Draco i Hermiona

Draco i Hermiona

31 sierpnia 2016

Miniaturka II Otwórz oczy

Wierzę, że nic nie dzieje się przez przypadek, wiesz? 
We wszystkim zawarty jest tajemny zamysł, którego nie pojmujemy. 
Wszystko stanowi część czegoś, czego nie możemy pojąć, ale co nami włada.*

                                                               *

          To zabawne ilu rzeczy można dowiedzieć się o drugim człowieku, skupiając się jedynie na obserwacji. Odrzucając słowa, które, okryte płaszczykiem długoletniej nienawiści, przestają być ważne. Zapamiętując prowizoryczne czynności i tradycyjne, wystudiowane przez lata pozy, prędzej czy później udaje się wyłapać  te z nich, które odbiegają od normy. Te, które nigdy nie powinny mieć miejsca.
          Nie doznałem olśnienia z dnia na dzień. Po prostu obserwowałem. I gdy odkryłem, że ich wyuczona złość, wzajemny wstręt i obrzydzenie są tylko niewinnym teatrzykiem, dopełniającym nasze odwieczne utarczki, nareszcie zrozumiałem co ich połączyło. Coś, czego nie potrafię zdefiniować nawet teraz. Coś, co wbrew uprzedzeniom, zdołało przetrwać i udowodnić mi, że przez ten cały czas byłem zwykłym głupcem. Egoistą, bez zaufania i wiary, że to, co najpiękniejsze w życiu powinno być ciche i skryte, a nie wystawione na pokaz i żądające poklasku.
                                                                   *
         Od kiedy o nich wiem? Nie mam pojęcia... Czasami zdaje mi się, że już od samego początku. Od kiedy tylko zaczęli zerkać ukradkiem w swoją stronę albo przesadnie odwracać od siebie wzrok przy innych uczniach. Odkąd swoją fascynację zrzucali na karby pokusy zasmakowania  zakazanego owocu albo próbę wymierzenia przysłowiowego "policzka" drugiej stronie.
        Jednak chwilę później zdarza mi się wątpić w swoje umiejętności. Przecież doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że to pierwsze, porozumiewawcze spojrzenie, którym obdarzyli się tego mroźnego, listopadowego popołudnia na korytarzu przed salą Transmutacji nie mogło być początkiem ich potajemnej relacji. Że musiała ona trwać na długo przed tym. Że rozwijała się miesiącami, a mi dane było odkryć ją w momencie, w którym, głodni wzajemnej uwagi, nie potrafili już odwrócić od siebie wzroku.
         To, co wtedy ujrzałem w ich oczach było dla mnie tak nieprawdopodobne, że aż absurdalne. Owszem, jej fascynację jeszcze mógłbym zrozumieć, w końcu altruistyczne zapędy jakimi dysponowała, nie raz zmuszały ją do poszukiwania dobra w każdej, nawet najbardziej zatraconej jednostce, którą usilnie pragnęła nawrócić na dobrą drogę. To jego reakcja zdziwiła mnie najbardziej. Zamiast czystej pogardy i wstrętu, z którymi zawsze na nią patrzył, w jego oczach dostrzegłem niespotykaną iskrę, niosącą ze sobą nagły wybuch ciepła. Trwało to jednak tylko chwilę. Nie miałem więc pewności czy moje spostrzeżenie nie było jedynie bzdurnym złudzeniem - skutkiem ciężkiego, męczącego tygodnia...
         Potwierdzenie zyskałem zaledwie kilka dni później. Natknęliśmy się na niego przed wejściem do Wielkiej Sali. Skupił na sobie uwagę wszystkich zgromadzonych tam uczniów, gdy z cynicznym uśmiechem rzucił w naszym kierunku jakąś kąśliwą uwagę - prostą, niezobowiązującą. Jednak na tyle trafną, że została nagrodzona gromkim śmiechem innych Ślizgonów. Wszystko odbyło się w tradycyjnym, wyuczonym schemacie: kilka wyzwisk, pogardliwych spojrzeń, gróźb pod moim adresem i... koniec. Nawet na nią nie spojrzał... Jego ignorancja nie była jednak wyrachowana i pogardliwa, tak jak miało to miejsce do tej pory. Przeciwnie, stanowiła jedynie próbę silnej woli, niczym alkohol w dłoni nałogowca albo wypełniona strzykawka u zwykłego ćpuna.
                                                                          *
        Od tamtej pory obserwowałem ich jeszcze uważniej. Wychodziłem na śniadanie  wcześniej niż inni, tak by być na miejscu, gdy oboje wejdą do Wielkiej Sali. Siadałem przodem do jego stołu, niby od niechcenia spoglądając w oddalony kąt, w którym zawsze przesiadywał. Przełykałem stygnącą jajecznicę, czujnie wypatrując każdego zdradzającego go gestu.  
         Przez kilka tygodni nie działo się nic nadzwyczajnego. Z początku w ogóle nie reagował, gdy wchodziła do Wielkiej Sali. Nie podnosił głowy, nie spinał mięśni, nie zaciskał palców na brzegu pucharu. Ostentacyjnie odwracał wzrok, zagadując każdą przypadkową Ślizgonkę, która miała szczęście siedzieć obok niego.
