Draco i Hermiona

Draco i Hermiona

24 grudnia 2016

Rozdział 16 Cudownie. Tu i teraz

Cza­sem tyl­ko przez chwilę na­leżymy do kogoś.
I by­wa, że właśnie ta chwi­la poz­wa­la nam przet­rwać sa­mot­ne życie...*


 ***

        Padało nieustannie już od trzech dni i po pierwszym spojrzeniu na ciężkie, kłębiące się za oknem chmury, Draco wiedział, że dzisiejszy dzień nie będzie się niczym różnił. Westchnął głośno i z miną cierpiętnika podniósł się do pozycji siedzącej. Kanapa, na której spędził już którąś noc z kolei nie należała do najwygodniejszych, był więc przekonany, że reumatyzm - choroba o tyle straszna, co przykra w konsekwencjach - dopadnie go o wiele wcześniej niż to pierwotnie zakładał. Mimo ohydnej tapicerki, zrobionej z najtańszej imitacji skóry i sprężyn, które za każdym razem, gdy  próbował zmienić pozycję na wygodniejszą, wbijały się w jego wrażliwą skórę; ów uroczy mebel, posiadał jedną, największą zaletę, przy której nawet bolące plecy musiały zejść na dalszy plan: stał z dala od łóżka Granger ( a raczej od jego łóżka, które miała czelność przywłaszczyć sobie pierwszej nocy i które bezpodstawnie oblegała aż do teraz).
      Jeżeli wcześniej uważał Gryfonkę za kujonkę o zaburzonym systemie wartości, to teraz miał wrażenie, że najwyraźniej postanowiła przejść samą siebie. Może nawet by to przebolał, gdyby objawy jej urojenia miały miejsce z dala od jego cudownej persony, najlepiej w jakimś odległym zaułku, nie naraziwszy tym  samym jego oczu na ślepotę, a nerwów na zszarganie.
    On sam nie uważał się za osobę grzeszącą cierpliwością (szczególnie w stosunku do wariatek, które nawet na oddziale w Świętym Mungu uchodziłyby za beznadziejne przypadki, nie rokujące najmniejszej szansy na poprawę). Dlatego więc po krótkim zastanowieniu doszedł do wniosku, iż podjęcie jakiejkolwiek próby wyperswadowania z jej kudłatej głowy wszelkich animozji, które  w stosunku do niego miała, jest całkowicie bezcelowe.
    Jakiekolwiek wyrzuty, których wysłuchał w ciągu tych ostatnich, spędzonych z nią tygodni, były niczym w stosunku do tego, co miało miejsce teraz. Po spektakularnym otwarciu ukrytej komnaty i tym, co stało się w jej wnętrzu, dziewczyna nie odpuszczała mu nawet na chwilę, bombardując pytaniami przy każdej możliwej okazji. Im bardziej próbował jej unikać, tym ona coraz częściej łaziła za nim, najwyraźniej sądząc, że Draco w końcu nie wytrzyma i puści farbę. Teraz, gdy naprawdę potrzebował spokoju, samotności i chwili do namysłu, Gryfonka za punkt honoru postawiła sobie, by absolutnie i pod żadnym pozorem samego go nie zostawiać. I jeśli jeszcze jakiś czas temu sądził, że nie ma sytuacji beznadziejnych, to w tym momencie zaczął w to wątpić - kończyły mu już się miejsca, w których mógł się jeszcze przed nią ukryć.
    Zaklął siarczyście, gdy potknął się o jedną z kilku ksiąg leżących na dywanie, z których Hermiona próbowała bezustannie coś wyczytać. Pod wpływem jego głosu, poruszyła się niespokojnie, wybudzając tym samym z głębokiego snu, w którym jeszcze przed chwilą przebywała.
    – Która godzina? – mruknęła sennie, przecierając piąstkami oczy.
    – Wpół do, cholera wie, której. Śpij, Granger – warknął, nawet nie patrząc w stronę zajmowanego przez nią łóżka.
     Złorzecząc w myślach na swoją nieuwagę, udał się do łazienki. Wyjątkowo cicho stawiał swoje kroki, uważając przy tym, by po raz kolejny nie trafić na pozostawioną przez nią przeszkodę. Pokonał cały salon, mijając po drodze zalegające wszędzie zwoje pergaminów, starych woluminów i odręcznych notatek, których tylko cudem jeszcze się nie pozbył.
    Piętnaście minut później pojawił się znów w progu salonu, tym razem już świeżo ogolony i ubrany, gotowy, by zawładnąć niewieścimi sercami. Zostało mu jeszcze  tylko potknąć się o rudą świnię imitującą kota, uciec z drogi przed jego stanowczo zbyt długimi i zaniedbanymi pazurami, wywrócić się na stosie ubrań, których z czystego lenistwa nie chciało mu się sprzątnąć, poprawić fryzurę i mógł z klasą i godnością zaprezentować swoje oblicze naburmuszonej pannie Granger.
    Jego humor diametralnie się poprawił, gdy tylko zauważył, że ponad połowa porozrzucanych wcześniej śmieci (czytaj: ksiąg i pergaminów) została przez nią uprzątnięta i teraz formułuje kilka, imponujących stosów na łóżku. Dodatkowym plusem był fakt, że owe stosy skrzętnie kryły ich właścicielkę przed jego nader wrażliwym wzrokiem. Nie to żeby przesadzał, ale o oczy trzeba dbać!
    Uśmiechnął się mściwie, szykując się w duchu na to, co miał jej do przekazania. To właśnie z tego powodu postanowił dzisiejszego ranka przebywać w pokoju dłużej niż było to absolutnie konieczne; porzucając tym samym niepisaną umowę o wzajemnym unikaniu. A już szczyt ekstazy osiągnął, gdy pośrodku salonu ujrzał brązowe, zaczesane we francuski warkocz kudły, których właścicielka rzucała mu właśnie wściekłe spojrzenie.
    – Uroczy dąs, Granger – mruknął w jej stronę, siadając na skórzanym fotelu. – Rób tak dalej, to może zostanie ci na zawsze.
Hermiona spojrzała na niego z mordem w oczach, nieco za mocno zatrzaskując opasłe tomisko, którego stronice wertowała do tej pory. Wyglądała, jakby tylko cudem zdusiła w sobie chęć sięgnięcia po broń.
    – Chciałeś czegoś konkretnego? – zapytała, prostując się odrobinę, tak, by miał okazję zobaczyć zza stosu książek już nie tylko jej czoło, ale dodatkowo jeszcze czubek nosa.
    – Musimy pogadać – zadeklarował głosem nieznoszącym sprzeciwu.
    – Wiem.
    Nawet jeśli zgodziła się zbyt szybko, by mógł to uznać za normalne, nie dawał tego po sobie  poznać. Ostatnie tygodnie nauczyły go, że na wzajemnym kompromisie zależało jej jedynie wtedy, gdy miała w tym własny interes. Tym razem był  dziwnie pewny tego,  o co mogło jej chodzić. Byle tylko znowu nie zaczęła tematu, o tym...
    – Co tak naprawdę było w sakiewce?
Merlinie, daj mi cierpliwość. Nie dawaj mi siły, bo ją zabije!
    Pytanie samo w sobie było błahe, więc nie powinien się nim tak przejmować. Usłyszane jednak po raz setny nabierało jakiejś magicznej mocy, zdolnej wywołać u niego migrenę i nieuchronną chęć mordu na każdej osobie, która odważyłaby się je zadać.
    – Nie będziemy rozmawiać o tym – zaoponował, splatając na kolanach palce.
    – W takim razie nie mamy o czym rozmawiać – odpowiedziała spokojnym głosem. Wkrótce potem założyła na twarz maskę obojętności, sięgając przy tym po kolejną księgę z najbardziej wysuniętego na prawo stosu. Otworzyła ją na pierwszej lepszej stronie, sprawiając wrażenie bardzo wciągniętej w lekturę. Draco mógł przysiąc, że Historia buntów Goblinów z XVI wieku jest - przynajmniej dla Granger - szalenie pasjonująca, toteż miłosiernie odczekał całe dwie minuty w ciszy, tak by mogła w spokoju nacieszyć się jej treścią, po czym przemówił:
    – Dzisiaj są zawody, Granger.
Nic. Zero reakcji.
    – Zaczynają się za godzinę.
Zauważył, że mocniej zacisnęła dłonie na książce. Doskonale, czyli była świadoma wagi przedsięwzięcia.
    – Pewnie słyszałaś jakie będą konkurencje?
Delikatne drgnięcie powieki. Dobrze, czyli już ma ją w garści!
    – Wiesz, Malfoy, myślałam trochę o tym, co mogłeś wtedy znaleźć w sakiewce – zaczęła lekko przyciszonym głosem, udając, że nie słyszała jego wcześniejszych słów. Pulsująca żyłka na czole też nie zrobiła na niej żadnego wrażenia.
    – Przyszedłem tutaj porozmawiać o zawodach! O ujeżdżaniu, Granger! Dociera to do ciebie? – zapytał, wykonując w powietrzu przedziwną pantomimę, która w jego założeniu miała ukazywać jazdę konną. Pozostawiła jego teatrzyk bez komentarza.
    – Nie sądzę, żeby to, co wyciągnąłeś z sakiewki przedstawiało jakąkolwiek wartość materialną, ponieważ jak sam wielokrotnie powtórzyłeś: masz już chyba całe złoto tego świata, więc byle błyskotka by cię nie zadowoliła – przerwała mu, nie podnosząc wzroku znad książki. – Nie przypuszczam także, by był to jakiś czarno-magiczny przedmiot, bo ten, kto go zostawił, zatarł po sobie wszelkie ślady, więc takie zaniedbanie byłoby niedopuszczalne...
    – Opracowałem plan, który pomoże nam wygrać! – warknął niezwykle wzburzony.
    – ...Wykluczając wszelkie inne opcje, doszłam do wniosku, że musiało być to coś, co pamiętasz z przeszłości. Coś, co było własnością kogoś z twojego otoczenia. W innym wypadku byś tego przede mną nie zataił...
    – Granger, powinnaś być mi wdzięczna za to, że nie chcę twojej kompromitacji! – wrzasnął, tracąc całkowicie cierpliwość. Nawet nie zauważył kiedy poderwał się z fotela, utkwiwszy wściekłe spojrzenie w twarzy dziewczyny. Jego krzyk przyniósł pożądany rezultat - Hermiona w końcu na niego spojrzała.
    – To, czy się skompromituje w ogóle cię nie obchodzi. Zależy ci tylko na wygranej. I nie rozmawiał byś teraz ze mną, gdyby nie fakt, że w zawodach bierze się udział w parach – wytknęła mu cicho, mierząc w niego oskarżycielsko palcem. Wzruszył ramionami, doskonale wiedząc, że żadna próba zaprzeczenia nie będzie na tyle dobra, by Hermiona w nią uwierzyła.
    – Owszem – przyznał. – Jednak dokładnie przeanalizowałem nasze mocne strony – Wątpił, by Gryfonka takowe posiadała, szczególnie jeśli w grę wchodziła jazda konna, ale na razie wolał to przemilczeć. Rozjuszona nie byłaby skłonna do współpracy. – I jestem pewien, że jeśli zastosujesz się do moich wskazówek, wygraną mamy w kieszeni.
    – Wiesz, ja z kolei przeanalizowałam wszystkie zapiski, które wtedy znaleźliśmy – zaczęła tonem, który zwiastował u niego nieuchronną migrenę. – I jestem pewna, że są własnością jednej osoby...
    – Dobra, sama tego chciałaś, Granger, nie poznasz tego planu! Choćby nie wiem co... – zagroził, po czym odwrócił się do niej plecami. Nie znosił, gdy go ignorowano.
    – ...Niemal wszystko jest pokryte runami, których nigdy przedtem nie widziałam. Nie ma o nich wzmianki nawet w opracowaniach Fideliusa Balstroda, a przecież one sięgają IX wieku. To pewnie jakiś rodzaj prastarej magii... – paplała dalej, z zapamiętaniem unosząc w górę poszczególne zwoje pergaminów, pokrytych tak wielkimi bazgrołami, że nie sądził, by ktokolwiek zdołał je odczytać. Lub czy komukolwiek o zdrowych zmysłach chciałoby się na nie choćby zerknąć.
    – Choćbyś mnie błagała, nie zdradzę ci niczego! Rozumiesz? Niczego! – postanowił, zaplatając ręce na piersi.
    – ...Zdołałam jednak rozczytać, że zapiski dotyczą kilku osób. Nie wiem, kim byli, ale mieli dokładnie przydzielone zadania. To coś, jakby rozkazy dla nich... – mamrotała coraz ciszej, będąc najwyraźniej przekonaną, że arystokrata jej słucha. Chłopak westchnął ostentacyjnie, stwierdzając w duchu, że może faktycznie powinien jej dać jeszcze jedną szansę.
    – No dobra, powiem ci, bo widzę, że zaraz umrzesz z ciekawości.
    – ...Jedno z nich miało za zadanie ważyć jakiś eliksir... – mówiła dalej, całkowicie ignorując blondyna. – Tak przynajmniej wynika z ingrediencji, które tam znaleźliśmy. Może gdybyśmy tam wrócili, jeszcze raz przypatrzyłabym się niektórym składnikom i wtedy...
    – GRANGER!
Zamilkła na moment, podnosząc na niego zdezorientowanym spojrzeniem. Jej ręka zamarła w pół drogi do środkowego stosu, na którym leżały najbardziej wysłużone księgi.
    – Tak?
    – Zamknij się wreszcie. Bredzisz od kilku minut. Zwariować można – pożalił się, rozcierając skronie. Odetchnął głęboko, ciesząc się panującą przez chwilę ciszą, po czym z powrotem spojrzał na dziewczynę. Miała zmarszczone brwi i lekko przekrzywioną głowę, jakby się nad czymś zastanawiała.  – Mamy mało czasu, więc postaraj się zapamiętać cały plan. W razie czego pytaj – polecił.
    – Nie obchodzi mnie twój plan – powiedziała wyniośle, przerywając jego rozmyślania.
    – Jakby ci to wytłumaczyć, tak, żebyś zrozumiała – mruknął cicho, pocierając od niechcenia brodę.
    – Nie obchodzi mnie twój plan, Malfoy – powtórzyła głośniej, wybawiając go z otępienia.
    – ŻE CO?!
    – Nie rozumiesz? – zapytała cicho, odrzucając wszystkie książki na bok. Niezdarnie wstała z łóżka i podeszła do arystokraty. – Nie biorę udziału w żadnych zawodach.
    – Teraz mi to mówisz, gdy opracowałem całą tę cholerną strategię?!
Zdążył spiorunować ją spojrzeniem, podczas, gdy Gryfonka, najwyraźniej nieświadoma tego, do jakiej wściekłości go doprowadziła, westchnęła teatralnie, jakby musiała wytłumaczyć coś oczywistego małemu dziecku.
    – To nie Quidditch – przypomniała mu spokojnie. Oparła ręce na biodrach i uniosła dumnie podbródek w wojowniczym geście.
    – Może i nie, ale to też sport – odparł, wzruszając ramionami. – A ja nigdy nie przegrywam, Granger. Nigdy!
    – Nie wygrasz, będąc ze mną w parze i doskonale o tym wiesz – zaczęła, marszcząc delikatnie brwi. – Z resztą za dużo czasu już tutaj jesteśmy. Chcę rozwikłać tę zagadkę, a udział w jakichś zawodach mnie do niej nie przybliży. Wiem, że coś przede mną ukrywasz, Malfoy i wybacz, ale nie zamierzam czekać, aż stanie się coś strasznego. Chcę działać. Dlatego najlepiej będzie, jeśli nie będziemy wchodzić sobie w drogę. Jeśli tak bardzo zależy ci na wygranej to idź i daj z siebie wszystko, ale nie proś, bym nadal marnowała czas na coś, co do niczego nas nie doprowadzi.
    – Kto mówił o prośbie? Ja ci to oznajmiam! – powiedział, dokładnie artykułując ostatnie słowo, tak, by Gryfonka dostatecznie je zrozumiała.
    – Więc pozwól, że teraz ja ci coś oznajmię: nie zgadzam się! – odparła wyniośle, po czym wyminęła blondyna i skierowała się w stronę łazienki. Draco patrzył na jej oddalającą się sylwetkę, będąc coraz bardziej wściekły.
    – I mówisz mi to na godzinę przed zawodami? – zawołał za nią, rozkładając z frustracji ręce.
    – Powiedziałabym ci wcześniej, gdybyś tylko raczył ze mną porozmawiać. – wytknęła mu. – Ale ty wolałeś mnie unikać, więc nie miej teraz oto pretensji.
    – Zrobiłaś to specjalnie, tak? Teraz jest za późno, nie znajdę nikogo do pary!
    – Och z pewnością – zaśmiała się, o dziwo przyjaźnie – Znając ciebie, nie będziesz miał skrupułów i  kogoś przekupisz...
    – Ale ja nie chce nikogo innego!
    Cisza, jaka nastała po jego słowach była aż nadto wymowna. Dopiero po tym, jak z trudem zdołał opanować nerwy, zdał sobie sprawę jak jego słowa musiała odebrać Hermiona. Zatrzymała się w pół kroku, trzymając jedną rękę na klamce. Odwróciła się powoli w jego stronę, z ogromnym szokiem wymalowanym na twarzy. Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami, a na jej policzkach niemal od razu wykwitły zdradzieckie, bordowe plamy. Nie poruszyła się nawet o milimetr, skupiając całą swoją uwagę na stojacym przed nią chłopakiem.
    Arystokrata dzielnie wytrzymał jej spojrzenie, ani  na moment nie opuszczając wzroku. Choć z pozoru wydawał się wyluzowany, w duchu przeklinał się za głupotę, jaką powiedział. Wiedział, że kontekst, z którym to uczynił nijak się ma do tego, który (sądząc po tępym wyrazie twarzy) powstawał właśnie w głowie Hermiony.
    – Dlaczego? – Dobiegło z oddali pytanie dziewczyny, a on z trudem powstrzymał się, by jej nie przekląć. Skrzywił się teatralnie, usiłując wymyślić jakieś wytłumaczenie, które usatysfakcjonowałoby Gryfonkę, a jemu uratowałoby resztki nadszarpniętej reputacji.
    – Twoja stara chabeta dobrze działa na Ziutka.
Zaśmiała się w odpowiedzi na jego słowa, doskonale zdając sobie sprawę z kłamstwa chłopaka.
    – Doprawdy?
Ewidentnie zaczynała się droczyć. Widocznie wcześniejsza wypowiedź Dracona podbudowała jej głęboko ukryte ego.
    – Jakoś do tej pory nie widziałam, żeby w jakiś szczególny sposób na nią  reagował.
Draco uśmiechnął się ironicznie, podchodząc bliżej niej. Nachyliwszy się nad Hermioną, powiedział:
    – Bo nie patrzyłaś mu pod ogon.
Hermiona fuknęła oburzona, dochodząc do wniosku, że żadna próba dalszej konwersacji z arystokratą nie jest warta jej nerwów. Obróciła się na pięcie i nim chłopak zdążył coś jeszcze dodać, zamknęła się w łazience.
    – Jesteś niemożliwy! – Dobiegł go stłumiony głos zza drzwi, na co zareagował jedynie krótkim, szyderczym śmiechem. Podszedł bliżej łazienki, oparł się o futrynę i postanowił poczekać na Gryfonkę.
    – Przede wszystkim jestem bogaty, Granger. Nie zapominaj o tym!
    – Gdzież bym śmiała – zaczęła ponownie, tym razem z wyraźną kpiną w głosie. O dziwo, zamiast zdenerwować, rozbawiło go to, do tego stopnia, że poranna ochota na rzucenie w nią jakiegoś Niewybaczalnego przeszła mu prawie całkowicie. W tych nielicznych sytuacjach, gdy nie wymądrzała się, ani nie spełniała roli uciążliwego wrzodu, była całkiem... znośna. Zadziwiające jak wiele musiał znieść, by w końcu to przyznać.
    – Nie uznałabym tego za pozytywną cechę – dopowiedziała Hermiona, otwierając drzwi i stając naprzeciwko niego. Zadarła głowę, tak, by spojrzeć mu w odważnie w oczy.  Gdy uniósł brwi z powątpiewaniem, dodała:
    – Niektórzy ludzie są tak biedni, że mają tylko pieniądze.*
    Pozostawił jej filozoficzne wywody bez żadnego komentarza, kierując się zasadą, która wyraźnie mówiła, że gdy jej się znudzi, to w końcu sama zamilknie. Metoda była o tyle prosta, co nad wyraz skuteczna, choć znajdowała zastosowanie przeważnie dopiero nocą, gdy Hermiona spała. Dlatego też niezwykle trudno było mu zachować spokój, gdy okazało się, że do końca jej ględzenia na dzisiaj zostało nieco ponad dwanaście godzin. Cóż za optymistyczna perspektywa! Draco całkiem poważnie zastanawiał się, czy zacząć się załamywać już teraz, czy może poczekać z tym jeszcze przynajmniej do śniadania.
    Na jego twarzy zagościł udręczony grymas, gdy przypomniał sobie ostatnią sytuację, gdy musiał ze stoickim spokojem słuchać wywodów Hermiony. Wyrzuciła mu wtedy, że jego język jest zbyt wulgarny, jeśli brać pod uwagę arystokratyczne pochodzenie i wpajane przez lata, dobre maniery. W tej jednej sytuacji nie pomogły mu nawet utajone pokłady cierpliwości i techniki relaksacyjne, które jako dziecko stosował. Najprościej w świecie kazał jej skończyć pieprzyć morały. Podziałało.
    – Daj spokój, Granger, ja mam galeony, ty rozum. Opłakuj Weasleya, biedaczek nie posiada ani jednego ani drugiego.
    – Przestań obrażać moich przyjaciół! – Wybuchła, wymierzając w niego palec w oskarżycielskim geście. Wbijała mu go w klatkę piersiową przy każdym, wycedzonym słowem. – Ron jest szczery i ma naprawdę dobre serce. A co zostałoby z ciebie, gdyby zabrano ci te wszystkie galeony, hm?
    – Przystojniak, oportunista, geniusz, obiekt westchnień milionów kobiet... Masz z czego wybierać. Gdzie idziesz? – Zawołał, patrząc, jak Hermiona sprawnie go mija i bez większych problemów pokonuje zagracony pokój.
    – Jesteś dupkiem, Malfoy.
    – Wiem. Gdzie idziesz?
Hermiona zatrzymała się z ciężkim westchnieniem. Pochyliła się i podniosła z podłogi rudego kota, który już od dobrych kilku minut żałośnie miauczał, domagając się jedzenia. Nie spojrzawszy w stronę arystokraty, odrzekła:
    – Idę szukać dalej.
    – Nie zdążysz na zawody. Zostało pół godziny.
    – Wiem.
    – Jeśli weźmiesz w nich udział, to zdradzę ci, kto rozpuszcza plotki po całym pensjonacie o tym, co robisz, gdy zamykasz się sama w stajni.
    – Przecież ja nie chodzę do stajni – wypomniała mu. – A tak w ogóle to kłamiesz, bo nie ma takich plotek!
Arystokrata prychnął pogardliwie, patrząc na jej przerażoną minę.
    – Ale będą, jeśli ze mną nie wystartujesz – powiedział z powagą.
    – Dupek! – warknęła i gdyby spojrzenie mogło zabijać, Draco właśnie teraz zakończyłby swój żywot. Po dłuższej chwili westchnęła głośno i usiłując zachować spokój, powiedziała: – Zgadzam się.
    – Nie słyszałem, mówiłaś coś? – Zapytał, teatralnie nadstawiając ucha.
    – Dobra, zgadzam się – powtórzyła głośniej, na co Draco uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Ale pod jednym warunkiem: pójdziesz ze mną jeszcze raz do tej komnaty.
    – Niby po co? Wszystko już przecież stamtąd zabrałaś – powiedział, podejrzliwie mrużąc oczy.
    – Nie, nie, nie – zaprzeczyła, potrząsając energicznie głową. – Myślę, że nie przypatrzyłam się dokładniej ingrediencjom, które tam zostały. Pamiętam jedynie czarny rdest, ale to akurat składnik wielu eliksirów.
Draco skrzywił się teatralnie, dając dziewczynie do zrozumienia, że jej paplanina ani odrobinę go nie interesuje.
    – Dobra, pójdę. Tylko przestań gadać!  Swoją drogą...
Zmrużył oczy, lustrując ją spojrzeniem spod półprzymkniętych powiek. Nie poruszyła się ani na milimetr, nie dając mu satysfakcji z wygranej w tym niemym pojedynku. Dopiero po dłuższej chwili uśmiechnął się chytrze, przechylając lekko głowę, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał.
    – Cholerna z ciebie manipulatorka, Granger.
Zaśmiała się odrobinę zbyt nerwowo, czując jak na jej policzkach ponownie wykwitają delikatne rumieńce.
    – Uczę się od najlepszych – odpowiedziała, ruszając w stronę wyjścia.
    – Czuję się mile połechtany. Wprawdzie tylko emocjonalnie. Gdybyś to zrobiła w rzeczywistości...
    – Zapomnij! – przerwała mu z rozbawieniem. – Chociaż dobrze by było, gdybyś ty też był choć raz dla mnie miły...
    – Tylko dla jednej osoby dziennie mogę być miły i to ponownie nie jest twój dzień, Granger – zastrzegł, doganiając ją już na korytarzu.
Dziewczyna uniosła prowokacyjnie brew, obserwując, jak blondyn zamyka drzwi do ich wspólnego pokoju.
     – Chodźmy wreszcie – ponagliła, przestępując z nogi na nogę.
    – Spokojnie, wezmę tylko ruchomości – odpowiedział, demonstracyjnie zabierając klucz z zamka i chowając go do kieszeni spodni. – Wiesz Granger, może i stare, obdrapane rudery są twoim środowiskiem naturalnym, więc twój pociąg do nich jest całkowicie uzasadniony, ale mi wcale się do nich nie spieszy.
    – Nie marudź, obiecuję, że zejdzie nam góra parę minut.
Podczas, gdy ona była coraz bardziej zachwycona faktem, że znowu robią coś razem, entuzjazm arystokraty z każdą minutą opadał. Pulsująca żyłka na skroni - nieomylny miernik jego złego humoru - pojawiła się zaraz po tym, jak zdał sobie sprawę z tego, na co właśnie przystał. Chcąc uspokoić nerwy, sięgnął do kieszeni, wyjmując z niej paczkę mugolskich papierosów. Nie palił zbyt często w towarzystwie Gryfonki, przeważnie dlatego, iż zawsze wtedy raczyła go dawką nikomu niepotrzebnych informacji o szkodliwości tytoniu i jego niekorzystnym wpływie na organizm.
    – Mógłbyś łaskawie nie wydmuchiwać tego paskudztwa w moją stronę? – Zapytała z teatralnym grymasem, gdy tylko podniósł używkę do ust.
    – Wędzone dłużej leży – odparł, zaciągając się jeszcze bardziej.
Hermiona zatrzymała się w miejscu, chwytając jednocześnie go za ramię. Uczyniwszy to, Draco obejrzał się w jej stronę z miną niewiniątka.    
    – Jesteś upierdliwa – warknął, gasząc papierosa.
    – Dziękuję! – Zawołała, zadowolona z tego, że postawiła na swoim.
Ruszyła szybkim krokiem przed siebie, nie spojrzawszy na chłopaka ani razu.
    – Idziesz?
    – Zaczynam żałować, że się zgodziłem... – mruknął, uciskając nasadę nosa.
    – Daj spokój, Malfoy – zawołała uradowana, odwracając się w jego stronę. – Zobaczysz, że będzie cudownie!

