuściła wzroku nawet wtedy, gdy podszedł do niej drugi z mężczyzn, przejeżdżając brudnymi, poranionymi palcami po jej policzku. Patrzyła aż do chwili, w której Lucjusz odebrał jej różdżkę i teleportował ich z cichym trzaskiem.
    Westchnął cicho i z głębokim żalem, mając świadomość, że to wszystko było nieuniknione. I choć wyrzuty sumienia już zaczęły dawać o sobie znać, wyprostował się znacznie, na twarz przywdziewając doskonale wyćwiczoną maskę. Poczuł delikatne szarpnięcie w okolicach pępka, a gdy otworzył oczy, zobaczył znajomą, masywną bramę, prowadzącą do jego własnego domu.


*Gena Showalter – Alicja w krainie zombie
_____________________________________________
             Rozdział w całości zadedykowany Pandzie - za wsparcie, wiarę i najdłuższy komentarz, jaki w życiu widziałam <3 Wprawdzie z datą publikacji nie wstrzeliłam się w  27 czerwca, ale i tak życzę Ci wszystkiego najlepszego!!!
         W początkowym zamyśle ten rozdział miał być rozbity na dwa mniejsze i dlatego wspomniałam ostatnio, że będzie to jeden z moich ulubionych. Później jednak dotarło do mnie, iż nie dość, że byłby o wiele krótszy niż te, które fundowałam Wam do tej pory to jeszcze tak przeraźliwie słodki, że koniec końców postanowiłam dodać do niego coś mroczniejszego. No i ostatecznie z dwóch rozdziałów powstał jeden, dlatego też nie oceniajcie naszego Malfoya za takie zmiany w zachowaniu, jako że dałam mu na to trochę mniej czasu, niż miałby w pierwotnym założeniu. Chłopak będzie miał jeszcze czas na przemyślenia XD
        W dodatku odkryłam, że jestem kompletną nogą w pisaniu chwytających za serducho romansów, więc proszę o wyrozumiałość. Jakby tego było mało, początek wakacji przyszło mi spędzić będąc przykutą do łóżka, a to nie nastręcza do pisania.
        Aaa byłabym zapomniała! Lipiec to miesiąc, w którym na dwa tygodnie będę odcięta od wszelakich technologicznych urządzeń, które są niezbędne przy pisaniu tegoż opowiadania. Dlatego też nie mam bladego pojęcia kiedy uda mi się dodać kolejny rozdział, ale postaram się pisać w każdej innej wolnej chwili, w której dostęp do wyżej wymienionych urządzeń będę posiadać.
         Baaardzo dziękuję tym Nieustraszonym, którzy pod ostatnim rozdziałem zostawili po sobie ślad. Zarówno Ci, którzy stale coś piszą, jak i zupełnie nowe duszyczki, które zostawiły komentarz po raz pierwszy, muszą wiedzieć, że moje roztrzepotane serducho dostało przez Was jeszcze większych palpitacji. Dzięki!
        Straaasznie boję się Waszych opinii, więc nie krepujcie się i piszcie co Wam w duszy gra. Postaram się to przeżyć XD
                                                                                                             Iva Nerda