        Dopiero z czasem zacząłem zauważać niewielkie zmiany w jego zachowaniu. Najpierw jedno, krótkie spojrzenie, gdy przechodziła przez drzwi. Mylący błysk w oku, gdy siadała naprzeciwko niego. Wstrzymanie ręki z pucharem, gdy tylko odgarniała splątane włosy z twarzy. Arogancki półuśmiech, gdy po raz kolejny pokłóciła się z Ronem...
            Ona była zdecydowanie mniej uważna. Chwilami mogłem czytać z niej jak z otwartej księgi, wręcz dziwiłem się, że nikt inny jeszcze tego nie zrobił. Zdradzały ją drżące ręce, którymi przekręcała codziennie strony Proroka i wstydliwe rumieńce na twarzy, gdy wśród porannego tłumu zdołała wyłapać jego zaciekawiony wzrok. Każdego ranka stwarzała pozory, rozkładając przed sobą opasłe woluminy, którymi próbowała odgrodzić się od natrętnych myśli. Nie reagowałem... Spokojnie popijałem sok, udając, że nie dostrzegam jej pustego wzroku wbitego w jedno i to samo zdanie.
        Nie odpowiadała na natrętne zaczepki innych Gryfonów, nie reagowała na wzburzone pomruki Rona, nie wychodziła oburzona, gdy po raz kolejny naigrywał się z jej przesadnej perfekcyjności. Przeciwnie, czekała zawsze do końca posiłku, chcąc  jak najdłużej cieszyć się obecnością, siedzącego w oddali, blondyna.
           Nie byłem w stanie pojąć relacji, która ich połączyła. Nie jestem w stanie zrobić tego nawet teraz. Mimo wszystko nie zamierzałem się w to mieszać. Ot, zwykła rozrywka, dająca wytchnienie w czasie zbliżającej się wojny. Widocznie oboje tego potrzebowali. Czekałem więc spokojnie na to, aż ta niepotrzebna fascynacja minie, a nam wszystkim dane będzie wrócić do starego, utartego schematu, opierającego się na długoletniej, wzajemnej niechęci.
               Jednak z biegiem czasu i to przestało im wystarczać. Im głośniejsze stawały się  pogłoski o powrocie Voldemorta i zbliżającej się wojnie, tym oni stawali się mniej rozważni. Krótkie, ukradkowe spojrzenia zamieniali na przepełniony tęsknotą wzrok. Palce, które niegdyś jedynie zaciskały się na brzegu stołu, teraz błądziły po odsłoniętej skórze albo obrysowywały machinalnie kontur ust. Pochylałem się nad swoim talerzem, nie mając ochoty oglądać jej delikatnie przygryzionej wargi i jego głodnego spojrzenia. Wdawałem się w bezsensowne dyskusje o nauce, byle tylko przerwać jej cichutkie, urwane  westchnienie, którym witała go każdego ranka. Zaciskałem zęby, słysząc jej niewyraźny oddech, gdy w czasie posiłków pochylała się nad nim jakaś inna dziewczyna. Odwracałem  wzrok, gdy wychodził wzburzony z Wielkiej Sali, z chwilą w której Ron jej dotykał.
        Przekonywałem sam siebie, że kilka wyłapanych spojrzeń i nierozważnych gestów niczego miedzy nami nie zmieni. Czekałem na rychły koniec absurdalnej, nikomu niepotrzebnej  bajeczki, który jednak nie nastąpił...
                                                                      *
        Któregoś wieczora siedziałem w pokoju wspólnym, śledząc wzrokiem niedokończony esej na Eliksiry. Z pod półprzymkniętych powiek obserwowałem Rona, który niespokojnie kręcił się na swoim fotelu, co chwilę zerkając na wejście pod portretem. Wiedziałem, że na nią czeka. Że podnosi głowę za każdym razem, gdy któryś z Gryfonów wchodzi przez przejście. Że nieudolnie maskuje rozczarowanie, gdy nie dostrzega tej charakterystycznej plątaniny włosów.
       I teraz, po latach niczego bardziej nie żałuję, jak tego, że zataiłem wtedy przed nim prawdę. Niewypowiedziane słowa wciąż ciążą mi na sercu, żłobiąc rysy w naszej przyjaźni, nie dając mi szansy na odkupienie. Wtedy jednak nie myślałem o tym w tych kategoriach. Czasami po prostu lepiej jest nie wiedzieć, a niektóre tajemnice powinny pozostać w mroku, w którym się zrodziły.
        - Gdzie byłaś? - Dobiegł mnie głos Rona. Mimo oczywistej złości na nią, nie potrafił zamaskować ulgi, że wróciła cała i zdrowa.
Spojrzałem na nią zaciekawionym wzrokiem, odganiając od siebie ostatnie oznaki zmęczenia. Była zdenerwowana. Nerwowo poprawiała włosy, błądziła zagubionym wzrokiem po całym pomieszczeniu, usiłując zebrać myśli.
         - W bibliotece - powiedziała w końcu, unikając naszych spojrzeń.
       Tego wieczora wiedziałem, że przekroczyła  granice. Nie rozpatrywałem tego w kategoriach lojalności, jednak jej słowa, z pozoru błahe i bezwartościowe, przekreśliły coś, co budowaliśmy we trójkę przez tyle lat.  Tamtego wieczora skłamała po raz pierwszy.
                                                                               
