Draco i Hermiona

Draco i Hermiona

25 września 2016

Rozdział 14 Postęp

Życia nie mierzy się ilością oddechów, ale ilością chwil, które zapierają dech w piersiach.


***
  

       Ku jego ogromnemu zdziwieniu, obudził się z wyjątkowo dobrym samopoczuciem. Westchnął przeciągle, rozprostowując obolałe od spania na kanapie mięśnie i rozejrzał się po pokoju. Było jeszcze przed świtem, więc wytężył wzrok, by dostrzec cokolwiek spośród panującego wokół mroku. Ponure wnętrze nie zachęcało do jakiejkolwiek, większej eksploracji, toteż zamiast skupiać się na niezbyt gustownych meblach, przeniósł wzrok na swoje posłanie. Zmarszczył brwi, miętoląc w palcach koc, który z niewyjaśnionych przyczyn okrywał jego ciało i ciążył mu nieznośnie podczas snu. Przyzwyczajony do lekkości satyny, odrzucił miękki, puchowy materiał na podłogę, pozwalając by przysłonił upstrzone na nim plamy krwi. Dopiero wtedy przyszło zrozumienie. Błyskawicznie sięgnął do nogawki spodni, podwijając ją i dostrzegając świeży opatrunek. Opuszkami palców dotknął jego faktury, z satysfakcją i nieskrywaną ulgą odnotowując, że nie odczuwa przy tym żadnego bólu. Obiegł spojrzeniem stojący przed nim stolik, dostrzegając leżące na blacie zużyte bandaże i mugolskie środki dezynfekujące, których drażniący zapach ciągle unosił się w powietrzu. Kąciki jego ust drgnęły w półuśmiechu, gdy zdał sobie sprawę, że swój zaskakująco dobry stan zawdzięcza śpiącej w oddali dziewczynie, której miarowy oddech przecinał panującą wokół ciszę. Nie przypominał sobie nic z dzisiejszej nocy, zrzucając to na karby swojego otępienia i niespotykany dotąd, głęboki sen. Nie mniej jednak wszystko wskazywało na to, że Hermiona zrezygnowała z własnego snu, tylko po to, by kilkukrotnie zmieniać mu opatrunki i odkażać ranę. Co więcej, znajomość tego, jak niekompletna była ich apteczka, którą dziewczyna taszczyła odkąd opuścili Grimmauld Place, pozwalała mu stwierdzić, iż Gryfonka najwidoczniej opuściła ich pokój i zdobyła leki w mniej, lub bardziej legalny sposób.
        Kierowany jakimś dziwnym uczuciem, wstał z kanapy i bezszelestnie podszedł do niewielkiej wnęki, w której usytuowane było łóżko. Stanął w pobliżu, pilnując, by jego sylwetka nadal pozostawała w mroku i spojrzał na pogrążoną we śnie, dziewczynę. Kaskada włosów przysłaniała jej twarz, okalając ją ze wszystkich stron i tworząc jeszcze większy nieład niż zazwyczaj. Miała lekko rozchylone usta i pogodną, niewyrażającą trosk twarz, choć i po niej było widać trudy wczorajszego dnia i nieprzespanej nocy. Zacisnął pięści ze złości, gdy oprócz tradycyjnej, wystudiowanej pogardy do jej wyglądu, poczuł coś jeszcze. Coś, co kazało mu wstać z tej pieprzonej kanapy i podejść do niej pod byle pretekstem, byle tylko upewnić się, że wszystko z nią w porządku. Wyrzuty sumienia, które nigdy nie przejmowały nad nim kontroli, a które w tej chwili niemal trawiły go od wewnątrz, sprawiły, że został w tym samym miejscu i patrzył na nią, pragnąc zadośćuczynienia. Nie za bardzo wiedział jak ma zareagować na tak niespodziewany oraz wyjątkowo jak na niego niecodzienny, stan emocjonalny. Postanowił jednak nie zadręczać się na siłę i najzwyczajniej w świecie zaakceptował ten fakt.
        Nie poruszył się nawet o cal w czasie trwania tej całej, wewnętrznej walki, wciąż stojąc w tym samym miejscu i  spoglądając na zwinięte w kłębek ciało dziewczyny, jak na starą fotografię przywołującą ostatnie, miłe wspomnienia. Ten stan był tak dziwnie przytłaczający, że aż ściskał jego klatkę piersiową, uniemożliwiając bezproblemowe i bezbolesne oddychanie. Zły na samego siebie za tę chwilę słabości, przejechał dłonią po twarzy, czując się jak ostatnia niezdara, niezdolna do wypowiedzenia słów, które śpiąca Gryfonka powinna usłyszeć od niego już wczorajszego wieczora. Wziął głęboki oddech, dziękując wszystkim istniejącym bóstwom za to, że dziewczyna nadal spała.
     – Dzięki, Granger – szepnął, z jednej strony czując się wyjątkowo głupio, z drugiej zaś, spychając z piersi niewidzialny ciężar. Kręcąc głową nad własną głupotą, odszedł, nie oglądając się za siebie ani razu.


