Draco i Hermiona

Draco i Hermiona

19 lutego 2017

Rozdział 17 Niepokój


Być może wielkie uczucie nie wkracza w nasze życie w blasku i glorii jak rycerz na koniu;
Być może wkrada się cichutko, jak stary przyjaciel;
Być może rozwija się w pozornej monotonii, by nagły błysk olśnienia ujawnił rytm i ukrytą muzykę.
Być może miłość rozwija się naturalnie ze znajomości dwójki ludzi, jak herbaciana róża z zielonego pąka.*


***



                 Hermiona Granger nigdy nie przypuszczała, że doczeka dnia, w którym spotka człowieka, którego Draco będzie nienawidził bardziej niż jej. Wystarczyło jednak tylko jedno, krótkie zdanie, wypowiedziane przez otyłego jegomościa, notabene sędziego trwających właśnie zawodów, by wargi blondyna wygięły się w obrzydliwym grymasie, a między brwiami pojawiła się iście lwia zmarszczka, która, jak wiedziała z własnego doświadczenia, nie wróżyła niczego dobrego.
                  Alfius Dodge, osoba, wobec której nie dało się przejść obojętnie, posiadał krwisto czerwony garnitur, który w morzu szarych i czarnych szat pozostałych obecnych na miejscu osób, sprawiał wrażenie rażącego neonu, widocznego już z drugiego końca padoku. Nie to, żeby ktokolwiek z utęsknieniem go wypatrywał...
                Oprócz tego mężczyzna, który bez żadnego wysiłku zaskarbił sobie niechęć stojącego koło niej Dracona, swoją wagą dorównywał niewielkiej orce, choć przypuszczalnie to orka okazałaby się w tej parze dużo zwinniejsza. Alfius nie należał jednak do osób, które przesadnie przejmowały się swoim wyglądem. Przeciwnie oznaki swojej nietuzinkowości nosił z wyraźną dumą ani myśląc choćby przetrzeć czoła z potu, by ulżyć stojącym w jego pobliżu osobom, wdychającym jego osobisty fetor. Jakby tego było mało, swoje niespotykane na co dzień gabaryty uznawał za wyjątkowo atrakcyjne, stąd jakiekolwiek zdegustowane pomruki ze strony widowni po prostu lekceważył. Ta zaś, najwidoczniej zdająca sobie sprawę z jego wzgardy, w niesublimowany sposób częstowała go tym samym, co jakiś czas komentując jego donośne sapanie, kołyszące się przy każdym ruchu podbródki i wielkie plamy potu, przebijające się przez materiał znoszonej marynarki.
              Mimo nieprzyjemnych dla oka aparycji Alfius posiadał wrodzoną zdolność zjednywania sobie wpływowych ludzi — czy to przez niezliczone, zupełnie mijające się z rzeczywistością komentarze, czy przez robienie groteskowych min i wymownych pokłonów. Korzystając z zasady, iż pochlebstwami i niezliczonymi frazesami zdobędzie więcej niż chamstwem i grubiaństwem, skutecznie zjednywał sobie coraz to bardziej znaczące jednostki, a potem nie krępował się korzystać z ich szczodrości.
            Hermiona zupełnie poważnie zaczynała się zastanawiać, czy ów mężczyzna, nieposiadający żadnej magicznej zdolności, aby na pewno nie był spokrewniony z Umbridge. Może i nie istniały żadne kolokacje, potwierdzające tę tezę, możliwe też, że jego czerwony garnitur nijak się miał do puchowych, różowych swetrów noszonych przez Umbridge, ale ich charaktery były aż nazbyt podobne. Niejednokrotnie z jego ust wyrwał się nawet dziwny odgłos, który próżno było uznać za kaszel, a który do złudzenia przypominał ten, którym posługiwała się Dolores, by zyskać uwagę tłumu.
               Alfius wydawał się jednak przynajmniej trzykrotnie cięższy od swej magicznej odpowiedniczki, choć nie wyglądał na przejętego faktem, iż jako sędzia zawodów, powinien ruszać się zacznie... częściej. Zrezygnował też z jazdy konnej, choć nie wiadomo czy podejmując tę decyzję, bardziej kierował się troską o swoje zdrowie, czy też o życie konia... Stał ciągle w tym samym miejscu, ograniczając swoje szaleńcze eskapady do przejścia kilku kroków w prawo, bądź lewo, w zależności od tego, przy którym obejściu stało więcej zawodników. Pozostały czas spędzał na kontemplowaniu swojej uwagi na trzymanym w dłoniach wściekle czerwonym (a jakże!) megafonie, którym przekazywał co ważniejsze informacje.
                  Gryfonka, która podczas piątego roku nauki w Hogwarcie doświadczyła z jak wielkim szacunkiem Draco obnosił się do Umridge, nie spodziewała się po nim niczego innego w stosunku do Alfiusa. Skoro blondyn przez parę miesięcy potrafił ignorować obcesowość i kiczowate swetry Dolores, tylko po to, by ta w swojej niewymiernej hojności przydzieliła mu większe prawa niż reszcie uczniów; jeden dzień na nieszczerych umizgach w stosunku do Alfiusa nie robił dla niego żadnej różnicy.
                      I choć jeszcze przed paroma godzinami wszystko wskazywało na to, że Gryfonka będzie miała w tej kwestii rację, teraz mogła z całą prawdziwością stwierdzić, że jakakolwiek bliższa znajomość między Malfoyem a sędzią zawodów nie miała racji bytu. I choć na początku każdy z żałosnych umizgów mężczyzny, blondyn kwitował wyjątkowo wdzięcznym skinieniem głowy, późniejsze zachowanie sędziego nie mogło spotkać się z podobną aprobatą z jego strony. Jak się okazało, Alfius Dodge nie bez powodu nosił krwiście czerwony garnitur, tytułując siebie znamiennym prekursorem w tej dziedzinie; uważał również, że na uznanie i szczególne względy zasługują też inni ludzie, umiejący "zachwycić swoim wyglądem".
                 Hermiona wcale się nie zdziwiła, że wzrok najważniejszej osoby podczas dzisiejszych zawodów od razu padł na Dracona, którego czarna jedwabna koszula i dopasowane spodnie wybijały się na tle zwykłych, znoszonych bluz od dresu, jakie zafundowali sobie pozostali zawodnicy, z nią włącznie.
              Im częstsze pochlebstwa ze strony sędziego dochodziły do uszu arystokraty, tym bardziej rosło jego ego. Istne apogeum nastąpiło zaraz po wygraniu przez niego pierwszej konkurencji, gdzie zupełnie nieoczekiwanie otrzymał największą ilość punktów za styl i grację w czasie jazdy, mimo iż jego czas na torze równał się z tym, jaki zdobył Felix Rogers.
              Zaraz, potem gdy do kolejnej konkurencji zaczęli ustawiać się nowi zawodnicy, Hermiona, stojąca już na linii startu odszukała wzrokiem pana Dodge'a, który nie przejmując się zniecierpliwionym tłumem, szczerzył się do blondyna w iście filmowym stylu i potrząsał jego dłonią o parę chwil za długo, by mogła to uznać za normalne. Nie wiedziała, o czym była wspomniana rozmowa, choć po wściekłym wyrazie twarzy blondyna i dziwnie rozanielonym grymasie Dodge'a, przypuszczała, że nie zwiastowała ona niczego dobrego.
               Pokonując (a raczej starając się pokonać) kolejne przeszkody nie potrafiła zbyt dobrze skupić się na tym, co robi, myślami powracając do otyłego mężczyzny stojącego z przodu tłumu, w konsekwencji czego strąciła ich zbyt dużo, by mogła liczyć na lepsze miejsce niż w ostatniej, najgorszej trójce.
                Jak się później domyśliła, a czego Draco nie potwierdził w żaden sposób, Alfius Dodge okazał się osobą, której słabość do młodych mężczyzn sięgała znacznie głębiej, niż tylko do perfekcyjnie wykrojonych ubrań. Podczas gdy sędzia nadal z uwielbieniem, graniczącym pod stronniczość kontemplował styl jazdy blondyna, ten nie krył zdenerwowania, którego efektem było pojawienie się klasycznej pulsującej żyłki na jego czole.