***
     Nie było.
    O ile wyjście z pokoju i pokonanie całego piętra okazało się proste (nawet jak dla  Granger), cała reszta stanowiła koszmarny splot przypadku i potwornego pecha.
    Problemy zaczęły się już po przejściu bocznego korytarza, połączonego z obszernym atrium. Pokonawszy je, powinni minąć recepcję, wspiąć się po kamiennych, krętych schodach, minąć główny korytarz na drugim piętrze i skręcić w lewo, ku ukrytej w ścianie wnęce, skrywającej przejście do zachodniego skrzydła. Teoretycznie.
    W praktyce droga, która ostatnim razem świeciła pustkami, dzisiejszego ranka przypominała zatłoczone korytarze Hogwartu po ciszy nocnej, gdy to niby nikogo nie powinno na nich być, a i tak na każdym kroku pełno było maruderów, szlajających się po zamku dla zabawy. Prawdziwym cudem okazało się zwykłe minięcie recepcji, która mimo wczesnej pory, była oblegana jak nigdy przedtem. Po przejściu obok  wszystkich ciekawskich spojrzeń i grzecznym powitaniu się z ich właścicielami (w przypadku Hermiony) oraz posłaniu kilku pogardliwych, ironicznych prychnięć (w wykonaniu Dracona), trafili w końcu na drugie piętro. Jeśli nie liczyć podejrzliwych spojrzeń w ich stronę posłanych przez dwóch mężczyzn należących do obsługi hotelowej, mogliby pomyśleć, że ich dzika eskapada odniosła sukces.
    Do ukrytego przejścia, zostało im przedarcie się przez ostatni, krótki korytarz, do którego w teorii wstęp mieli wszyscy mieszkańcy pensjonatu, lecz w rzeczywistości każdy, kto odważył się wyściubić na niego choćby mały palec, został automatycznie i z przesadną uprzejmością odsyłany do swojego pokoju.
    Draco miał nieodparte wrażenie, że dzisiejszy dzień jest zemstą wszystkich istniejących bóstw. Rozumiałby, gdyby ta zemsta obejmowała jedynie kroczącą przed nim Hermionę, ale on? On przecież nie miał sobie nic do zarzucenia! A przynajmniej w ciągu ostaniach godzin, które... no cóż, przespał. Tak, czy siak, ten jeden jedyny raz był niewinny! Dlaczego więc oprócz połowy pensjonariuszy i hotelowej służby musiał natrafić także na strażnika? Życie było niesprawiedliwe.

 W dodatku ów strażnik - o ile dobrze pamiętał - powinien właśnie w tym momencie pilnować wejścia do atrium, a nie szwendać się po korytarzu strzegącym wejścia do zachodniego skrzydła. Chcąc uniknąć bezpośredniego starcia, które w najlepszym wypadku mogło się skończyć oddelegowaniem ich na górę, a w najgorszym - złamaną kością jarzmową u blondyna, skręcili w prawo, ku nieoświetlonemu zaułkowi, w którym nie było nic wartego uwagi, poza kilkoma zakurzonymi kotarami i jednym, nieudolnym malowidłem, wiszącym tuż nad ich głowami.
    Przystanęli na chwilę, łapiąc oddech i rozglądając się dookoła. Wnęka, w której się znaleźli nie należała do najczęściej odwiedzanych. Na żeliwnych ornamentach, służących za podpory świeczników zebrała się już spora warstwa kurzu, której nikt nie kwapił się, by posprzątać.

      – Pamiętasz czy kiedykolwiek tędy szliśmy?

     – Jasne, tam leży mój ulubiony pyłek – zakpił Draco, marszcząc brwi.Mocno niezadowolony z otoczenia, w jakim przyszło mu przebywać, uniósł głowę, by spojrzeć na obraz.
    Na poszarzałym płótnie widniał portret starszej kobiety, o wyrazie twarzy równie srogim, co nienaturalnym. Ubrana w granatową, bufiastą suknię sprawiała wrażenie wyniosłej i niezbyt skorej do żartów. Jedną ręką obejmowała opasłą księgę, drugą zaś trzymała uniesioną w nieco haniebnym geście, który z pewnością nie przystoi damie.
    – To Gortea Boldymore, założycielka pensjonatu. Stryjeczna ciotka babki ze strony ojca Garharda. – pospieszyła z wyjaśnieniem Hermiona, dostrzegając na co patrzył blondyn. – Ponoć tuż przed śmiercią postradała zmysły.
    – Nic dziwnego – odparł Draco z kpiącym uśmiechem na twarzy. – Wystarczy spojrzeć na to, co trzyma w rękach. Każdy, kto pokusiłby się o przeczytanie tak cholernie grubej księgi, skończyłby tak samo.
    – Ja takie czytam... – trafnie zauważyła Hermiona.
    – Nie nazwałbym tego dobrą autoreklamą.
Gryfonka fuknęła urażona, od razu odsuwając się od ściany.
    – Chodźmy – mruknęła w stronę arystokraty, po czym ruszyła przed siebie, nawet nie sprawdzając, czy chłopak idzie za nią.
    Odgłos ich kroków odbijał się echem od ścian korytarza, niwecząc szanse na to, że zostaną przez nikogo niezauważeni. Zdołali przejść kolejny, mroczny korytarz, prowadzący do ogromnych, ozdobionych witrażem drzwi, po czym usłyszeli niepokojący odgłos kroków.
    Draco zaklął szpetnie, rozglądając się na boki w poszukiwaniu jakiejkolwiek drogi ucieczki. W ogólnym zamieszaniu i (jak to sobie później usiłował wytłumaczyć) skrajnej desperacji, chwycił dłoń Hermiony, ciągnąc ją tym samym w przeciwnym kierunku. Starali się biec jak najszybciej, jednocześnie uważając na to, by nie strącić mijanych po drodze ozdobnych wazonów z kwiatami, lub niewielkich rzeźb, zdobiących niektóre przedsionki i wejścia.
     Wkrótce dotarli do miejsca, w którym jeszcze nigdy nie byli. Rozglądali się na boki, próbując przypomnieć sobie jakieś znajome szczegóły, które pomogłyby im znaleźć drogę powrotną.
    – I co teraz? – Zapytała dziewczyna, nieudolnie panując nad drżeniem głosu. Draco zmarszczył brwi, usiłując odgonić od siebie myśli o tym, w jak beznadziejnej sytuacji się znaleźli. Nie zauważywszy faktu, iż wciąż trzyma Hermionę za rękę, puścił się biegiem, pociągając ją za sobą.
    – Tutaj – szepnął, otwierając jakieś drzwi po prawej. Nie kwapiąc się z zidentyfikowaniem, czy ów kąt jest bezpieczny, lub chociaż sterylny, weszli do niego w pospiechu, zamykając za sobą drzwi. Przez chwilę, gdy wnętrze pomieszczenia oświetlało światło sączące się spod drzwi, zdołali dostrzec kilka mioteł, koszy i mnóstwo środków czyszczących. Byli w schowku.
       Zaraz po tym przez szczelinę pod nimi zobaczyli cień, który - sądząc po odgłosie ciężkich kroków - należał do mężczyzny. Postać zatrzymała się tuż przed schowkiem, w którym byli ściśnięci, sprawiając, że oboje zamarli, czując ogarniający ich strach. Hermiona przełknęła głośno ślinę, nie zdobywszy się na odwagę, by zerknąć na Dracona. Chociaż cała jego postać skąpana była w mroku, doskonale wiedziała, że był blisko niej. Zbyt blisko.
        Draco zacisnął pięści, czując jak drobne ciało Gryfonki drży ze strachu. Każdy najmniejszy ruch mógł zdradzić ich kryjówkę, a wątpliwa koordynacja ruchowa, jaką dysponowała dziewczyna nie dawała wielkich nadziei na to, by obeszło się bez przewrócenia chociażby jednej miotły.
      Wziął głęboki, uspokajający  oddech, zaciągając się powietrzem i niemal od razu tego pożałował. Do jego nozdrzy dotarł subtelny, kwiatowy zapach, z pewnością należący do Gryfonki.
      Po dłuższej chwili,  która w tej sytuacji zdawała się być  raczej wiecznością, postać zza drzwi ruszyła dalej, na nowo uwalniając sączące się z pod drzwi światło korytarza. Gdy wątła łuna wypełniła schowek, Draco przeniósł wzrok na stojącą przed nim dziewczynę, co nie okazało się dobrym rozwiązaniem. Schowek do największych nie należał - miał może metr kwadratowy, a i tak większość powierzchni zajmowały miotły i przybory czyszczące. Jednak nie one przykuły jego uwagę, a Granger, która, o zgrozo, stała zdecydowanie bliżej niż myślał.
    – Znowu to samo – mruknęła Hermiona, nieświadoma rozterek blondyna. Odchyliła głowę jak najdalej do tyłu, na tyle, na ile pozwalały jej stojące przy ścianie miotły. Draco miał dziwne wrażenie, że próbowała znaleźć się jak najdalej od niego. – Dlaczego za każdym razem, gdy szukasz kryjówki, musi paść na taką, w której  jest tak... ciasno? – zapytała, nawiązując do ich ostatniej, spektakularnej akcji zdobycia  klucza, w której to musieli schować się za kontuarem, spędzając dobrych kilka minut leżąc na sobie.
    – Powinnaś mi być wdzięczna, Granger, wybrałem to miejsce z myślą o tobie. – Jego uśmiech błysnął w mroku. Zdawał się być rozluźniony, co nijak się miało do sytuacji, w której oboje przebywali. – Przynajmniej teraz nie muszę oglądać cię w pozycji horyzontalnej, co, jeśli mam być szczery, działa niezwykle kojąco na moje nerwy – Dodał, a Hermiona mimowolnie od razu powróciła myślami do tamtej sytuacji. Czy on to robił specjalnie?
    – W takim razie módl się oto, by był to ostatni raz, kiedy musieliśmy się przed kimś ukryć. Aż strach pomyśleć w jakiej pozycji musielibyśmy to robić następnym razem.
    – A co, Granger, już cię łapki świerzbią? – Zanim zdążyła zaprzeczyć, powiedział: – Swoją drogą nigdy nie widziałem, jak stoisz na głowie. Może warto spróbować? Tylko koniecznie ubierz wtedy kieckę.  
    Hermiona spojrzała na niego z politowaniem, pozostawiając wypowiedź blondyna bez komentarza. Lubiła, gdy był taki: rozluźniony, spokojny. Taki... normalny. W każdym znaczeniu tego słowa. Nawet teraz, gdy robił sprośne aluzje, śmiał się z jej niezdarności i miał wszystko w głębokim poważaniu.
      – Przepraszam – szepnęła po dłuższej chwili. Z jej dobrego humoru (jeśli w ogóle można o takowym mówić zważywszy na zaistniałą sytuację), nie zostało absolutnie nic. Spuściła wzrok, chcąc ukryć przed chłopakiem swoje uczucia, chociaż i tak zdradzało ją delikatne drżenie głosu. Objęła się ramionami, jakby chciała odgrodzić się od ponurych myśli i Dracona, którego palący wzrok czuła na sobie.
     – Niby za co?
Nie zaskoczyło ją samo pytanie, lecz ton głosu chłopaka. Na ten jeden moment nie czuła w nim ciągłej kpiny, czy złości. Nie wyczuła w nim też żadnej pogardy, a przecież faktem było, iż to ona zawaliła. To ona namówiła go, by znów poszli do komnaty, nie sprawdziwszy wcześniej drogi. To przez nią zabłądzili. Gdzie podziała się ta trzeźwość myślenia i dokładna organizacja, których używała podczas szukania horkruksów?
   – Nawaliłam – szepnęła wreszcie, czując pieczenie pod powiekami. – Kolejny raz nawaliłam. Jesteśmy tu przeze mnie. – Dodała drżącym głosem. Ukryła twarz w dłoniach, nie chcąc, by Draco usłyszał jak płacze. Nie chciała się teraz rozkleić. Nie przy nim.
    – Granger, popatrz na mnie – powiedział stanowczym tonem. Gdy jedyną reakcją na jego słowa był donośny szloch dziewczyny, całkowicie stracił pewność siebie. Nigdy nikogo nie pocieszał, w wyglądało na to, że Hermiona właśnie takiego pocieszenia potrzebowała. Wątpił, by udało mu się powiedzieć coś, co choć odrobinę poprawiłoby jej humor.
    – To nie twoja wina – powiedział, starając się, by zdanie zabrzmiało prawdziwie. I mimo wcześniejszych wyrzutów, które jej robił, naprawdę tak uważał. Nie potrafił jednak zwalczyć w sobie chęci powiedzenia jej tych wszystkich  uszczypliwości, które cisnęły mu się na język za każdym razem, gdy coś nie szło zgodnie z planem. Taki już był. A teraz przyszło mu stać bezczynnie i patrzeć jak płacze, co po części było też jego zasługą.
   Przełknął głośno ślinę, zbierając w sobie odwagę na coś, czego wcześniej nie planował. Nie potrafił pocieszyć jej słowami, dlatego wolał działać. Powoli, tak, by jej nie przestraszyć, zrobił dwa kroki w jej stronę. Z mocno bijącym sercem, położył ręce na jej dłoniach, zmuszając ją, by odsłoniła zapłakaną twarz. W panującym półmroku nie widział dokładnie jej twarzy, ale mógł się założyć, że zdobią ją ohydne ślady łez i czerwone oczy. Nie myśląc nad tym, co robi, zbliżył się do niej jeszcze bardziej, kładąc ręce na jej plecach i przyciągając ją delikatnie do siebie. Momentalnie poczuł dziwne ciepło, bijące od ciała dziewczyny, a jemu samemu zrobiło się o wiele przyjemniej niż jeszcze przed chwilą. Oparł brodę o jej czoło, wdychając ten subtelny, kwiecisty zapach i odpływając myślami daleko stąd.
     Panująca ciemność dodawała im odwagi, sprawiając, że na tę jedną chwilę zapomnieli o dawnych uprzedzeniach i codziennych zgryzotach. Cisza, zamiast przytłaczać, zachęcała do wsłuchania się we własne oddechy i bicia serca. Jeszcze nigdy nie czuli się w swoim towarzystwie tak... dobrze.
    Stali w zagraconym składziku, w powietrzu unosił się nieprzyjemny swąd stęchlizny i środków czyszczących. Każdy oddech utrudniał im unoszący się w powietrzu kurz, a spowijająca zewsząd ciemność zdawała się przytłaczać.
    A dla nich było cudownie. Tu i teraz.
Hermiona nie poruszyła się nawet o milimetr, pragnąc, by  ta jedna chwila trwała jak najdłużej. Rozkoszowała się bliskością blondyna i tym nieznanym poczuciem bezpieczeństwa, jakie towarzyszyło jej w jego objęciach. Czuła, że i on rozluźnia swoje ciało, które jeszcze przed momentem było spięte, w oczekiwaniu na jej reakcję. Już nie płakała. Łzy wyschły z chwilą, w której poczuła na sobie jego czuły dotyk. Nie sądziła, że stać go na taki gest...
    Odsunęła się delikatnie, po czym spojrzała w oczy stojącego przed nią arystokraty i przez jedną, maleńką chwilę zapragnęła, by i on myślał podobnie. By tak jak ona, cieszył się ze wzajemnej bliskości i tego, że mimo wszystko mogą na siebie liczyć. Odchrząknęła, próbując pozbyć się zgubnych myśli i rumieńców, które (mogła się oto założyć) wciąż tkwiły na jej policzkach.
    – Już mi przeszło, dziękuję – szepnęła, wyswabadzając się z jego ramion.
Nie przyznał się przed sobą, ale poczuł dziwną pustkę, gdy jej na to pozwolił.
    – Jetem mistrzem w pocieszaniu – powiedział, siląc się na rozluźniony ton. Dziewczyna parsknęła śmiechem, choć w myślach żałowała, że dawny Draco powrócił. 
    – Powinniśmy już iść – odezwała się cicho, ignorując uporczywe drżenie głosu.
    – Yhm...tak. Pospieszmy się. I tak za długo tutaj zabawiliśmy – mruknął Draco, celując w nią oskarżycielsko palcem i dopiero później uświadamiając sobie, że przecież jest zbyt ciemno, by to zobaczyła. Jedyne, co w tej chwili mogła dostrzec to zamazane kontury czegoś, czym chłopak w nią mierzył. Miał nadzieję, że jej myśli nie pognały tak daleko. Czym prędzej cofnął palec.
Odwrócił się i sięgnął do klamki, chcąc wyrwać się z tego miejsca jak najszybciej.
    – Zamknięte – powiedział, szarpiąc klamkę coraz gwałtowniej.
    – Zatrzasnęliśmy się? – Zapytała Hermiona z przerażeniem w głosie, po czym przecisnęła się bliżej drzwi. Na oślep wyszukała klamki, nieświadomie dotykając dłoni arystokraty. Chłopak cofnął rękę i zrobił krok w tył, jaki tylko mógł wykonać, nie naraziwszy się tym samym na bliski kontakt z miotłami. Dziewczyna miała wrażenie, że gdyby tylko mógł, przyległby do ściany, jakby te kilka centymetrów więcej mogło uratować mu życie. Nie wiedzieć czemu zrobiło jej się z tego powodu przykro.
    – Nie wierze, kurwa, nie wierze... – zaczął mamrotać Draco, zakrywając dłonią twarz. Obserwując, jak dziewczyna bezskutecznie walczy z zamkniętymi drzwiami, mówił: – A miałem takie plany na utarcie nosa temu draniowi, Henkinsowi.
    – Temu, który nie przyjął od ciebie łapówki, gdy chciałeś zamienić jego konia na Ziutka?
    – W rzeczy samej – potwierdził, nie zwróciwszy uwagi na jej karcący ton głosu. – Nawet dzisiaj śniło mi się, że z nim wygrywam. W błyskotliwym stylu zajmuję pierwsze miejsce, i nawet ty nie niweczysz moich szans na wygraną, co, biorąc pod uwagę fakt, jak to ma się do rzeczywistości, jest cholernym absurdem. Wręczają mi nagrodę, a ten idiota...
    – Zaraz, zaraz – przerwała mu Hermiona, do której najwyraźniej teraz coś dotarło. – Śniłeś o mnie?
    – Przykro mi, Granger. Nie miewam koszmarów. Chociaż twoja troska jest wzruszająca.
    – Ale przecież mówiłeś...
    – Śniłem o Henkinsie i swojej wygranej. Reszta nie powinna cię interesować. – powiedział, dając jej jednocześnie znać, iż uważa ten temat za zakończony. – A teraz zrób mi miejsce, spróbuję wyważyć to cholerstwo.