                                                                                *
        Następnego dnia powiedziałem jej prawdę. Zamiast czekać pokornie, aż jej kłamstwa do reszty zburzą nasz uporządkowany świat, a ona sama zatraci się w złudnym marzeniu, wolałem wszystko wyznać. By nie stać z boku, nie przyglądać się jedynie czemuś, co nie powinno mieć racji bytu. By nie mieć wyrzutów sumienia.
        Stała oparta o zimne kafelki, ignorując lodowatą wodę, moczącą jej buty. Łazienka Jęczącej Marty - jedyne miejsce zapewniające gwarancję prywatności, raziła mnie w tamtym momencie bardziej niż kiedykolwiek. Zirytowany nieustającym szumem napływającej wody, zerknąłem na nią po raz ostatni. Jej pusty wzrok zatrzymał się na brzegu umywalki, a palce nieustannie badały jej fakturę. W przeciwieństwie do mnie, wydawała się być spokojna, opanowana. Nie odezwała się odkąd zacząłem mówić, i choć to absurdalne, wydawało mi się, że już od dawna przeczuwała, że o nich wiem.
           Nie osądzałem, nie potępiałem. Skupiając się na suchych faktach, przedstawiłem swoją rolę w tym przedstawieniu. Opowiedziałem o każdym spojrzeniu, które wyłapywałem na śniadaniach, o niezliczonych gestach i kłamstwach. Nie pominąłem niczego. Nie wymusiłem na niej żadnych obietnic, deklaracji. Znałem swoje miejsce w tym wszystkim i doskonale wiedziałem, że to powinna być ich decyzja, nie moja.
          Minęła mnie bez słowa, zamykając drzwi z cichym trzaskiem. Na chwilę przed wyjściem, zdołałem dostrzec jej stęskniony wzrok, którym po raz ostatni omiotła całe pomieszczenie, zupełnie jakby się z czymś żegnała. Odrzucając od siebie zgubne myśli o tym, ile razy przychodziła tu razem z nim, wyszedłem czym prędzej na zatłoczony korytarz.
                     