***
   
    – Jedź z nim, mówili... To prawie jak wakacje, mówili... Och, czemu to zawsze mnie spotyka!
      Mokra ściereczka, którą do tej pory tarła powierzchnię kanapy, by pozbyć się zaschniętych plam krwi, wpadła z głośnym pluskiem do stojącej obok misy z wodą. Odgarnęła z czoła splątane kosmyki włosów, patrząc z nieznaną sobie nienawiścią na drzwi, za którymi godzinę wcześniej zniknął arystokrata.
      Z samego rana doszli do wniosku, iż pobojowisko, które dzień wcześniej zostawili na środku salonu jest zbyt duże, by pozostało niezauważone przez pracujących tu Mugoli. Jako, że jeszcze przez pewien czas musieli powstrzymywać się od użycia magii, zwykłe zaklęcie czyszczące, za które w tej chwili dałaby się pokroić, nie wchodziło w rachubę. Zostawiona na pastwę losu przez Malfoya, który usłyszawszy hasło "sprzątanie", zmył się pod pretekstem przyniesienia śniadania, musiała zakasać rękawy i sama pozbyć się szkarłatnych plam, szpecących kanapę i puchaty dywan. Biorąc pod uwagę czas jaki minął od wyjścia jej  wroga numero uno, a dla mieszkańców pensjonatu, także "chłopaka", śmiało mogła przypuszczać, iż śniadanie, po które się udał, wcale nie znajduję się na parterze, jak do tej pory myślała, lecz na sąsiednim kontynencie, a w dodatku chłopak będzie je musiał najpierw sam upolować.
       Złorzecząc na wszystko dookoła, ponownie chwyciła ściereczkę, ówcześnie  pozbywając się z niej nadmiaru wody i wróciła do czyszczenia. Mimo czerwonych knykci i ogólnego zmęczenia, odczuwała nieskrywaną dumę, gdy zauważyła, że jej praca przynosi rezultaty. Po wczorajszym zabiegu, pozostał jedynie niewielki, szkarłatny ślad na dywanie, który w dodatku z każdą chwilą się zmniejszał. Klęknąwszy na kolana, pochyliła się jeszcze bardziej, nieświadomie przybierając pozę, która w normalnych okolicznościach miałaby zupełnie inne podteksty, a która w tej chwili była niczym innym, jak tylko przejawem jej dobrowolnego zniewolenia. Mrucząc pod nosem wszystkie znane jej obelgi w kierunku Dracona, nie zauważyła, że chłopak wrócił, co więcej nie kwapił się z ujawnieniem jej swojej obecności, stojąc w progu i śmiejąc się w duchu z pozycji, jaką przybrała.
    – Nie liczyłam na tak miłe powitanie, Granger.
Jego głos przebił się przez panującą wokół ciszę, sprawiając, że Hermiona wyprostowała się gwałtownie, porzucając na chwilę szorowanie. Spojrzała na niego z mordem w oczach, nie dając po sobie poznać, że jego słowa w jakikolwiek sposób ją zakłopotały. Podniosła się z dywanu z gracją, o jaką się nawet nie podejrzewała, po czym podeszła do niego, ignorując ironiczny uśmiech i sugestywne poruszanie brwiami.
    – Gdzie byłeś? – Zapytała, chcąc sprowadzić rozmowę na bezpieczne tory.
    – Po śniadanie – odpowiedział, pokazując jej na dowód tacę z kanapkami. Nie dając jej dojść do głosu, wyminął ją pospiesznie, kierując się w stronę czystej już, kanapy. Rozsiadł się na niej, patrząc z niesmakiem na na dywan, którego nie zdążyła doczyścić. – Zostawiłaś tu plamkę.
Wskazał palcem na miejsce, w którym nadal widoczny był szkarłatny ślad. Hermiona zmarszczyła gniewnie brwi, licząc w myślach do dziesięciu i starając się zapanować nad złością.
    – Ty też możesz posprzątać, to twoja krew – zauważyła, rzucając ściereczkę na podłogę i podchodząc do chłopaka. Zachowując resztki dumy, usiadła na kanapie, porywając przedtem tacę z jedzeniem. Zabrała z talerza kanapkę, ignorując rozbawione spojrzenie Dracona. – Jak noga?
    – Wciąż na swoim miejscu.
Spojrzał przy tym na nią z przebłyskiem triumfu na twarzy i cwanym uśmiechem, jednocześnie sięgając do nogawki spodni i patrząc na nią prowokacyjnie.
    – Gdyby nie ja, już byś jej nie miał – wypomniała mu zjadliwie.
    – Owszem, Granger. Podobnie jak depresji  i nieustającego odruchu wymiotnego. A to tylko nieliczne z twoich zasług.
    – Zawsze to jakieś nowe doświadczenia.
    – Ale niekoniecznie potrzebne – odpowiedział, wyciągając przed siebie nogi.
    – Nie jesz? – Zapytała, gdy na widok podsuniętego mu talerza, skrzywił się z niechęcią.
    – Jadłem na dole – odpowiedział bez skrępowania, zakładając ręce za głowę. Ignorując jej szczere oburzenie, przymknął oczy, chcąc zaznać choć odrobiny spokoju. Już po minucie okazało się, że były to całkowicie płonne nadzieje, gdyż wyraźnie wściekła Hermiona nie chciała dać mu o sobie zapomnieć.
    – Miałeś jedynie przynieść śniadanie, tak, żeby pomyśleli, że chcemy je zjeść w pokoju, a nie opychać się w samotności, podczas, gdy ja harowałam jak domowy skrzat.
    – No popatrz, musiało mi to umknąć.
Machnął nonszalancko ręką, dając jej do zrozumienia, że uznaje ten fakt za nieistotny. Zacisnęła pięści ze złości, ignorując w sobie przemożoną potrzebę zdzielenia go w ten arystokratyczny łeb. Zamiast tego odetchnęła głęboko i siląc się na spokój, powiedziała:
    – Czasami twoja hipokryzja przerasta nawet to wielkie, malfoyowskie ego. Nie wiem czy znasz coś takiego jak empatia i współpraca, ale jeśli kiedykolwiek zdecydujesz się wypróbować jedno z nich, gwarantuję ci, że ludzie znaczną cię odbierać inaczej, niż tylko jako zadufanego dupka.
    – Tylko, że mi to nie przeszkadza – poinformował ją, leniwie otwierając oczy.
    – Bo masz gdzieś zdanie innych.
Jej zgryźliwa uwaga wcale nie popsuła mu humoru. Przeciwnie, prychnął rozbawiony, zerkając na nią z pod półprzymkniętych powiek.
    – Dokładnie! – Zgodził się niemal od razu, dla lepszego efektu podnosząc w górę rękę, niczym w parodii zwycięskiego gestu – Chociaż nie... Przed godziną usłyszałem pewną opinię, którą mam zamiar wziąć pod uwagę. Kojarzysz Penelopę?
    – Ta blond lala, która mruga częściej niż da się to zliczyć? – Zapytała zgryźliwie, marszcząc brwi i usiłując sobie przypomnieć jakieś inne, charakterystyczne cechy dziewczyny spotkanej wczorajszego popołudnia. – Co takiego powiedziała?
    – Nie mówiła zbyt dużo. Raczej się śmiała... z ciebie, jeśli mam być szczery. Według niej nie istnieje żadne, logiczne wytłumaczenie, dla którego z tobą jestem. Nawet pomijając fakt, że tylko udajemy. Nie patrz tak na mnie, to jej słowa. – Dodał, unosząc ręce w obronnym geście.
    – Dobrze wiem, że myślisz tak  samo.
    – Jak ty mnie dobrze znasz. – Uśmiechnął się leniwie. Spojrzała na niego z mordem w oczach, czując jak jej nieskrywane pokłady cierpliwości właśnie w tej chwili poszły się... przejść.
    – Czasami nawet lepiej niż ty sam...   
    Nim zdążył jej odpowiedzieć, usłyszeli delikatne pukanie, a po czym oboje jak na komendę odwrócili się w stronę drzwi, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że zapomnieli je zamknąć. Na widok stojącego w progu pracownika pensjonatu, niskiego i wątłego chłopaka, z którym już wcześniej mieli styczność, Hermiona poderwała się z kanapy, jakby została przyłapana na robieniu czegoś niemoralnego.
    – Pan Garhard pragnie państwa poinformować, że zaraz po śniadaniu zaczyna się pierwsza lekcja jeździectwa. Życzy państwu powodzenia i miłego dnia – powiedział na jednym wydechu, uparcie nie patrząc w stronę kanapy, na którym spoczywał arystokrata. Z jego nieprzychylnej miny dało się wyczytać, że zdążył już poznać Dracona i to z pewnością nie od tej lepszej strony. 
    – Tak szybko? – pisnęła Hermiona, załamana perspektywą upokorzenia, jakie miało ją niechybnie spotkać.
    – Oczywiście – odparł z dumą chłopak. – Nasz pensjonat stara się wychodzić naprzeciw państwa oczekiwaniom. – Wyrecytował, nie zdając sobie sprawy z nagłego przygnębienia dziewczyny.
    – Tak, to wprost cudownie – mruknęła, błądząc nieobecnym wzrokiem po dywanie. Ten dzień nie mógł zapowiedzieć się gorzej.
Dopiero w chwili, w której blondyn podniósł się z westchnieniem i podszedł do Hermiony, wzrok pracownika przeniósł się na dywan, a jego uwagę przykuła świeża plama krwi, której nie doczyściła Gryfonka. Draco, podążając za jego wzrokiem, z niepokojem zauważył, jak na jego twarzy pojawia się chwilowe niezrozumienie. Zmarszczone brwi i lekko przechylona głowa nie zapowiadały niczego dobrego, a nagłe spięcie ciała u Hermiony utwierdziło go w przekonaniu, że dziewczyna pomyślała o tym samym.
    –  Skąd, do diaska, wzięła się tutaj ta krew?
Jego pytanie zawisło w powietrzu,  choć oboje nie byli przygotowani na udzielenie na tyle satysfakcjonującej odpowiedzi, by ten nie doniósł na nich obsłudze. Draco niemal słyszał trybiki obracające się w umyśle Hermiony, próbującej wymyślić jakieś sensowne  rozwiązanie, jednak nie zamierzał za długo czekać na rezultat jej wysiłków. Westchnął przeciągle i niby od niechcenia przejechał dłonią po twarzy, biorąc tym samym sprawy we własne ręce.
    – Zacięła się przy goleniu – pospieszył z wyjaśnieniem, wskazując palcem na stojącą obok dziewczynę. Momentalnie na niego spojrzała, prychając gniewnie, jednak nie zdecydowała się na żaden komentarz. To nie był dobry czas na wszczynanie awantur. Draco, ignorując jej szczere oburzenie, podszedł do chłopaka, oplatając ręką jego ramiona. Westchnął przy tym jak ktoś, kto jest zmuszony wyjaśnić coś grzecznie imbecylowi. –  Wiem, że nie wygląda to najlepiej, ale uwierz, non stop jej powtarzam, żeby nie robiła tego pod włos.
     Poprowadził go do drzwi, nie siląc się przy tym na żadne, zbędne uprzejmości. Tuż przed ich zamknięciem, pracownik spojrzał na Hermionę ze współczuciem, jakby naprawdę uwierzył w bajeczkę, którą wcisnął mu Draco. Zanim zmrużył oczy, próbując dopatrzeć się na jej twarzy jakichkolwiek ran, zrobionych przez wyjątkowo tępą maszynkę, blondyn zatrzasnął drzwi, pozostawiając go w osłupieniu i z milionem pytań bez odpowiedzi.