***

    Jakiś czas później panującą wokół ciszę, przerwała wyszukana wiązanka przekleństw, a niektóre z nich Hermiona miała okazję usłysze po raz pierwszy w życiu. Wyważenie drzwi, równie odważne, co głupie (jeśli się nie wie, co czeka za nimi) okazało się nieosiągalne, nawet dla wysportowanego blondyna. Chociaż, jeżeli przyjąć, że plan Dracona obejmował sprawdzenie wytrzymałości swojego ciała i przekonanie się jak niewiele wystarczy, by nabawić się mocno stłuczonego barku to trzeba było mu przyznać, że tak... odniósł spektakularny sukces.
    – Może kogoś zawołamy? – Zapytała Hermiona, w chwili ciszy, którą arystokrata przeznaczył na zaczerpnięcie głębokiego, uspokajającego oddechu.
    – Pomijając kwestię tego, że tutaj nikt o zdrowych zmysłach nie zagląda, to jak ty to sobie wyobrażasz? Będziemy wołać o ratunek, a jak już nam otworzą to co im powiemy?
    – Nie wiem! Ale siedzenie tutaj w nieskończoność nie jest dobrym rozwiązaniem.
    – Więc wymyśl coś! – wybuchnął Draco, któremu powoli kończyła się cierpliwość. – Inaczej zadusimy się w tej zapyziałej norze. – Warknął, opierając się o drzwi. Jeśli zapomnieć o tym, że przez ich twardą strukturę niemal złamał sobie bark, to mógł uznać, że w roli podpory sprawdzają się całkiem dobrze.
    – Nie udusimy się, przez szczelinę pod drzwiami dostajemy wystarczająco dużo świeżego powietrza. – wyjaśniła Gryfonka, nieco przemądrzałym tonem.
    – Ten smród nazywasz świeżym powietrzem? Aż boję się spytać w jakim środowisku przyszło ci dorastać – odrzekł, udając śmiertelnie przerażonego wizją, jaka powstawała w jego głowie.
    – Dorastałam w normalnym środowisku, Malfoy!
   – Nie udawaj. Na pierwszy rzut oka widać, że miałaś trudne dzieciństwo i ciężkie zabawki. – podsumował, zadowolony ze swoich wniosków. 
          Faktem jest, iż nie lubiła ciasnych pomieszczeń. Zbyt długie przebywanie w nich niemal zawsze wiązało się ze strachem i wizją samotności. A już przebywanie w takowych pomieszczeniach, gdy do dyspozycji przypada niecały, półmetrowy metraż, którego większość zajmuje wściekły Malfoy zdecydowanie było czymś, czego wolała unikać za wszelką cenę. Powoli wyłączała się z konwersacji z chłopakiem, który to z braku lepszych rozwiązań, zaczął prowadzić ją sam ze sobą i starała się uporządkować myśli.
    Byli zamknięci w schowku na miotły, do którego zajrzeć mógł tylko ktoś z hotelowej obsługi, lub jakiś zabłąkany gość, szukający miejsca na schadzki przed żoną. Z racji tego, iż pracownicy budynku do najbardziej porządkowych nie należeli, wątpiła, by któryś zapragnął sięgnąć po miotłę właśnie dzisiaj. Ostatnia nadzieja, jaką pokładała w postaci zabłąkanego, szukającego wrażeń gościa również umarła śmiercią naturalną, gdy przypomniała  sobie, że przecież większość z nich to szczęśliwe pary, które pojawiły się tutaj pod wpływem wygranej w konkursie. Szczerze wątpiła w to, by po niespełna tygodniu, gdzieś wśród nich nawiązał się gorący romans, którego finałem byłoby dotarcie dwójki szczęśliwców w to skrzydło budynku.
    Duszące powietrze sprawiało, że jej ubranie zaczynało się lepić, a nieposkromione loki zyskiwały jeszcze większej puszystości, niż zazwyczaj. Oddychała z trudem, starając się ignorować tę wyrazistą nutkę drogich perfum arystokraty, przebijających się wśród gryzącego w oczy zapachu wybielaczy. Nieświadoma swojego zachowania, podniosła rękę, machając nią lekko, niczym prowizorycznym wachlarzem. Nie uzyskała nic, poza uderzeniem blondyna w ramię, który (miała pewność), gdyby tylko znalazł większy zamach, odpłaciłby się tym samym.
    – Co jest, Granger? – Zapytał Draco z ironią. –  Wentylujesz się, kiedy świeżego powietrza masz pod dostatkiem?
    Mimo półmroku, w którym przebywali, dokładnie widział zarys jej sylwetki. Po jego słowach, jej ciało spięło się gwałtownie, a ona sama, niczym w amoku zaczęła kręcić się we wszystkie strony, pozbawiając Dracona ostatniej nadziei na to, że gdzieś pod tą strzechą czają się jeszcze jakieś niedobite szare komórki.
    – Możesz mi powiedzieć, co ty wyprawiasz?  – zapytał, wyraźnie zbity z tropu.
    – Właśnie... sobie... uświadomiłam... – odpowiedziała Hermiona, robiąc po każdym słowie dłuższą przerwę na oddech. – ...że muszę klęknąć... – dokończyła, będąc już prawie na podłodze. Odgarnąwszy wszelkie stojące przedmioty, przycupnęła najdelikatniej jak mogła, ani razu nie spojrzawszy na górującego nad nią blondyna.
    – Uu... Granger, skoro tak stawiasz sprawę – zaczął rozochocony chłopak, poruszając sugestywnie brwiami. – To faktycznie może nam umilić czas oczekiwania. Żałuję tylko, że wpadłaś na to dopiero teraz.
    – Ty świntuchu! To wcale nie jest to, o czym myślisz! – Oburzyła się dziewczyna, dziękując w duchu za panujący wokół półmrok. Inaczej Malfoy bez problemu dostrzegłby, że zarumieniła się aż po czubek głowy. – Po prostu próbuję znaleźć wyjście – dodała, odzyskawszy rezon.
    – Nie jestem pewien czy dobrze zrozumiałem – zaczął powoli arystokrata. – Próbujesz naleźć wyjście, klęcząc przede mną?
       Może i nie do końca pojmował jej tok myślenia, ale fakt faktem, pomysł Gryfonki przypadł mu do gustu. Wątpił czy jej śmiałe posunięcie przybliży ich do wyjścia z tego lokum, ale postanowił w ciszy cieszyć się chwilą... zanim do niej dotrze absurdalność całego przedsięwzięcia i jeszcze, nie daj Merlinie, wróci do pionu.
    – Nie klękam przed tobą! – Oburzyła się. – Chciałam jedynie sprawdzić, czy tutaj też... JEST! – zatryumfowała, unosząc ręce w górę. – Mugole nazywają to szybem wentylacyjnym. Zazwyczaj przebiega przez większość pomieszczeń, szczególnie w większych budynkach. Dlatego miałam nadzieję, że i tutaj go znajdę. Nie jest może najszerszy, ale to chyba jedyne wyjście...
         Spojrzała do góry, by wyłowić wzrokiem reakcję Dracona. Nadal stał oparty o drzwi, nie poruszywszy się nawet o milimetr, choć miała pewność, że się jej przypatrywał. Wreszcie westchnął, przetarł dłonią twarz i powiedział:
    – Dobra, możesz iść.
    – Ale... jak to? – Zapytała, nie rozumiejąc tego, co miał na myśli chłopak.
    – Przeczołgasz się nim i sprowadzisz pomoc. A ja w tym czasie tu zaczekam. – dodał, a ona z łatwością mogła wyczuć kpinę w jego głosie.
    – Myślałam, że będziesz zadowolony...
    – Oh i jestem, nawet nie masz pojęcia jak bardzo. – zaczął, coraz bardziej rozeźlony. – A więc podsumujmy: znajdujesz jakąś norę...
    – Szyb wentylacyjny – sprostowała Hermiona.
    – ... do którego zdołam włożyć rękę, ewentualnie nogę, przy odrobinie szczęścia.
    – Wcale nie jest taki wąski – przerwała mu, wiedząc, że jego ironiczny ton nie wróży niczego dobrego.
    – I każesz mi do niego wejść – dokończył. – Taak, miałaś rację, Granger. Cholernie się cieszę.
    – Nie przesadzaj! – Wybuchła, odwracając się do niego plecami i pochylając się nad szybem. – Według przyjętych standardów, wymiary szybów wentylacyjnych są na tyle duże, że mogą pomieścić dorosłego człowieka. Dlatego nie widzę przeciwwskazań, byś do niego wszedł. Zmieścimy się w nim, zapewniam cię, Malfoy.
    – Nie jestem żadnym szczurem, by włazić do tej nory. Poczekam tutaj na ciebie i będę zabezpieczał tyły, a ty w tym czasie pójdziesz i...
    – Albo pójdziemy razem, albo nie idziemy wcale – zagroziła, odwracając się, by spojrzeć chłopakowi w oczy. A raczej w miejsce, gdzie jak przypuszczała, powinna znajdować się jego twarz...
    – Co robisz?
    – Odkręcam śruby, które przytrzymują kratę. Już prawie... – mamrotała cicho, w akompaniamencie zgrzytu metalu. – Gotowe!
      Odsunęła się od ściany, po czym wstała, by i Draco mógł to zobaczyć. Sącząca się pod drzwiami smuga światła rozjaśniała podłogę i to, na co wcześniej nie zwracał w ogóle uwagi. W ścianie schowka, którą do tej pory zakrywały różnego rodzaju kartony i miotły, teraz widoczne było prostokątne wejście. Pokryte kurzem i grubą warstwą pajęczyny, z pewnością nie kusiło do jakichkolwiek, głębszych penetracji. Tuż przy nim leżała odkręcona przez Gryfonkę krata, która (delikatnie mówiąc) nie spełniała standardów czystości, do jakich przywykł.
    – I jak?
Dobiegł go ściszony głos stojącej obok niego dziewczyny, która najwyraźniej oczekiwała dużo większego zachwytu nad swoim dziełem.
    – Majstersztyk – zakpił, pochylając się (na tyle, na ile było to możliwe w tej ciasnocie), by z bliska przyjrzeć się jej odkryciu. Nie oglądał się do tyłu, by sprawdzić, co robi Hermiona, choć mógł się założyć o całe złoto Gringotta, że właśnie w tym momencie opiera ręce na biodrach i patrzy w jego stronę z mordem w oczach.
    – Znalazłam wyjście, mógłbyś choć raz okazać swoją wdzięczność! – Wybuchła, straciwszy resztki cierpliwości.
    –  Widocznie wpadłem w taki zachwyt, że nie jestem w stanie powiedzieć ci nic miłego.
    – Wystarczyłoby jedno, magiczne słowo – powiedziała po chwili ciszy, już znacznie spokojniejszym głosem.
    – Abrakadabra?
Fuknęła oburzona, dla lepszego efektu jeszcze tupiąc nogą. Nie była to zbyt dobra decyzja zważywszy na fakt, iż cała podłoga pokryta była kurzem, który nawet przy najmniejszym drgnięciu, wzlatywał w górę, bezczeszcząc ostatnie pokłady świeżego powietrza, jakim przyszło im oddychać. Draco nie zamierzał zostać w tym miejscu nawet sekundy dłużej, toteż wyprostowawszy się, obrzucił Gryfonkę uprzejmym (w jego mniemaniu) spojrzeniem, po czym powiedział:
    – Dobra, nie ma na co czekać, Granger, bo wygląd tej nory raczej się nie poprawi. Będę szarmancki, panie przodem – powiedział, dłońmi zachęcając ją do wejścia. Uśmiechał się przy tym niczym wcielenie niewinności. Było to dla niej nie tyle dziwne, co podejrzane.
    – Nie licz na to, że wejdę tam pierwsza – powiedziała Gryfonka.
      Oburzyła się, wysuwając podbródek w jego stronę w wojowniczym geście. A choć w jakiś dziwny i pokręcony sposób lubił te małe przekomarzanki z nią, teraz musiał o nich zapomnieć. Zamiast skupiać się na przyjemnościach postanowił myśleć wyłącznie o tym, by zdążyć na zawody. Po przeprowadzeniu prowizorycznych kalkulacji (o spojrzeniu na zegarek w tych egipskich ciemnościach nie było nawet mowy) doszedł do wniosku, iż do rozpoczęcia batalii na Ziutku zostało mu jakieś... piętnaście minut (!)
Trzeba było przyśpieszyć negocjacje.
    – W takim razie ja nie wejdę tam wcale! – Zagroził, stawiając wszystko na jedną kartę. Niezależnie od tego, jak szalenie pociągająco wyglądał z tyłu, zdecydowanie wolał, by to Hermiona weszła do szybu jako pierwsza.
    – No tak, bo jesteś zwykłym tchórzem, który woli, by wszyscy dookoła zajęli się brudną robotą, a sam nie chce się nawet pobrudzić!
    – Nie waż się nazywać mnie tchórzem, Granger.
Jego ciało na moment się spięło, a on sam przybrał ton, którego temperatura zbliżona była do zera absolutnego.
    – Więc wejdź tam razem ze mną – odpowiedziała dziewczyna, stając tak blisko niego, że w normalnych warunkach z pewnością zdołałby policzyć piegi na jej nosie.
    – Tylko wtedy, gdy ty wejdziesz pierwsza.
Po jego słowach nastała chwila przejmującej ciszy, podczas której Draco cierpliwie czekał na reakcję Gryfonki. Niemal słyszał trybiki, obracające się w jej głowie, w akompaniamencie których rozważała jego propozycję.
    – Niech ci będzie! – Zawołała, a blondyn w myślach odtańczył taniec zwycięstwa. – Ale jeśli usłyszę choć jeden zboczony komentarz na temat mojego tyłka, to bądź pewien, że zdobędę się na pierwsze i ostatnie Niewybaczalne w moim życiu! I jeśli myślała, że nazywając go tchórzem i patrząc mu wyzywająco w oczy, sprawi, że Draco rzuci wszystko i pójdzie za nią, to cóż... miała rację.
    – Czyżbyś zapomniała, że na razie nie możemy czarować?
    – Nie będzie to trwało w nieskończoność – przypomniała mu tryumfującym głosem.
Wzruszył od niechcenia ramionami, doskonale wiedząc, iż do czasu, gdy łaskawy Dumbledore przeniesie ich w inne miejsce, dziewczyna zdąży już o tej groźbie zapomnieć. Pocieszony tą perspektywą, z zadowoleniem patrzył, jak nachyliwszy się przed otworem szybu, rękami sprawdza jego wytrzymałość. Wziąwszy głęboki oddech ruszyła naprzód, niezdarnie pokonując kolejne centymetry tunelu.
    – I nie gap się na mój tyłek!
Usłyszał jej stłumiony głos, przez co na jego twarzy zakwitł ironiczny uśmiech.
    – Jakby było na co... – mruknął, nachylając się i wchodząc do szybu za Gryfonką.
    – SŁYSZAŁAM!
W odpowiedzi na jej słowa, uśmiechnął się jeszcze bardziej.