                – Cóż za styl, drodzy państwo! Cóż za prężność! – piał z zachwytu do megafonu Alfius. Chwilę wcześniej zarządził kilka minut przerwy przed ostatnią konkurencją, w których to postanowił kontemplować fizyczne aspekty Dracona. – Z przyjemnością wręczyłbym temu młodzieńcowi indywidualną nagrodę, gdybym oczywiście taką posiadał... Piękna postawa... Cóż za mięśnie....
                Hermiona słuchała tego, nie kryjąc rozbawienia, co arystokrata potraktował kilkoma morderczymi spojrzeniami posłanymi w jej kierunku. Nie robiąc sobie nic z jego humorków, naigrawała się dalej, choć wiedziała, że nie należy wystawiać jego cierpliwości na próbę.
              – Ach cóż za sylwetka! – wychwalał dalej Alfius, najpewniej myśląc, iż takimi słowami zaskarbi sobie sympatię blondyna, bądź też jego... nieważne. Sapiąc i charcząc podszedł do Dracona, kładąc rękę na jego ramieniu. Nie przejmując się zupełnie faktem, iż chłopak w ułamku sekundy strącił kończynę, powiedział:
             – Drogi chłopcze, z pewnością ćwiczysz i dbasz o zdrowie. No nie bądź taki, przyznaj się... Jestem pewien, że masz jakąś specjalną dietę... zdradź nam, co takiego jadasz, że wyglądasz tak jurnie!
              – Mniej więcej to co pan, tylko o jakieś pół wiadra mniej.
            I tak oto Draco sprawił, że doskonale zapowiadająca się kooperacja z sędzią zakończyła się, zanim jeszcze na dobre się rozpoczęła.
            Hermiona przypatrywała mu się jeszcze przez dłuższą chwilę, całkowicie ignorując otaczający ją tłum oraz wyniki podawane głośno przez megafon, gdy nagle czyjaś dłoń przesłoniła jej widok.
              – Granger, ocknij się wreszcie.
              Zirytowany głos jej chwilowego partnera zabrzmiał jej w uszach, przywracając tym samym do rzeczywistości. Odwróciła się nieznacznie, trafnie stwierdzając, że ignorowanie nabuzowanego chęcią wygranej Dracona nie jest do końca rozważnym posunięciem, po czym obrzuciła go czujnym spojrzeniem.
              Mimo częściowo przemoczonego deszczem ubrania wyglądał poważnie i dostojnie. Wilgotne włosy co jakiś czas opadały mu na czoło, zmuszając do ciągłego ich odgarniania, a na policzkach wykwitły wątłe rumieńce spowodowane wysiłkiem.
              – Możesz już zabrać rękę – burknęła zziębnięta i przemoczona, odtrącając poruszającą się przed jej twarzą dłoń arystokraty i próbując dowidzieć coś wśród strug siąpiącego deszczu.
                 – Pora na ostatnią konkurencję. Wspólną. – Podkreślił z wyraźną powagą. Zmierzył ją uważnym spojrzeniem, po czym dodał: – Tylko nie spieprz niczego – ...czym zniweczył resztki tej lichej pewności siebie, którą jeszcze w sobie miała.
                 – Przecież się starałam... – Przypomniała mu cichym głosem.
             Chłopak uniósł ostentacyjnie brwi, chcąc uświadomić Hermionie, jaki stosunek ma do jej ostatnich... Starań. Jakkolwiek ambitne by nie były. Nie chcąc nawet myśleć o tym, co czeka ją w najbliższej, jakże mrocznej przyszłości, odwróciła się ku stojącej u jej boku Florencji. W przeciwieństwie do niej, zwierzę nie wyglądało na przejęte ich przyszłym wystąpieniem. W powolnych, monotonnych ruchach przeżuwała wilgotną od deszczu trawę, sprawiając wrażenie głęboko znużonej rozgrywającym się wokół przedstawieniem. Hermiona szczerze zazdrościła jej tego opanowania.
                 – Nigdy nie sądziłem, że to powiem – dobiegł ją załamany głos Malfoya. Spojrzała na niego zza kurtyny wilgotnych włosów, zagryzając przy tym wargę. Szczerze się zdziwiła, gdy zamiast zawziętego wyrazu twarzy, dostrzegła niepewność. Blondyn jedynie westchnął głośno i jakby z niechęcią, po czym wreszcie utkwił w niej swój wzrok. – Granger...
                  Nim zdołała zaoponować, podszedł do niej w trzech krokach, po czym położył jej ręce na ramionach, niczym trener przed najważniejszym meczem swojego zawodnika.
                 – Wszystko w twoich rękach – powiedział wyraźnie, nie odrywając wzroku od jej oczu. Owionął ją gorącym oddechem, najwyraźniej starając się przelać na nią, choć odrobinę chęci walki. Przez dłuższą chwilę zacisnął palce mocniej, tak, by mogła poczuć jego dotyk pomimo grubej warstwy ubrań. Zaraz jednak wygiął wargi w grymasie obrzydzenia, a ręce zdjął z jej ramion tak szybko, jak szybko je tam umieścił. Odszedł krok do tyłu, jakby te kilka cali przestrzeni miało dla niego zbawienny charakter. – Merlinie, to nawet brzmi idiotycznie...
                – Nie pomagasz – burknęła, zaplatając ręce na piersi i patrząc na niego wyzywająco.
                – Nawet się nie staram – przyznał z nieskrywaną szczerością.
                – Przydałoby się trochę motywacji.
             – Czego ty oczekujesz, Granger? Że poklepię cię po plecach i powiem, że mimo wyniku wszystko się ułoży? – zapytał sarkastycznie.
Wbił w nią przeszywające spojrzenie z równą determinacją, z którą Hermiona postanowiła unikać jego wzroku. Miętoląc ze zdenerwowaniem materiał bluzy, wymamrotała:
              – Właściwie to... tak.
W odpowiedzi na jej słowa chłopak wybuch donośnym, urwanym śmiechem. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że Gryfonka nie żartowała.
              – Na to nie licz – burknął.
             – Gdzieżbym śmiała – zakpiła.
              Nie sądziła, że wygrana w mugolskich zawodach będzie znaczyć dla arystokraty tyle, co puchar Quiditcha. Jak widać plotka o szczególnej zawziętości, którą kierowała się jego rodzina, nie była wyssana z palca.
             – Malfoy, zastanów się – zaczęła, gdy spojrzenie chłopaka ponownie nabrało cech szaleńczej determinacji. – Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, że nasze szanse na wygraną są raczej... nikłe? – Dokończyła niezgrabnie, choć adekwatniejszym słowem byłoby "zerowe". Nie chciała jednak jeszcze bardziej rozjuszyć blondyna.
                – Jasne – odpowiedział, wreszcie przenosząc na nią swój wzrok.
Odetchnęła z ulgą, mając nadzieję, że teraz Draco jej nieco odpuści.
             – Ale nie przegram z mugolami. Nigdy. Zrozumiałaś? – dodał, a ona straciła wszelkie nadzieje.
              – Tutaj nie chodzi o twoją reputację – zaczęła, choć po jego mrożącym krew w żyłach spojrzeniu od razu wiedziała, jak wielki błąd popełniła. – Czy ty wiesz, gdzie jesteśmy? Jesteśmy na przedostatnim miejscu, Malfoy! Jesteśmy prawie najsłabsi... Jesteśmy...
             – Jesteśmy w czarnej dupie, Granger. Wiem o tym – przerwał jej. – Ale grunt, że zaczynamy się w niej urządzać.
              Tupnęła nogą, nieco zbyt gwałtownie, co spotkało się jedynie z prychnięciem ze strony chłopaka. Poprawił uprząż w siodle Ziutka, przez dłuższą chwilę mocując się z zapięciem. Dopiero sprawdziwszy wszystko skrupulatnie, przeniósł na nią wzrok.
               – Została ostatnia konkurencja, Granger – przypomniał jej już chyba po raz dziesiąty, ciągle mając złudne przekonanie, że dziewczyna o tym fakcie zapomniała. – Rogersowie nie mają szans, ich konie ledwo zieją. Ci spod czternastki nie przetrwają nawet połowy. Widziałem, że Konstancja narzeka, że dostała za słabego konia. Chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, że gdyby sama tyle nie jadła, ta chabeta pociągnęłaby dłużej. To daje nam trzy pozycje wyżej. Więc jeśli wszystko dobrze pójdzie, prawdziwy bój stoczymy z Hudsonami i tymi dziwakami z Francji. Reszta to pestka. – przerwał, przeczesując dłonią wilgotne włosy. – Biorąc pod uwagę nasze mocne strony, wygraną mamy w kieszeni.