***

     Widok jaki zastała po przybyciu na miejsce niemal pozbawił ją zdolności oddychania. Padok nie wyglądał tak, jak zapamiętała go, gdy była tu ostatnim razem. Tuż przed stajnią ustawiono prowizoryczny tor przeszkód, formujący się w dwie, rożnej wielkości pętle. Pierwsza z nich - dużo mniejsza od następnej, upstrzona była kolorowymi bramkami i obręczami, zawieszonymi na różnych wysokościach i ozdobionych wyrazistymi chorągiewkami z logo pensjonatu. Druga zaś - zdecydowanie większa, wydawała się być dziwnie pusta i ponura. Usypana z ciemnego piasku, przywodziła na myśl profesjonalny tor żużlowy, jaki widziała kiedyś w telewizji, a z którego tumany kurzu podbijały się do góry przy najmniejszym ruchu. Gratulując w duchu wyobraźni organizatorom jej przyszłych męczarni, oderwała wzrok od  miejsca swojej kaźni, szukając wśród obecnych pewnej blond czupryny, która na tym słońcu powinna jarzyć się niczym neon. Nie doszukawszy się swojego wroga, na którego wsparcie, o zgrozo, najbardziej liczyła, podążyła dalej za gromadzącym się tłumem.
       Czując jak jej serce powoli zamiera, przeszła przez bramę, zwalczając przemożoną chęć, by uciec z tego miejsca, mając przy tym gdzieś opinię innych. Niepewnie rozejrzała się na boki, zdając sobie sprawę z tego, że niemal wszyscy podeszli już do swoich koni, co więcej niektórzy z nich, ci bardziej zaprawieni, siedzieli już na nich, bądź je siodłali. Wzięła głęboki oddech i ze spuszczoną głową przeszła do ostatniego boksu, gdzie stała Florencja. Zwierzę nawet nie zareagowało na jej przybycie. Ze znudzeniem przeżuwało swoje siano, nie spojrzawszy w stronę dziewczyny nawet raz. W tej chwili wydawało się jej tak wielkie i niedostępne, że zaczęła żałować, iż nie wybrała jednego ze źrebaków. Przynajmniej upadek z nich byłby mniejszy... i nie tak widowiskowy.
    – Merlinie, dopomóż – pisnęła, z trudem otwierając zagrodę boksu i widząc, jak mała jest w porównaniu ze stojącym w niej koniem. Niepewnie dotknęła jego boku, wyczuwając pod palcami delikatną strukturę mięśni. Starała się jak mogła, by przywołać z pamięci najbardziej odlegle wspomnienie, gdzie jako mała dziewczynka została zabrana przez rodziców na wyścigi konne. Na nic się to zdało. Jej serce nie zwalniało rytmu, a na rękach wystąpiła gęsia skórka. 
     – Zginę. Niechybnie.
   Westchnęła zrezygnowana i osiodłała Florencję, starając się zrobić to w taki sam sposób, w jaki demonstrował jej wcześniej Igor. Zadowolona z faktu, że przynajmniej jedna rzecz jej się dzisiaj udała, wyprostowała się i spojrzała na swojego wierzchowca. Mimo sędziwego wieku, Florencja nadal wyglądała jak rasowy koń wyścigowy. Silne nogi, które niegdyś były jej największym atutem, teraz wyglądały jak żywa reklama kliniki weterynaryjnej i ich nowej promocji na zabiegi, a na prężnym niegdyś ciele, widniały oznaki starości i nienależytej diety. Długa, siwa grzywa przysłaniała oczy, nie dając szans na ujrzenie tego jedynego narządu, który mimo upływu lat, pozostał niezmienny.
    Jakimś szczęśliwym trafem Igor zaplanował na dzisiejszy dzień jedynie, jak to określił: "krótką rozgrzewkę", w czasie której przez godzinkę każde z nich oswoi się ze swoim wierzchowcem, dosiadając go na padoku.  Do końca nie wiedziała czy był to przejaw jego miłosierdzia w stosunku do osób, dla których określenie "początkujący" było stanowczo na wyrost, czy też pokaz jakichś głęboko skrywanych skłonności sadystycznych, każących mu użerać się z nimi jeszcze kolejnego dnia. Tak czy owak, zamiast łamać sobie głowę nad tym, co spowodowało ten cudowny zbieg okoliczności, wolała w duchu podziękować wszystkim istniejącym bóstwom za to, że dzisiejszego dnia nie dojdzie do jej całkowitej kompromitacji.
    – Chyba na więcej szczęścia nie możemy liczyć, co? 
Odetchnęła z nieskrywaną ulgą i chwyciła za lejce, wyprowadzając Florencję z boksu. Starała się oddychać spokojnie i nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, które sprowokowałyby jej klacz do gwałtownego zrywu, a z niej samej uczyniły jej prywatny worek treningowy. Razem ze wszystkimi podążyła do wyjścia, z nieskrywaną ulgą uświadamiając sobie, że całkiem dobrze jej idzie. Przysięgając sobie w duchu, że dzisiejszą lekcję poświęci jedynie na wykonanie jednego, góra dwóch kółek wokół padoku, stanęła naprzeciw Igora, czekając na jego dodatkowe instrukcje. 
     – O ile uda mi się wsiąść – pomyślała, przenosząc wzrok na Florencję, która zarżała niespokojnie, najwyraźniej świadoma oczekiwań Hermiony.
    – Sądząc po waszych zdeterminowanych twarzach, mam wrażenie, że nie możecie się już doczekać, by wsiąść na konie, mam rację? – Zapytał Igor, uśmiechając się do nich szeroko i zdaniem Hermiony, nieco zbyt zachęcająco. Zerknęła pospiesznie na inne osoby, chcąc przekonać się na ile trafne było jego stwierdzenie. Co najmniej połowa uczestników faktycznie odznaczała przemożoną chęć sprawdzenia swoich sił w praktyce. Kiwali energicznie głowami, lub przybierali dumne pozy, demonstrując swoją gotowość do działania. Parę osób już siedziało na swoich koniach, najwyraźniej mając w głębokim poważaniu wcześniejsze ostrzeżenia Igora. Szarpali za swoje lejce, jedynie w nielicznych momentach popuszczając wodze i pozwalając swoim koniom na zniecierpliwioną dreptaninę w miejscu. Z cichym westchnieniem ulgi przyjrzała się tym osobom, które, tak jak wcześniej ona, widziały konie jedynie w telewizji, albo na książkowych obrazkach. Gdyby tylko mogła zrobić to niepostrzeżenie, już teraz przemierzyłaby te kilka metrów padoku, by stanąć wśród nich i dosłownie wtopić się w otoczenie. Wiedziała jednak, że jej ciche nadzieję są wyjątkowo płonne, a wymarzone czmychnięcie w ich stronę spotkałoby się z salwami śmiechu i pogardliwymi pomrukami ze strony pozostałych.  Stała więc dalej w tym samym miejscu, ignorując pogardliwe prychnięcia jednych i zniecierpliwione cmokanie drugich. Zacisnęła mocniej pięści, gdy Igor wreszcie dał im sygnał do działania, zacierając przy tym ręce i ciesząc się, jakby właśnie zafundował im gwiazdkowy prezent. Odwróciła od niego wzrok i starała się nie słuchać nagłych wybuchów śmiechu i niegasnącej ekscytacji. Spojrzała na Florencję, modląc się, by jej opanowanie nie było jedynie tymczasowe. Niepewnie włożyła nogę w strzemię i wzięła głęboki, uspokajający oddech.
    – Dobra, to nic trudnego. Przecież latałam już na smoku i testralu. Koń jest o wiele mniejszy, no i mam siodło w bonusie. – Zaśmiała się nerwowo, starając się nie myśleć o tym co ją czeka, a skupiając się na samych superlatywach wynikających z tej sytuacji. – Wystarczy się tylko dobrze odbić.
Nim zdążyła cokolwiek zrobić, poczuła czyjeś ręce obejmujące ją w okolicy talii, po czym ktoś bezceremonialnie uniósł ją z łatwością i wsadził do siodła. Z trudem zapanowała nad przemożoną chęcią rozpłakania się, gdy dotyk z jej talii zniknął, a ona pozostała sama na grzbiecie wielkiego zwierzęcia.
    – Yhm... dzięki – mruknęła speszona, gdy odwróciła się i spojrzała w stalowe źrenice Dracona. Kiwnął sztywno głową, po czym natychmiast odwrócił się na pięcie i podszedł do czarnego konia, stojącego kilka metrów dalej. Zamiast skupiać uwagę na niespokojnej Florencji, która, czując na sobie zapomniany przez lata ciężar, zaczęła wyraźniej przestępować z nogi na nogę, wolała dokładnie przeanalizować zachowanie arystokraty. Znała go już wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że nie był skory do jakiejkolwiek pomocy, szczególnie w sytuacji, że owa pomoc skierowana była pod jej adresem. Ten drobny gest był tak do niego niepodobny, że aż absurdalny, choć wydawać by się mogło, że na Malfoyu nie wywarł żadnego, większego wrażenia.
    – Ruszaj, Helga – usłyszała poirytowany głos Dracona za sobą, lecz przez dłuższą chwilę nie była pewna kogo miał na myśli. Dopiero odwróciwszy się za siebie i napotkawszy jego zniecierpliwioną minę, zdała sobie sprawę, że mówił do niej. Zmarszczyła brwi z niezrozumieniem, nie mając pojęcia, czemu zamiast zwykłego "Granger", wymówionego z tradycyjną dla niego pogardą i szyderstwem, użył jakiegoś nieznanego jej imienia. Jej chwila konsternacji trwała na tyle długo, by chłopak zdążył dosiąść Ziutka i podjechać do niej z należytą sobie gracją.
    – Dlaczego mnie tak nazwałeś? – Zapytała cicho, gdy był na tyle blisko, by tylko on mógł to usłyszeć. Delikatnym ruchem głowy wskazał jej na dwóch mężczyzn, z tego co pamiętała, gości mieszkających piętro niżej, którzy już dawno zaprzestali jakiejkolwiek rozmowy, najwyraźniej uznając, że podsłuchiwanie jest znacznie przyjemniejszym zajęciem.
    – A nie udajesz Helgi... jakiejś tam...?
 Wykonał nieokreślony ruch ręką, kreśląc nią jakiś kształt w powietrzu i dając tym samym do zrozumienia, że znajomość personaliów Mugoli, pod których się podszywają jest dla niego sprawą drugorzędną.
    – Hannę, nie Helgę, kretynie – syknęła w jego stronę, zwalczając w sobie przemożoną chęć wbicia mu siłą tej wiedzy do głowy.
    – Co za różnica – mruknął, rozglądając się dookoła ze znudzeniem. Sprawiał wrażenie znużonego, jakby fakt, że siedzi właśnie w siodle nie był dla niego niczym nowym. Wyglądał elegancko i dostojnie, nawet delikatne, ledwo zauważalne szarpnięcia rąk wykonywał z nieznaną sobie, powagą. Mimo iż poprzedniego dnia zapewniał, że wygranie w jeździeckich zawodach jest dla niego sprawą najwyższej wagi, jego obecny entuzjazm nie wskazywał na rychłą chęć rywalizacji. Stalowe tęczówki uważnie przeczesywały okolicę, ani razu nie przenosząc się na Ziutka, którego wprost roznosiła energia. Stąpał niespokojnie, wydając przy tym głośne prychnięcia, a dźwięk jego stukających o podłoże kopyt roznosił się echem po padoku.
    – Ziutek wygląda na zadowolonego – zauważyła, chcąc przerwać niezręczną ciszę i odwrócić uwagę blondyna od swojego zdenerwowania.
    – Nie wymawiaj przy mnie tego imienia – syknął, wyraźnie zły.
    – Myślałam, że już się z tym pogodziłeś. Stanowisz z nim dobrą parę, a Ziutek naprawdę wygląda na szczęśliwego.
    – Nic dziwnego, w końcu dosiadam go ja, a nie jakaś przestraszona wariatka, której zgrzytanie zębów ze strachu słychać w całej okolicy. Jak się nie uspokoisz, będziemy musieli porozumiewać się na migi, bo przez ten zgrzyt nie sposób usłyszeć niczego innego. I nie próbuj mi wmówić, że to z zimna – dodał, widząc, że Hermiona już otwiera usta, by zaprotestować. Zbita z tropu, warknęła gniewnie, po czym przeniosła wzrok na Igora, który, stojąc w niedalekiej odległości, próbował im zademonstrować podstawowe chwyty przydające się podczas jazdy. Zadowolony z siebie Draco, zaśmiał się krótko, czym zadziwił nie tylko Hermionę, ale i siebie. Ucichł natychmiast, udając, że nie dostrzega jej zaciekawionego spojrzenia, zamiast tego szarpnął mocno lejce, hamując tym samym nagły zryw Ziutka.