***

    Nigdy nie przypuszczał, że jemu - jedynemu dziedzicowi niezliczonej fortuny Malfoyów, przyjdzie przebywać w miejscu tak przeraźliwie ciasnym i obskurnym jak to. Wprawdzie nie był to do Weasleya, choć już teraz wiedział, że o ile zdoła przetrwać tę szaleńczą eskapadę, będzie musiał się dokładnie umyć i zdezynfekować odzież. Dwukrotnie.
    Szyb wentylacyjny, w którym przyszło mu tkwić razem z Gryfonką, posiadał aż trzy zalety, które zaważyły na tym, że zdecydował się w ogóle do niego wejść, zamiast zostać w schowku i jak na arystokratę przystało, móc z godnością czekać na ratunek. 
   Po pierwsze, prąc dalej naprzód, miał przynajmniej wrażenie, że robi cokolwiek - co było zdecydowanie lepszą alternatywą, niż bezczynne siedzenie. W ten oto sposób, miał chociaż nadzieję, że uda mu się zdążyć na czas i nie oddać Henkinsowi zwycięstwa walkowerem. A tego z pewnością by nie zniósł.
    Dwie kolejne zalety były częściowo ze sobą powiązane i tworzyły niezwykle zgrabną całość, będącą całkiem przyjemnym punktem w percepcji jego osoby. Podłoże i ściany szybu wykonane było z jakiegoś dziwnego tworzywa, niezbyt przyjemnego w dotyku, by blondyn chciał je bliżej poznać. Jednak co kilka metrów, natrafiali na małą kratę, przez którą wpadało znacznie więcej światła, niż mieli okazje doświadczyć tkwiąc w schowku. Było to poniekąd bardzo przydatne, gdy przyszło mu jakimś cudem ominąć kolejnego zdechłego karalucha, który śmiał zagrodzić mu drogę, bądź też w sytuacji, gdy chciał  dokładnej przyjrzeć się czołgającej się przed nim Gryfonce od strony, której dotąd nie dane było mu poznać.
Przez jeden, maleńki moment próbował się nawet uspokoić, nie chcąc sprowokować Hermiony do wymierzenia prawego sierpowego, gdy tylko się stąd wydostaną. Jednak wbrew poczynionym staraniom, jego wyobraźnia zaczęła mu podsuwać kolejne kuszące obrazy, którym już nie potrafił, albo po prostu nie chciał się oprzeć.
Granger sunąca przed nim niczym na chmurce. Granger zalotnie uśmiechająca się w jego stronę i zapraszająca, by się zbliżył. Granger podająca mu schłodzonego drinka...
    – A ty?
Draco otrząsnął się błyskawicznie, oderwany od rajskich wizji, po czym spojrzał półprzytomnie na  Hermionę.  Z niemałym trudem powstrzymał się od odpowiedzi ,,Wypijam tego drinka", która stanowiłaby logiczny ciąg dalszy historii, jaką wybujała wyobraźnia podsunęła mu chwilę wcześniej.
     – Ja? – Zapytał, próbując sobie przypomnieć o czym poprzednio rozmawiał z dziewczyną, zanim jego przemęczony umysł zaczął stwarzać te potworne rzeczy.
    – Co o tym myślisz?
    – O czym? – Zapytał, nie ocknąwszy się dostatecznie.
    – Czy ty mnie w ogóle słuchałeś?
    – Nie – przyznał od razu i z całkowitą szczerością, której Gryfonka jak na złość nie doceniła.
    – Mówię do ciebie już od paru minut. Wydaje mi się, że chyba tam znajdziemy wyjście – dodała, wskazując na koniec tunelu, w którym majaczył niewielki kwadracik światła.
    – A pamiętasz to powiedzenie, które nakazuje, by w tunelu nie iść w stronę światła?
    – Tak.
    –  Olej je, Granger – powiedział, podbudowany perspektywą rychłego wydostania się z szybu.
    Dziewczyna zaśmiała się na jego słowa, po czym bez słowa ruszyła przed siebie. Podążając za nią, Draco starał się tylko i wyłącznie patrzeć w dół, na podłoże, tak, by nie dać złośliwej wyobraźni pretekstu do działania.

     – Widzisz, Malfoy, nie było tak źle. Grunt to wyobraźnia.

    – Grunt to ziemia – sprostował.
    Będąc już prawie u celu, nie mógł nie zauważyć, że szyb robi się coraz węższy, tak, że nawet drobna Hermiona miała problemy z poruszaniem. Zacisnął zęby i złorzecząc na wszystko dookoła, powoli czołgał się dalej, nie mając pojęcia, dokąd, u licha, ich to zaprowadzi...

***

W tym samym czasie: Korytarz na pierwszym piętrze. 

    Donośne kroki trzech osób odbijały się echem od ścian korytarza z taką siłą, że z pewnością było je słychać w najdalszej części budynku. Nieprzejęta tym faktem kobieta gestykulowała zawzięcie, próbując wytłumaczyć coś kroczącemu obok niej właścicielowi posiadłości. Nie miała bowiem pewności, czy truchtający za nimi chłopiec na posyłki, wziął sobie choć jedno jej słowo do serca, więc najzwyczajniej w świecie go ignorowała, przenosząc całą swoją atencję na jego pracodawcę.
    – To być niedorzeczność, Monsieur – zaszczebiotała kobieta, robiąc minę, która w jej mniemaniu miała wyglądać na zatroskaną. – My pochodzić z Francji. My mieć zawsze żabie udka pod dostatkiem!
    – Proszę nam wybaczyć to straszne zaniedbanie – gorączkowo tłumaczył mężczyzna. – Dołożymy wszelkich starań, by żabie udka już dziś wieczorem pojawiły się w karcie dań.
Garhard skinął głową, jak przystało na człowieka dobrze wychowanego, próbując powstrzymać w sobie chęć ponownego zerknięcia na ubranie kobiety. Madame Boulot, upchnięta w przerażająco ciasną szatę, sprawiała wrażenie, jakby oddychała z prawdziwym trudem. Miała na sobie mocno różowe wdzianko, wykończone frędzlami i ozdobione na froncie ogromnym, czerwonym słoniem, wnosząc po proporcjach, chorującym na przerost uszu.
    – Merci – podziękowała kobieta, już dużo spokojniejszym tonem. – A gdzie wy zdobyć żaby?
    – Feliksie, wytłumacz pani, skąd weźmiemy żaby – nakazał Gerhard, patrząc wymownie w stronę drepczącego za nimi chłopaka. Ten z kolei, wydawał się być zbyt zaabsorbowany podziwianiem starej wykładziny, stąd też potrzebował kilku dłuższych chwil, by zrozumieć, czego właściwie oczekiwał od niego chlebodawca.
    – No... ze stawu...? – Wyjąknął wreszcie, z nieco nerwowym uśmiechem na ustach.
    – Oui, ale pan musi wiedzieć, że my chcieć tylko dobre żaby! A dobre żaby to tłuste żaby! – Poinformowała go wyniośle kobieta, tonem, który nie znosił sprzeciwu.
    – Słyszałeś Feliksie? Pani życzy sobie dorodnych, tłustych okazów – Ponowił Gerhard, a po cichu dodał: – Nazbieraj jakichś starych ropuch, powinny zaspokoić apetyt naszego gościa.
Mrugnął wymownie do pomocnika, po czym przeniósł pełen sztucznego uwielbienia wzrok na Madame Boulot.
    – A panią zapraszam na lampkę wina w atrium...
    – Excusez-moi...?
Popatrzyła na mężczyznę nieco zszokowana, dla lepszego efektu przykładając sobie dłoń do serca.
    – Ja coś słyszeć!
        Nie zważając na zdumioną minę swoich towarzyszy, ruszyła na przód, najwyraźniej nie przejmując się przesadnie opinającą ją szatą. Zatrzymawszy się koło ostatnich drzwi po lewej, odwróciła się w stronę Gerharda, skinąwszy na niego, by się zbliżył.
        Mężczyzna obdarzył kobietę uprzejmym uśmiechem, po czym ruszając w jej stronę, nachylił się w stronę kroczącego koło niego Feliksa.
    – Pewnie usłyszała myszy. Miałeś się ich pozbyć w zeszłym tygodniu!
    – I tak zrobiłem, szefie – zapewnił gorliwie chłopak.
    – Jeśli spartoliłeś sprawę, pożegnasz się z pracą!
          Chłopak pochylił ze skruchą głowę, stwierdziwszy, że wszelkie uwagi zachowa dla siebie. W ciszy podeszli do kobiety, gotowi na kolejną reprymendę. Zamiast mocno zniesmaczonej miny, ujrzeli sugestywny uśmiech i zaróżowione policzki. Bez słowa skinęła na nich palcem, by, podążając jej śladem, nachylili się ku drzwiom.
    – Co...?
    – Cii... – szepnęła, i bez skrępowania przyłożyła ucho do drzwi. Zamiast spodziewanych pisków i chrobotania, będących częstym akompaniamentem mysich zabaw, usłyszeli stłumione, ludzkie głosy:
    – Nie kręć się tak. Specjalnie zatykasz całe wejście, chcesz żebym miał trudniej...
    – Nie marudź tylko wchodź...
    – Cholera, znowu robi się ciemno. I mokro. To raczej nie był dobry pomysł...
    – Nie gadaj głupot, jest całkiem przyjemnie... i o wiele cieplej. No rusz się...
    – Wątpię, że się tu zmieszczę...
    – Spróbuj się jakoś wślizgnąć...
    – Czy ty się słyszysz...?
    – Okropnie panikujesz, nie wiem, skąd to się w tobie bierze...
    – Przecież mogę się zakleszczyć! Panika jest tutaj jak najbardziej wskazana...
    – No to może spróbuj z całej siły...
    – Wiem, co mam robić!
    – Sprawiasz wrażenie, jakbyś w ogóle nie miał o tym pojęcia...
    – Zamknij się i daj mi się skupić!
    – ....
    – No i widzisz, udało się!
    – Merlinie, gdzie ja jestem. Jest gorzej niż wcześniej...
    – Tylko mi nie mów, że ci się tutaj nie podoba...

    – Och, L'amour – pisnęła rozanielona kobieta, klaszcząc w dłonie i uśmiechając się promiennie. Spojrzała na stojących przed nią mężczyzn, na twarzach których widoczne było niedowierzanie i zniesmaczenie.
    – Feliksie, otwórz drzwi! – zażądał Gerhard, unosząc dumnie głowę.
    – Ale.. no jeśli... no wie pan...
    – Otwieraj! – Powtórzył, patrząc na pracownika z wściekłością. Wraz z Madame Boulot oddalili się odrobinę, dając Feliksowi lepszy dostęp. Nie zastanawiając się nad tym co robi i tym, co przyjdzie mu za chwilę zobaczyć, nacisnął klamkę i szarpnął mocno. Bojąc się konsekwencji, zamknął oczy zaraz po tym, jak drzwi uchyliły się, skrzypiąc delikatnie w proteście.
    – Panna Stone? Pan Coper? Co to ma znaczyć?! – usłyszał zdumiony głos swojego szefa, więc niepewnie uchylił powieki.
    Pomieszczenie okazało się starą, nieużywaną spiżarnią, otwieraną tylko w czasie wielkich imprez, gdy potrzebne było miejsce do składowania wina i innych trunków. W obecnej chwili można je było uznać za puste, gdyby nie fakt, że w centralnym punkcie stała teraz dwójka gości. Ich ubrania nosiły ślady zniszczenia i w wielu miejscach były przetarte, bądź przyozdobione grubą warstwą pajęczyny. Oboje mieli spocone twarze i oddychali jakby z wysiłkiem, choć wszystko przyćmiewał wyraz niewyobrażalnej ulgi. Podczas, gdy blondyn uśmiechał się z wyraźną kpiną, nie pokazując żadnego zmieszania; dziewczyna patrzyła tępo w przestrzeń, wyłamując sobie przy tym palce.
    – Pan Garhart! Cóż za niespodzianka, przyznam szczerze, że nie spodziewałem się tutaj pana zastać– zaczął blondyn, wychodząc z pomieszczenia i lustrując wszystkich przenikliwym spojrzeniem.
    – Pomieszczenia gospodarcze nie są przeznaczone do użytku gości – wyrecytował automatycznie właściciel, zaciskając ze złości pięści. – Proszę się natychmiast wytłumaczyć! Inaczej czekają państwa poważne konsekwencje!
Niezrażony groźbami chłopak, podszedł bliżej, otrzepując mankiety koszuli z kurzu.
    – Po prostu przechodziliśmy tędy przypadkiem i... wie pan – zaczął, mrugając zalotnie w stronę Francuzki, na co kobieta zachichotała zalotnie.
    – No właśnie nie wiem! – ryknął Garhart, wyrzuciwszy ręce do góry. – Jak nie szczury to żaby! Jak nie żaby to... to! Czy do nikogo nie dociera, że obowiązują tutaj pewne zasady?!
    – Panie Gerhart, spokojnie. Proszę się tak nie unosić, tu są ludzie... I ona – dodał po namyśle, wskazując na stojącą w kącie Hermionę.
       Widocznie dziewczyna nadal była zawstydzona i zażenowana tym, że ktoś mógłby sobie cokolwiek pomyśleć o powodach ich obecności w spiżarni, że nawet nie zareagowała na złośliwość blondyna. Draco widząc jej zmieszanie, podszedł do Gareta, kładąc mu przy tym rękę na ramionach.
    – Wszystko panu wytłumaczę. W cztery oczy – zaproponował, prowadząc go kilkanaście metrów dalej.
Po raz ostatni spojrzał na Gryfonkę, z premedytacją posyłając jej w powietrzu całusa. Zgodnie z jego przewidywaniem, stojąca nieopodal otyła kobieta zachichotała jeszcze głośniej, trzepocząc przy tym rzęsami z prędkością światła.
    Hermiona wbiła wzrok z Dracona, obserwując jak wyjaśnia coś oniemiałemu Garetowi. Widziała jego sugestywny uśmiech, choć wmawiała sobie, że bajeczka, jaką wcisnął właścicielowi hotelu nie sprawi, że stanie się pośmiewiskiem wszystkich mieszkańców.
    – Excusez-moi – usłyszała piskliwy głos z boku. Westchnęła zrezygnowana, po czym przeniosła wzrok na stojąca niedaleko kobietę. – Wy być para?
    – Yhm – przytaknęła, wiedząc, że wyłącznie taka odpowiedź ją zadowoli.
    – Ty się nie wstydzić. On być bardzo piękny chłopiec!
    – Jakoś nie zauważyłam – odparła Gryfonka, krzyżując ręce na piersiach.
    – Bo nie patrzyłaś uważnie – odpowiedział znajomy głos. Odwróciła się w stronę arystokraty, który szedł do nich raźnym krokiem, nie spuściwszy z niej wzroku. Za nim, w odległości kilkunastu metrów stał właściciel hotelu. Pomimo sporej odległości, bez problemu mogła dostrzec jego przymrużone oczy i zaciśnięte ze złości pięści. Przełknęła głośno ślinę, po czym z powrotem przeniosła wzrok na Dracona. Gdy już był dostatecznie blisko, zwrócił się do otyłej kobiety:
    – Pani wybaczy, ale musimy się przebrać...
Nie czekając na jej reakcję, chwycił Hermionę za ramię, odciągając od niechcianych świadków. Z jego twarzy nie znikał ironiczny uśmiech, stąd też dziewczyna miała nieodparte wrażenie, że powiedział Garhartowi coś, co z pewnością by się jej nie spodobało.
    – Co mu powiedziałeś? – Zapytała, gdy ciekawość przeważyła.
    – Prawdę – odparł, z satysfakcją obserwując jej rozszerzające się ze strachu oczy. – Trochę ją tylko podkoloryzowałem – dodał, chcąc ją uspokoić.
    – O czym dokładnie rozmawialiście? – dopytywała, nie dając za wygraną.
    – Przekleństwa ominąć?
    – Tak.
    – To staliśmy w milczeniu.
Nie zwracając uwagi na jej oburzenie i spojrzenie, które bez problemu mogło konkurować ze wzrokiem Bazyliszka, prowadził ją do pokoju, zajmowanego przez nich od tygodnia.
     – Masz mi natychmiast powiedzieć, jakich głupot mu naopowiadałeś! – Zażądała, nieco ściszając głos, tak, by nikt ze zgromadzonych w pobliżu osób, nie usłyszał ich kłótni.
    – Oszczędzaj siły na później, Granger. Jeszcze ci się przydadzą – odparł spokojnym głosem, zatrzaskując za nimi drzwi i odcinając ich tym samym od ciekawskich spojrzeń.
 
* Paullina Simons
* Bob Marley

  
_________________________________________________

                     
 Kochani moi!
Zgodnie z zapowiedzią publikuję rozdział 16! Szczerze powiedziawszy nie wiem, co o nim myśleć, bo powstawał w tych nielicznych przerwach, kiedy nie zostałam oddelegowana do krojenia, siekania, pieczenia, sprzątania i innych cudownych obowiązków. Nawet jego publikacja odbywała się w biegu (ale po wigilijnej kolacji doszłam do wniosku, że trochę ruchu mi się przyda XD )
Baaardzo liczę na Wasze komentarze (taki mały prezent na święta dla mnie, a co!)
Korzystając z okazji chciałabym Wam życzyć wesołych, spokojnych, rodzinnych świąt. Oby przygotowania przebiegły u Was w miarę bezboleśnie, a same święta były po prostu MAGICZNE!
               
                                                                                              Iva Nerda
        

                                          








12 listopada 2016

Rozdział 15 Kluczowe konspiracje

Mogłaby zamknąć oczy, udawać, że wszystko jest w porządku. 
Wiedziała jednak, że nie da się żyć z zamkniętymi oczami.