                                                                             *
          Z nim rozmawiałem tylko raz. Musiała uprzedzić go już znacznie wcześniej, bo jedynie patrzył na mnie znudzonym wzrokiem, przetrawiając w ciszy moje słowa. Schudł znacznie w ostatnim czasie, a jego twarz zdobiły okazałe cienie pod oczami, lecz mimo wszystko nie wyglądał na wstrząśniętego, ani w żaden sposób załamanego. I choć dla obojga było jasne, że to koniec, cyniczny uśmiech nie schodził mu z twarzy. Tajemnica była najsilniejszym spoiwem ich relacji, a teraz, gdy zawiodła, wiadome było, że to on wycofa się jako pierwszy, ratując resztki wątpliwej reputacji. To, że o nich wiedziałem, było wystarczającą ujmą na jego honorze. 
        - Daj jej spokój! Ona nie jest twoją zabawką - powiedziałem, zirytowany jego postawą.
Nawet nie próbowałem ukryć zdziwienia, gdy jego jedyną reakcją na moje słowa był głośny, nieco wymuszony śmiech. Patrzył na mnie z politowaniem, jednak nie zdobył się na jakiekolwiek wyjaśnienia. Odwrócił się na pięcie, ani razu się nie oglądając.
       - Otwórz oczy, Potter - rzucił na odchodne. - Inaczej możesz wiele przegapić.
Jego ironiczny śmiech po raz ostatni wypełnił korytarz.
                                                                           
                                                                              *

         Kolejne tygodnie były zaledwie namiastką tego, czym żyliśmy przed ich zbliżeniem. Tak bardzo nieufni wobec siebie, niepotrafiący spojrzeć na nikogo bez krzty podejrzliwości. Wiedziałem, że między nimi wszystko się skończyło - nie było już żadnych, ukrytych spojrzeń, gestów. Żyli jak do tej pory, nie zauważając siebie pomiędzy innymi uczniami, nie przyciągając wzajemnie swojej uwagi.
        Z czasem wszystko wracało do normy. Przejęci nieuchronną perspektywą wojny, zapomnieliśmy o wzajemnych pretensjach i obopólnej złości. I choć w tamtym momencie ceniłem jej pomoc jak żadną inną, nie potrafiłem przyznać, że zniszczyłem doszczętnie jej szansę na szczęście, w którą tak bardzo wierzyła.
        - Tak będzie lepiej -  powtarzałem zawzięcie, przekonując samego siebie, że zrobiłem to tylko dla ich dobra.
         Czułem jak z dnia na dzień wyciszała swoje emocje, pokonując żal i  rozgoryczenie, a skupiając się na jedynie celach, jakie mieliśmy do wykonania. Była podporą, która już niejednokrotnie podtrzymywała mnie w pionie, gdy wszystko inne zawiodło. Zawsze gotowa do działania, pragmatyczna do granic możliwości, spajała naszą trójkę, nie oczekując niczego w zamian. I tylko gdzieś pomiędzy jednym pustym spojrzeniem, a wyuczonym śmiechem, użytym przez nią bez krzty entuzjazmu, zdołałem dostrzec jak wiele straciła. W tamtych chwilach poczucie winy było czymś niepotrzebnym. Jednak na tyle silnym, że zdołało zagnieździć się w moim sercu i powoli spalać od środka.