    Myśli Hermiony natychmiast poszybowały dalej, skupiając się na tym, co przed chwilą usłyszała. Zmarszczyła brwi, nie do końca rozumiejąc co się właściwie stało. Czy kiedykolwiek wcześniej słyszała szczery śmiech Dracona?
    – Jeździłeś już kiedyś konno, prawda? – Zapytała, by przerwać tym samym zgubny potok myśli. Spojrzała na niego, starając się usilnie, by rumieńce zażenowania nie wypłynęły na jej twarz pod wpływem jego przeszywającego spojrzenia. Odpowiedź na to była tak oczywista, jak fakt, że już za niespełna kilka minut dane jej będzie usłyszeć salwy śmiechu pod swoim adresem. Wystarczyło jedynie spojrzeć na sposób, w jaki siedział w siodle: wyprostowana sylwetka, dumne spojrzenie, pewne ruchy; by wiedzieć, że nie była to jego pierwsza taka przejażdżka. Po chwili krępującej ciszy skinął głową, mówiąc:
    – Pewnie, chociaż wolę Quidditcha. Konie są dobre dla takich dzikusek, jak ty.
Jego ironiczny uśmiech powiększył się odrobinę, na co dziewczyna jedynie prychnęła zdegustowana.
    – Tylko zapytałam, nie musisz od razu udowadniać jak wielkim dupkiem jesteś – wytknęła mu, zdegustowana.
    – Nie muszę, ale chcę. Na tym polega cała zabawa. 
    Uśmiechnął się bezczelnie, ruszając do przodu i wymijając ją zwinnie. Przejechał cały padok, nie ustępując w niczym zawodowym jeźdźcom i sprawiając, że z gardła Hermiony wydobył się cichy jęk zazdrości.  Gdyby potrafiła choć w połowie jeździć tak jak arystokrata, byłaby pewna, że jej dzisiejszy występ nie zakończy się kalectwem. A tak, nadal siedziała na wyraźnie śpiącej Florencji, pozwalając, by ponure myśli całkowicie zawładnęły jej umysłem. Z przerażeniem zauważyła też, że była jedyną osobą, która pozostała przy bramie, podczas gdy wszyscy inni stawiali "pierwsze kroki" po pierwszej z wyścigowych pętli. Zacisnęła usta w wąską linię, gdy zdała sobie sprawę, że przez pogawędkę z Malfoyem przegapiła wszystkie wskazówki, jakie udzielał im Igor. Zdając sobie sprawę z tego, że została zdana na własną wiedzę i umiejętności, których notabene nie posiadała, wzięła głęboki oddech, próbując przypomnieć sobie wszystko, co w tej chwili pomogłoby jej przeżyć najbliższą godzinę. Skupiwszy uwagę na ruchach innych, wytrawnych jeźdźców, machnęła desperacko nogami, chcąc zmusić Florencję do jakiegokolwiek ruchu. Bezskutecznie. Nie znała się na koniach, nie wiedziała więc czy potrafią zasnąć na stojąco, choć to, co prezentowała jej Florencja, właśnie na takową czynność wyglądało. Jęknęła bezgłośnie, starając się nie panikować, podczas, gdy reszta osób kończyła właśnie okrążać pierwszą pętlę.
    – Błagam, nie rób mi tego – szepnęła, schyliwszy się nieznacznie, tak, by mieć pewność, że zwierzę ją usłyszało. – Jeśli się skompromituję, ten dupek nie da mi spokoju.
Podniosła na chwilę głowę, obserwując platynową czuprynę unoszącą się rytmicznie w oddali, w rytm galopu Ziutka.
    – Proszę cie, rusz się – ponagliła, zdesperowana – Dam ci tyle marchewek i siana ile zapragniesz. – Dodała, czując jak oczy zaczynają ją piec z bezsilności.
Uśmiechnęła się z ulgą, nie wierząc we własne szczęście, gdy po kilku minutach Florencja wreszcie postąpiła parę kroków na przód. Nie wiedziała czy był to skutek jej błagalnych modłów, czy też zwierze najwyraźniej miało dosyć jej jęków. Tak czy owak, jechała naprzód, zaciskając zęby w nadziei, że uda jej się niepostrzeżenie dogonić innych.
    – No dalej, jeszcze kawałeczek – ponagliła, słysząc coraz wyraźniejsze rozmowy z oddali. Nim się zorientowała, była już w połowie pierwszej części toru, mijając właśnie wściekle różową przeszkodę w kształcie obręczy, zwisającą nieopodal i rażącą swoją barwą. Przełknęła głośno ślinę, starając się nie myśleć o tym, jakim cudem na następnej lekcji będzie musiała ją przeskoczyć i skupiając uwagę na zbliżającym się tłumie.
    – Dobra, tylko spokojnie, Hermiona – mruknęła, zauważywszy, że kilka osób odwróciło się w jej stronę i przygląda się jej poczynaniom z jawnym zainteresowaniem. – Jakby nie mieli niczego ciekawszego do oglądania – dodała zażenowana, czując jak na jej twarzy wykwitają ogniste rumieńce. Westchnęła, próbując dodać sobie odwagi, ignorując tym samym niechcianą widownię. I gdy była już pewna, że wyraźnie znudzona Florencja nie zatrzyma się jak kamień w połowie drogi, odważyła się zerknąć do przodu. To, co ujrzała, sprawiło, że zapomniała nawet o kilkunastu parach oczu, śledzących każdy jej ruch. Przed nią, w odległości zaledwie kilku metrów od celu, mieniła się jarzącymi kolorami przeszkoda. Zawieszone pół metra nad ziemią trzy kolorowe belki, nie były w tej chwili niczym innym jak widowiskowym końcem jej żywota. W desperackim geście szarpnęła wodze, najpierw w jedną, potem w drugą stronę, by choć odrobinę zmienić kurs Florencji. Ta jednak, tak pochłonięta perspektywą obiecanej porcji marchewek, mknęła dalej, w swoim tempie, nie bacząc na szarpnięcia Hermiony.
    – Zaraz się rozbije na oczach kilkunastu osób... Dzień jak co dzień... –  mruknęła załamana. Starała się nie patrzeć na swoją widownię, skupiając się jedynie na próbie zatrzymania Florencji. I bez tego czuła na sobie spojrzenie Malfoya, oczami wyobraźni widząc jego szeroki, kpiący uśmiech, który powiększał się wprost proporcjonalnie do zmniejszającego się dystansu między nią a przeszkodą. Będąc niespełna kilka metrów od kolorowych belek, i zdając sobie sprawę, że żadna komenda wydana Florencji nie odnosi rezultatu, zamknęła oczy, szarpiąc jednocześnie wodze do siebie. Jej ruch był tak gwałtowny, że dotarło do niej wrogie prychnięcie zwierzęcia, lecz w tym momencie o to nie dbała. Usłyszała jedynie nagły świst powietrza i głośny tupot kopyt, po czym było już po wszystkim. 
     Niepewnie otworzyła jedno oko, ze zdziwieniem zdając sobie sprawę, że przeżyła to nagłe starcie. Odwróciła się gwałtownie, nie dowierzając własnemu szczęściu, patrząc jak kolorowa, i w tej chwili już nie tak straszna przeszkoda, znika powoli w oddali.
    – Udało się! – Szepnęła rozpromieniona, gdy dotarły do niej gwizdy i brawa od pozostałych. Zatrzymała Florencję i spojrzała na zgromadzony wokół tłum.
    – Gratulujemy Hannie Stonne, która zademonstrowała nam idealny przykład pokonania przeszkody trój - poziomowej, choć zrobiła to wbrew zakazom. Coś mi się wydaję, że wczorajsze obawy nie były do końca prawdziwe, zgadza się? – Nie czekając na jej odpowiedź, odwrócił się do pozostałych i wskazał dłonią trawiaste zbocze. – Poskaczemy sobie dopiero jutro, dzisiaj zajmiemy się raczej obeznaniem z terenem i waszym komfortem podczas jazdy. Zostało trochę czasu, więc każde z was może poćwiczyć indywidualnie. W razie pytań, będę na torze.
      Patrzyła przez moment jak Igor, w towarzystwie dwóch okazałych blondynek oddala się niespiesznie do wyznaczonego miejsca, każdą wolną chwilę poświęcając na dawanie delikatnych wskazówek swoim rozmówczyniom. Zauważyła, jak kilka razy zerknął z niepokojem na ich siodła, jednak powstrzymał się od komentarza. Widocznie i on miał ograniczone pokłady cierpliwości. 
      Odwróciła wzrok, od razu natrafiając na przenikliwe spojrzenie Dracona. Chłopak uniósł delikatnie kącik ust, tworząc coś na kształt uśmiechu, zaplatając jednoczenie ręce na torsie. Przechylił delikatnie głowę, jakby chciał jej się dokładniej przyjrzeć.
    – Kto by pomyślał, że ta wyleniała chabeta potrafi tak skakać.
    – Widziałeś? – Zapytała, z nieznanych przyczyn czując przeszywające ją gorąco.
    – Rzuciłem okiem – odpowiedział zgodnie z prawdą, na co jej policzki ponownie pokryły się szkarłatnymi plamami. – Nie sposób było zignorować tego łomotu, jaki przy tym wydawałaś. Założyłem, że albo to stado dzikich hipogryfów, doszczętnie tratujących okoliczną zieleń, albo ty, usiłująca zjechać z górki. Tak, czy owak, ten skok był dość... widowiskowy.
Poruszył sugestywnie brwiami, nie dając jej czasu na ochłonięcie. Policzyła do dziesięciu, zdając sobie sprawę, że jeśli Draco nadal będzie tak testować jej cierpliwość, to już wkrótce zostanie świętą.
    – Wiesz, to wszystko kwestia jeźdźca – odpowiedziała po chwili, uśmiechając się przy tym zadziornie – Nie powinieneś się dziwić, skoro dosiadam ją ja - szczękająca zębami, wariatka.
Spojrzała na niego z wyraźnym triumfem w oczach, powstrzymując cisnący się na usta uśmiech. Uprzedzając jego odpowiedź, ruszyła powoli w stronę południowego zbocza.
    – Dawaj, Malfoy, zobaczymy co potrafisz – powiedziała głośno, dbając jednocześnie o to, by Draco jako jedyny to usłyszał. Arystokrata pokręcił jedynie głową, nie mając siły się sprzeczać.
    Przez następną godzinę jeździła w kółko, ignorując pełne pogardy spojrzenia arystokraty. Kątem oka widziała, jak z gracją przeskakiwał kolejne przeszkody, za każdym razem zerkając w jej stronę z triumfem na twarzy. Nie przejmowała się nim, skupiając się jedynie na Florencji, która skubała rosnącą wokół trawę, ani myśląc skakać po raz kolejny. Jak widać dzisiejszy jednorazowy wyczyn był szczytem jej możliwości, co też jawnie jej okazywała, nie reagując w żaden sposób na wydawane w jej kierunku polecenia. Pozwoliła więc cieszyć się jej wolnością, oszczędzając tym samym siły na jutrzejszą lekcję. Czas, który został do końca tej, godnej pożałowania, imitacji jeździectwa, postanowiła wykorzystać na przemyślenia.
    Z satysfakcją zauważyła, że po wczorajszej przygodzie Malfoya nie został nawet ślad. Zachowywał się zupełnie normalnie, jak gdyby wczorajszego wieczoru nie musiał przechodzić amatorskiej operacji, choć raz czy dwa zauważyła, że skrzywił się nieznacznie, gdy Ziutek odbił się zbyt mocno albo uderzył przypadkowo w przeszkodę. Zawsze wtedy odwracał głowę, tak, jakby nie chciał, by Hermiona dostrzegła jego grymas bólu na twarzy. Po każdym takiej sytuacji, dziewczyna coraz bardziej była przekonana, że Draco nie czuje się aż tak dobrze, jak mówi, a jego opanowanie było tylko na pokaz. Zmarszczyła delikatnie brwi, przysięgając sobie w duchu, że jeszcze dziś przekopie wszystkie znane jej księgi, szukając w nich informacji o stworzeniu, które wczorajszego wieczoru uprzykrzyło mu życie. Pogrążona we własnych myślach, nie potrafiła cieszyć się z końca dzisiejszych atrakcji, zarządzonego przez Igora, który, machając na pożegnanie, życzył im jednocześnie powodzenia w jutrzejszym starcie.