***

           Kolisty gabinet, który jeszcze przed paroma miesiącami był swoistą skarbnicą  magicznych urządzeń - świadectwa niezwykłości tego miejsca, jak i charakteru samego dyrektora, teraz zionął przenikliwą pustką.  Zniknęła potężna gablota, skrywająca do niedawna miecz Godryka Gryfindora oraz inne, drogocenne skarby tej szkoły. Osmalona żerdź, wepchnięta niedbale w kąt pomieszczenia przypominała o nieobecności, drzemiącego zwykle na niej Feniksa, a po księgach zdobiących niegdyś  liczne półki nie został nawet ślad. Na pokrytych pajęczyną i pobitewnym kurzem portretach próżno było szukać obecności choć jednego, dawnego dyrektora szkoły. Jedynie puste ramy przyciągały wzrok odwiedzających to miejsce osób, przypominając o wydarzeniach, które niegdyś zmieniły bieg historii.
         Pojedyncze, lekko zakurzone biurko, stojące na środku pomieszczenia było jedynym meblem ocalałym po Bitwie. Pokryte licznymi zapiskami i pergaminami, zdawało się być swoistym dowodem niegdysiejszej świetności tego miejsca. Siedzący przy nim mężczyzna nie poruszył się nawet o milimetr, gdy nieskazitelną, jak dotąd, ciszę, przerwał odgłos kroków. Przeniósł jedynie wzrok z trzymanej w rękach różdżki na drzwi w momencie, gdy te otworzyły się, ukazując postać nauczycielki Transmutacji.
    Minerwa McGonagall uchodząca za głos rozsądku i swoistą oazę spokoju, w obecnej chwili sprawiała wrażenie niezwykle rozjuszonej. Zaledwie w trzech krokach pokonała odległość dzielącą ją od potężnego, mahoniowego biurka, skupiając na sobie uwagę siedzącego za nim, mężczyzny.
    – Proszę cię, Albusie, nie mów, że wiedziałeś o wszystkim... – Zdołała powiedzieć roztrzęsionym głosem, w którym zauważalna była błagalna nuta. Wsparła się oburącz o powierzchnię biurka, nieświadomie nachylając się nad uśmiechniętym Dumbledore'm.
    – Usiądź, kochana. Zbyt długie stanie może i jest bardziej wymowne, niestety w naszym wieku nie wydaje się być już potrzebne.
       Gestem wskazał jej okazały, lekko zniszczony fotel stojący przed nim. Odczekał, aż kobieta spełni jego prośbę, po czym obdarzył ją kolejnym, przychylnym uśmiechem.
    – Jeśli te pogłoski okażą się prawdą, nie będziemy w stanie zapanować nad konsekwencjami! – mówiła roztrzęsiona, nie próbując nawet zapanować nad drżeniem głosu. Westchnęła głośno, gdy Dumbledore, najwyraźniej  niezrażony jej obecnością i dość nieprzychylnym nastawieniem, schylił się znacznie, szukając czegoś w jednej z szuflad.
    – Gdzieś tutaj miałem... – mamrotał cicho. – Ach tak! Są... Cytrynowe dropsy! Już prawie zapomniałem jak smakują. Poczęstuj się, moja droga.
    Wyciągnął ku niej okazałą misę, przepełnioną smakołykami i potrząsnął nią energicznie, sprawiając, że kilka z nich wypadło na biurko. Niezrażony jej odmową, postawił misę na drewnianym blacie, samemu wyciągając z niej dropsa i wkładając sobie go do ust z błogim uśmiechem. Wydawał się być całkowicie odprężony, tak jakby fakt, że przebywa w częściowo zrujnowanej szkole i w towarzystwie karcącego spojrzenia Minerwy nie wywierał na nim żadnego wrażenia. Kilkakrotnie przeczesał palcami swoją brodę, uparcie wpatrując się w swoją rozmówczynię, która sprawiała wrażenie, jakoby jej cierpliwość do niego już dawno się skończyła.
    – Nie  zbywaj mnie marnymi półsłówkami! Powiedz mi, czy wiedziałeś o wszystkim od początku – zażądała, zaciskając dłonie tak bardzo, że pobielały jej knykcie.
    – Podejrzewałem – przyznał niechętnie, wiedząc, że nie da za wygraną. – A jak doskonale wiesz, nieczęsto się mylę.
Spojrzał na nią przenikliwym wzrokiem, w którym nieomylnie dostrzegła zmęczenie. Odetchnęła głęboko, przytłoczona tym, co właśnie usłyszała. A więc to prawda...
    – Nie sądziłam, że... – przerwała na chwilę, próbując zebrać myśli. – Więc dlaczego ich tam wysłałeś? Nie lepiej byłoby mieć go tutaj na miejscu, pod kontrolą?
    – Czasami nie wszystko jest takie na jakie wygląda. Niekiedy lepiej pozwolić, by sprawy toczyły się własnym torem, niż uparcie i całkowicie bezcelowo się w nie mieszać.
       Minerwa zacisnęła dłonie jeszcze bardziej, co nie uszło jego uwadze. Przechylił lekko głowę, obdarzając ją kolejnym już, nieco bardziej pokrzepiającym uśmiechem. Z pewnością zdawał sobie sprawę z faktu, że jego odpowiedzi doprowadzają ją do przysłowiowej, szewskiej pasji, lecz tym razem nie mógł jej bardziej wtajemniczyć.
    – Więc posłałeś z nim Granger i  będziesz spokojnie czekał, aż chłopak to zrobi, tak? Dobrze wiesz, że to tylko kwestia czasu, a on nie będzie miał żadnego wyboru... Jeśli dowiedzą się, po co ich tam wysłałeś...
    – Myślę, że już o tym wiedzą.
    – Co takiego?! Nie można stać bezczynnie i czekać, aż sprawy zajdą za daleko! Niezwłocznie poślę do Ministerstwa po aurorów. Jeśli Kingsley do tej pory nic nie wiedział, niestety jego także będę musiała wtajemniczyć...
        Jej wypowiedź przerwał gwałtowny huk, dobiegający gdzieś z oddali, którym, co zadziwiające, w ogóle się nie przejęli. Spojrzeli jedynie na siebie porozumiewawczo, decydując się nie komentować zbyt odważnych poczynań co niektórych czarodziejów. Jako że odbudowa Hogwartu postępowała pełną parą, tak, by we wrześniu szkoła ponownie mogła przyjąć nowych jak i dotychczasowych adeptów, podobne odgłosy były w ostatnich tygodniach na porządku dziennym. Pracy było na tyle dużo, iż nie tylko członkowie Zakonu i poszczególni pracownicy Ministerstwa zostali do niej oddelegowani, ale też z chęcią przyjmowano każdą, nową parę rąk, gotową poświęcić się i pomóc w odbudowie.
    – Choć, Minerwo, zamek raczej sam się nie odbuduje, a sądząc po odgłosach, śmiem twierdzić, że naszym pomocnikom przydałaby się pomoc kogoś bardziej doświadczonego – zadecydował Dumbledore, wstając jednocześnie zza biurka i podchodząc do drzwi.
    – Więc zamierzasz stać z założonymi rękami, tak?  – Zapytała, podejmując ostatnią próbę przemówienia staruszkowi do rozsądku. – Jestem  pewna, że wiesz jakie niebezpieczeństwo grozi pannie Granger. To wyjątkowo mądra dziewczyna, ale nawet ona nie jest w stanie zdziałać cudu, a z pewnością go od tego nie odwiedzie. Albusie, proszę, przemyśl to, obawiam się, że młody Malfoy nie będzie miał żadnych skrupułów...
    – Zaufaj mi, kochana – przerwał jej, otwierając jednocześnie drzwi. – Draco jest w dobrych rękach.

***

    – I co, Granger, łyso ci teraz pod tą czupryną? Myślałaś, że robię to tylko po to, by cię upokorzyć!
    – Bo to prawda!
     Poirytowany, dziewczęcy głos rozległ się na jednym z pustych korytarzy skrytego w głuszy pensjonatu, tocząc się po pustych ścianach i godząc w obecnych tam uczniów z podwójną siłą. Po raz kolejny spojrzała na stojącego przed nią arystokratę z nieznaną dotąd determinacją, tak jakby tym jednym, zawistnym spojrzeniem chciała przekazać mu swój stosunek do jego, jak sam zwykł mówić: genialnego planu.
     Powrót do doskonale znanego obrzucania się obelgami, który miał miejsce wraz z opuszczeniem bankietowej sali, odczuła jako delikatny zawód. Być może liczyła na to, że ich ciche przymierze przeciwko wspólnemu wrogowi, którym okazał się Zespół Umysłowych Dewiantów (jak nazwał ich później Malfoy) będzie na tyle trwałe, że przetrwa znacznie dłużej niż godzinę, w której zdążyli spustoszyć zachodnie skrzydło budynku i wrócić do miejsca, w którym obecnie się znajdowali. A może to zwykłe rozczarowanie faktem, że chwilowe pojednanie przy toaście i ten prawdziwy uśmiech, który miała okazję zobaczyć, był jedynie grą, którą Draco zakończył tak szybko, jak zaczął.
     Tak czy owak rozgoryczenie, które przepełniło ją w tamtej chwili było na tyle duże, że nie potrafiła spojrzeć na niego inaczej, niż z wyraźną niechęcią. Nie pomogła jej nawet stara, wygłaszana często fraza, że przecież "to tylko Malfoy", czyli nadęty buc, wystrzegający się ludzkiej empatii w równym stopniu co Ron pająków. Nic nie mogła poradzić, że podczas gdy on, niczym przyczajony tygrys i ukryty smok, przemierzał wszystkie tajemne miejsca budynku, odnajdując w sobie tę małą nutkę detektywistycznej natury, którą próbowała w nim zaszczepić od początku misji; ona czuła się niczym dziecko, któremu odwołano długo wyczekiwaną Gwiazdkę i zabrano z przed nosa wymarzony prezent. I gdyby tylko mogła to wykrzyczałaby mu to wszystko w twarz, dając upust swoim negatywnym emocjom i wbijając mu raz na zawsze do głowy, że nie należy igrać z czyimiś uczuciami, nawet w sytuacji, gdy tym "kimś" jest twój wieloletni wróg numero uno. Zacisnęła pięści w chwili, gdy dotarło do niej, że nie może tego zrobić. Bo jak wytłumaczyć komuś, kto miał ewidentne braki w okazywaniu wrażliwości, że jego błyskawiczny powrót do czystej nienawiści i niekończących się obelg, nie jest czymś, co przyjęło się z ulgą? Doskonale wiedziała jak mocno nie na miejscu byłoby teraz wygłaszanie swoich gorzkich żali, których stojący przed nią blondyn albo wcale by nie zrozumiał, albo po prostu wyśmiał. Nie miała więc najmniejszej ochoty na to, by się uzewnętrzniać,  jedynie zapomnieć o tym, co stało się na bankiecie, a co ona sama uznała za całkiem miłą odmianę. Bo z pewnością było to dla niej coś miłego i zaskakującego, co zapamięta na długo i co więcej, będzie do tego wracać pamięcią, w chwilach, w których Draco po raz kolejny  dosłownie zmiesza ją z błotem.
    Musiała być jednak szczera przed samą sobą i przyznać otwarcie, że zachowanie Malfoya z przed godziny było dla niej nie tyle zaskakujące, co wręcz nierealne, wskazujące jednak, że gdzieś tam głęboko, pod tą jarzącą się w panującej dookoła ciemności niczym neon, czupryną, kryje się chłopak, który dostrzegł w niej kogoś więcej, niż tylko bezwartościową szlamę, albo przysłowiową kulę u nogi, którą zmuszony jest taszczyć za sobą z miną cierpiętnika. Bo tak właśnie postrzegała jego prawdziwy uśmiech, którym ją wtedy obdarzył. Tego nie mógł udawać, przekonywała samą siebie, dotykając palcami wyszywanej koralikami torebki, niczym w żałosnej próbie wyczucia pod jej materiałem faktury zdjęcia, będącego jedynym i niezaprzeczalnym dowodem na to, że Draco Malfoy ma uczucia.
    – Zawsze myślałem, że rozmarzony wzrok u dziewczyny jest zapowiedzią czegoś naprawdę miłego, ale gdy widzę go u ciebie, wszystkiego mi się odechciewa. To wygląda jak objaw jakiejś choroby psychicznej, albo w najlepszym razie, zbyt bliski kontakt z kopytem hipogryfa. Brakuje ci jeszcze ślinotoku i byłby pełny zestaw. Przestrzegam cię, Granger, jeśli choć w minimalnym stopniu obchodzi cię mój komfort psychiczny, to nie rób tego więcej.
       W odpowiedzi na jego słowa fuknęła rozjuszona, nie marnując czasu na wymyślenie jakiejś sensownej odpowiedzi. Dawny Malfoy wrócił, co do tego nie miała żadnych wątpliwości. Nie pozostało jej teraz nic innego, niż skupić się na zadaniu i czekać cierpliwie, aż pewnego dnia chłopak znów pokaże jej skrywane, bardziej ludzkie oblicze. Z niemałym zdziwieniem, żeby nie powiedzieć przerażeniem odkryła, że zupełnie nieświadomie zaczęła używać określenia "dawny Malfoy", jak gdyby te kilka tygodni spędzonych w jego towarzystwie zmusiło ją do poznania go na nowo i odkrycia, że Jego Magnificencja Bufon kryje w sobie coś więcej, niż tylko niespotykane pokłady wrogości i samouwielbienia. Co więcej, poznała już go na tyle dobrze, by wiedzieć, że Draco nie rozróżnia jej osobowości w kategoriach "dawnej" i "obecnej" Granger. Dla niego jest tą samą, przemądrzałą kujonką, dzieckiem mugoli i nie zmieni tego, choćby podróżowali ze sobą jeszcze przez długie lata.
       Westchnęła głęboko, próbując porzucić zgubny potok myśli i wybić się z letargu, w którym przebywała już od dobrych kilku minut. Analizą jego zachowania zajmie się później, teraz jednak wypadałoby skupić się na zadaniu, wykorzystując nadarzającą się okazję i fakt, że niemal wszyscy współmieszkańcy są  w stanie głębokiego upojenia alkoholowego, a sądząc po odgłosach, właśnie w tej chwili urządzają sobie prywatną rundę domowego karaoke. Nie miała wprawdzie pojęcia jaki utwór wzięli właśnie na warsztat, ale echo dochodzących zewsząd przyśpiewów pozwalało jej sądzić, że prędko go nie skończą.
    – Musisz to zrobić, Granger – powiedział Draco, jakby dokładnie wiedział o czym właśnie myślała. Jego stanowczy głos nie nosił sprzeciwu i zapewne w innym wypadku byłaby szczęśliwa, że w końcu, po wielu tygodniach chłopak wykazał się większą inicjatywą i okazuje jakiekolwiek zainteresowanie ich misją. W innych okolicznościach z pewnością nie zadręczałaby się analizą wszystkich za i przeciw, tylko od razu zabrałaby się do pracy, dziękując Merlinowi za tak sprzyjające okoliczności.
    – Nie – odpowiedziała, bo to zdecydowanie nie były wspomniane wcześniej, inne okoliczności, a ona nie miała zamiaru robić z siebie pośmiewiska na oczach Malfoya.
       Jeszcze godzinę temu wszystko szło zgodnie z planem. Wyszli niepostrzeżenie, uważając przy tym, by nikt z obecnych na parterze gości nie dostrzegł, jak wymykają się potajemnie w środku imprezy. Nie wiedziała czy było to spowodowane jakimś szczęśliwym trafem, czy też po prostu procenty źle wpływały na skojarzenie faktów, jednak żadna osoba nie spojrzała na niech w drodze do wyjścia, jedynie Igor, błądzący mętnym wzrokiem od jednego do drugiego, zagrodził im drogę, gratulując udanego występu i życząc jeszcze bardziej udanej nocy. A przynajmniej tyle zrozumiała z jego nieskładnego bełkotu, którym próbował zamaskować fakt, że jako pracownik pensjonatu nie powinien ledwo trzymać się na nogach.
    Zaangażowanie blondyna rosło z każdą minutą i wprost proporcjonalnie do ilości miejsc, które zdążyli przeszukać, osiągając apogeum w momencie, w którym natrafili na drzwi do pomieszczenia gospodarczego, które z oczywistych względów powinny być otwarte. Powinny być także usytuowane w znacznie bardziej odpowiednim miejscu, niż w samym środku przybocznej wnęki prowadzącej do zachodniego skrzydła, które nie dość, że świeciło pustkami, to jeszcze było pozamykane na cztery spusty. Fakt ten, w połączeniu, że owe drzwi do składzika były mosiężne i zamknięte na jeden z najtrwalszych, mugolskich sposobów, czyli na kłódkę, która nie tyle, że była wielka, ale dorównywała rozmiarem pięści Dracona, sprawił, że oboje niemal krzyknęli z radości i nieskrywanej ulgi, że w końcu trafili na jakiś trop, który tym razem nie był przerośniętym owadem, gotowym wgryźć się Malfoyowi w... Nieważne.