                 Spojrzała na niego z powątpiewaniem, niepewnie zagryzając wargę. Widocznie arystokrata w swoim genialnym planie nie uwzględnił jej zdolności jeździeckich na Florencji. A raczej ich braku...
                  – A jeśli dodamy do tego nasze słabsze strony? – zapytała niewinnie, starając się go nie rozjuszyć.
                 Momentalnie przeniósł na nią wzrok, nie siląc się nawet na pohamowanie złości.
                – Ja nie mam słabych stron! – burknął urażony.
           Uniosła wzrok na zachmurzone niebo, błagając istniejące bóstwa o odrobinę cierpliwości. Westchnęła zrezygnowana, starając się zabrzmieć w miarę naturalnie:
             – Jasne. Wiec co będziemy mieli, jeśli weźmiesz pod uwagę wyłącznie moje słabe strony?
Zamilkł na chwilę, skubiąc brodę w zamyśleniu, po czym najwyraźniej doszedł do jakiegoś odkrywczego wniosku, bo odparł:
               – Najkrócej mówiąc: przejebane.
            Nawet nie starała się ukryć swojej złości. Bez słowa odwróciła się od niego, przerywając tym samym tę wojenną naradę, choć doskonale wiedziała, że chłopak jeszcze nie skończył. Ruszyła ku Florencji, z odwagą wczepiając nogę w strzemiona o odbijając się od ziemi. Usiadłszy w siodle, poprawiła uprzęż, nie zerkając w stronę arystokraty ani razu. Dopiero gdy usłyszała tętent kopyt, odwróciła się i spostrzegła, jak podjeżdża do niej na Ziutku. Najwyraźniej wejście na Florencję nie zajęło jej tak mało czasu, jak wcześniej myślała. Podczas gdy ona starała się ją dosiąść, Draco zdążył do końca osiodłać Ziutka, podpiąć na nowo lejce, zasiąść w siodle i do niej podjechać. Zignorowała ten fakt.
              – Jeszcze nie skończyłem – warknął, wyraźnie zirytowany. Posłusznie przeniosła na niego swoje spojrzenie, choć starała się nie wyglądać na kogoś bardzo przejętego wywodami arystokraty.
              – Jedna osoba z pary, w tym przypadku ty – wskazał na nią palcem – będzie musiała zbierać zawieszone w okowach proporczyki. Trzy dla wszystkich moich etapów. Każdy z nich musisz zebrać dokładnie w tym samym momencie, w którym ja przejadę przez kolejną bramkę. Bez tego będę musiał zaczynać od nowa. Rozumiesz?
             – Nie jestem głupia!
          W odpowiedzi na jej słowa Draco otworzył lekko usta i uniósł brwi, starając się wyglądać na kogoś bardzo zdziwionego.
           – Więc cały ten czas byłem w błędzie.
           – Malfoy! – syknęła, rozjuszona.
          – Tak, dokładnie tak się nazywam. Dziękuję za przypomnienie.
         Nie zwracając uwagi na jej głośne prychnięcie, podjechał bliżej.
       – Jesteś niereformowalny. Zależy ci tylko na wygranej, a gdyby się nie udało i tak stwierdzisz, że to z mojej winy. Wiesz co, Malfoy? – zapytała, tracąc całkowicie cierpliwość. – Pocałuj mnie gdzieś!
         – Nie czas i miejsce na takie przyjemności.
          Zagryzła wargę, starając się nie wyglądać na zbyt przerażoną. Prawda jednak była taka, że wolałaby już uganiać się za śmierciożercami, niż spędzić na padoku, choć minutę dłużej. Żałowała, że Draco nie podzielał jej myśli.
         – Uważam, że powinniśmy się wycofać – zaczęła z nadzieją w głosie. – Przypomnij sobie dwie wcześniejsze konkurencje. Nie mamy szans.
          – Ja w swojej wygrałem – przypomniał jej. – Gdybyś ty wyprzedziła choć jedną osobę więcej i zdobyła jakiekolwiek punkty, teraz bylibyśmy w pierwszej trójce.
           – To nie jest teraz istotne! – zaoponowała.
           – Powtórz, bo się nierówno oplułaś.
W odpowiedzi posłała w jego stronę mordercze spojrzenie, z którego oczywiście nic sobie nie zrobił.
       – Zresztą wyprzedziliśmy jedną parę – dodał, jakby uważał ten argument za niepodważalny.
             Dziewczyna odwróciła głowę z rezygnacją, postanawiając nie kontynuować tej słownej przepychanki. Malfoy miał wprawdzie rację — w ostatecznym rankingu wyprzedzili jedną parę. Może i poprawiłoby jej to samoocenę, gdyby nie fakt, iż ową parą byli schorowani emeryci z New Castle, którzy traktowali ten pensjonat jak sanatorium. Dla Malfoya ten szczególik nie miał widocznie żadnego znaczenia.
             – Zapraszamy na linię startu! Czas na ostatnią konkurencję, która wyłoni zwycięską parę! Gdzieś tam jest nasz zwycięzca, drodzy państwo! Dopingujmy swojego faworyta! – krzyczał spiker, nieudolnie starając się wykreować atmosferę profesjonalnych wyścigów konnych.
            – Dobra, Granger, czas na ciebie – odezwał się Draco, gdy kobiety zaczęły podjeżdżać na lewą stronę placu.
           – Zrobisz jedno okrążenie, podjedziesz do skrzyni. Dopiero gdy zaczepisz odpowiedni proporzec będę mógł ruszyć. Skup się, Granger – warknął, gdy zobaczył, jak wodzi nieobecnym wzrokiem po zebranych.
           – Jestem skupiona.
           – Tak? – zapytał na pozór niewinnie, po czym jednym zwinnym ruchem zdołał wyrwać jej lejce z rąk. Spojrzał na nią, unosząc ostentacyjnie brwi, jakby chciał powiedzieć "a nie mówiłem?".
            – W takim razie twoje skupienie wymaga większego skupienia.
Zignorowała go, odbierając lejce i ściskając w dłoni tak mocno, że aż pobielały jej knykcie.
               – To zadanie będzie wymagać znajomości partnera i jego upodobań. Tylko wtedy zakończy się sukcesem! – zagrzmiał spiker, wzbudzając powszechne poruszenie na trybunach.
             – Skąd będę wiedziała, który proporzec wybrać? – zapytała, byle tylko przerwać natłok zgubnych myśli.
               – Cholera wie – warknął Draco. – Po prostu patrz na mnie.
               – Przecież patrzę.
             – Nie teraz! – burknął zniecierpliwiony. – Dopiero jak będziesz musiała wybrać proporzec. Utrzymuj kontakt wzrokowy. Postaram się jakoś cię naprowadzić... krzyknę, czy coś...
              – To niedozwolone! – zaprotestowała, marszcząc groźnie brwi. Chwilowe otępienie poszło w niepamięć, gdy zalała ją fala gniewu. Czy on chciał oszukiwać?
                – Skąd wiesz? Widziałaś jakąkolwiek wzmiankę o tym w regulaminie?
                – No nie, ale...
             – Więc skończ panikować. Najlepiej policz do dziesięciu, przyda mi się godzina spokoju. – Potarł dłonią czoło, próbując zebrać myśli. Gdy ponownie na nią spojrzał, nadal miała niepewną minę. Mógł się założyć o cale złoto Gringotta, że właśnie w tej chwili dokładnie przypomina sobie regulamin zawodów, poszukując w nim punktu dotyczącego porozumiewania się uczestników. – Opanuj się, Granger. Nie było o tym mowy w regulaminie, więc uważamy, że jest dozwolone. Zresztą wszyscy się drą przez cały czas, nie zauważyłaś? – Gdy nie odpowiedziała, dodał: – Jeszcze jakieś pytania?
                 – Nie.
                – Więc ruszaj – ponaglił ją.
           Bez słowa szarpnął lejce, podrywając Ziutka do ruchu. Zawrócił zgrabnie, przy akompaniamencie prychnięć podekscytowanego zwierzęcia. Hermiona uśmiechnęła się na ten widok. Przynajmniej Ziutek bawił się wyśmienicie.
               – Powodzenia, Malfoy – powiedziała cicho, wpatrując się w plecy arystokraty.
              Z jakimś przejmującym uczuciem zawodu sięgnęła po lejce, zmuszając Florencję do ruchu. Pogłaskała ją po grzbiecie, po czym nieco niezgrabnie ruszyła do przodu.
              – Tobie też, Granger – dobiegł ją z tyłu znajomy głos. Nieco zaskoczona odwróciła głowę dokładnie w tym momencie, w którym Draco wrócił do przerwanej jazdy. Uśmiechnęła się mimowolnie, doskonale wiedząc, że w tej chwili chłopak robi dokładnie to samo.