***


      Gdy pod koniec dnia weszła do pokoju, od razu uderzył w nią zapach, niewątpliwie drogich, perfum. Rozejrzała się uważnie w poszukiwaniu blondyna, a gdy go nie dostrzegła, podeszła do kanapy i opadła na nią z cichym westchnieniem. Chwilę później poczuła na nogach niewielki ciężar i nie uchylając oczu, na oślep położyła rękę w miejscu, gdzie, jak przewidywała, powinna znajdować się teraz głowa Krzywołapa. Intuicja jej nie zawiodła i już w następnej chwili zanurzała palce w jego mięciutkiej sierści, wsłuchując się w ciche pomrukiwania zadowolonego zwierzaka. Czekając, aż Draco opuści łazienkę, w której, jak przypuszczała, spędził przynajmniej dwie godziny, skupiła się na ich dzisiejszych odkryciach.
       Zaraz po zakończeniu niewątpliwie fascynującej przygody z Florencją i bezpiecznym odeskortowaniu jej z powrotem do boksu, niemal pędem rzuciła się w kierunku pensjonatu. Zbywając Dracona zniecierpliwionym warknięciem, zaszyła się w ich salonie i całymi godzinami przeszukiwała księgi i zwoje pergaminów, które udało im się znaleźć w zachodnim skrzydle. Po bezskutecznych próbach odczytania zniszczonych zapisków, sięgnęła po książki, które do tej pory bezpiecznie spoczywały w jej wyszywanej koralikami torebce. Jak przypuszczała, podręczniki, które jeszcze kilka miesięcy temu uznałaby za niezdobytą skarbnicę wiedzy, w tej konkretnej sytuacji okazały się całkowicie bezużyteczne, nie nadmieniając o skarabeuszach nawet jednego, krótkiego zdania. Z westchnieniem tak głośnym, że z pewnością słyszano je na dole, w atrium, sięgnęła po tomiska pożyczone z Działu Ksiąg Zakazanych, o posiadaniu których wolała nie wspominać Malfoyowi. Nigdy nie wiadomo, co zrobiłby z taką wiedzą...
    Nasłuchując choćby najcichszego szmeru dochodzącego zza drzwi, zagłębiła się w lekturze. W miarę czytania, grymas na jej twarzy zwiększał się, oddając całkowicie naturę zapisków, przez które z ciężkim sercem musiała przebrnąć. Jak się spodziewała, odpowiedź na dręczące pytania znalazła dopiero w Dziejach Najczarniejszej Magii, i choć była na taką ewentualność całkowicie przygotowana, jej pięści zacisnęły się gwałtownie, gdy pod tajemniczym, nieco wyblakłym malowidłem przedstawiającym łudząco podobnego skarabeusza, jak ten, który wczorajszego wieczoru śmiał penetrować Malfoya od środka, znalazła krótką notkę, po przeczytaniu której w jej głowie zrodziło się jeszcze więcej pytań niż wcześniej. Po pierwsze, autor tegoż jakże chwalebnego dzieła nadmieniał, iż po ten rodzaj magii powinni sięgać tylko ci, którzy nie cenią sobie swojego życia bardziej niż jakiekolwiek inne i są gotowi je poświęcić w razie konieczności. Po drugie, informował, iż Maledictus Cibus, znany głównie ze swojego złotego pancerza, jest stworzeniem, które pojawia się tylko podczas śmierci, której towarzyszą największe cierpienia. Co więcej, śmierć ta nie może być bezsensowna, a raczej powinna przyczynić się do czegoś znacznie większego. Na samym dole strony widniała krótka wzmianka o tym, że ostatni odnotowany przypadek pojawienia się skarabeuszy miał miejsce przy zniszczeniu Kamienia Filozoficznego i rychłej śmierci Nicolasa Flamela, który bez jego magicznych właściwości, zmarł, niwecząc tym samym szansę na zgłębienie tajemnic nieśmiertelności. I chociaż autor nie nadmieniał o innych, równie ważnych aspektach wykorzystania skarabeuszy, przeczuwała, że jego zapiski są na tyle prawdziwe, iż nie mogłaby je zostawić bez głębszej analizy.
    I jeśli choć przez chwilę pomyślała o tym, że Draco będzie tym znaleziskiem równie zaaferowany jak ona, to jej nadzieje ulotniły się tak szybko, jak tylko zdołała dostrzec jego znudzony wyraz twarzy. Znalazła go na jednym z głównych korytarzy, więc nie bacząc na to, że patrzy na nią jak na wariatkę, zaciągnęła go w jeden z ponurych kątów i streściła szeptem wszystko, czego się dowiedziała. Mimo iż przez jedną maleńką chwilę dostrzegła na jego twarzy dziwny błysk zrozumienia, od razu zmienił to na tradycyjną już, wystudiowaną pozę, wiec nie miała pewności, czy jej przypuszczenia były prawdziwe. Odganiając od siebie przerażającą wizję śmierci, dla której skarabeusz był tylko mrocznym zwiastunem, przekazała mu wszystko, czego się dowiedziała, pomijając fakt, skąd te informacje zdobyła. Draco westchnął spokojnie i nie zważając na jej pełen nadziei wyraz twarzy, podsumował jej wypowiedź jednym, ale jakże klarownym słowem:
    – Zwariowałaś.
Zacisnęła pięści tak mocno, że aż pobielały jej knykcie, lecz nie zamierzała się kłócić. Odeszła dumnym krokiem, nie reagując na jego pogardliwe prychnięcia. Koniec końców, postanowiła, że z Malfoyem, czy bez niego, postara się rozwikłać tę zagadkę, a jej niedawno uśpiona natura detektywistyczna nie miała z tym nic wspólnego.
 Nic, a nic.   
    Rozmyślania przerwało jej ciche skrzypienie łazienkowych drzwi. Otworzyła oczy w momencie, w którym Draco stanął przy prowizorycznym barku, usiłując zapiąć mankiet od koszuli... Jedwabnej koszuli, z czego zdała sobie sprawę dopiero, gdy chłopak odwrócił się w jej stronę, z drinkiem w ręce.
    – Wybierasz się gdzieś? – zapytała, nie panując nad wrodzoną ciekawością. Chłopak miał na sobie czarną, elegancką koszulę i pasujące do niej spodnie. Przejechał wolną ręką po swoich włosach, tworząc na głowie jeszcze większy, twórczy nieład. Dopiero po tym spojrzał na nią z politowaniem.
    – Wydają przyjęcie na dole – poinformował łaskawie Hermionę, skutecznie unikając jej karcącego wzroku.
W pokoju na moment zapanowała cisza, podczas której Gryfonka w zamyśleniu głaskała swojego pupila, a Malfoy kończył pić swojego drinka. Dopiero, gdy dało się słyszeć brzdęk odstawianego na półkę szkła, zdecydowała się zapytać:
    – Chyba nie chcesz tam iść?
    – Nie, skąd. Ubrałem się tak dla ciebie – zakpił, zwracając się w jej stronę.
  – Choć raz bądź poważny – skarciła go, przenosząc wzrok na Krzywołapa, który mruczał z zadowoleniem, drzemiąc na jej kolanach. – Miałam nadzieję, że pójdziemy  do zachodniego skrzydła. – Dodała z nadzieją. – Nie przeszukaliśmy jeszcze tego drugiego piętra, choć potrzebny będzie nam do tego klucz.  Może trafimy na jakieś wskazówki, dzięki którym zrozumiemy co tutaj się naprawdę dzieję...
    – Nie obchodzi mnie to, Granger – przerwał jej, po czym z głośnym westchnieniem usiadł na kanapie. –  Chyba zapomniałaś po co tutaj właściwie jesteśmy  – Wytknął jej, celując w nią oskarżycielsko palcem.
    – Na pewno nie po to, żeby chodzić na przyjęcia – odparowała, choć zareagował na to jedynie kpiącym uśmieszkiem.
    – Jak to mówią: bądź z przyjaciółmi blisko, a z wrogami jeszcze bliżej – odpowiedział, mrugając do niej porozumiewawczo. – Jak chcesz się dowiedzieć, który z nich jest śmierciożercą, skoro nie korzystasz z okazji, by zajrzeć mu pod rękaw koszuli?
    – No chyba nie chcesz mi wmówić, że za każdym razem, gdy zaglądałeś  jakiejś lafiryndzie w dekolt, szukałeś tam Mrocznego Znaku – spojrzała na niego z naganą w oczach, na co jego ironiczny uśmiech mimowolnie się powiększył.
    – Nie możemy wykluczyć żadnej ewentualności – powiedział z powagą, czym spowodował, że  kąciki jej ust podniosły się w półuśmiechu. Na moment zapadła cisza, przerywana tylko donośnym pomrukiwaniem Krzywołapa, która z żadnym wypadku nie była niezręczna.
    – W życiu bym nie pomyślała, że zechcesz tam pójść – przyznała po dłuższej chwili, kręcąc z niedowierzaniem głową. Zmierzyła go dociekliwym spojrzeniem, jakby spodziewała się, że za jego inicjatywą może kryć się coś więcej.
Draco wzruszył ramionami, nie widząc niczego nadzwyczajnego w chęci spędzenia wieczoru w gronie znacznie bogatszego, procentowego wyposażenia, niż to, którym dysponowali  w pokoju.
    – Dobrze wyposażony barek, który tam znajdziemy, powinien rozwiać wszelkie twoje wątpliwości.
    – Nie o to mi chodziło – rzuciła z przekąsem. Po raz kolejny spojrzała na niego, natrafiając na dociekliwe, stalowe spojrzenie. – Po prostu nie sądziłam, że  tego typu zabawy cie interesują. Myślałam, że w ogóle nie będziesz chciał o tym słyszeć, przez chwilę zastanawiałam się nawet, czy nie iść tam sama, ale doszłam do wniosku, że moje nerwy mogą tego nie wytrzymać... – urwała na moment, marszcząc brwi z niesmakiem – Tacy jak oni nie oszczędzają nikogo i prędzej, czy później każdemu się oberwie. Kiedyś mój wujek, który, co tu dużo mówić, jest duszą towarzystwa, zaprosił podobnych na swoje urodziny. Myślał, że w ten sposób zapewni wszystkim dobrą zabawę, ale już po godzinie jego teściowa dostała napadu histerii, a żona nie odzywała się do niego przez miesiąc. Osobiście, myślę, że było warto. – Przyznała, uśmiechając się lekko do swoich wspomnień. – To były najlepsze urodziny, na jakich byłam.
    – O czym ty, do cholery, mówisz?
Draco zmarszczył groźnie brwi, przysłuchując się paplaninie Hermiony. Niedopowiedzeniem byłoby stwierdzenie, że nic z tego nie rozumiał, choć jej mina, wyrażająca chwilami czysty, dziecięcy zachwyt, zaczynała go lekko niepokoić. Gryfonka zamilkła, obdarzając go zdziwionym spojrzeniem. Dopiero po chwili dotarło do niej, skąd bierze się jego niewiedza. I nie chodziło tutaj o fakt, że nie znał mugolskich zwyczajów.
    – Malfoy, skąd w ogóle dowiedziałeś się o przyjęciu? – rzuciła niby od niechcenia, uparcie wpatrując się w swoje paznokcie.
    – Stąd, skąd wszyscy inni. Z ogłoszenia na parterze – wysyczał, przeciągając samogłoski. Ścisnął nasadę nosa, powstrzymując się przed rzuceniem w jej stronę jakiejś klątwy. Jej dociekliwość chwilami wyprowadzała go z równowagi.
    – I przeczytałeś to ogłoszenie? – Dopytywała, pochylając się nad nim coraz bardziej.
    – Granger... – Ostrzegł ją, czując, że jego cierpliwość do Hermiony właśnie w tej chwili  poszła się... przejść. Policz do dziesięciu... policz, kurwa, do dziesięciu...
    – Przeczytałeś? – Drążyła.
    – Tak, kurwa, przeczytałem. Potrafię składać literki!
   – Nie rozumiesz... – pokręciła głową. – Pytam, czy przeczytałeś je W CAŁOŚCI? –  dopytywała, nieświadomie uśmiechając się z każdym jego słowem.
    – Oczywiście – skłamał, bez zająknięcia. Prawdę powiedziawszy, informacja o darmowych drinkach i  godzinie rozpoczęcia, stanowiła jedyną, godną uwagi wzmiankę, którą samodzielnie i z zadziwiająco dużym zaangażowaniem, przyswoił. Nie chciał jednak tego przyznać przed Gryfonką, więc dalej grał niewzruszonego, siedząc na kanapie i pozwalając na to, by świdrowała go spojrzeniem.
    – I mimo wszystko chcesz tam iść?
    – Pewnie – odpowiedział stanowczo. – Co więcej, ty pójdziesz tam ze mną. – Dodał, mierząc w nią palcem.
    – O nie! – Zaoponowała, wstając gwałtownie z kanapy. – Nawet nie ma mowy!