    Mając na uwadze ostatnie, makabryczne zdarzenia i fakt, że noga Dracona,  jak i jego inne, strategiczne części ciała były zagrożone, Hermiona wcale się nie zdziwiła, że tym razem chłopak stąpał wyjątkowo ostrożnie, co jakiś czas tupiąc w miejscu, jakby chciał odpędzić skryte po kątach korniki. Powstrzymywała więc uśmiech zawsze wtedy, gdy zakradając się do jakiegoś pomieszczenia, blondyn tupał nogą, jakby sprawdzał, czy podłoga jest wystarczająco solidna, by utrzymać jego ciężar, albo pochylał się znacznie, zerkając czy pod meblami i wśród stosów książek nie czai się czyste zło, gotowe po raz kolejny zbezcześcić jego kończynę. Co trauma potrafi zrobić z człowiekiem...
    Co do tego, że za wspomnianymi wyżej drzwiami znajdą jakąś wskazówkę, była niemal tak pewna, jak faktu, że włosy Dracona są tlenione.  Radość ta, była jednak krótkotrwała, gdy okazało się, że ich otwarcie będzie znacznie trudniejsze, niż wcześniej zakładali. Użycie najprostszej w tym wypadku Alohomory odpadało, chyba, że chcieli, by ukrywający się w budynku Śmierciożerca dowiedział się, że w swoich podwojach gości innych czarodziejów. Krzepa Dracona, powstała podczas niezliczonych, morderczych treningów, którymi katował się co wieczór, a która w normalnych warunkach pozwoliła mu wyważyć nieliczone przeszkody, w zderzeniu z mosiężnymi drzwiami również była bezwartościowa. Musieli więc przyznać sami przed sobą, że w tej sytuacji najprostsze rozwiązanie wydawało się być najlepsze, a do otwarcia kłódki niezbędny będzie klucz, który najprawdopodobniej znajdą na recepcji. I na tym ich zgodność się kończyła, bo gdy Gryfonka uparcie twierdziła, że należy obmyślić jakiś plan i dopiero wtedy odnaleźć ów przedmiot, oczywiście mając pewność, że nikomu nie stanie się krzywda, Draco niemal palił się by iść na żywioł, nie przejmując się tym ilu potencjalnych świadków kradzieży musiałby znokautować.
     Ostatnie kilka minut spędzili zatem na niczym innym jak na kłótni, w której żadne nie chciało ustąpić. I według naturalnego porządku rzeczy i doskonale znanego im scenariusza, którzy przez ostatnie tygodnie dopracowali do perfekcji, właśnie w tym momencie powinien nastąpić dramatyczny rozłam powstałej chwilę wcześniej koalicji, w czasie którego Draco, sypiąc przekleństwami na prawo i lewo, odszedłby w swoją stronę, zostawiając ją na pastwę losu i rzucając przy tym, że "skoro nie, to niech radzi sobie sama".
     Zatem jak wytłumaczyć fakt, że niespełna trzy minuty po tym, jak odszedł, zostawiając ją sam na sam z mosiężnymi drzwiami, które za nic w świecie nie chciały z nią współpracować, pojawił się znowu, tym razem z szerokim, nieco kpiącym uśmiechem na twarzy i z wyrazem największego samozadowolenia.
    – Dobra, niech ci będzie, Granger. Zrobimy to po twojemu: żadnej przemocy, tylko czyste negocjacje. Nikomu nie spadnie włos z głowy. – Zaświergotał wtedy, podchodząc do niej, łapiąc za ramiona i ciągnąc w stronę miejsca, gdzie jak dobrze wiedziała, znajdowała się recepcja.
    Za długo go znała, by uwierzyć w jego cudowne nawrócenie, dlatego też zaparła się mocno nogami, uniemożliwiając mu dalszą wędrówkę i żądając wyjaśnień.
    – Nic się nie martw, mam genialny plan! – wypalił wtedy z nagłym błyskiem w oku i niespotykaną wręcz życzliwością. Zrezygnowanie z jakiejkolwiek fizycznej przemocy, która pomogłaby im w zdobyciu klucza było na tyle kuszące, że Hermiona, mimo cichego głosiku w głowie, mówiącego jej, że to zwykły podstęp, zgodziła się pójść za chłopakiem, który poprowadził ją aż do końca bocznego korytarza, skrytego zwykle w mroku. Pozwolił jej, by dyskretnie zerknęła w stronę oddalonego od nich kontuaru, za którym jak się spodziewała, zastała młodego, lekko znudzonego recepcjonistę z nieodzownym długopisem w ręce. Za nim, na potężnych, nieco zbyt  masywnych zawieszkach przytwierdzone były klucze do wszystkich pomieszczeń znajdujących się w budynku. I mimo znacznej odległości i długich palców Dracona, które zacisnęły się na jej ramieniu, ciągnąc ją z powrotem w mrok, zdołała wyróżnić, które z nich przeznaczone są do użytku gości, a które dla pracowników. Zniecierpliwiona nachalnością blondyna na oślep strzepnęła jego rękę, po czym nie wypuszczając jej z uścisku pociągnęła go do przodu, by i on mógł to zaobserwować. Z początku zdezorientowany arystokrata, chwilę później kiwnął głową w stronę ostatniego rzędu kluczy, najbardziej wysuniętego na lewo, w którym dominowały okazy o największym kalibrze, czyli dokładanie takim, który pasował do widzianej wcześniej kłódki. Zanotowawszy to wszystko w pamięci cofnęli się w głąb korytarza, by Hermiona mogła wysłuchać owego genialnego planu blondyna, nad którym w trudach i znoju pracował niespełna trzy minuty.
    – Myślałem, że chcesz otworzyć tamte drzwi – wypomniał jej po raz setny, godząc tym samym w jej ambicję i chęć posunięcia się o krok dalej w poszukiwaniach Śmierciożercy.
    – Bo chcę... – przyznała cicho, zagryzając przy tym wargę.
    – No więc galopuj, Granger! Samo się nie zrobi. – rzekł, zacierając przy tym ręce i odwracając się w stronę wyjścia. I pomimo jego chęci i zaskakującego zapału z jakim obnosił się odkąd wpadł na swój genialny plan, Hermiona nie mogła przełamać się na tyle, by go zaakceptować.
    Owy genialny plan, odzwierciedlający ostatni przebłysk geniuszu jego twórcy był niczym innym jak ponowną próbą skompromitowania jej w oczach kolejnej, przypadkowej osoby. W najprostszym ujęciu, miał się opierać na czystych i całkowicie bezpiecznych negocjacjach, rezygnując w ten sposób z jakichkolwiek aktów fizycznej przemocy, których wizja napawała arystokratę optymizmem. Co więcej, zakładał żelazny podział ról, umożliwiający aktywny udział zarówno jednemu jak i drugiemu, podczas gdy do tej pory aktywny udział Malfoya ograniczał się do całkowitego minimum, opierającego się na wyrażeniu swojego niezadowolenia faktem, że jest zmuszony, by w czymkolwiek uczestniczyć albo na cokolwiek zerknąć. Tym razem jego rola była niemal kluczowa w powodzeniu całego przedsięwzięcia i groziła licznymi, negatywnymi konsekwencjami, jakie tylko mogły spotkać intruza, kradnącego coś z hotelowej recepcji. Hermiona nigdy nie była dobrym strategiem, wolała pełnić rolę przysłowiowej skarbnicy wiedzy, ustępując miejsca w tym względzie Harry'emu i Ronowi. Potrafiła jednak docenić dobry plan, mimo iż ten wymyślony przez Dracona opierał się na całkowitej improwizacji i jak na niego, nie był zbyt wyrafinowany.
    – A nie uważasz, że ten plan jest zbyt prosty? – zapytała z powątpiewaniem, mając nadzieję, że chociaż to ostudzi nagły przypływ optymizmu Dracona.
    Wydawać by się mogło, iż ciasnota korytarza nie jest do końca odpowiednim miejscem na snucie tego typu wątpliwości, jednak oni dwoje przekomarzali się nadal, nie zwracając uwagi na niesprzyjające okoliczności i fakt, że w każdej chwili mogli zostać podsłuchani. Nie kwapiąc się z odpowiedzią, Draco ścisnął nasadę nosa, odnajdując w sobie ostatnie pokłady cierpliwości do stojącej naprzeciw niego Gryfonki. Opierając się chęci rzucenia w nią jakiegoś Niewybaczalnego, odpowiedział, starannie akcentując każde słowo:
     – W prostocie siła, Granger. Ty odwracasz uwagę tego gogusia z recepcji, a ja w tym czasie się tam zakradam i biorę ten cholerny klucz. Jak będzie po wszystkim dam ci sygnał, i dyskretnie się stamtąd wycofasz. Będę na ciebie czekał koło schowka. Możesz mi łaskawie powiedzieć, czego nie zrozumiałaś? – dodał już nieco głośniej, gdy spostrzegł, że twarz Gryfonki wyraża szczere niezrozumienie.
    – Ja chyba nie jestem w stanie... – przyznała w końcu z lekkim ociąganiem, doskonale wiedząc, że to ostatni moment, zanim pełen entuzjazmu blondyn rzuci ją w objęcia niczego niespodziewającego się recepcjonisty. W jednej chwili zmarszczył brwi i spojrzał na nią z niezrozumieniem, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu.
    – Czego nie jesteś w stanie?
    – Odciągnąć jego uwagi...
    Ignorując uporczywy ból w nodze, który (dzięki Merlinowi) z każdym dniem stawał się coraz mniejszy oraz przemożoną chęć uduszenia Granger, która (o zgrozo) z każdym nowym potokiem jej słów, stawała się coraz większa, oparł się szarmancko o jedną ze ścian bocznego korytarza, w którym już od dłuższego czasu przebywali. Nawet nie próbował udawać, że obawy Gryfonki, czy faktycznie podoła wyznaczonemu jej zadaniu, obchodzą go choćby w minimalnym stopniu, kierując się tym samym zasadą, że im szybciej dziewczyna się wygada, tym szybciej jej przejdzie. Co kilka chwil przenosił znudzony wzrok z jej twarzy na pobliską ścianę, która w tej chwili była o wiele bardziej kuszącą alternatywą do obserwacji, a której stłumiony, aż nazbyt brązowo - żółty kolor, zamiast przypominać mu barwę słoneczników, bądź zgaszonego złota w skarbcu, bardziej przywodził na myśl... Z resztą nieważne. 
      Westchnął przeciągle i z nieskrywanym samozadowoleniem, gdy swój wywód zakończyła starą, doskonale mu znaną frazą "nie zrobię tego", którą odkąd powiedział jej o swoim planie, zdążył usłyszeć już niemal dziesięć razy. Nie to, żeby liczył.
    Jeśli chodzi o chęci i swój nieco zbyt wygórowany entuzjazm, z którym przeszukiwał wszystkie zakamarki pensjonatu, nie miał zbyt dobrego usprawiedliwienia, no chyba, że zrzuciłby wszystko na oszołomienie bankietowym alkoholem albo chwilową niepoczytalność. Jako że, jak sam doskonale wiedział, dwie szklaneczki whisky, które z taką lubością wypił na bankiecie nie mogły go wprowadzić w tak wielki stan upojenia, by nie był świadomy swoich czynów, wolał zrzucić wszystko na tą przeklętą niepoczytalność i tłumaczyć się nią za każdym razem, gdy zbytnio go poniesie. Taką oto wersję nieco naciągniętej prawdy zdecydował się wcisnąć każdemu, kto nieświadomie, bądź też z czystą premedytacją zechce wyrzucić z siebie jakieśkolwiek obelgi, dotyczące jego zbyt dużego zaangażowania w tę sprawę. Sobie jednak wolał pozostawić tę wersję, która może i była najbliższa prawdy, a którą, jak już teraz wiedział, najprawdopodobniej zabierze do grobu. Nie umiał bowiem przyznać się, że na bankiecie, na którym najprawdopodobniej nabawił się śmiertelnej awersji do muzyków, przyjdzie mu spędzić parę minut w towarzystwie przemądrzałej kujonki i co więcej, będzie mu się owo towarzystwo podobać. I choć wiedział, że odkrył przed nią nieco zbyt wiele ze swojego oblicza, niż powinna była ujrzeć, to z całą pewnością widok jej chwilowej dezorientacji i tego nieśmiałego, nieco niepewnego uśmiechu, którym odpowiedziała na jego uśmiech był tego wart. I jak bardzo podświadomie pragnął, by ten stan rzeczy utrzymał się na dłużej, tak bardzo nie potrafił się w nim odnaleźć. I choć sam nie umiał tego okazać, to wiedział, że dziewczyna również odczuła, iż nieświadomie przełamali kolejną granicę, jaka dzieliła ich odkąd się poznali.
    Porzucił na chwilę obserwację starych, ciemnych ornamentów, zdobiących róg korytarza i ponownie utkwił wzrok w stojącej naprzeciwko dziewczynie. Prychnął rozbawiony, gdy ujrzał jej oczy ciskające gromy oraz zaciśnięte mocno usta, za którymi, jak łatwo się było domyśleć, formułowała się całkiem spora wiązanka przekleństw, jakimi z całą pewnością zechciałaby go uraczyć, ignorując tym samym wszystkie gryfońskie frazesy, którymi kierowała się do tej pory. Wściekłość i niechęć w stosunku do niego, których nie potrafiła ukryć, były o wiele bezpieczniejszym widokiem, niż ta czysta, niczym nieskrywana radość, z którą, jeśli miał być szczery, po raz pierwszy ktoś na niego spojrzał. Wiedział, że już w chwili, w której opuścili bankiet, a w której jego usta formułowały pierwszą obelgę pod jej adresem, dziewczyna ponownie wróci do poprzedniego stanu rzeczy, na nowo pielęgnując i uznając tylko i wyłącznie niechęć w stosunku do niego, a porzucając  to, czego oboje doświadczyli, gdy śmiali się przy toaście. Gdzieś tam w głębi, liczył może na pewne zrozumienie z jej strony. A choć zawiodło go to, iż nie usłyszał z jej ust ani jednego słowa, które pozwoliłoby mu sądzić, że Gryfonka wiedziała, dlaczego to zrobił, to jednak z dziwną, niczym nieuzasadnioną satysfakcją patrzył na wyraz jej twarzy, gdy spoglądała ukradkiem na ich wspólne zdjęcie albo, gdy dotykała palcami swojej wyszywanej koralikami torebki, w nadziei, że uda jej się poczuć pod materiałem jego fakturę.
    Jeśli miał być szczery, to widok jej zaciśniętych ze złości piąstek i oczu, z których niemal sypały się gromy wart był wymyślenia genialnego planu, z którym uwinął się szybciej niż Longbottom ze zgubieniem swojej ropuchy. Zwinięcie zwykłego klucza z przed zasmarkanego nosa gogusia siedzącego za recepcyjnym kontuarem, piastującego to stanowisko w wyniku skrajnej pomyłki albo po prostu hojnej protegi i finansowego wsparcia od rodziców, nie będzie czymś iście wyrafinowanym, z czym nie mógłby poradzić sobie nawet wspomniany wyżej Longbottom, który to, nie ukrywajmy, mistrzem złodziejskiej finezji raczej nie był.
    Jednak perspektywa ujrzenia Granger, usiłującej odciągnąć uwagę fajtłapy, którego tylko z braku lepszego sława i wedle naszytej na marynarce plakietki, nazwano recepcjonistą, była dodatkowym, jeśli nie głównym powodem tego, iż z takim zaangażowaniem postanowił uczestniczyć w zadaniu, niż tradycyjnie zostawić wszystko na jej barkach. Rzucenie jej w ramiona gogusia, który, delikatnie mówiąc, nie grzeszył aparycją, będzie z pewnością czymś niezapomnianym zarówno dla jednego jak i drugiego, jako że nie sądził, iż tak wyglądający chłopak widywał codziennie tabuny różnych kobiet, odciągających jego uwagę w ten, lub inny sposób.
    – Do cholery, Granger, kradniemy ten klucz, czy nie?! – Niechcący podniósł głos, usiłując wywrzeć na dziewczynie presję.
     I wszystko, absolutnie wszystko szłoby zgodnie z planem, gdyby nie jedna, ale jakże wymowna kwestia, pozbawiająca go ostatnich, znikomych szans na to, by jego marzenia o Granger flirtującej z ludzkim odpowiednikiem czyrakobulwy stały się rzeczywistością:
    – Nie zrobię tego!
Merlinie, daj mi do niej cierpliwość.
***   