                                                                                  *

         Musiało minąć dużo czasu, by doszła do siebie po Wielkiej Bitwie. Zapewne cierpiała znacznie dłużej, ale nie chciała, bym był tego świadom. Ja jeden wiedziałem, ze w tamtych dniach nie opłakiwała poległych czarodziejów, lecz Jego. Wiele razy trzymałem ją w ramionach, gdy, spragniona czyjegoś dotyku, moczyła mi koszulę słonymi łzami. Nie starałem się jej powstrzymać, ani pocieszyć. Po prostu przy niej byłem. Wiedziałem, że opłakuje coś, czego tak naprawdę nigdy nie miała. Że żegna się nie tylko z nim, ale też z perspektywą ich wspólnego życia i przyszłości, w którą przez cały czas naiwnie wierzyła. Że próbuje zapanować nad rozgoryczeniem, które nieproszone wkradło się do jej serca, gdy zdała sobie sprawę, że nie znaczyła dla niego tyle samo, co on dla niej.
       - Żałujesz? - odważyłem się zapytać pewnego wieczora, gdy wykończona kilkugodzinnym płaczem powoli zasypiała z głową opartą na moich kolanach.  Miałem pewność, ze podobna rozmowa nigdy więcej się nie powtórzy, a jutro rano wrócimy do codzienności, udając, że przez jedną noc o wszystkim zapomnieliśmy.
       - Nie - odpowiedziała, od razu rozumiejąc o co pytałem.
Uśmiechnęła się delikatnie, pomimo łez. Uścisnęła moją dłoń, jakby tym jednym gestem chciała mi podziękować, za wszystko, co dla niej zrobiłem. Dla nich. Że zachowując tajemnicę tak długo jak się dało, ofiarowałem im kilka tygodni szczęścia, które już nigdy więcej się nie powtórzą.
      - Jak można żałować czegoś, co choć krótkie, było piękne?
      - Nie wiem. Nigdy czegoś takiego nie przeżyłem - przyznałem cichym szeptem.
     - Wbrew temu, co myślisz, nie traktuję Rona jak nagrody pocieszenia. On... Wiele dla mnie znaczy. I chyba od zawsze tak było, tyle, że nie potrafiłam tego dostrzec - dodała niepewnie, jakby chciała przekonać samą siebie. Byłem łatwowierny. Ich, wyczekiwany przez wszystkich, związek był dla mnie czymś naturalnym, czymś, w co wierzyłem już do kilku lat. Mimo tego, widok ich splecionych dłoni, który zastałem w dniu bitwy, zaskoczył mnie tak bardzo, że nie potrafiłem zdobyć się na żaden uśmiech.
      - Ron nigdy cie nie skrzywdzi - powiedziałem, gdy przymykała ociężałe powieki. Okryłem ją kocem, odgarniając z twarzy zbłąkane kosmyki. Chciałem dać jej nadzieje, że u jego boku także zazna szczęścia. Naiwnie w to wierzyłem. Ona chyba też, bo podniosła z rozczuleniem kąciki ust, tworząc coś na zwór uśmiechu.
      - Wiem - szepnęła, nagle pochmurniejąc. - Ale tak naprawdę złamać serce można tylko raz. Reszta to tylko zadrapania...*
                           