***

        Zaledwie godzinę później, dźwięki muzyki i entuzjastyczne wybuchy śmiechu rozchodziły się echem po wszystkich pietrach budynku, niosąc ze sobą wizję nietuzinkowej zabawy, doborowego towarzystwa i sporej ilości procentów, łagodzących wszelkie bóle i krążące gdzieniegdzie niesnaski. Tu i ówdzie słychać było postukiwania kobiecych obcasów, kaleczących drogie panele oraz ponaglające okrzyki mężów, niezdolnych w inny sposób do wyciągnięcia swoich żon z garderobianych odmętów, w których utknęły, szukając odpowiedniej kreacji.
    Parterowe wnętrze, na co dzień przygniatające swoją prostotą i chromowanymi powierzchniami, w obecnej chwili tonęło w najróżniejszych, kolorowych barwach, rażących swym wyglądem i bezczelnie przypominających o braku dekoratora wnętrz z prawdziwego zdarzenia. Niezliczona ilość serpentyn i draperii, upstrzona niewprawną ręką w bankietowej sali, była wręcz obrazą dla zgromadzonych w niej gości, jednak nikt nie zdawał się tym przejmować. Przyćmione światła i kłęby gęstego, duszącego dymu, wydobywające się z każdego, zapalonego cygara chłonęły każdy centymetr powierzchni, zmieniając ją w osobliwe, pełne dziwnego charakteru, miejsce. Porozrzucanie wszędzie balony raziły swoją obecnością i przypominały starodawne, tandetne lokale, w których nie liczył się wystrój, tylko ilość podanego alkoholu na stołach. Całość dopełniało prowizoryczne podium w rogu sali, skryte za przydymionymi zasłonami, oraz stojący na nim zespół. Muzyka, jaką preferowali nie była może najwyższych lotów, przypominała raczej akompaniament na tradycyjnym, wiejskim weselu, chociaż szalejący na parkiecie goście, zdawali się tego nie dostrzegać.
       Draco stanął w progu i nie bawiąc się w żadną kurtuazję, przeklął siarczyście, dając w ten sposób upust swojej rezygnacji. Nie spodziewał się niczego nadzwyczajnego, chociaż na widok takiego bezguścia i on musiał zaoponować. Nie przemawiał do niego także znajdujący się w oddali alkohol, suto ustawiony na kilku stołach i nieśmiertelna whisky, którą wypatrzył od razu po wejściu do sali.
    – A nie mówiłam, że tak będzie – odezwał się cichy głosik z tyłu, który zmusił go, do obejrzenia się za siebie. Hermiona Granger, alias Hanna Stone, stała zaraz za nim, a jej przygarbiona sylwetka i grymas niepewności na twarzy sugerował, że gdyby to zależało tylko od niej, już dawno wróciłaby do pokoju. Rzuciła przelotne spojrzenie na majaczące w oddali schody, utwierdzając tym samym Dracona co do prawdziwości  swoich przypuszczeń. Ubrana w prostą, czerwoną sukienkę (pamiątkę po ślubie Billa i Fleur), którą tylko cudem wygrzebała ze swojej garderoby i pod jego naciskiem, zdecydowała się ubrać, objęła się rękami, dodając sobie tym samym pewności siebie. Spojrzawszy na niego z nadzieją w oczach, powiedziała:
    – Wracajmy.
Ignorując jej szczerą prośbę, zacisnął z determinacją szczęki, po czym chwytając ją za ramię, pociągnął do prowizorycznego barku. Nie oponowała, co było dla niego niemałym zaskoczeniem, lecz jej obojętność i zrezygnowanie, przywodziło mu na myśl zaszczute zwierze.
    – Wracajmy póki nie jest za późno – ponowiła, gdy doszli do celu. Korzystając z okazji, sięgnął po whisky i nalał jej szczodrze do szklanki. Dopiero po tym, jak wypił całą zawartość, odwrócił się do Hermiony i zmierzył ją pogardliwym spojrzeniem.
    – Czego się boisz, Granger? – Zapytał, marszcząc brwi. – Takie kiczowate wnętrze do ciebie pasuje. Powinnaś się tutaj czuć jak u siebie w domu.
Warknęła cicho, zbulwersowana jego słowami, lecz nie zamierzała dawać tak łatwo za wygraną.
    – Jesteś niepoprawny – zganiła go. – Zamiast robić to, co do nas należy, wolisz się upijać i dodatkowo wciągasz w to wszystko mnie. – Podeszła bliżej, śmiało patrząc mu w oczy. – Nie przypuszczałam, że tak to będzie wyglądać. Znowu to robimy, Malfoy. Zajmujemy się wszystkim, byle tylko nie wykonywać zadania.
    – Nie wmówisz mi, że cały poprzedni rok latałaś za Potterem i nawet nie pomyślałaś o drobnej przerwie. – Wycelował w nią oskarżycielsko palcem. – Gdybyście mieli dzień w dzień szukać tych pieprzonych horkruksów, już po dwóch miesiącach byście się pozabijali. Przyznaj się, Granger... – Nachylił się nad nią. – Czy były takie tygodnie, w których nic nie robiliście? Czy spędzaliście czas grając w szachy albo eksplodującego durnia, by choć na chwilę zapomnieć?  A ty ile razy czytałaś jakąś książkę, byle tylko odbić się od tego gówna, w którym tkwiliście? By nie myśleć o tym, co przyniesie jutro?
Zamilkł, patrząc na nią wyczekującym wzrokiem. Nie potrafiła zaprzeczyć, nie potrafiła się sprzeciwić, doskonale wiedząc, że to, co mówił, było prawdą. Gdyby nie te kilka chwil wytchnienia w ciągu każdego dnia, nie sądziła, że udałoby im się cokolwiek zdziałać.
    – To było zupełnie co innego – odezwała się po dłuższej chwili – Nie chodziliśmy na jakieś imprezy, żeby się upić... Nie robiliśmy tych wszystkich głupot, bo nie mogliśmy!
    – Każdy szuka jakiejś odskoczni. Gdyby nie tych dwóch bohaterów... – ostatnie słowo niemal wypluł z pogardą – Byłabyś zupełnie inna...
Zamyślił się na chwilę, obracając w długich palcach pustą szklankę, a Hermiona nie chciała tego przerywać. W ciszy przetrawiała jego słowa, nieustannie doszukując się w nich jakiegoś ukrytego sensu.    
    – Nie pasujesz do nich – odezwał się po dłuższej chwili, tępo wpatrując się przed siebie.
    – Nie możesz tego wiedzieć...
    – Czyżby? – Zapytał, przenosząc na nią wzrok. – Ty zawsze widzisz szklankę do połowy pustą, Potter - pełną, a Weasley wali prosto z gwinta. Pochodzicie z różnych światów i gdyby nie Hogwart, w życiu byście się nie spotkali.
    – To nie jest powód, byś bezkarnie osądzał mnie i moich przyjaciół!
    – Przyjaciół? – Zapytał z kpiną w głosie. – Powiedz mi, Granger, czy któryś z nich próbował zrobić cokolwiek, by wyręczyć cię w tym zadaniu? Czy któryś choćby wyraził swój sprzeciw, albo, w przypadku Wieprzleja - cichy bełkot, by odwieść Dumbledore'a od tego szalonego pomysłu?
Hermiona zmarszczyła gniewnie brwi, podchodząc do arystokraty nieco bliżej. Widząc w nikłym świetle jedynie zarys jego sylwetki, ledwie dostrzegała jego twarz, choć gotowa była założyć się o całe złoto Gringotta, że chłopak patrzy na nią z politowaniem. Odchrząknęła głośno, po czym siląc się na spokój, powiedziała:
    – Nasze zdanie się nie liczyło. Jestem członkiem Zakonu i w każdej chwili mogłam dostać jakieś zadanie. To, że Dumbledore wyznaczył właśnie mnie, jest jedynie przejawem jego zaufania i wiary w to, że mi się uda. I nie oszukujmy się, Malfoy, gdyby istniała jakaś inna alternatywa, z pewnością byłbyś pierwszym, który by z niej skorzystał.
    – Wszystko dla większego dobra, co? – mruknął jeszcze pod nosem, cytując maksymę Dumbledore'a, ale Hermiona postanowiła tego nie komentować.
    Pogrążeni w rozmowie, nawet nie zdołali dostrzec, że parę rzeczy uległo zmianie. Goście, którzy do tej pory zajmowali wszystkie wolne miejsca przy stolikach albo okupowali pogrążony w mroku parkiet, teraz stłoczyli się w jedną grupę, zajmując tym samym niemal całą wolną przestrzeń przed barem. Wśród gwizdów i nawoływań, dało się słyszeć szmery podniecenia i niesłabnące oklaski, którymi powitali wchodzącego na sam środek Gareta. Witając wszystkich zwykłym skinieniem głowy, podziękował za obecność i zaprosił do wspólnej zabawy z zespołem, którego już sama nazwa doprowadziła Dracona do całkowitego załamania. Chłopak westchnął przeciągle, ściskając nasadę nosa i przenosząc gniewne spojrzenie na rozbawioną Hermionę.
    – Nic nie mów! – warknął, gdy już otwierała usta, by zdobyć się na niewinne " a nie mówiłam". Zamiast tego rozejrzała się dookoła, szukając wśród tłumu, możliwej drogi ucieczki.
    – Wychodzimy – zadecydował Draco, trafnie odczytując jej zamiary.
Nim zdołali zrobić choć parę kroków, wszystkie światła przygasły, kłębiąc się w jedno miejsce, pośrodku zgromadzonego tłumu. Hermiona przystanęła, zaciekawiona nagłym poruszeniem wśród gości, choć zaledwie chwilę później poczuła wielki zawód na widok wchodzącego na parkiet zespołu. Trzech mężczyzn, ubranych w różowe koszule z mnóstwem falban i wielkimi kapeluszami na głowach, przemierzyło całą, dzielącą ich odległość, machając z entuzjazmem do wiwatującego tłumu.
    – Jak się bawicie?! – krzyknął jeden z nich, najpewniej lider zespołu, szczerząc się do tłumu w wyrazie samouwielbienia. Przyłożył rękę do ucha, wsłuchując się w piski Gertrudy i stłoczonych wokół niej, koleżanek, po czym dodał: – Rozruszamy wszystkich sztywniaków! Nie dajcie się prosić, wchodźcie na parkiet! Czy jesteście gotowi?!
    – Co to, kurwa, jest?
Głos wyraźnie wstrząśniętego Dracona dotarł do niej, mimo ogłuszających wrzasków dookoła.
    – Poczekaj aż zaczną śpiewać – powiedziała wyraźnie zadowolona Hermiona, z nieskrywaną satysfakcją słysząc oburzenie blondyna. Wiejska potańcówka nie była czymś, co mogło go usatysfakcjonować, więc dziewczyna nie spodziewała się niczego innego, jak tylko rychłego opuszczenia lokalu. Czytanie ksiąg było z pewnością bardziej pasjonujące, a w tej chwili nie miała ochoty na nic innego. – Posłuchaj! – dodała, łapiąc arystokratę za rękaw i wskazując mu śpiewający przed nimi zespół.
                                          Tam gdzie woda czysta
                                          Tam koniki piją
                                          Tam gdzie ładne panny
                                          Tam się chłopcy biją
   