***

                Dotarcie na linię startu zajęło jej nieco więcej czasu niż reszcie uczestników, jednak nikt nie odważył się jej tego wytknąć. Zapewne w oczach innych nie uchodziła za specjalne zagrożenie, w przeciwnym razie nie zawahaliby się żądać jej dyskwalifikacji. Ustawiła się wraz z innymi przy linii, posyłając stojącym obok zawodniczkom pokrzepiający uśmiech. Jedynym odzewem był dziwny grymas skierowany w jej stronę przez kilka z nich. Przemiłe osoby.
               Tuż przed sobą, w odległości kilkuset metrów dostrzegła blond czuprynę Dracona. Nawet z tak dużej odległości widziała, że wpatruje się w nią z zaciętym wyrazem twarzy. On także stał już na swojej linii startu, choć to od niej zależało, kiedy chłopak wystartuje. Jeśli wierzyć słowom spikera, o powodzeniu tej konkurencji decydowała znajomość swojego partnera i wyczucie jego gustu.
                – Mamy przerąbane – podsumowała sytuację jasno i wyraźnie, choć gdyby blondyn słyszał, jak bardzo jest zmotywowana, z pewnością by tego nie pochwalił.
Usłyszawszy odgłos zezwalający na start, czym prędzej spięła nogami Florencję, zmuszając ją do galopu.
                 – No dalej, maleńka. Proszę – szeptała, skutkiem czego jej koń rozwinął zawrotną prędkość, na jaką było go teraz stać, a która niczym nie różniła się od stępu.
                  – Dobre i to – podsumowała Hermiona, ciesząc się, że przynajmniej nie stoi w miejscu.
                 Dotarcie do ustawionych okowów nie było zbyt trudnym zadaniem, nawet jak dla niej. Zatrzymała Florencję tuż przy drewnianym piedestale, do którego przymocowane było trzy proporczyki, każdy w innym kolorze. Odruchowo rozejrzała się po pozostałych, ze zdumieniem słysząc, jak wszyscy krzyczą do swoich drugich połówek, czekających po przeciwnej stronie polany, skutkiem czego wszechobecne wrzaski zagłuszały nawet spikera. O wzajemnym porozumiewaniu się nie było nawet mowy, choć Hermiona niemal czuła na sobie pewne przeszywające spojrzenie. Nie musiała nawet się rozglądać, i tak wiedziała, do kogo należało.
                Uniosła głowę, próbując odszukać wzrokiem Malfoya, co nie okazało się wcale takie trudne. Jako jedyny siedział prosto i sztywno na Ziutku, podczas gdy pozostali kręcili się w siodłach, machając przy tym gorączkowo rękami i wykrzykując wskazówki do wszystkich, którzy się nawinęli.
                  Zamachała ręką, starając się, by blondyn zwrócił na nią uwagę. Osiągnąwszy ten cel, ponownie skupiła się na proporczykach. Jeśli wybierze ten, który przed rozpoczęciem wskazał arystokrata, chłopak będzie mógł pokonać pierwszy etap. Jeśli nie... dla własnego komfortu psychicznego wolała nie zakładać czarnego scenariusza.
                – Który mam wybrać?! – krzyknęła najgłośniej, jak potrafiła, przykładając ręce do ust. Zaraz jednak jedną dłoń z powrotem przeniosła na grzbiet Florencji, na wypadek, gdyby zwierze przestraszyło się jej wrzasków. Ku jej zdziwieniu klacz nawet nie podniosła głowy. Kto wie, może była głucha?
                 Przeniosła wzrok na Dracona, który machał do niej i coś krzyczał. Wcale nie pomógł jej fakt, iż wymachiwał rękami, jakby wcale nie był usatysfakcjonowany jej dotychczasowymi osiągnięciami. Zmrużyła oczy, starając się usłyszeć jego podpowiedzi, choć wśród panującego gwaru wcale nie było to na tyle proste.
              – Weź... ja...tu... choć... spieprzyć! – darł się Draco, choć do niej docierały tylko urywki jego wypowiedzi. Z tych nielicznych słów, które usłyszała, doszła do wniosku, że chłopak najwyraźniej nie jest zadowolony.
              – NIE SŁYSZĘ, CO DO MNIE MÓWISZ! – krzyknęła, mając głęboką nadzieję, że chociaż ta wiadomość w całości do niego dotrze.

***
         Draco zmełł w ustach przekleństwo, nie przestając obserwować oddalonej od niego Gryfonki. Widział, że dziewczyna coś krzyczała, jednak za cholerę nie mógł zrozumieć, o co jej chodziło. Wreszcie utkwiła w nim spojrzenie pełne desperacji, po czym krzyknęła coś, co według niego brzmiało jak:
             – Mam dysze a ty się nudzisz?!
Potrząsnął głową, starając się zachować spokój. Wiedział, że jest walnięta, ale nie sądził, że sprawa jest aż tak poważna.
             – NIE SŁYSZĘ, CO DO MNIE MÓWISZ! – zakrzyknął, starając się mówić wyraźnie.

***
          – Zjesz mysze jak ją ostudzisz? – wyartykułowała zdezorientowana Hermiona. – Zwariował czy co? – zapytała sama siebie, po czym ponownie utkwiła w nim spojrzenie. Pokręciła głową, po czym zdecydowała się na ostatnią próbę.
             – NIE SŁYSZĘ, CO DO MNIE MÓWISZ!

***
              – Jak puszczę to się ubrudzisz?
            – DO JASNEJ CHOLERY, CO TY...!
I w tym oto momencie Draco Malfoy stracił resztki swojej wątłej cierpliwości.

***

            Hermiona zagryzła wargę, gdy do jej uszu dobiegła część słowotoku Dracona. Wolała nie myśleć, jak brzmiała cała wersja. Pokręciwszy głową z roztargnieniem, doszła do wniosku, iż najlepszym wyjściem z sytuacji będzie, jeśli weźmie sprawy we własne ręce. Przełknęła głośno ślinę i starając się odpędzić natrętne myśli o tym, że zapewne w tym momencie blondyn przeklina wszystko na prawo i lewo, zerknęła na proporce.
           – Który kolor wybrałby Malfoy...? – zastanawiała się na głos, wodząc wzrokiem po wszystkich trzech przedmiotach: zielonym, wysuniętym najbardziej na lewo, czerwonym znajdującym się w środku i czarnym, umieszczonym po prawej krawędzi.
              – Przecież zawsze powtarzał, że jest rasowym Ślizgonem... – mruknęła, decydując się na ten zielony. Minutę później umieszczała go w odpowiedniej łuzie na końcu bramki, tak, by Draco mógł go dostrzec.
               Wstrzymała oddech, patrząc na niego przez chwilę, aż w końcu... ruszył. Odetchnęła z ulgą, odjeżdżając do pozostałych proporczyków. Wbrew pozorom zadanie nie było zbyt trudne, jednak jeśli ktoś nie pytał partnera o tak prozaiczne rzeczy, jak ulubiony kolor, sytuacja znacznie bardziej się komplikowała. Całe szczęście, że Malfoy bywał przewidywalny.
Podczas gdy ona snuła swoje rozważania, Draco zdążył przekroczyć już linię końcową pierwszego etapu. Teraz nie pozostało nic innego jak wybranie kolejnego proporczyka. Tym razem wybrała czarny, jako że jego miał na sobie koszulę tego samego koloru.
I tym razem się nie pomyliła, choć przez chwilę miała wrażenie, że Draco uśmiecha się do niej kpiąco. Przecież nie wybrałby czerwonego...
              Pokonanie pozostałych etapów i jednoczesne przekroczenie linii mety nie nastarczyło im większych trudności, choć końcówka należała zdecydowanie do Ziutka, który skradł całe przedstawienie. Zwierze było młode i pełne energii, którą Draco wykorzystywał w najlepszy sposób.
            – Dawaj, Granger! Szybciej! – zakrzyknął arystokrata na ostatniej prostej. On sam prowadził, mając za sobą jedynie Felixa Rodgera, równie krnąbrnego, co butnego młodzieńca, będącego największym rywalem blondyna.
          Hermiona wykorzystała przewagę, którą uzyskała, dobierając proporczyki w najszybszym czasie, plasując się na czwartej pozycji. By wygrać na punkty, musiała zająć trzecie miejsce.
             Linia mety majaczyła już kilkanaście metrów dalej, a ona sama dopingowała Florencję, by dała z siebie, choć odrobinę więcej. Udało jej się zrównać z Elizą Rodger, napuszoną brunetką, do której nie zapałała sympatią.
Jeszcze odrobinę! Jeszcze tylko trochę! Szybciej! Gdyby tak...
       – JEEEST! – zakrzyknął spiker, gdy wycieńczona Florencja zdołała przekroczyć metę, zaledwie o ułamek sekundy przed jej przeciwniczką.
      Hermiona szarpnęła za wodze, zatrzymując zwierze tuż przed rozpromienionym blondynem. Zeskoczyła z siodła, ledwo utrzymując równowagę.
       – Oto i nasi zwycięscy! Po przeliczeniu końcowych punktów i prześledzeniu wyniku, plasują się na pierwszym miejscu! – Grzmiał spiker tuż nad ich głowami.
Ktoś klepał ich po plecach, ktoś inny wcisnął jej w ręce bukiet kwiatów. Ktoś ściskał ich dłonie, gratulując wygranej i zapewniając, że to na nich obstawiał w zakładach.
        – Wygraliśmy – szepnęła Hermiona, odnajdując wśród tłumu wzrok Dracona. Kiwnął głową, uśmiechając się do niej promiennie, choć miała wrażenie, że przez chwilę chciał zrobić coś... więcej.
           – Wygraliśmy – powtórzył, nie spuszczając z niej wzroku.
 