                                                                         *
                                                           
          Nigdy więcej o nim nie wspomniała. Milczała, gdy wraz z Ronem snuliśmy opowieści o szkolnych czasach. Wychodziła pośpiesznie z pokoju, gdy któryś z nas odważył się użyć w rozmowie jego nazwiska. Przekręcała z nieodgadnionym wzrokiem stronicę Proroka, gdy na okładce widniało zdjęcie z jego ślubu albo chrzcin syna. Znajdowała rubrykę z przepisami na domową tartę z dyni i owoców ciemiernika, ani razu nie dając po sobie poznać, że widok jego twarzy zrobił na niej jakiekolwiek wrażenie. Odgrodziła się od czasu spędzonego w Hogwarcie i pilnowała, by nikt nie przekroczył tej niewidocznej granicy, która z każdym rokiem się zacierała. I tylko ja naiwnie wierzyłem, że robi to jedynie z żalu...
          Obserwowałem ją przez te wszystkie lata. Widywałem niemal każdego dnia, powoli zapominając o rysie, jaką wyżłobiła w naszej wspólnej przyjaźni. Z uśmiechem witałem każdą zmarszczkę, która pojawiała się na jej twarzy i wierzyłem, że wybrała życie, o jakim zawsze marzyła. Że zasklepiła rany, które niegdyś powstały na jej sercu. Że nieśmiałe uczucie Rona ostatecznie zdołało poskładać ją na nowo.
           Była zadziwiająco spokojna w dniu, w którym Ron upadł przed nią na kolana. Tak samo spokojna jak wtedy, gdy stała w białej sukni na szczycie ołtarza. Razem z innymi gośćmi biłem im wtedy brawa,  nie dopuszczając do siebie wiadomości, że jej opanowanie kryje w sobie coś więcej, niż tylko przypisane w tych chwilach rozczulenie... Między tym, co wiedziałem, a tym, w co od lat starałem się wierzyć, istniała duża rozbieżność, ale nic na to nie można było poradzić, a jeśli nie można czegoś zmienić, trzeba z tym żyć.
           Po raz pierwszy płakała w dniu, w którym Rose Weasley przyszła na świat. Płakała także wtedy, gdy pojawił się Hugo. Za każdym razem ściskała moją dłoń i patrzyła na mnie z wdzięcznością. I choć zrobiłem w życiu wiele błędów, to jedno wiem na pewno: trzymając na rękach swoje dzieci naprawdę była szczęśliwa. Szczęśliwa jak nigdy dotąd... Miałem także nieodparte wrażenie, że tuląc do swojego boku małe, zawodzące zawiniątko, zaczęła patrzeć na Rona, tak jakby chciała przekonać się do niego na nowo. Jakby chciała  spojrzeć na niego tak, jak powinna od samego początku. Obdarzając go przy tym uczuciem, na które z pewnością zasługiwał.
      A ja jak zwykle stałem z boku. Z roku na rok coraz mniej czujny. Coraz bardziej przekonany o ich wielkim szczęściu. Otumaniony wizją sielskiego życia i wspólnej, spokojnej starości. Upojony swoim własnym, rodzinnym szczęściem, przestałem naprawdę patrzeć...