    – Ja pier... – zaczął Draco, nie wierząc w to, co widzi. Przeczesał dłonią włosy, czując, że zapas cierpliwości do imbecyli właśnie mu się skończył. – Idziemy – dodał, łapiąc Hermionę za ramię i ciągnąc ją za sobą do wyjścia. Przemierzyli już połowę drogi, gdy nagle poczuli, że coś jest nie tak. Dziewczyna rozejrzała się uważnie, dopiero teraz sobie uświadamiając, że muzyka ucichła, a wszystkie oczy zwrócone są na nich. Spojrzała ze strachem na Malfoya, który również się zatrzymał, nie siląc się przy tym na spokój. Jego ciało było spięte, a zaciśnięte pięści nie wróżyły niczego dobrego. Na czole pulsowała maleńka żyłka, zdradzająca fakt, że poziom jego irytacji za chwilę sięgnie zenitu.
    – No i mamy pierwszych ochotników!
Z dziwnego otępienia wyrwało ją silne szarpnięcie za ramię, które o dziwo nie było spowodowane przez Dracona. Odwróciła się na pięcie, czując, jak nieznana jej siła ciągnie ją w przeciwnym kierunku. Nieświadomie podążyła na tym, co okazało się ręką jednego z muzyków, który nie siląc się na delikatność, niemal wyrwał ją z uchwytu Malfoya. Przeszła razem z nim na środek parkietu, niezdolna do wypowiedzenia żadnego słowa sprzeciwu. Mężczyzna ustawił ją przed tłumem, jak eksponat godny obejrzenia, po czym przemówił:
    – Czy jesteś gotowa na dobrą zabawę?
Czuła spojrzenia wszystkich zgromadzonych tutaj osób, modląc się w duchu o ratunek.
    – N...nie bardzo – odpowiedziała głośno i zgodnie z prawdą, na co publiczność ryknęła głośnym śmiechem.
    – Jakaś ty zabawna – przyznał mężczyzna, kręcąc głową w roztargnieniu. Rozejrzał się uważnie, po czym dodał: – A gdzie się podział twój macho?
Hermiona poczuła, że cała krew odpływa jej z twarzy. Przeczuwała, że jej rola będzie polegała na odgrywaniu przysłowiowego kozła ofiarnego, zabawiającego tłum, lecz nie sądziła, że Draco odważy się w tym uczestniczyć. Jego nadęte ego mogłoby tego nie utrzymać.
    Jeszcze przez kilka chwil żyła nadzieją, że może blondyn zdążył opuścić salę, zanim chciwe ręce go nie pochwyciły, lecz szybko się rozczarowała. Na widok platynowej czupryny zmierzającej w jej kierunku w asyście dwóch pozostałych muzyków, niemal ugięły się pod nią nogi.
    – Gorzej być nie może – szepnęła, gdy Malfoy ustawił się koło niej, taksując ją gniewnym spojrzeniem.
    – Zabieraj łapy – warknął w kierunku jednego z mężczyzn, który odważył się chwycić jego ramię.
Hermiona zamknęła oczy, doskonale wiedząc w jakim kierunku to wszystko zmierza. Odetchnęła dopiero po kilku minutach, gdy z ust zespołu wydobyła się ostatnia zwrotka, stworzonej przed chwilą, piosenki. Czuła, że przysłowiowy kamień spadł jej z serca, gdy zdała sobie sprawę, że mogło być znacznie gorzej. Zachowanie Dracona również ją zaskoczyło, bo oprócz kilkunastu pogardliwych prychnięć i cichych przekleństw w żaden sposób nie wyraził swojego stosunku co do całego pomysłu. Przez cały występ ściskał nasadę nosa, walcząc z przemożoną chęcią wypowiedzenia na głos tego, co cisnęło mu się na język.
    – Oddychaj – poradziła mu, zdając sobie sprawę z tego, w jak tragicznym stanie są resztki jego cierpliwości.
    – Jakiś imbecyl, który ma mniej szarych komórek od tej rudej krowy, którą ty nazywasz kotem, śpiewa o mnie piosenki, a ty mi każesz oddychać?! – Zapytał ciut za głośno, by istniała szansa, że nikt tego nie usłyszy. Nastąpiła chwila ciszy, po czym Hermiona zerknęła w stronę wokalisty, który wpatrywał się w nich z żądzą mordu w oczach.
    – No i po nas...
Załamana, objęła głowę rękami, nie chcąc patrzeć na zgromadzonych i wiwatujących dookoła ludzi. Jej obawy okazały się słuszne, gdyż już chwilę później zespół zaczął grać na nowo, tym razem o wiele głośniej niż ostatnio i z każdym następnym słowem, coraz mniej uprzejmie.
                                                          A ta młoda panna
                                                          Trochę nieurodna.
                                                          Włosy ma kudłate,
                                                          Do owcy podobna.
Zmierzyła śpiewającego mężczyznę groźnym spojrzeniem, choć on wyraźnie się tym nie przejął. Przeszedł obok nich, wskazując na nią z udawanym niesmakiem na ustach. Wśród głośnych salw śmiechu pod swoim adresem zdołała wyłowić jedną, na dźwięk której gotowa była rzucić pierwsze i ostatnie Niewybaczalne w swoim życiu. Zerknęła w bok, gdzie stał Draco, zwinięty niemal w pół i krztuszący się ze śmiechu. Nim zdołała zaoponować, usłyszała dalszą część piosenki:
                                                        Szła kiedyś przez lasek,
                                                        Pogryzły ją żmije.
                                                        Żmije wyzdychały,
                                                        A dziewczyna żyje.
    – Sam bym tego lepiej nie ujął – zadrwił Draco, pochylając się nad nią z ironicznym uśmiechem na twarzy.
    – To wszystko twoja wina! – odparowała. – Gdybyś powstrzymał się od złośliwych komentarzy do niczego takiego by nie doszło.
    – Przestań, Granger, to całkiem zabawne...– odpowiedział, siląc się na spokój. Zmarszczyła gniewnie brwi, mierząc w niego oskarżycielsko palcem.
    – Tak? No to poczekaj, aż zaśpiewają coś o tobie.
    – Nie odważą się...
Nim dokończył swoją groźbę, pojawił się przy nich mężczyzna, jak na komendę, machając ręką w stronę Dracona i przyśpiewując:
                                                        A ten blondyn młody,
                                                        Nie gorsze straszydło.
                                                        Boją się go ludzie,
                                                        I na polu bydło.
    – Malfoy, oddychaj! – upomniała go, widząc, jak chłopak dosłownie zionie furią. Wiedziona intuicją, złapała go za ramię, skutecznie umożliwiając mu rzucenie się do gardła muzykowi. Spojrzała mu w oczy, usilnie starając się przekonać go, że wszelkie próby morderstwa nie spotkałyby się z aprobatą społeczeństwa. – Wytrzymaj... – dodała, wiedząc, że mimo ogólnego gwaru, chłopak i tak ją usłyszy.
                                                      Zagraj dziś muzyczko,
                                                      I nie żałuj smyczka.
                                                      Łapiemy blondyna,
                                                     Jurnego jak byczka.
       Na potwierdzenie tych słów, znikąd pojawiło się krzesło. Ustawiwszy je na środku parkietu, pociągnęli na nie Dracona, a chociaż siarczyste przekleństwa płynęły z jego ust strumieniami, nie zdobył się na wykonanie jakiegokolwiek ruchu, który gwarantowałby uszczerbek na zdrowiu członków zespołu. Hermiona była mu za to ogromnie wdzięczna.
        Stała w odległości kilku metrów od niego, wsłuchując się w obraźliwe teksty przyśpiewek, testujących w zatrważający sposób cierpliwość blondyna. W pewnej chwili jeden z muzyków odwrócił się w jej stronę, jakby dopiero teraz przypomniał sobie, że ma do podręczenia jeszcze jedną ofiarę.  Posyłając w jej kierunku kpiący uśmiech, zaczął:
                                                   A ty, dziewczyneczko
                                                   Co tak stoisz sama?
                                                   Chodźże sobie usiądź,
                                                   Na jego kolanach.
Hermiona nie zdobyła się na to, by spojrzeć na Dracona, chociaż wyraźnie czuła na sobie jego wzrok. Gwałtownie pokręciła głową, broniąc się ze wszystkich sił przed zamiarem muzyków.
    – Ja... nie... –  nim dokończyła zdanie, czyjeś ręce bezceremonialnie pociągnęły ją na kolana, siedzącego na krześle, blondyna, mając w głębokim poważaniu jej nieśmiały sprzeciw. Westchnęła roztargniona, po raz pierwszy zerkając na arystokratę, który nie poruszył się nawet o cal. Uchwyciła jego spojrzenie, nie do końca wiedząc, co mogłaby mu w tej chwili powiedzieć. Mimo usilnych starań nie zdołała powstrzymać ognistych rumieńców na twarzy, które z pewnością nie uszły jego uwadze.
                                                     Na jego kolanach,
                                                    Siedzi się wygodnie.
                                                    Posiedzisz tu dłużej,
                                                   Wyrzucimy spodnie!
    – Nie wierć się, Granger, do lekkich nie należysz – Usłyszała jego głos, co rozładowało, panujące wokół nich, napięcie. Spojrzała na niego rozbawiona, choć wiedziała, że Draco w ten właśnie sposób próbuje wyjść z twarzy z zaistniałeś sytuacji.
    – Malfoy, na Merlina, co my wyprawiamy? – szepnęła, nie wierząc w to, co się wydarzyło.
    – Nie mam pojęcia, ale jeśli nie przestaniesz, niedługo stracę czucie w nogach...
Wzniosła oczy ku niebu, postanawiając, że nie będzie reagować na jego głupie zaczepki. Nieświadomie spojrzeli na siebie, słysząc z oddali słowa przyśpiewki:
                                                 Świeci księżyc świeci,
                                                 Gwiazdy pomagają.
                                                 Jeszcze wasze oczy
                                                 kochania nie znają.