***

            Pomimo faktu, iż Filius Dodge wydał dzisiejszego dnia wiele decyzji; żadna z nich nie spotkała się z tak wielką aprobatą przemokniętej publiczności, jak ta, w której zapraszał wszystkich na małe przyjęcie w głównym atrium hotelu, w którym każdy będzie mógł "odpocząć od tego przeraźliwego deszczu" delektując się zaserwowanym szampanem, a sami zwycięscy otrzymają zasłużoną nagrodę.
           Zjawiwszy się jednak w środku, od razu wspiął się na niewielkie podwyższenie, umieszczone tu specjalnie na dzisiejszą okazję, po czym zaczął przemawiać. W miarę upływającego czasu, ilość odbiorców, chętnych słuchać jego opowieści wzrastała wprost proporcjonalnie do intymnych faktów, jakie udało mu się przypomnieć z własnego życia. Wyglądało na to, że Filius Dodge jest osobą, gotową mówić cokolwiek, byle tylko jej słuchano.
Korzystając z faktu, że przemówienie Filiusa zaskarbiło sobie uwagę większości zebranych osób, dyrektor hotelu zakasłał nieco zbyt obcesowo, po czym ruszył w stronę sędziego.
             – Doskonale, doskonale – zaświergotał przymilnie, choć, jak Hermiona zauważyła, jego wzrok nadal pozostawał zimny. – Pozwolę sobie wtrącić parę słów o samej organizacji tegoż przedsięwzięcia, które pochłonęło mnóstwo sił i cierpliwości osób, odpowiedzialnych za stronę techniczną. Nasz pensjonat wyszedł naprzeciw państwa oczekiwaniom...
Hermiona westchnęła zrezygnowana, całkowicie ignorując dalszy potok jego słów, które słyszała już zresztą wielokrotnie, jedynie w nieco zmienionych formach. Skupiając wzrok na pogrążonych w cichych rozmowach osobach, doskonale wiedziała, że nie tylko ona postanowiła odpuścić sobie to wystąpienie. Zniecierpliwiona straconym czasem, odwróciła się w stronę Dracona. Sączył powoli drinka, świdrując czujnym spojrzeniem przemawiającego mężczyznę. Nie odrywał od niego wzroku, choć dziewczyna wiedziała, że jego słowa wcale do niego nie docierają. Dopiero czyjeś nieostrożne szturchnięcie wyrwało ją z otępienia. Przeniosła zdezorientowany wzrok na właściciela, który właśnie uniósł swój kieliszek z szampanem.
                 – Pozwolę sobie zatem wznieść toast za tych wszystkich ludzi, bez których dzisiejsza impreza nie doszłaby do skutku – przemówił donośnym głosem dyrektor hotelu. Dla osób postronnych, nieznających tutejszych zwyczajów, mógł sprawiać wrażenie troskliwego, wdzięcznego szefa, jednakże Hermiona miała o nim zupełnie inne mniemanie. Doskonale wiedziała, że gdyby nie obecność kilku znamienitych osobistości, nigdy nie pokusiłby się o tak pochlebne słowa. Swoich pracowników traktował z pogardą, co nieco przywodziło jej na myśl zniewolone skrzaty. Przez chwilę do głowy wpadła jej myśl, że oni także powinni mieć stworzone stowarzyszenie, do walki o własną emancypację.
                    – Niech żyją pracownicy! – zakrzyknął właściciel, wznosząc toast.
                – Niby z czego? – dobiegł ją nieco zbyt głośny komentarz blondyna, który utwierdził ją w przekonaniu, że miał o właścicielu podobne zdanie.
Parsknęła śmiechem, zwracając tym samym uwagę arystokraty. Kąciki jego ust poszybowały w górę, choć nie był to wcale wymuszony gest. Uśmiechnął się do niej szczerze, prawdziwie. Tak, jak lubiła najbardziej. Odpowiedziała mu tym samym.
                      – Wiesz, Granger – zaczął, pochylając się w jej stronę. – Byłaś dzisiaj całkiem...
Nie dokończył, wzdychając nieznacznie, jakby nie mógł znaleźć odpowiednich słów. Pokręcił głową z roztargnieniem, dopiero później zerkając na nią spod przymrużonych powiek. Wydawał się spokojny, odprężony. Szczęśliwy...?
                 – Niezła? – podpowiedziała, zdając sobie sprawę jak bardzo chłopak walczy ze sobą, by nie daj Merlinie, nie wzięła jego wypowiedzi za pochwały.
                – Tego nie powiedziałem.
                – Ale chciałeś powiedzieć.
           – Może... – przyznał w końcu, gdy nie dała za wygraną, wpatrując się w niego intensywnie.
             – Dziękuję – rozpromieniła się. Odgarnęła z twarzy pasmo włosów, zakładając je sobie za ucho w powolnym geście. Spoglądała na niego roziskrzonymi ze szczęścia i emocji oczami, a on po raz pierwszy miał ochotę w nich utonąć. Jeszcze nigdy nie patrzyła na niego w ten sposób. – Wygląda na to, że po raz pierwszy powiedziałeś mi komplement, Malfoy. – Droczyła się dalej, unosząc kąciki ust w zadziornym uśmiechu.
            – Sama go sobie powiedziałaś – poprawił ją. – Ja tylko zacząłem.
Prychnęła w odpowiedzi, choć nie wyglądało na to, by którakolwiek z jego wypowiedzi mogła zepsuć jej humor.
            – Gdybym tego nie zrobiła, do tej pory byś go z siebie nie wydusił. – zauważyła, trafnie interpretując jego niepewną minę. Zagryzła wargę, po czym po raz kolejny powiedziała:
               – Zdobędziesz się kiedyś, żeby powiedzieć mi jakiś komplement, Malfoy?
           Jej wypowiedź, z jednej strony tak do niej niepasująca, a z drugiej tak odważna, wzbudziła w nim dziwne odczucia. Wystarczyło zaledwie jedno kiwnięcie głową, delikatny ruch, by rozpromieniła się jeszcze bardziej. Zamiast tego, odpowiedział:
                  – Za cholerę.
                Zaśmiała się delikatnie, doskonale wiedząc, że chłopak żartuje. Tak jak do tej pory nie potrafiła odczytać jego reakcji, tak teraz, w tej jednej chwili wiedziała, co tak naprawdę chciał jej powiedzieć.
              – I vice versa, Malfoy.
            Po raz kolejny pokręcił głową, z nieskrywaną satysfakcją obserwując jej zadowoloną twarz. I nic więcej się nie liczyło. Wokół nich panował istny gwar — głośne śmiechy, przemówienia, postukiwanie kieliszków. Każdy się przekrzykiwał, byle tylko zaznaczyć swą obecność, o której za parę dni nikt nie będzie pamiętał. Byle głośniej, byle śmielej, byle jak...
A oni trwali nadal, w środku tego zamieszania, potrącani przez wiele osób, prawie wcale nie słysząc własnych słów. Szczęśliwi jak nigdy dotąd, choć gdzieś w podświadomości wiedzieli, że nie miało to nic wspólnego z wygraną.
                – Granger... – zaczął Draco tym samym przyciszonym głosem.
            Pochylił się ku niej jeszcze bardziej, nieświadomie sprawiając, że dotarł do niej jego zapach. Miała wrażenie, że chłopak chciał jej powiedzieć coś ważnego. Coś, czego nie będzie miała okazji usłyszeć nigdy więcej. Wpatrywał się w nią z determinacją, nieświadomie przybliżając się jeszcze bardziej i sprawiając, że jej serce zabiło szybciej. A później, gdy zdawało jej się, że upłynęły całe godziny, przeniósł wzrok na jej usta. Jej serce zamarło, a ona sama zapomniała, jak się oddycha. Czy on chciał...?
                – A OTO I ONI! NASI ZWYCIĘZCY! – zagrzmiał w ich uszach donośny głos Filiusa, wzmocniony o użyty mikrofon. – Zapraszam po odbiór nagrody!
               Natychmiast od siebie odskoczyli, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, jak blisko siebie się znaleźli. Uwaga wszystkich zgromadzonych zwróciła się na nich, a Hermionie brakowało jeszcze tylko wielkiego reflektora, skupiającego światło tuż nad ich głowami. Nieco przerażona zerknęła w stronę Dracona, starając się odgadnąć jego reakcję. Stał prosto, ze wzrokiem utkwionym przed siebie. Wyglądał na opanowanego, choć zdradzała go zaciśnięta szczęka i napięte mięśnie. Pierwszy ruszył ku podwyższeniu, zupełnie ignorując idącą za nim Hermionę. Nie spojrzał na nią ani razu, a i ona jakoś nie kwapiła się w tej chwili do nawiązania żadnego kontaktu wzrokowego. To, co się stało...
             Nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Czy naprawdę chciał ją pocałować? Czy może tylko podpuszczał, by w odpowiednim momencie cofnąć się i zaśmiać się jej w twarz? Czy byłby do tego zdolny?
           Prawie w ogóle nie słyszała rozbrzmiewających wokół braw ani wypowiedzi Filiusa. Skupiona na własnych myślach, nie zauważyła, gdy mężczyzna uścisnął jej dłoń, gratulując występu i przekazując nagrodę. Ktoś podsunął jej pod nos mały medalion z pięknym grawerem i kolorową wstęgą, choć ona wcale nie zwróciła na niego uwagi. Dopiero po kilku długich sekundach, gdy nadal stała w bezruchu, to arystokrata wyszedł krok naprzód i odebrał go od mężczyzny.
             Zerknęła na niego nieco wystraszona, bojąc się tego, co dostrzeże w jego oczach. Nie zerknął na nią ani razu. Chwilę potrzymał medal w górze, ku uciesze tłumu, po czym bezceremonialnie wcisnął go sobie do kieszeni. Nie oglądając się na nikogo, pospiesznie zszedł z podwyższenia, znikając w tłumie.
            Westchnęła ze zrezygnowaniem, powoli ruszając jego śladem. Nie wiedziała, co kierowało blondynem, że dopuścił do tamtej sytuacji. Nie powinna pozwolić na coś takiego. Nie, teraz kiedy współpraca z nim nie przebiegała tak, jakby sobie to wymarzyła. Jej analityczny umysł wprost żądał odpowiedzi. Pragnęła już teraz znaleźć arystokratę i dowiedzieć się co tak właściwie chciał zrobić? Czy, gdyby Filius im nie przerwał, Draco naprawdę by to zrobił? I dlaczego?
             Nawet w jej głowie zabrzmiało to absurdalnie. Chyba lepiej byłoby, gdyby o wszystkim zapomnieli.
            Nie zamierzała przebywać wśród tych sztucznych oklasków ani chwili dłużej. Zrezygnowana udała się prosto do wyjścia, postanawiając, że najlepszą ucieczką od dręczących ją myśli, będzie skupienie uwagi na czymś innym. A gdyby tak udało jej się zakraść do komnaty jeszcze raz? Teraz gdy wszyscy są w atrium, dostanie się tam, nie wymagałoby większego trudu.
               Przyspieszyła kroku, uśmiechając się delikatnie, gdyż wreszcie miała jakiś cel. Nic tak nie odrywa od zgubnych myśli, jak stara, zatęchła komnata.