                                                                                  *
        Nie rozmawiała z nim przez blisko dwadzieścia lat. Spędzałem w Ministerstwie wystarczająco dużo czasu, by wiedzieć, że omijała jego biuro szerokim łukiem, za każdym razem wybierając dłuższą, znacznie bardziej męczącą drogę. Codziennie ślęczała do późna nad stertą nikomu niepotrzebnych raportów, rezygnując ze wspinaczki po zawodowej drabince, na której prędzej, czy później musiałaby się z nim zmierzyć.
      On nadal sprawiał wrażenie podłego, cynicznego dupka, kpiącego ze wszystkich dookoła. Zawsze elegancki, dystyngowany, z nienagannymi manierami i przyklejonym do twarzy, ironicznym uśmiechem, który nie zmienił się pomimo upływu lat. Podczas oficjalnych narad siadał najbliżej Ministra, nie spojrzawszy w jej stronę nawet raz. Mijali się jak duchy, każde pogrążone we własnych myślach, zbyt dumne, by choćby spojrzeć w stronę tego drugiego. Nigdy nie jeździli tymi samymi windami, nie chodzili na bankiety, na których, mogliby się spotkać, nie wymieniali przesadnych uprzejmości. Zupełnie jakby się nie znali.
          Gdy próbowałem ją o to spytać, zbywała mnie w pośpiechu, tłumacząc się zmęczeniem i nieodpowiednią porą. Z upływem lat zacząłem zauważać, jak jej uśmiech staje się coraz bardziej szczery. Jak w oczach tańczą te same iskierki szczęścia, co dwadzieścia lat temu. Jak razem z Ronem zbudowali coś, co jeszcze kiedyś dosłownie chwiało się w posadach.
          I pewnie myślałbym tak nadal, gdyby nie dzisiejszy poranek, który zaczął się zupełnie naturalnie. Zirytowany nieobecnością Rona przy pobliskiej budce telefonicznej, strzegącej wejścia do Ministerstwa, postanowiłem sam się po niego udać. Strzepując z ramion sporą warstwę śniegu, zapukałem do drzwi, ignorując przy tym mocno zmarznięte palce. Odczekałem chwilę, aż drzwi otworzą się z cichym skrzypnięciem, po czym spojrzałem prosto w oczy mojego przyjaciela.
         - Nawaliłem, wiem - zaczął, wpuszczając mnie do środka - Wróciłem z Clivrent dopiero nad ranem i przez to zaspałem. Wkładaj czapkę - dodał, zwracając się do stojącego przy nim syna. Zasunął kurtkę, mamrocząc pod nosem o zbyt wielu obowiązkach, z którymi przychodzi mu się zmierzyć i ignorując sporą kałużę, jaką za sobą zostawiłem. Ron nie był skomplikowany. Wystarczyła mu odrobina zainteresowania i pełny żołądek, a świat od razu nabierał kolorów. Z naszej trójki, to on był największym optymistą.
         - Pójdziesz po nią? Jest na górze, kończy pakowanie tych wszystkich raportów. - Ron przerwał moje rozmyślania,  jednocześnie sięgając po własną teczkę. Kiwnąłem głową, wchodząc w głąb domu i odcinając się od jego dalszych narzekań.
          W pośpiechu zacząłem wspinać się po schodach, nie przypuszczając, że za chwilę usłyszę coś, co zburzy doszczętnie mój uporządkowany świat. Coś, co zachwieje nim z siłą gromu, odgradzając mnie bezpowrotnie od tych wszystkich lat, podczas których myślałem, że tamten ostatni rok w Hogwarcie był tylko nieplanowaną rysą na naszym wspólnym życiorysie. Bo właśnie tym był pozornie nic nieznaczący telefon, który odebrała dokładnie w chwili, w której pojawiłem się w progu sypialni, w której stała. Wstrzymałem oddech w momencie, gdy podniosła słuchawkę i usłyszała w niej czyjś głos. Głos, od którego jej policzki pokraśniały znacznie, a w oczach na nowo zatliły się cudowne iskierki szczęścia.
         Uważacie, że przesadzam? Nic z  tych rzeczy. Ta krótka rozmowa i jedno, wypowiedziane przez nią zdanie udowodniło mi, że wcale nie byłem tak dobrym obserwatorem ludzkich zachowań, za jakiego do tej pory się uważałem. Bo jak mogłem przegapić fakt, że przez te wszystkie lata świadomie oszukiwała Rona? Że prawdopodobnie nigdy go nie kochała? Że patrzyła na swoje dzieci, wyobrażając sobie jak wyglądałyby w blond włosach? Jakim byłem głupcem! Myślałem, że złota obrączka na jej palcu jest wystarczającym dowodem na to, że jej niepoprawne uczucia nigdy nie wrócą. Ślepo wierzyłem w to, że jej uśmiech, tak promienny i uspokajający, którym obdarzała Rona każdego ranka naprawdę był szczery. Okazało się jednak, że był tylko złudną, kłamliwą wersją, którą przez lata dopracowała do perfekcji.
         Wpatrywałem się w nią uparcie,  rozumiejąc, że moja przyjaciółka nigdy nie była szczęśliwa w związku, w którym trwała od niemal dwudziestu lat. Że każdego dnia oszukiwała wszystkich dookoła, uparcie odmawiając sobie odrobiny szczęścia, która należy się każdemu z nas.
          Dopiero teraz zrozumiałem, że iskierki szczęścia, które widziałem codziennie w jej oczach nie były zasługą mojego przyjaciela. Że jej promienny uśmiech wcale nie był skierowany do niego. Zabawne, że dostrzegłem to dopiero teraz, gdy, zdając sobie sprawę z mojej obecności, podniosła wzrok, wypowiadając nieme "przepraszam" w moją stronę.
Nie przestając patrzeć mi w oczy, ścisnęła mocniej słuchawkę telefonu, zdobywając się na odwagę, by wypowiedzieć słowa, które odkryły przede mną, skrywaną przez lata, tajemnicę. Słowa, które, jak doskonale wiedziałem, nie były skierowane do Rona:
         - Dziś wieczorem w tym samym miejscu.
                                                                         