        Gdy w końcu, po długich i wyjątkowo burzliwych negocjacjach, zdołał namówić Granger (czytaj: największego uparciucha jakiego spotkał), by na krótko zamieniła się w chodzący odpowiednik blond lali, trzepiącej rzęsami szybciej niż dałoby się to zliczyć i kokietującej Bogu ducha winnego chłopaka z recepcji; gdy chwilowo zapomniał o swojej reputacji i z dolepionym, sztucznym uśmiechem na twarzy poniżył się do tego stopnia, by zapewnić ją, że jak nikt inny nadaje się do tego zadania; stało się coś, na co zdecydowanie nie był przygotowany...
     Merlin jeden wie ile czasu mu to zajęło i jak wiele nerwów kosztowało, by nie roześmiać się w najbardziej nieodpowiednim na to momencie, kiedy pogodzona z losem Hermiona ćwiczyła przed nim co niektóre ze swych kwestii, którymi zamierzała uraczyć swoją przyszłą, niczego nieświadomą ofiarę. Musiała przecież wypaść perfekcyjnie. Pocieszał się, że jeśli jej ćwiczebne wypociny są na tak żałośnie niskim poziomie, to już niebawem przyjdzie mu umrzeć ze śmiechu. Gotów był jednak na to poświęcenie.  Dla dobra sprawy, naturalnie.
     – Jestem zajebisty – przyznał niezwykle skromnie, idąc za Hermioną ku wyjściu z korytarza, w którym to spędzili stanowczo zbyt dużo czasu niż zakładał i niż przewidywał jego plan.
    – Mówiłeś coś? – zapytała z zainteresowaniem Gryfonka, odwracając się w jego stronę.
    – Że powinnaś bardziej wczuć się w rolę, Granger – wybrnął, nie chcąc zdradzać przed dziewczyną, że przyłapała go na rozmawianiu ze samym sobą, nawet jeśli mówił szczerą prawdę. Pokiwała głową, jednak nie wydawała się uważać jego rady za wyjątkowo przydatną. Draco czuł, jak z każdym pokonanym krokiem, dziewczyna na powrót traci odwagę, o czym świadczyło jej przygaszone spojrzenie i nerwowe wyłamywanie palców.
    – Wiesz co, tak sobie pomyślałam... – zaczęła, co uświadczyło go w przekonaniu, że miał rację – A nie moglibyśmy się zamienić? Ja zdobędę klucz, a ty odciągniesz jego uwagę... – Jeśli początek swojej wypowiedzi zaczęła stanowczym, zdeterminowanym głosem, to końcówkę ledwo wyszeptała, zdając sobie sprawę, że pulsująca żyłka na czole arystokraty, która stanowiła dla niej nieomylny miernik jego irytacji, osiągnęła niepokojącą wielkość.
    – Nie! – zaoponował. – Nawet pomijając kluczową tutaj koordynację ruchową, której tobie akurat brak, jak ty sobie to w ogóle wyobrażasz? Doceniam twoją wiarę w moje możliwości uwodzenia, jednak muszę przyznać, że nie stosowałem ich w stosunku do facetów. I nie zamierzam stosować! – dodał w chwili, w której Hermiona już otwierała usta, by podsunąć mu taki pomysł.
    – No ja nie potrafię tak... No bo niby co ja mam zrobić?... – zaczęła się plątać. – W sensie... O czym rozmawiać?...
    Zamilkła na chwilę, nie do końca wiedząc jak Draco zareaguje na jej rewelacje.
    – Granger – zaczął, o dziwo już nieco spokojniejszym tonem. – Po prostu idź i z nim pogadaj. Możesz być pewna, że gdyby chodziło o kobietę, ruszyłbym na nią jak stado testrali na ostatni ochłap mięsa, no ale w tym wypadku musisz radzić sobie sama. Użyj... – zaczął, po czym otaksował ją krytycznym spojrzeniem od góry do dołu, na dłużej zatrzymując wzrok na nieokiełznanych włosach i przygarbionej ze strachu sylwetce. Słowa ''wdzięk" i "urok osobisty" nie chciały mu jednak przejść przez gardło, toteż zakończył swoją wypowiedź nieskładnym: – Po prostu tam idź.
Nie czekając aż Gryfonka zasypie go kolejną porcją wątpliwości, odszedł w skryty w mroku róg korytarza, skąd, jak ustalili,  miał obserwować całą akcję.
    – Malfoy, czekaj! – syknęła, zwracając tym samym uwagę chłopaka. Poczekała, aż znowu do niej podszedł, po czym spojrzała na niego z lekkim niepokojem. – Ale o czym ja mam z nim rozmawiać?
    – O pogodzie, Granger – odparł śmiertelnie poważny. –  Rozmawiaj przede wszystkim o pogodzie.
    Kiwnęła głową, notując w pamięci jego rady, po czym szybkim krokiem do niego podeszła. Rozejrzawszy się uważnie, czy aby na pewno wszyscy goście pląsają dziko na bankiecie i nie przyłapią ich na próbie kradzieży klucza, doszli do drewnianej zasuwki, odgradzającej boczny korytarz od przestronnego parteru, ze stojącą pośrodku recepcją.
    – Gotowa? – zapytał szeptem Draco, lustrując spojrzeniem twarz nieco przerażonej Hermiony.
    – Gotowa – odparła z determinacją.
    – Postaraj się odciągnąć go jak najdalej od kontuaru – przekazał jej ostatnie wskazówki, na co dziewczyna pokiwała głową.
    Nim jednak wcielili ten plan w życie, Hermiona, kierowana naturalną ciekawością, wychyliła się wyjątkowo wolno i niepostrzeżenie, by zobaczyć, czy droga faktycznie jest wolna.  Zaskoczona widokiem, jaki zastała, szybko cofnęła się kilka kroków w tył, wpadając przy tym na niespodziewającego się niczego blondyna. Zachwiała się lekko, gdy chłopak złapał ją mocno za ramiona, by po chwili oprzeć ją o pobliską ścianę.
    – Co jest, Granger? Urok twojego Romea zwalił cię z nóg? – zakpił, gdy udało mu się opanować sytuację.
    Podniosła na niego zdezorientowane spojrzenie, błądząc nieobecnym wzrokiem po jego twarzy. I gdy już na  poważnie zaczął zastanawiać się nad odeskortowaniem jej do najbliższego zakładu dla umysłowo chorych, który zapewne nie gościł w swoich podwojach tak ciężkiego przypadku, jednak istniała szansa, że choć w niewielkim stopniu ulży biedaczce w cierpieniu, Hermiona zaniosła się niepohamowanym, histerycznym śmiechem... To znaczy zaniosłaby się, gdyby Draco w porę nie zasłonił jej ust ręką, chroniąc ich tym samym przed zdemaskowaniem.
    –  Co ty, do cholery, wyprawiasz?! – szepnął jadowicie, piorunując ją spojrzeniem. Zamiast odpowiedzieć, uniosła rękę i drżącym palcem wskazała w kierunku parteru. Chłopak zmarszczył brwi z niezrozumieniem i dopiero upewniwszy się, że może ze spokojem ją puścić, wychylił się we wskazanym kierunku.
    – To chyba zmienia stan rzeczy prawda? – dobiegł go z tyłu rozbawiony śmiech Hermiony, jednak nie kwapił się z odpowiedzią.
    Widok jaki tam ujrzał, sprawił, że przez moment miał ochotę roześmiać się razem z Gryfonką. Bo takiego stanu rzeczy nie tyle co się nie spodziewał, co w ogóle nie brał pod uwagę, a jego zaistnienie było dla niego niepodważalnym sygnałem na to, że światem rządzą bóstwa, które obrały sobie za cel jego, niczemu nie winną, personę.
    Za opasłym kontuarem hotelowej recepcji, zajmującym znaczną powierzchnię parteru nie zobaczył młodego, lekko znudzonego gogusia, który aparycją przypominałby ludzką odmianę czyrakobulwy. Jego miejsce zajęła opasła kobieta, której wygląd i zachowanie przywodziło na myśl klasyczną "brzytwę", z zapiętą pod szyję szatą i ciasnym kokiem na czubku głowy, dzięki któremu jeszcze jako tako utrzymywała głowę w pionie. Wagą dorównywała nie tyle malej, co z pewnością wypasionej orce, a pozapinana dosadnie szata utrzymywała jej sporej wielkości walory w ukryciu. Zza okularów, wyposażonych w wymowne, szpiczaste oprawki o odcieniu krwistej czerwieni, mierzyła pogardliwym spojrzeniem całą przestrzeń wokół, sprawiając wrażenie niezwykle zadowolonej z piastowania jakże ważnego - w jej mniemaniu - stanowiska.Palcami, które - w odczuciu arystokraty - zdolne były zmiażdżyć niejedno, ludzkie gardło, bębniła o blat, w tak tylko sobie znanej melodii.
    – Za jakie grzechy? – zapytał poważnie i zupełnie retorycznie, przejeżdżając dłonią po twarzy.
    – No wiesz, trochę się tego nazbierało. Na przykład dzisiaj rano...
    – Zrozumiałem! – przerwał od razu, nie chcąc wysłuchiwać jej narzekań. Zamiast tego niezwłocznie skrzyżował ręce na torsie i spojrzał na nią wymownie, dokładnie akcentując każde słowo:
    – To. Niczego. Nie. Zmienia.
Dla podkreślenia swoich słów kiwnął jeszcze wymownie głową, próbując zachować resztki samokontroli i nie rzucić się do gardła dziewczynie, na twarzy której, z wiadomych względów gościł najszczerszy uśmiech.
    – A właśnie, że tak!
    – Nie!
    – Tak!
    Momentalnie na ich twarzach dało się zobaczyć chwilowe roztargnienie, gdy zdali sobie sprawę, że kłócąc się żarliwie, przybliżyli się do siebie na niebezpiecznie małą odległość. Arystokrata cofnął się szybko, z grymasem obrzydzenia na twarzy, jednocześnie z satysfakcją obserwując jak Hermiona wywraca oczami w geście załamania.
    – Czy to nie ty wcześniej mówiłeś, że gdyby chodziło o kobietę to rzuciłbyś się jak stado testrali na ochłap mięsa? Więc proszę bardzo, oto i ona. Śmiało, Malfoy, do dzieła! – popędzała go, dla lepszego efektu, gestem wskazując mu drogę.
    – No właśnie, gdyby chodziło o kobietę. To coś jest raczej skrzyżowaniem trolla z goblinem.... Z resztą nieudolnym – machnął ręką w kierunku recepcji, nie mając odwagi, by tam spojrzeć.
    – Nie marudź, Malfoy. Po prostu pomyśl o niej jakoś tak... cieplej... – zaczęła delikatnie, nie chcąc wyprowadzić go z równowagi. – Znajdź jakąś pozytywną, miłą cechę... To powinno ci ułatwić sprawę.
    – Spójrz na nią, Granger, ona nie ma w sobie nic pozytywnego! – zaczął konspiracyjnym szeptem, wskazując z czystym przerażeniem na opasłą kobietę.
     – Przesadzasz – zaczęła Hermiona, podążając za jego wzrokiem. Utkwili w niej spojrzenie dokładnie w momencie, w którym zeszła z fotela i odwróciła się do niewielkiej komody, która, ku ich nieszczęściu, znajdowała się stanowczo zbyt nisko, by Brygida (jak głosiła jej plakietka) mogła jej dosięgnąć. Z ciężkim westchnieniem pochyliła się do przodu, nieświadomie uwydatniając ku nim najokazalszą część swojego ciała.
    – O, pełnia... – mruknął arystokrata w przebłysku czarnego humoru. Odetchnęli z nieskrywaną ulgą, gdy recepcjonistka ponownie zasiadła na fotelu, krzywiąc się lekko, gdy zaskrzypiało w proteście.
    – Idź do niej – zaczęła Hermiona, popychając go lekko w stronę recepcji.
   – Sama sobie idź! Ja nie jestem masochistą posiadającym skłonności autodestrukcyjne!
Używając całej swojej siły, osiągnęła jedynie tyle, że chłopak zaparł się mocniej nogami, ani myśląc ruszyć się z miejsca. Po kilku bezowocnych próbach w końcu dała za wygraną.
    – Znajdź jakieś pozytywne cechy, Malfoy... – Gdy nie zareagował, dodała: – Spójrz, ma całkiem ładne włosy... Takie gęste...
    – Chyba te pod nosem...
Dla podkreślenia swoich słów wykrzywił twarz w specyficznym grymasie, zasłaniając sobie przy tym oczy teatralnym gestem.
    – Granger, ja zaraz oślepnę...
Poirytowana jego marudzeniem, z nieznaną sobie siłą i determinacją oderwała dłonie, którymi do tej pory zakrywał oczy, zmuszając go, by kolejny raz spojrzał w kierunku kontuaru. Wywróciła oczami do góry w geście załamania, gdy arystokrata zatoczył się lekko, jednocześnie zacząwszy nieskładnie mamrotać. Nie rozumiała połowy z jego wypowiedzi, z wysiłkiem i niezwykłą cierpliwością zdołała jednak wyłapać poszczególne słowa, takie jak "trollica" i " jestem zgubiony". Westchnęła roztargniona, podświadomie ściszając głos, by jeszcze bardziej go nie rozjuszyć.
    – A uśmiech? Nie jest taki zły... – zaczęła wyjątkowo miło i łagodnie, co już samo w sobie było podejrzane. Draco jednak albo wcale tego nie zauważył albo miał ten fakt w całkowitym poważaniu, nie zdobywając się na nic innego, niż nieskładne mamrotanie.
    – To był uśmiech? Merlinie, byłem przekonany, że z tego biednego fotela w końcu wyskoczyła jakaś sprężyna i...
    – Tak, to był uśmiech, Malfoy! – Przerwała mu szybko Hermiona, nie dopuszczając, by dokończył swoją, jakże kreatywną myśl, która, jeśli miała być szczera, wcale nie była aż tak niedorzeczna. Pokręciła głową, pozbywając się w ten sposób natłoku niechcianych myśli i skupiając się ponownie na blondynie i jego całkiem sporym... problemie. – Dostrzeż w niej coś ładnego! – zażądała, wiedząc, iż jej cierpliwość jest na wykończeniu.
Draco lekko przechylił głowę, mierząc siedzącą w oddali kobietę przenikliwym spojrzeniem.
    – Wiesz, Granger... – zaczął cicho. – Jakby nie spojrzeć, to jej zęby przypominają mi gwiazdy...
    – Takie piękne? –  Zapytała z nadzieją w głosie.
    – Nie – zaprzeczył stanowczo. – Raczej żółte, małe i daleko od siebie.
    – Malfoy! – momentalnie go zrugała, gwałtownie opuszczając ręce wzdłuż ciała. Nawet jej cierpliwość kiedyś musiała się wyczerpać. Zamknęła na chwilę oczy, próbując zachować spokój. – Zacznijmy jeszcze raz, co powiesz o jej uśmiechu?
    – Jedynie to, że jej zęby są jak  w mugolskim wojsku. – Gdy spojrzała na niego z niezrozumieniem na twarzy, dodał: – Co drugi - padnij, co trzeci - wystąp.
    – Przesadzasz... – mruknęła, patrząc na niego ze szczerym niezadowoleniem. Momentalnie zmarszczył brwi, wznosząc ręce w górę, nie wierząc w to, co usłyszał.
    – Wcale się nie dziwie, że jeszcze nigdy jej nie spotkaliśmy. Wypuszczają ją z klatki tylko w nocy, w obawie, że...
    – Przestań być taki grubiański, może ta kobieta jest naprawdę sympatyczną osobą, a ty oceniasz ją jedynie na podstawie wyglądu!
    –  Wątpię, żeby to... coś w ogóle podchodziło pod ludzką rasę... – snuł swoje rozważania, zupełnie ignorując stojącą koło niego dziewczynę. Tupnęła nogą, rozeźlona, jednak i to nie wzbudziło w nim oczekiwanych rezultatów, jedynie uniósł jedną brew, patrząc przy tym na nią ni to z kpiną ni z politowaniem. Nie zważając na jego podły i coraz bardziej pogarszający się humor, spróbowała po raz kolejny:
    – No, ale jej kobiecej figury nie możesz zignorować, Malfoy.
Wycelowała w jego kierunku palec w oskarżycielskim geście, pilnując, by przyznał jej rację. Draco westchnął ciężko, po czym z miną cierpiętnika odwrócił się w stronę recepcji i zlustrował siedzącą tam kobietę krytycznym spojrzeniem.
    – Widać, że dba o linię – przyznał niechętnie.
Hermiona podniosła na niego pełen nadziei wzrok, jakby nie wierzyła, że chłopak tak szybko przyzna jej rację.
    – Tylko po jaką cholerę założyła sobie, że jej linia musi być gruba i wyrazista to nie wiem.    
Hermiona zamknęła na chwilę oczy, czując jak opuszczają ją wszelkie siły życiowe, łącznie z tą maleńką resztką cierpliwości, jaką posiadała do stojącego przed nią Malfoya. 
    – To co mówisz jest po prostu chamskie, Malfoy – skwitowała jeszcze, dla lepszego efektu karcąc go spojrzeniem.
    – Ciesz się, że nie słyszysz tego, co myślę.
Nie marnowała czasu na odpowiedź. Zamiast tego postanowiła skorzystać z okazji, że chłopak znajduje się w niewielkiej odległości i z czystą, niczym nieskrępowaną premedytacją wbiła mu łokieć w zebro. Ku jej zdziwieniu, Draco nawet się nie skrzywił, bądź nie zdobył się na choćby najmniejszy jęk bólu. Przeciwnie, złapał ją za ramiona i przywarł do ściany, nie zwracając uwagi na jej grymas bólu. Poczekał, aż dziewczyna przeniesie na niego pełne dezaprobaty spojrzenie, po czym wycedził:
    – To, że jestem miły, nie znaczy, że możesz czuć się bezkarna, Granger. Zrób tak jeszcze raz, a odpłacę ci tym samym. 
    Przełknęła głośno ślinę, zdając sobie sprawę z faktu, że jego groźba nie jest wcale taka bezpodstawna, po czym z całych sił spróbowała go od siebie odepchnąć. Zdawał sobie sprawę z jej marnych prób, toteż nie szczędząc jej ironicznych prychnięć, sam odszedł na bezpieczną odległość, po czym wrócił do obserwowania parteru. Nie mógł widzieć karcącego i pełnego dezaprobaty spojrzenia Hermiony, choć z pewnością czuł, że dziewczyna z całych sił powstrzymuje się, by nie rzucić mu się do gardła.
    Musiało upłynąć kilka długich chwil, nim zdołała się opanować na tyle, by podejść do niego, udając, że nie dostrzega jego uniesionych sceptycznie brwi i pogardliwego uśmiechu.
    – To co z nią robimy? – zapytała, by przerwać niezręczną ciszę i zapomnieć o tym, co stało się przed momentem. – Odciągniesz jej uwagę?
    Spojrzała na niego, oczekując zgody, jednak jego zachowanie momentalnie ją zaskoczyło. Z wyjątkowym niezrozumieniem i zdziwieniem obserwowała, jak jego twarz powoli się rozluźnia, a grymas niezadowolenia i dziecięcego wręcz obrzydzenia, zastępuje mściwy uśmiech.
    – Żartujesz? Ta baba zamiast szyi ma podbródek i do tego owłosiony. Mam lepszy pomysł – szepnął. – Ty to zrób, Granger. 
    Nim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, Draco z całym impetem popchnął ją do przodu, tak, że nieświadoma tego dziewczyna ledwo zdołała utrzymać się na nogach. Odzyskawszy równowagę, rozejrzała się dookoła, z przerażeniem odnotowując, że znajduje się w samym środku parterowego hallu, tuż przed, czającą się za recepcją, kobietą. Uśmiechnęła się do niej niepewnie i nieco zbyt sztucznie, po czym odwróciła się w kierunku bocznego korytarza, gdzie jak wiedziała, w mroku krył się Malfoy. Widziała jedynie słaby zarys jego sylwetki i twarzy, choć tego wielkiego, tryumfującego uśmiechu nie mogła z niczym pomylić. Wydawało jej też, że arystokrata wskazał głową na kontuar, po czym powiedział bezgłośnie jakieś zdanie. Nie była wprawdzie pewna jak brzmiało, choć wszystko wskazywało na to, że była to swoista zachęta arystokraty, formułująca się z proste, ale jakże wymowne "Do boju, kowboju!".
    – Dupek – mruknęła cicho i beznamiętnie, odwracając się w kierunku recepcji. Wzięła głęboki, uspokajający oddech, czując jak pod zdziwionym spojrzeniem kobiety, zaczyna tracić chwilowy rezon.
    – Coś panienka mówiła? – dobiegł ją przytłumiony, głęboki głos recepcjonistki. Zmieszana Gryfonka jedynie pokręciła głową, obiecując sobie w duchu, że od dziś wszelkie uwagi na temat Malfoya, tym bardziej te prawdziwe, będzie wygłaszać jedynie w myślach. Żadna inna osoba nie powinna być skazana na takie niedogodności jak słuchanie o największym egoiście świata. Twarz Brygidy przestała sprawiać wrażenie tak obojętnej, jak jeszcze przed chwilą, a ona sama utkwiła w Hermionie pożądliwe spojrzenie, kiwając na nią palcem.
    – Nie, skądże – odpowiedziała, podchodząc bliżej i opierając się rękoma o kontuar. I choć zachowanie blondyna było skrajnie nieodpowiedzialne i po prostu dziecinne, czuła się w obowiązku, by sprostać postawionemu przed nią zadaniu. W pełni zaangażowana, obdarzyła siedzącą kobietę jeszcze większym uśmiechem, w duchu szukając tematu, na który powinna z nią porozmawiać. – Piękną mamy pogodę. – Zagadnęła, pamiętając jakich rad udzielił jej arystokrata, gdy przygotowywała się do flirtu z chłopakiem.
    I chociaż była święcie przekonana, że rada Malfoya nie była kolejnym, infantylnym żartem, jej pełen zadowolenia uśmiech całkowicie zniknął, gdy zamiast oczekiwanej aprobaty i długiego monologu ze strony Brygidy, jej jedyną reakcją było sceptycznie uniesienie brwi. Gryfonka przełknęła ślinę, czując jak traci pod stopami i tak wątpliwy grunt, po czym zastukała nerwowo palcami o kontuar. I tym razem brwi Brygidy nie pozostały obojętne na jej zachowanie, momentalnie marszcząc się i sprawiając, że jej pomarszczona twarz zaczęła przypominać skórkę  dorodnej Mandragory. Jak widać, owe brwi były chyba najbardziej ruchliwą częścią ciała otyłej kobiety, która to, właśnie nimi próbowała nadrobić codzienną wymaganą dawkę aktywności.
    – Przyszła pani z jakąś konkretną sprawą? – dobiegł ją znudzony głos kobiety, którym jeszcze bardziej się zestresowała.
    – Właściwie to... tak – odpowiedziała, grając na zwłokę. – Nudziłam się na przyjęciu i pomyślałam, że może z panią porozmawiam. Pani praca wydaje się taka fascynująca!
    Oczami wyobraźni niemal widziała, jak obserwujący całą sytuację z ukrycia Draco właśnie w tym momencie przejeżdża sobie dłonią po twarzy w geście całkowitego załamania. Określenie pracy Brygidy jako niezwykle fascynującej było stanowczo nie na miejscu, tym bardziej, że polegało jedynie na samotnym siedzeniu i wyłapywaniu swoich potencjalnych ofiar. 
    – Może mi pani opowie, na czym ona polega – powiedziała naprędce, chcąc wybić kobietę z niezbyt optymistycznego natłoku myśli.
    – Co? – odpowiedziała, nie grzesząc inteligencją.
    – No... pani praca – odpowiedziała Gryfonka, czując na twarzy coraz silniejsze wypieki. Żałowała, że Malfoy oglądał jej kompromitację.
    – A nie widać? – Zapytała, trochę zbyt obcesowo, sprawiając, że Gryfonka w jednej chwili straciła wszelką nadzieję, na to, że uda jej się odciągnąć uwagę kobiety. Mimo to, przełknęła ślinę i zdeterminowana, podjęła temat.
    – Myślałam, że opowie mi pani coś więcej...