***

   
             Do przestronnego atrium wróciła dopiero po godzinie — rozkojarzona i dziwnie nieobecna. Zacięty wyraz nie zniknął z jej twarzy nawet w chwili, w której zobaczyła blondyna w otoczeniu kilku kobiet. Nie pokazała tego po sobie, choć ten widok na chwilę wyprowadził ją z równowagi. Otrząsnęła się, od razu wracając do swojego opanowania. Draco nie był jej niczego winien, prawda? To, co zrobił przed godziną było zapewne zwykłą próbą upokorzenia jej na oczach innych ludzi, czyż nie?
                   – O tutaj jesteś, Helga – zawołał Draco siląc się na naturalny ton i chwytając ją za ramię. Przysunął ją w swoją stronę, choć Hermiona od razu zauważyła, że chłopak pilnuję, by pomiędzy nimi był odpowiedni dystans.
               – Szukałam cię – powiedziała, nawet nie próbując ukryć swojego zirytowania. Z zaciśniętymi pięściami spojrzała na otoczenie chłopaka, który w towarzystwie Pameli i jej koleżanek najwyraźniej czuł się jak przysłowiowa sklątka na grzędzie.
                – Szkoda, że znalazłaś – mruknął, pochyliwszy się delikatnie w jej stronę. Kilka dziewczyn zachichotało wyniośle. Zaraz jednak powrócił do swojej wystudiowanej, prostej postawy, przywdziewając na twarz uśmiech amanta i wskazując na otaczające go osoby.
                – Pozwól, że przedstawię ci towarzystwo na dzisiejszy wieczór. To jest Pamela i lubi szampon o zapachu truskawek. Dalej masz...
               – Cudownie – burknęła ironicznie pod nosem, jednak o dziwo wspomniana przez Dracona dziewczyna nie wyczuła w tym stwierdzeniu żadnych negatywnych odczuć, a nawet zapowiadało się na to, że taka odpowiedź zadowoliła jej wygórowane ego. – A teraz przepraszamy na chwilę – przerwała prezentacje arystokracie, udając, iż nie dostrzega jego wściekłego spojrzenia. Wykorzystując chwilową przewagę, spowodowaną jego wzburzeniem, chwyciła go za ramię i odciągnęła od ciekawskiego towarzystwa. Niezrażona jego spojrzeniem, które gdyby miało odpowiednią moc sprawczą, z pewnością posłałoby ją na drugą stronę tęczy, utkwiła w nim wzrok.
              – Musimy pogadać – szepnęła, ignorując zebrane towarzystwo i fakt, że jej rozmówca kończy kolejnego drinka. W odpowiedzi na jej słowa, chłopak jedynie wywrócił oczami. – Nie uwierzysz, co odkryłam...
              – Kolejną zmarszczkę?
           Jego złośliwa postawa coraz bardziej ją irytowała. Zacisnęła pięści, nie spuszczając wzroku z jego twarzy. Nie wydawał się tym faktem przejęty.
Draco westchnął przeciągle, nie mogąc zrozumieć powodu, dla którego zamiast świętować ich sukces, stał na uboczu z podekscytowaną Gryfonką i świadomie, choć pod przymusem nie uczestniczył w zabawie.
               – Więc nie interesuje cię to, kto jest... – zaczęła, lecz dalszy potok słów przerwała jej uniesiona w górę dłoń arystokraty. Jego ściągnięte brwi i pulsująca żyłka na skroni świadczyły o fakcie, iż nie miał ochoty na prowadzenie w tej chwili rozmowy. Później zresztą też nie.
                – A czy wyglądam, jakby mnie to interesowało? – zapytał, nie oczekując odpowiedzi. – Nie psuj mi zabawy, Granger – mruknął jeszcze w jej stronę, po czym ostentacyjnie podniósł do ust szklaneczkę z trunkiem. Sączył płyn powoli z widoczną na twarzy błogością, ignorując tym samym stojącą naprzeciwko dziewczynę. Po tym, do czego doszło dzisiejszego dnia, wolał nie przebywać w jej towarzystwie dłużej, a niżeli było to absolutnie konieczne. Doszedł więc do wniosku, iż ignorancja będzie najlepszą formą odpowiedzi na jej infantylne zachowanie, którym nie pomagała mu w zawarciu nowych znajomości na dzisiejszy wieczór.
                 Jak przewidział, tak też się stało i już po kilku minutach jego strategia przyniosła oczekiwane rezultaty. Hermiona spojrzała na niego po raz ostatni, jakby czekała, że tym gestem sprowokuje go do zmiany decyzji, po czym z wyraźnym zawodem na twarzy, obróciła się na pięcie i zniknęła w otaczającym go tłumie.
              – Kretyn – mruknęła jeszcze pod nosem, szczerze niezadowolona z zachowania blondyna, choć mimo instynktu samozachowawczego, miała ogromną nadzieję, że tym razem dotarł do niego ten komentarz.