*Carlos Ruiz Zafón - Cień wiatru
*Carlos Ruiz Zafón - Gra anioła

_______________________________________________
           Witajcie, kochani!
          Przedstawiam Wam drugą miniaturkę. Szczerze mówiąc, ogólny zamysł na tę historię miałam w głowie już od dawna, jednak nie umiałam przelać tego na papier. I nawet teraz do końca nie wiem, co mam o niej myśleć. Długo wahałam się przed wciśnięciem tego nieszczęsnego przycisku "opublikuj", doskonale wiedząc, że nie wygląda ona tak, jak tego chciałam. Mimo to nie chciałam po raz kolejny przesuwać daty publikacji, i tak już wystarczająco nadużyłam Waszej cierpliwości. Może jeszcze kiedyś do niej wrócę, popoprawiam to i owo, choć sama nie wiem, czy wyjdzie mi to na dobre.
       Wiem, że konstrukcyjnie ta miniaturka bardzo przypomina poprzednią. Jednak moje pragnienie, by miała ona szczęśliwe zakończenie przeważyło. Może nie wpadają sobie przy wszystkich w ramiona, ale ostatnie zdanie Hermiony  jest swoistym światełkiem w tunelu. Przynajmniej dla mnie... Dopowiedzcie sobie sami, co zrobi Harry z tą informacją.
         Na nowy rozdział opowiadania będziecie musieli jeszcze poczekać. Nie podam w tej chwili konkretnej daty, jednak postaram się, opublikować go w drugiej połowie września. Trzymajcie kciukasy.
        Nie wiem, czy kiedykolwiek napiszę jakieś inne miniaturki. Pozostaje to otwartą kwestią, uzależnioną w głównej mierze od Waszych opinii i mojej weny.
                                                                  A teraz coś ważnego! 
     Jak wiecie, w naszym magicznym świecie ruszyło Dramione Awards Poland - akcja mająca na celu nagrodzenie autorów najlepszych opowiadań, miniaturek i szablonów Dramione. Nie mogę opisać mojej radości, gdy okazało się, że zdobyłam dwie nominacje! Pierwsza jest dla mojego opowiadania Kiedy jesteś przy mnie w kategorii WIP - kanoniczność postaci. Drugą nominację zgarnęła moja miniaturka Trzy słowa.  Jestem zaskoczona, zadziwiona, ale przede wszystkim - prze szczęśliwa. Poniżej wrzucam link do ankiety. Nie bójcie się głosować!
                                                                    ANKIETA
        Z całego serducha pragnę podziękować tym osobom, które zgłosiły moje opowiadanie i miniaturkę. To wielkie wyróżnienie, na które nie zasłużyłam. Biorąc pod uwagę inne, zgłoszone opowiadania, czuję się przy nich bardzo malutka.Gdyby te osoby (bądź osoba) chciały się ujawnić, będę miała okazję, by podziękować Wam "osobiście".
       Za każdy głos oddany na moje opowiadanie, lub miniaturkę, będę baaardzo wdzięczna <3 To dodatkowy kopniak dla mojej motywacji i przeświadczenie, że to co piszę nie jest w sumie takie złe :D Nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczy :*
                                                                                    Iva Nerda