                                                  Znają one znają,
                                                  Tylko tak udają.
                                                  Bo same nie wiedzą,
                                                 Co już kochać mają...
Zarumieniona, spojrzała na Dracona, nie wiedząc jakiej reakcji ma się po nim spodziewać. Ze zdziwieniem spostrzegła, że nie wyglądał na złego. Jedynie jego prawa brew powędrowała w górę, skrywając się niemal pod szczeciną włosów.
    – Muszę się napić –  powiedział, korzystając z chwilowej nieuwagi zespołu i zgromadzonych gości, po czym wstał gwałtownie, niemal zrzucając Hermionę na podłogę. Szybkim krokiem przeszedł do pobliskiego barku, od razu sięgając po, stojącą w rogu, whisky. Gryfonka podążyła za nim, chociaż jedyne, o czym teraz marzyła, to zaszycie się w zaciszu pokoju.
    Draco wręczył jej szklankę i spojrzał na nią ponaglającym wzrokiem.
    – Pij, Granger – nakazał. – To jedyna taka okazja, kiedy ci to proponuję, więc korzystaj.
Stali naprzeciwko siebie, niemal czując przytłaczającą ciszę, choć żadne z nich nie chciało odwrócić wzroku.
    – No dobrze – zgodziła się niechętnie. Odchrząknęła głośno, najwyraźniej skrępowana obecną sytuacją.
    – No to... Nasze zdrowie, Malfoy – powiedziała w końcu, unosząc szklaneczkę w jego stronę.
    – Twoje zdrowie, Granger – poprawił ją, stukając szkłem – Mojego mi szkoda.
    Mimo najszczerszych chęci, nie potrafiła się nie roześmiać. Draco, ze swoją niepohamowaną uszczypliwością bez przerwy działał jej na nerwy, jednak nie mogła oprzeć się wrażeniu, że chłopak zmienił się przez te kilka ostatnich tygodni. Nadal był podły, arogancki, a przez jego zgryźliwe komentarze cały czas musiała testować swoją cierpliwość. Zdarzały się jednak nieliczne chwile, w których zapominał o swoim nadętym ego, przełamywał dzielącą ich barierę i zdejmował maskę, przez co przebywanie z nim nie stanowiło tak wielkiego problemu jak na początku. Z czasem zaczynała zauważać w nim drobne niuanse, które pozwalały jej twierdzić, że chłopak nie jest zepsuty do szpiku kości. To były zaledwie pierwsze, maleńkie kroczki, które robili ku sobie, wciąż niepewni, lecz zdeterminowani, by iść dalej. Już samo to, było ogromnym postępem w ich trudnej relacji.
    Tak było i teraz. I choć z początku jej wybuch śmiechu nieco go zdziwił, już po chwili zaśmiał się z całych sił, choć nie wiedział, czy był to jej wpływ, czy też procentów szalejących w organizmie.
Hermiona przechyliła delikatnie głowę, zdając sobie sprawę, że chyba po raz pierwszy słyszy jego szczery śmiech. Śmiech skierowany do niej. Jego uśmiech był szeroki i promienny, aż żal było myśleć, że tak rzadko pozwala go komuś oglądać. Korzystała więc z chwili i cieszyła się tym niecodziennym widokiem, żałując, że Malfoy nie uśmiecha się częściej.
    Jej chwilę zadumy przerwał odgłos delikatnego kliknięcia i nagły błysk flesza. Odwrócili się w stronę młodego, niespełna dwudziestoletniego chłopka, ubranego w ciut za dużą koszulkę z nazwą pensjonatu wygrawerowaną na przodzie. Wyszczerzył się do nich, wciskając fotografię w dłoń Hermiony.
    – To na pamiątkę. Udanej zabawy! – krzyknął i już go nie było.
Spojrzeli na siebie z niesmakiem, przez cały czas ignorując zdjęcie, które Gryfonka nadal kurczowo trzymała w dłoni.
    – Całe życie wśród debili – podsumował całą sytuację Draco, kręcąc z niedowierzaniem głową. Odstawił pustą szklankę na stolik i spojrzał na Hermionę. Widać było, że jest już tym wszystkim zmęczony. – Nie zamierzam tutaj siedzieć choćby minuty dłużej. Choć, Granger, pobawimy się wreszcie w tych detektywów. – Dodał, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku wyjścia.
    Odetchnęła z ulgą, mogąc w końcu opuścić to zadymione  miejsc. Szybko podążyła za nim, nie oglądając się za siebie ani razu. Gdy przekroczyła próg, spojrzała na ściskane kurczowo zdjęcie, które przedstawiało ją w towarzystwie Malfoya. Uśmiechniętego Malfoya.*

________________________________________________________

          Hejo hejoooo :D
          Jak już wspomniałam pod ostatnim postem, w naszym magicznym świecie ruszyło Dramione Awards Poland - akcja mająca na celu nagrodzenie autorów najlepszych opowiadań, miniaturek i szablonów Dramione. Nie mogę opisać mojej radości, gdy okazało się, że zdobyłam dwie nominacje! Pierwsza powędrowała do mojego opowiadania Kiedy jesteś przy mnie w kategorii WIP - kanoniczność postaci. Drugą nominację zgarnęła moja miniaturka Trzy słowa.  Jestem zaskoczona, zadziwiona, ale przede wszystkim - MEGA szczęśliwa. Poniżej wrzucam link do ankiety. Nie bójcie się głosować!
                                                                  ANKIETA
   Chciałam bardzo serdecznie podziękować tym zapaleńcom, którzy zgłosili moje teksty. Nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczy :D Za każdy, KAŻDY głos, oddany na moje teksty będę Wam baaaaaardzooo wdzięczna <3 Zachęcam do głosowania! 


A teraz z innej beczki:
* Owa gwiazda, stojąca dumnie na końcu tekstu, nie jest wcale przypadkowym wciśnięciem klawisza w momencie, gdy byłam tak zmęczona, że usypiałam na siedząco. Przeciwnie, odgrywa bardzo ważną rolę, pokazując, że fragment z zabójczym uśmiechem naszego blondasa, łamiącym niewieście serca jest zainspirowany  z bloga:  http://secretoath.blogspot.com/
Oczywiście, żeby nie było, wszystko odbyło się za wiedzą, zgodą i kilkukrotnym błogosławieństwem autorki, za co jestem jej po stokroć wdzięczna :D Pastelight, jesteś wielka!
Zapraszam Was serdecznie do czytania jej historii, bo dziewczyna pisze świetnie. Całkiem inaczej niż wszyscy, na luzie i bez spiny! Jej historia trzyma się kanonu, ale czasami częstuje nas takimi schizami jak... A z resztą, nie powiem! Przekonacie się sami!


Rozdział jest, jaki jest, ale mam nadzieję, że się Wam podoba. Walka z bloggerem mnie dobija, ale jak na dotąd, nie daję za wygraną. Dziękuję za komentarze pod ostatnim rozdziałem - w końcu dobiłam do 20! :D

                                                                                                     Iva Nerda


                                           Znalezione obrazy dla zapytania tom felton