***

                   Poskromienie temperamentu żądnej przygód Gryfonki było o tyle dziwne, co wręcz niewykonalne. Wraz z przyjęciem jej do chwalebnego domu Godryka Griffindora, nabyła iście heroicznej postawy i coraz odważniejszych czynach, hołdowała zasadom, wpajanym jej przez lata nauki w Hogwarcie. Stąd też możliwość obcowania w towarzystwie normalnych ludzi, z którymi nie musiał uganiać się po zakurzonych kwaterach, ciasnych szybach wentylacyjnych albo tkwić w schowkach na miotły; była dla niego swoistym prezentem od losu. A raczej powinna nim być, bo odczucia, jakie towarzyszyły mu odkąd burza kręconych włosów zniknęła mu z oczu, dalekie były od zadowolenia.
              Stał oparty o jeden z filarów, podtrzymujących okazały, strzelisty dach pomieszczenia, z wolna obracając trzymaną w rękach szklaneczkę trunku. W kieszeni czuł ciężar medalu, zdobytego tego ranka, który, o zgrozo, w połowie należał do Gryfonki. Po raz ostatni przeczesał wzrokiem całą salę, w nadziei, że może tym razem ją zobaczy. Na próżno. Nie psuj mi zabawy, zabrzmiało mu w głowie, co skutkowało jeszcze wyraźniejszym pogorszeniem jego samopoczucia. Postąpiła tak, jak tego oczekiwał. Skąd więc te gryzące wyrzuty sumienia, uniemożliwiające mu normalne kontemplowanie panującej wokół atmosfery?
                  – Mam stanowczo za dobre serce – skwitował dobitnie, kompletnie załamany treścią wypowiedzianych słów i faktem, iż stają się prawdziwe jedynie w stosunku do jednej osoby. Na domiar złego coraz bardziej zaczynał żałować, że potraktował ją w tak dosadny sposób, nawet jeśli jego niechęć spowodowana była zgoła innymi powodami, niż te, o których z pewnością pomyślała Hermiona. Złorzecząc na cały otaczający go świat, odstawił szklankę i skierował się w stronę wyjścia.
                Wyszedł z zatłoczonego atrium, pozbywając się w międzyczasie wiszącej na jego ramieniu blondynki, której imię wyleciało mu z głowy jeszcze zanim zdołał je do końca dosłyszeć. Z pozostałymi gośćmi, którzy jeszcze przed godziną skandowali jego fałszywe imię, pożegnał się oszczędnym skinieniem głowy, stanowiącym (w jego mniemaniu) zbyt wygórowany gest.
                W miarę jak oddalał się od tłumu, dziwne uczucie, które pojawiło się wraz ze zniknięciem Gryfonki, przybrało na sile, skutecznie odbierając mu sprawność logicznego myślenia. Nie przywykł do tego rodzaju niepokoju. Nie w stosunku do niej.
                 Zważywszy na fakt, iż jego myśli pognały w zgoła inną stronę, niż pierwotnie to zakładał, a wysnute przed chwilą wnioski poważnie naruszały jego reputację rasowego Ślizgona, całkowicie poważnie postanowił się więcej w nie nie zagłębiać. Swoje nerwowe kroki skierował do pierwszego miejsca, jakie przyszło mu do głowy, w którym miał głęboką nadzieję znaleźć niewątpliwie urażoną dziewczynę. Minąwszy recepcję, wdrapał się po stromych schodach, prowadzących na piętro i w całkowitym milczeniu podążył dalej.
                     O ile zamknięte na klucz drzwi do pokoju jeszcze nie pozbawiły go ostatnich nadziei na to, że w środku natrafi na całą i zdrową Gryfonkę, o tyle fakt, że dobiegł go zza nich stłumiony jęk jej rudego kocura; całkowicie wytrącił go z równowagi. Nie mógł nie zgodzić się z faktem, że owo zwierze było dla Granger równie cenne, co upchana w torebce Historia Hogwartu — nie wgłębiał się w jej system wartości. Głośne biadolenie, jakie Draco słyszał za drzwiami, sugerowało jednak, że dziewczyna w ogóle nie raczyła pojawić się w pokoju, by nakarmić pupila, bądź też przydzielona mu porcja okazała się stanowczo za mała. Znając apetyt zwierzęcia oraz możliwości kulinarne jego właścicielki, bardziej skłaniał się ku tej drugiej opcji.
                      Przezornie rozejrzał się na obie strony korytarza, na chwile zapominając, że pokój, do którego próbuje wkroczyć, jest jego własnym, po czym delikatnie nacisnął klamkę. Drzwi uchyliły się z cichym skrzypnięciem, które z czystego przyzwyczajenia po prostu zignorował. Wystarczyło mu jedno spojrzenie na wnętrze pokoju, by wiedział, że dziewczyny w nim nie było. Ruda kulka, zawodząca do tego stopnia, iż skutecznie pozbawiała go wszelkich pokładów cierpliwości, jakich do tej pory nie zużyła Granger; nie pozwalała mu się na niczym skupić. Podszedł więc do łóżka, zgarniając po drodze wszystkie pergaminy i odręczne zapiski Gryfonki, jakimi dręczyła go od kilku dni, po czym nachyliwszy się nad swoim plecakiem, wydobył z niego opakowanie Fasolek wszystkich smaków Bertiego Bott'sa. Momentalnie na jego twarzy zagościł kpiący uśmiech, gdy tylko poczuł, jak pupil Gryfonki, zaczyna łasić się do jego nóg w oczekiwaniu na przysmak.
                        – Już ja cię nakarmię – mruknął w jego stronę, zanurzając rękę w szeleszczącej torebce. Wyciągnął z niej kilka przysmaków, po czym z satysfakcją obserwował, jak zwierzak z nadzwyczajną szybkością je zjada.
                     – I niech mi tylko Granger wytknie, że nie interesuje się jej kotem – powiedział, wbijając spojrzenie wprost w żółte ślepia zwierzaka, które po raz pierwszy patrzyły na niego z wdzięcznością. – Jedz, jedz, sukinsynku... – zachęcił go sztucznie przymilnym tonem, grzebiąc w torebce i rzucając w jego stronę kilka dodatkowych przysmaków.
                 Gdy już się w miarę uspokoił, a tymczasowa radość na widok dokarmionego kota przeszła, nieporadnie zaczął przeglądać wszystkie zapiski, które Hermiona zostawiła na łóżku tego ranka. Nastepnie otworzył szufladę, starannie i z niespotykaną dotąd precyzją przeszukując jej zawartość. Wziął do ręki kilka pergaminów, po czym zaczął z uwagą studiować ich treść, ani na moment nie spoglądając na zajadającego się u jego stóp kota. Dopiero gdy Krzywołap przegryzł fasolkę o smaku wymiocin, a do nozdrzy chłopaka doszedł jakże wymowny zapach, otrząsnął się na tyle, by spojrzeć na zwierzaka z miną wyrażającą nadzwyczajną satysfakcję.
                  – No nie mów, że ci nie smakuje. Wybrałem te smaki specjalnie z myślą o tobie! – przemówił, chcąc powstrzymać cisnący się śmiech.
                  Dopiero gdy Krzywołap zniknął z zasięgu jego wzroku, uspokoił się na tyle, by wrócić do przeglądania zapisków Granger. Mimochodem spoważniał i zmarszczył brwi, gdy natrafił na jeden ze zniszczonych pergaminów, który udało im się znaleźć w okowach tajemniczej komnaty. Było to kilka zdań, formułujących się w rozkazy, o których wcześniej mówiła mu dziewczyna. Nie byłoby w tym dziwnego, gdyby nie fakt, że doskonale znał to pochyłe, wyjątkowo niestaranne pismo; co więcej wiedział, do kogo należało. Momentalnie zacisnął zęby i przymknął na chwilę oczy, tak by nieco uspokoić rozszalałe nerwy. Zaczął szczerze żałować, że nigdy wcześniej nie skusił się, by choćby na nie zerknąć, mimo iż Gryfonka parokrotnie go do tego namawiała. Zaraz jednak zmiął w dłoni pergamin z zapiskami, po czym upewniwszy się, iż jego różdżka spoczywa bezpiecznie w kieszeni spodni, ruszył w kierunku wyjścia.
                   – Szykuj się, Granger. Nadchodzę – oznajmił jeszcze wyjątkowo poważnie i dobitnie, po czym opuścił pomieszczenie, nie przejmując się trzaskiem drzwi i skrytym pod łóżkiem kotem z niestrawnością.

***


              Podświadomie wiedział, dokąd udała się Gryfonka. Jeśli miał być wobec siebie szczery, to ukryta komnata, do której właśnie zmierzał, zajmowała pierwszą pozycję na jego prywatnej liście miejsc, w których spodziewał się zastać Hermionę. I to właśnie tam powinien w pierwszej kolejności zajrzeć, zamiast tracić czas na sprawdzenie pokoju. Uspokajał go fakt, że teraz przynajmniej zna swój cel. Teoretycznie rzecz biorąc od spławienia Granger nie minęła nawet godzina. Liczył, że przez ten czas nie stało się nic złego.
               Mimo swojego beznadziejnego położenia mrugnął zalotnie do spotkanej po drodze pracownicy hotelu, czyniąc zadość swojej reputacji ciągłego amanta i jednocześnie usypiając jej czujność. Przemknął koło niej niczym cień, kierując się w lewo, ku zachodniemu skrzydłu budynku. Kobieta nijak nie zareagowała, więc przyśpieszył kroku, chcąc za wszelką cenę zniknąć jej z oczu. Dopiero gdy znalazł się w ciemnym korytarzu, prowadzącym do ukrytej komnaty, odetchnął głęboko, próbując zachować spokój. Jedynie jego serce biło niespokojnie, jakby przeczuwając, jaki widok czeka na niego za drzwiami.
                Czując na sobie presję czasu i rwącą, co niewytłumaczalną chęć bohaterskich czynów, rozejrzał się na boki, upewniając się, że w zasięgu wzroku nie ma nikogo niepożądanego, po czym szybkim i pewnym ruchem wyciągnął różdżkę z kieszeni. Wziąwszy głęboki oddech, nacisnął klamkę, pozwalając, by nieprzeniknioną ciszę przerwał cichy odgłos skrzypnięcia drzwi.
                   Nie rozczarował się faktem, iż w komnacie nie było żywego ducha, o Gryfonce już nie wspominając. Przeszedł szybkim krokiem w kierunku biurka, chcąc jeszcze raz przejrzeć treść pozostawionych przez nich pergaminów. Większość z nich leżała w kompletnym nieładzie, jednak nie takim, jakim go zapamiętał. To musiało znaczyć jedno - Hermiona tutaj była. Co więcej, musiała krzątać się w wyjątkowym pośpiechu, gdyż nie dbała o to, by doprowadzić wszystko do jako takiego porządku.
                 Porzucił śledzenie treści pożółkłych zapisków, doskonale wiedząc, że i tak niczego z nich nie rozczyta, po czym uważnie rozejrzał się na boki.
              Jedno wiedział na pewno — Granger odkryła w komnacie coś, co wcześniej przegapili i to o tym chciała mu powiedzieć na przyjęciu. Zacisnął zęby ze złości, gdy przypomniał sobie, jak obcesowo ją wtedy potraktował.
                Podszedł do kamiennej, zabrudzonej ściany, próbując za wszelką cenę nie skrzywić się na widok zacieków, tworzących wyjątkowo malowniczy wzór na jej powierzchni, po czym delikatnie przejechał po nim palcami. Chropowata struktura zacierała się w wielu miejscach, tworząc nieregularne wzory i wyżłobienia, zupełnie jakby ktoś tę ścianę przesuwał...
             Zmarszczył brwi na widok pojedynczych, runicznych znaków, które ktoś nieumiejętnie wyżłobił na poręczy świecznika, na którego w ogóle nie zwrócił do tej pory uwagi. Podszedł bliżej, po czym delikatnie dotknął jego powierzchni.
             – Dobra, co by zrobiła Granger? – zapytał sam siebie, nie spuszczając czujnego wzroku z runicznych wyżłobień. Uśmiechnął się z drwiną, gdy wyobraził sobie, jak dziewczyna zaczyna swoje rozmyślania od wygłoszenia wyczerpującej definicji świecznika i wymienieniu kilkunastu jego rodzajów. Pokręcił głową z roztargnieniem, dochodząc do wniosku, iż żadne z mądrości dziewczyny nie są mu w tej chwili do niczego potrzebne, po czym nie namyślając się długo, chwycił jego uchwyt i pociągnął w dół.
                 Dumny do granic możliwości, szczerze żałował, iż wspomniana wcześniej dziewczyna nie zobaczyła jego wyczynu. Nic nie traciła, przecież Draco wszystko jej opowie i to z najmniejszymi szczegółami, gdy tylko ją znajdzie. O ile ją znajdzie...
              – Jestem zajebisty – skwitował dobitnie, gdy tak jak przewidywał, ściana rozsunęła się, ukazując niewielkie, tajemne wejście. Przeczesał dłonią włosy, po czym wartko ruszył przed siebie, cały czas kontemplując w panującej wokół ciszy swoje detektywistyczne umiejętności, o których do tej pory nie miał bladego pojęcia.
                Nie miał wątpliwości, że Hermiona już wcześniej szła tym korytarzem, gdyż na zgromadzonej na kamiennym podłożu warstwie kurzu dokładnie widział jej kroki.
            Korytarz nie był duży, toteż przedzieranie się nim nie należało do najprzyjemniejszych. Co chwile zawadzał o niskie sklepienie, obijając sobie głowę i mrucząc pod nosem obelgi, gdy coś, co dla własnego komfortu psychicznego, wolał uznać za wyjątkowo grubą pajęczynę, oblepiało poły jego koszuli, gdy tylko ocierał się o kamienne ściany.
            – Zawsze lepsze to niż składzik – dopingował sam siebie, próbując zachować resztki cierpliwości i opanowania w tym niekorzystnym miejscu.
Po pokonaniu zaledwie kilkunastu metrów dotarł do niewielkiego otworu, wykutego w kamiennej ścianie. Nikłe światło sączące się z jego wnętrza padało na zakurzone powierzchnie, tworząc nieregularne wzory.
             Zatrzymał się na moment w bezruchu, niemal apatycznie ściskając w ręku różdżkę. Wyczuwając pod palcami jej gładką powierzchnię, czul się o wiele pewniej. Wziął głęboki oddech, starając się opędzić od niechcianych myśli, które dosłownie bombardowały jego umysł, po czym zrobił niewielki krok do przodu. Przemieszczał się bezszelestnie ani na moment nie odrywając wzroku od wnęki przed nim. Wstrzymał oddech, gdy dotarł do końca tunelu, zbierając całą odwagę, by zatrzymać się przed czającą się przy progu postacią.
           – Witaj, Igorze – przemówił na widok ich stajennego, którego w głębi ducha nie spodziewał się tutaj zastać.
           Mężczyzna uśmiechnął się drwiąco, obracając między palcami znajomą róźdżkę — prostą, mającą mniej niż jedenaście cali, z finezyjnymi żłobieniami z winorośli po bokach. Różdżkę Granger.
          – Ładne paznokcie. Sam obgryzałeś? – zapytał Draco, chcąc zyskać na czasie. Przeczuwał bowiem, że śmierciożerca nic mu nie zrobi. Gdyby chciał go zabić, już dawno by nie żył. Miał ku temu zbyt dużo okazji.
       – Nie spieszyłeś się zbytnio – zauważył Igor, nie zwracając uwagi na jego zdezorientowany wzrok.
          – Oddaj różdżkę – warknął Draco, wyciągając rękę po przedmiot. Ku jego zdziwieniu, mężczyzna od razu posłuchał i już po chwili chłopak poczuł w dłoni jej strukturę. Schował ją do kieszeni, po czym utkwił wzrok w śmierciożercy. – Co z nią zrobiłeś?
           – Ja? – zapytał Igor z uśmiechem szaleńca na ustach. – Jeszcze nic. Chociaż na twoim miejscu nie przywiązywałbym się za bardzo do tej paskudnej szlamy.
              – Co ty pierdolisz? – warknął, tracąc cierpliwość.
          – Niedługo wszystkiego się dowiesz – mruknął Igor, ustępując na bok. – Idź już, oczekuje cię.
         Draco nie powiedział już ani słowa. Zacisnął zęby, przekraczając próg komnaty i rozglądając się uważnie na boki.
          Niemal całe pomieszczenie tonęło w mroku. Unosząca się w powietrzu kula światła, rozjaśniała jedynie powierzchnię tuż przy wejściu i niewielki skrawek po prawej, tak, że jedynym co Draco mógł teraz zarejestrować, był olbrzymi kocioł, stojący po środku wygasłego paleniska. Zastygłe rdzawoczerwone plamy, szpecące część podłogi wokół niego, zdążyły już całkowicie zakrzepnąć, choć i bez tego wiedział, że eliksir został uwarzony już dawno temu; zapewne na długo przed ich przybyciem do tego miejsca.
             – Lumos – szepnął, wchodząc do środka.
           Skierował różdżkę przed siebie, chcąc oświetlić jak największą część pomieszczenia. Tutaj także pełno było starych ingrediencji, rozbitych fiolek i zatęchłych ziół. W powietrzu unosił się zapach zgnilizny i czegoś jeszcze, czego Draco nie mógł, albo po prostu nie chciał zidentyfikować.
             Ruszył ostrożnie przed siebie, nie zwracając uwagi na dojmujący chłód, który odczuwał już po wejściu do tunelu. Zmarszczył gniewnie brwi, gdy natrafił na coś leżącego tuż koło jego stóp. Pochylił się, by się temu przyjrzeć i... zamarł.
            U jego stóp leżała Hermiona. Miała nienaturalnie bladą twarz, a szatę poplamioną błotem. Rozwiane włosy okalały jej twarz, choć nawet wtedy dostrzegł szkarłatną strugę kwi, spływającą jej z wargi.
          – Granger – szepnął, klękając przy niej i łapiąc ją za dłoń i wyczuwając puls. Przynajmniej żyła.
           Coś ciężkiego opadło mu w piersi, uniemożliwiając wzięcie najmniejszego oddechu. Dojmujące wyrzuty sumienia przez chwilę przytłoczyły go, wyraźnie informując, że gdyby tylko poszedł z nią, do niczego takiego by nie doszło.
             – Wreszcie jesteś, Draco – usłyszał za sobą doniosły głos. – Długo kazałeś na siebie czekać.
Odwrócił się powoli, by zobaczyć, jak Bellatriks Lestrange  wyłania się z cienia z szaleńczym uśmiechem na ustach.



* Lucy Maud Montgomery - Ania z Avonlea




Hejo hejooo ;D
Rozdział jest... przejściowy. Uwierzcie, że chciałam sprawę z tym hotelem doprowadzić do końca już teraz, ale zwyczajnie zabrakło mi na to czasu. Gdybym się o to pokusiła, rozdział najprawdopodobniej miałby z 50 stron i został opublikowany pod koniec marca. A tak jest już teraz, a to, że będziecie mieć po nim niedosyt, jest niemal tak pewne, jak przekonanie naszego blondyna o jego doskonałości.
Bądźcie cierpliwi. W następnym rozdziale wyjaśni się trochę więcej... choć oczywiście nie wszystko. Jak to mówi mój dentysta: nie wszystko na raz. Trzeba dozować emocje.
Początek roku okazał się bogaty w niepotrzebne emocje i nieprzewidziane rzeczy, które niekoniecznie pomagały w spokojnym pisaniu. Mam nadzieję, że teraz, gdy wszystko zrobiło się trochę bardziej... stabilne, a ze zdrowiem jest już dużo lepiej, z kolejnym rozdziałem pójdzie mi już znacznie szybciej.
Czekam na Wasze komentarze! Nawet nie wiecie, jak wielką motywacją są dla mnie :D Mam nadzieje, że mnie nie zawiedziecie Xdddd



                                            :