Grymas, który pojawił się na twarzy recepcjonistki zaraz po tym, przywoływał Hermionie na myśl albo szczere zdziwienie tą sytuacją albo całkowite przekonanie, że ma styczność z osobą nie do końca... normalną. Gryfonka z całych sił postanowiła wierzyć, że chodziło o to pierwsze.
    – Nie ma niczego więcej – odpowiedziała sztywno. – Siedzę i pracuję.
Spojrzała przy tym na Hermionę, jak na pięcioletnie dziecko, któremu trzeba wyjaśnić coś oczywistego, po czym poprawiła okulary, w których określenie "brzytwa" nabierało całkiem nowego znaczenia. Wyraźnie dała do zrozumienia, że uważa rozmowę za zakończoną.
    – No to może opowie mi pani coś więcej o innych pracownikach – zaczęła, wyrażając w ten sposób skrajną desperację. Odciągniecie jej uwagi wydawało się teraz całkiem nierealne, więc może po prostu dowie się czegoś, co naprowadzi ich na jakiś trop. Nie wszystko było stracone.
    Jednak wystarczyło tylko ciężkie, wyrażające skrajną dezaprobatę westchnienie siedzącej naprzeciwko kobiety, by Hermiona zdała sobie sprawę, że jest na straconej pozycji. Wolała nie myśleć o tym, jakimi słowami przywita ją arystokrata, gdy w końcu do niego wróci. Nie zamierzała się jednak poddać, nerwowo zaciskając dłonie na blacie kontuaru, że aż pobielały jej knykcie. Oczywiście sama miała całkowitą świadomość tego jak ciężkie to będzie zadanie, co zastygła w grymasie twarz Brygidy tylko potwierdziła.
    – Zastanawiam się, dlaczego nigdy wcześniej pani nie spotkałam. Czyżby miała pani jedynie nocne zmiany?
    Odnalazła w sobie te ostatnie pokłady dumy i determinacji by spojrzeć jej w oczy i od razu wiedziała, że trafiła w sedno. Lekko owłosiony podbródek Brygidy zatrząsł się gwałtownie, gdy kobieta wstała z krzesła, ignorując jego przeraźliwe skrzypienie.  Hermiona patrzyła przez moment, jak kobieta opiera o kontuar swoje dłonie, po czym pochyla się w jej kierunku na tyle, na ile pozwalały jej zbyt obfite... kobiece kształty. Osiągnęła to, czego chciała - odwróciła jej uwagę. Prawdę mówiąc, recepcjonistka wyglądała na tak zirytowaną ostatnią uwagą Gryfonki, że prawdopodobnie przestało się dla niej liczyć wszystko inne. Wzrok miała utkwiony w wyjątkowo łagodnych, ciemnych oczach dziewczyny, doszukując się w nich jakiejkolwiek pogardy i wyższości. Zamiast tego spotkała się ze zrozumieniem, które jako jedyne powstrzymało ją przed rzuceniem się jej do gardła.
    – Malfoy, gdzie jesteś?! – myślała Hermiona, nie mogąc znieść, że chłopak przegapia tak idealną okazję. Zgodnie z planem, powinien właśnie teraz zakradać się po klucz. Już miała odwrócić się za siebie, by sprawdzić, czy jego jarząca się niczym neon, platyna, dalej skrywa się w mroku, gdy niespodziewanie dobiegł do niej jego głos:
    – O, tutaj się szlajasz, wszędzie cię szukałem!
Momentalnie się odwróciła, patrząc, jak Draco wyłania się z bocznego korytarza, trzymając w dłoni kubek z jakimś wywarem. W przeciwieństwie do niej, wyglądał na zadowolonego i niezwykle pewnego siebie, a jego ironiczny uśmiech ani na moment nie schodził z twarzy. Podszedł do kontuaru zaledwie w trzech krokach, stając przy nich z typową dla siebie, nonszalancją.
    – Co ty tutaj robisz? – Wydukała oniemiała Hermiona, starając się mu przekazać bezgłośnie, że nie taki był plan. Blondyn albo nie zrozumiał jej przekazu albo miał gdzieś wysilenie się na odpowiedź, więc jedynie wzruszył ramionami, po czym przeniósł wzrok na przyglądającą im się Brygidę. Nim kiwnął jej głową na powitanie, przez jego twarz przeszedł cień, z którego w duchu naśmiewała się Hermiona. Jak widać jeszcze nie przywykł do zbyt bliskiego kontaktu z osobami o tak wątpliwej aparycji.
    Wzrok z jego zadowolonej twarzy przeniosła na kubek z wywarem, którego zapach zaczęła kojarzyć. Pochyliła się nieznacznie, tak by lepiej powąchać kłębiące się nad nim opary, jednak momentalnie poczuła na ramieniu silny uścisk.
    – To nie dla ciebie, Helgo.
    – Hanno – poprawiła go cierpko, mając nadzieję, że jego drobna pomyłka nie wzbudzi podejrzeń u przyglądającej się im kobiety. Nim jednak chłopak odciągnął ją od kubka, zdołała rozpoznać jego zapach. W dodatku unoszące się nad nim, niemal niewidzialne spirale, które jedynie Brygida mogła uważać za parę, potwierdziły jej obawy. Spojrzała z oburzeniem na Dracona, który owszem, zdawał sobie sprawę z jej morderczego spojrzenia, jednak za nic w świecie nie reagował.
    – To herbatka dla... – spojrzał pośpiesznie na plakietkę –... Brygidy.
Posłał w jej kierunku coś, co tylko ktoś nieznający Dracona mógł uważać za uśmiech, po czym postawił przed nią kubek.
    Hermiona dyskretnie pokręciła głową, dając mu do zrozumienia, by tego nie robił, jednak było już za późno - nie mogła przecież odebrać kubka z rąk Brygidy, która w przebłysku zupełnej głupoty, bądź wyjątkowego głodu (nie jadła przecież już od kilkunastu minut) otoczyła go chciwie rękami, jakby był co najmniej tłustym pączkiem. Gryfonka spojrzała na niego rozeźlona, dając mu dyskretnego kuksańca w bok. Skoro podarował jej ten kubek, to może i zdoła go odebrać.
    – Dziwnie pachnie ta herbata – narzekała kobieta, chyba tylko przez wzgląd na Malfoya. Gdy zaniepokojony jej obawą chłopak, przeniósł spojrzenie z Hermiony na nią, od razu się rozpromieniła, patrząc na niego jak przysłowiowa sroka w gnat.
    – Bo jest z ziółkami – odparł, siląc się na spokój i odciągając palce Hermiony od swoich żeber. Robił to wszystko z takim opanowaniem, że skryta za kontuarem kobieta nie miała pojęcia, jaka bitwa rozgrywa się pomiędzy dwójką gości.
    – A po co mi one?
Tym z pozoru błahym pytaniem wzbudziła niepokój zarówno w Malfoyu jak i Hermionie, którzy posłali sobie porozumiewawcze spojrzenia.
    – Widać, że nie najlepiej się pani dzisiaj spało – odparł w końcu chłopak, pochylając się wymownie. Mógł udawać opanowanie, jednak pulsująca z każdą sekundą coraz bardziej żyłka na czole uświadomiła Hermionę, że jego cierpliwość za chwilę się skończy. – Te ziółka pomogą się zrelaksować.
    – Prawdę mówiąc spałam jak dziecko.
    – A co? Budziła się pani co godzinę i waliła w pieluchy? – wybuchnął w końcu, ostatecznie tracąc nad sobą kontrolę.
    – On nie chciał tego powiedzieć! – zaczęła spanikowana Hermiona, gdy oburzona kobieta z ciężkim sapnięciem podniosła się  z krzesła. Gryfonka szybko wepchnęła się z szczelinę pomiędzy arystokratą a kontuarem, próbując zakryć go przed złością kobiety. Ta jednak zdawała się być już opanowana, bo westchnęła głośno, sprawiając, że jej podbródek zatrząsł się złowieszczo, po czym przechyliła kubek i wypiła cały napar. Dwójka uczniów patrzyła oniemiała, jak oblizuje wargi i wyciera rękawem szaty twarz, patrząc rozanielona na jedno i drugie.
    – Dobreee – powiedziała, po czym czknęła.
    Z napięciem oczekiwali na jakikolwiek ruch, bacznie obserwując jak jej powieki opadają coraz bardziej, a twarz zastyga w błogim wyrazie. Kobieta zachwiała się jeszcze, po czym przeniosła wzrok na arystokratę. Jak w zwolnionym tempie przesłała mu całusa w powietrzu, po czym upadła wprost na kontuar. W tym momencie Draco dziękował za dźwięki głośnej muzyki rozchodzące się po całym parterze, bo w innym przypadku odgłos upadającego ciała Brygidy byłoby słychać prawdopodobnie na sąsiednim kontynencie. Nie wiedział też, co zdziwiło go bardziej: czy fakt, że tak mała dawka eliksiru wystarczyła, by ją uśpić, czy to, że biedny kontuar wytrzymał takowe obciążenie. Tak czy owak, był pewien, że po jej nocnej zmianie, zarówno krzesło jak i blat powinny zostać oddane do natychmiastowej  renowacji.
    – Czemu to zrobiłeś? – zapytała wyraźnie zła Hermiona.
    – Co takiego?
    – Napoiłeś ją eliksirem Słodkiego Snu!
Odruchowo na nią spojrzał, szukając w głowie jakiegoś błyskawicznego wytłumaczenia, które zadowoliłoby dziewczynę na tyle, by nie dała mu kolejnego, całkiem bolesnego kuksańca w żebra.
    – Niby dlaczego miałem tego nie robić?
    – Hm... Zastanówmy się – zaczęła, pocierając palcami brodę w wyrazie największego skupienia. – Może dlatego, że cię szarpałam, kręciłam głową i na wszelkie inne sposoby próbowałam powstrzymać, byś tego nie robił?
    – Trafna uwaga.
Hermiona fuknęła oburzona jego całkowitym brakiem pokory, po czym na powrót odwróciła się w stronę śpiącej kobiety.
    – Co my z nią teraz zrobimy, Malfoy? – zapytała załamana, zaplatając ręce na piersiach. – Przecież jej nie przeniesiemy.
Sam pomysł wydawał się być tak abstrakcyjny, iż Dracona momentalnie zatkało, że Gryfonka mogła wpaść na coś takiego.
    – Wątpię, czy dałabyś radę unieść choćby jej jedną nogę. Oczywiście bym ci kibicował, ale wiesz, to chyba na wiele by się nie zdało...
    – Myślałam, że będziemy ją dźwigać OBOJE – poprawiła się, dokładnie akcentując każde słowo. Zgromiła go spojrzeniem, nie wiedząc, czy Malfoy wcześniej żartował, czy mówił śmiertelnie poważnie.
    – No wiesz, jestem za młody by umierać.
Mimo spięcia i chwilowego załamania tym, co zrobili, nie potrafiła pozostawić jego skrajnie narcystycznej wypowiedzi bez odpowiedzi. Zmierzyła go sceptycznym spojrzeniem, które oczywiście, miał głęboko w poważaniu i powiedziała:
    – To twoja wina, ty powinieneś ją przenieść.
W odpowiedz westchnął ociężale, podnosząc jednocześnie ręce w obronnym geście.
    – Nie sposób było stać i spokojnie patrzeć jak się pogrążasz, Granger. Musiałem interweniować...
    – Marnując jedyny zapas eliksiru jaki mieliśmy?
    – Alternatywą była Amortencja.
    Wywróciła teatralnie oczami, doskonale zdając sobie sprawę, że arystokrata żartował. Nie byłby aż tak głupi, by brać ze sobą Amortencję, prawda. Prawda? Z jego miny nie była w stanie niczego wywnioskować, toteż porzuciła jej obserwację, na rzecz znacznie ciekawszego regału z kluczami, który, o zgrozo, dopiero teraz przykuł jej uwagę. Błyskawicznie wyminęła zdezorientowanego Malfoya, by chwilę później skryć się za kontuarem.
    – No widzisz, odpowiednia motywacja potrafi zdziałać cuda – zaczął, nie zdając sobie sprawy z prawdziwego powodu, dla którego to zrobiła. – Najpierw podnieś jej prawą nogę. Jeśli uda ci się zrzucić ją z blatu, dalej już ją przeturlasz...
    – Przyszliśmy tutaj po klucz, prawda? – zapytała, na moment przerywając poszukiwania i odwracając się do niego z niezbyt zadowoloną miną.
    – To nie będziesz się z nią turlać?
    – Malfoy!
    – Szkoda. Taki sparing byłby ciekawym widokiem. – powiedział, opierając się o kontuar, jednak w znacznej odległości od pochrapującej obok kobiety. Z miną znudzonego konesera zaczął przypatrywać się poczynaniom Gryfonki, przeglądającej każdy klucz, którego kaliber pasował do kłódki.
    – Może byś tak pomógł? – zapytała po paru minutach, słysząc, że Draco z nudów zaczął pogwizdywać. Zmierzyła go morderczym spojrzeniem, co, wbrew jej oburzeniu, skwitował beznamiętnym ziewnięciem. Nie pozostawił jej żadnych nadziei na to, iż wykaże choć odrobinę ekscytacji, jaką okazywał wcześniej. Najwidoczniej stracił napędzającą go wizję nieudolnie flirtującej Gryfonki, która wcześniej tak bardzo pchała do działania.
    – No przecież pomagam. – Gdy w odpowiedzi uniosła brwi z powątpiewaniem, dodał: – Stoję na czatach.
    – Tylko dlaczego tyłem do wejścia?
    – Tutaj mam zdecydowanie lepsze widoki – mruknął na widok pochylającej się ku najniższemu rzędowi kluczy, Gryfonki. Gdy odwróciła się do niego zdezorientowana, powiedział już o wiele głośniej: – Mam podzielność uwagi.
    Pokręciła głową, decydując się zakończyć tę niepotrzebną dyskusję i skupić się na znalezieniu odpowiedniego klucza. I mimo ciągłych narzekań znudzonego tym wszystkim Malfoya, zdołała dokładnie obejrzeć wszystkie, które wisiały na mosiężnych hakach, a które nie były przeznaczone do użytku gości. Dokładnie odtwarzała w myślach kształt i kolor kłódki, starając się dobrać klucz, który najbardziej będzie do niej pasował. By zapobiec chaosowi i dezorganizacji, wyodrębniła około dwudziestu okazów, wśród których miała nadzieje znaleźć odpowiedni. Podzieliła je na trzy grupy: te, które najbardziej pasowały; te, co do których nie była pewna i miała nadzieję, że z pomocą Malfoya uda się je pogrupować; oraz te, które tylko ktoś całkowicie zaślepiony mógł pomylić z pasującym okazem. Postanowiła także nie reagować na coraz to głośniejsze wypowiedzi zrzędzącego blondyna, uparcie sobie wmawiając, że go tam w ogóle nie ma. Wolała myśleć, że coraz to nowe wyzwiska, którymi chłopak rzucał na prawo i lewo, to w rzeczywistości ciche pochrapywanie śpiącej Brygidy, które z nieznanych jej powodów układały się w słowa "idiotka", "moja prababka byłby szybsza", "tracę cierpliwość, tracę, kurwa, cierpliwość"...
    Biorąc pod uwagę fakt, że zrzędzenie i ironiczne prychnięcia zniecierpliwionego blondyna towarzyszyły jej od kilkunastu minut, chwilową ciszę potraktowała jak niespodziewany cud albo przysłowiowy dar od losu.
    – No naresz...
    Nim dokończyła zdanie, poczuła jak czyjaś ręka bezpardonowo i całkowicie obcesowo zatyka jej usta, a druga wyjątkowo mocno zaciska jej się w pasie. Nie zdołała nawet zareagować, widząc przed sobą zaniepokojoną twarz Dracona, gdy ten zupełnie niespodziewanie przykrył ją własnym ciałem, ciągnąc jednocześnie w dół. Upadli z głuchym łoskotem na posadzkę za kontuarem, tuż obok przysadzistych kończyn Brygidy. Hermiona spojrzała na niego oburzona i choć ręka, którą zakrywał jej usta, utrudniała jej mówienie, bez przeszkód mógł zrozumieć jej cichy przekaz. W jego głowie brzmiało to jak: " ZŁAŹ ZE MNIE, KRETYNIE" , czy coś w tym stylu...
Delikatnie pokręcił głową, zabierając dłoń z jej pleców i przykładając sobie palec do ust w niemym:
    – Cii...
    Mimo szczerego bulwersu, spowodowanego faktem, że Draco leży na niej, co więcej, ani myśląc się ruszyć, jego zaniepokojona mina wystraszyła ją na tyle, że postanowiła znokautować go później. Coś w wyrazie jego twarzy spowodowało, że znieruchomiała i razem z nim spojrzała w bok, gdzie pomiędzy nogami śpiącej Brygidy mogli obserwować to, co działo się przed recepcyjnym kontuarem. Ich niespokojne oddechy mieszały się ze sobą, a bijące mocno serca nie zwalniały rytmu, gdy pogrążeni w przytłaczającej ciszy i niewygodnej pozycji, czekali na dalszy rozwój sytuacji.
    Mimo głośnej muzyki i śpiewów, które nie cichły już od dobrych kilku godzin, z łatwością zdołali usłyszeć głuche odgłosy kroków dwóch osób, które z każdą sekundą stawały się coraz bliższe. Po minucie, która w tym napięciu wydawała się im wiecznością, usłyszeli jakiś tubalny głos, bez wątpienia należący do mężczyzny:
    – Co ona wyprawia? – Przerwał na moment. – Nie mów, że... zasnęła. No kurwa, zasnęła.
    Chwilę później zobaczyli ciężkie, skórzane buty, w niektórych miejscach oblepione błotem i kurzem. Obuwia drugiego z mężczyzn nie widzieli, zapewne dlatego, że stał wyraźnie z boku, patrząc na śpiącą Brygidę ze zdecydowanie większej odległości. Jego śmiech rozbrzmiał dźwięcznie, choć nie wiedzieli czy powodem tak dobrego humoru był widok pochrapującej kobiety, czy też szczery bulwers drugiego mężczyzny. Po chwili odezwał się wyjątkowo spokojnym głosem:
    – Nic na to nie poradzimy. Teraz i tak jest za późno. Choć, nic tu po nas. 
    – Jak mogła spierdolić coś tak prostego?! – Dobiegło ich jeszcze całkowicie retoryczne pytanie pierwszego z nieznajomych, po czym obaj zniknęli, tak szybko jak przybyli.
Hermiona poczekała aż odgłos ich kroków całkowicie ucichnie, po czym przeniosła zdezorientowane spojrzenie na Dracona.
    – Rozumiesz coś z tego? – zapytała, siląc się na spokój, chociaż w jej głosie wyczuwalna była nuta strachu. Z tej odległości mogła dokładnie widzieć oczy blondyna, które teraz wpatrywały się w nią z dziwną intensywnością. Wśród stalowoszarej głębi zdołała zauważyć niewielkie, niebieskie plamki, przypominające jej burzowe chmury.
    – A co tu jest do rozumienia? – zapytał, wyraźnie znudzony. – Zasnęła w robocie, więc długo w niej nie zabawi. Nie doszukuj się jakiegoś większego spisku, Granger.
    – Jeśli faktycznie tak jest, to wiedz, że straci tę pracę przez ciebie – fuknęła, marszcząc gniewnie brwi.
    – A gdybyśmy gwizdnęli klucz na jej zmianie to byłoby inaczej?
Nie mogła mu zaprzeczyć, więc jedyne co zrobiła to wzruszyła ramionami z bezradności na tyle, na ile pozwoliła jej niewygodna pozycja, w której przebywali. Już miała zbierać w sobie całą siłę, by zepchnąć z siebie Dracona, gdy ten się odezwał:
    – O nie, Granger. Znam to spojrzenie i wiedz, że mi się ono nie podoba – zaczął, mierząc w nią oskarżycielsko palcem.
    – Niby jakie spojrzenie? – zapytała, porzucając na moment natychmiastową chęć zdzielenia go w głowę.
    – To, jakby cię rajtuzy cisnęły.
Załamany swoją obecną egzystencją i tym, że przyszło mu ją dzielić z niejaką Hermioną G., postanowił wyjaśnić to w najprostszy sposób:
    – Dokładnie tak, Granger. Masz takie spojrzenie za każdym razem, gdy pod twoją kopułą tworzy się jakaś nowa teoria spiskowa. Teraz na przykład mogę się założyć, iż jesteś całkowicie przekonana, że tych dwóch... – Kiwnął głową w kierunku miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą stali mężczyźni. – ...to Śmierciożercy i, że wcale nie są wściekli dlatego, że ona zasnęła, tylko że przez to nie dopilnowała jakiejś ważnej sprawy. Mam rację?
    – A nie jest tak, Malfoy? – odpowiedziała, na co załamany chłopak niemal wydał jęk dezaprobaty. Jak widać szpiegowska nutka, którą nabawiła się w ostatnich latach, pozwalała jej dopatrywać się spisku we wszystkich, nawet tych najbardziej kuriozalnych sytuacjach.
    – Nie – warknął, tracąc powoli cierpliwość, co, o zgrozo, zdarzało mu się przy niej coraz częściej.
    – Wyjaśnię to, z tobą, czy bez ciebie – odpowiedziała, patrząc na blondyna z niekrytym zawodem.
    – Wolałbym, żebyś to zrobiła beze mnie. Mam alergię na wariatki – dodał, marszcząc brwi w wyrazie obrzydzenia.
    – Tak? To dlaczego nadal na mnie leżysz? – zapytała niewinnym głosem.
    Żałowała, że to powiedziała od razu, gdy zobaczyła jego kpiący wzrok. Tak naprawdę Malfoy nie był jedynym, który nie zdawał sobie sprawy z tego, w jak krępującej pozycji się znaleźli, dopóki nie zostało to powiedziane na głos. Prawdę mówiąc, rozmawiali ze sobą zwyczajnie... jak na nich. Momentalnie na twarzy Hermiony wykwitły szczere rumieńce zażenowania, jednak Draco nie wydawał się być zgorszony całą sytuacją. Uśmiechnął się do niej ironicznie, po czym powiedział:
    – Przecież widzę, że cię to kręci, Granger.
    Na potwierdzenie swoich słów, z czystą i niczym nieskrępowaną premedytacją, ześlizgnął się wzrokiem po jej twarzy, by swoje stalowe oczy zatrzymać na wysokości dekoltu dziewczyny, taktownie ukrytego pod czerwonym materiałem. W odpowiedzi na to fuknęła oburzona, planując wykonać zamach, który skończyłby się głośnym i jakże wymownym zdzieleniem go w potylicę. Skończyło się jednak tylko na planach, bo gdy tylko zarzuciła ręką, desperacko pragnąc uzyskać odpowiedni kąt do ciosu, ta z głuchym odgłosem zderzyła się z ostatnią, najniżej przytwierdzoną częścią regału z kluczami, sprawiając, że kilka sztuk spadło na posadzkę. Zdezorientowana dziewczyna zdołała chwycić mocno jeden z nich, zdecydowanie najstarszy i najbardziej pokonany przez czas, unikając tym samym kolizji przedmiotu z posadzką.
    – Uuu... Granger, nie wiedziałem, że lubisz na ostro – zaczął Draco, przybierając bardziej zmysłową i prowokacyjną barwę głosu, lecz dziewczyna nawet go nie słuchała. Jak urzeczona wpatrywała się w klucz, niczym w największe znalezisko, jakie kiedykolwiek dane jej było spotkać.
    – Chyba mam!
    – Nieświeży oddech? To prawa. Powinnaś raczej...
    – Mam klucz, Malfoy! To ten! – przerwała mu, unosząc swoje znalezisko i podtykając mu pod oczy. Draco bez słowa wpatrywał się w przedmiot, do końca nie wiedząc, czy powinien się cieszyć, że w końcu opuszczą parter, czy też martwić, że przyjdzie im przenieść się na drugie piętro.
    – Stary i brzydki. Nic więc dziwnego, że sam wpadł ci do ręki, jak to mówią: ciągnie swój do swego. – Skwitował szczerze, dla lepszego efektu kiwając jeszcze głową. Podekscytowana Hermiona wydawała się jednak całkowicie obojętna na jego zgryźliwości.
   – Jak to uczcimy? 
   – Może minutą ciszy? – Zapytał, gdy miał już dość jej ożywionego trajkotania. 
Hermiona z fascynacją wpatrywała się w przedmiot, gotowa natychmiast pobiec do mosiężnych drzwi i strzegącej ich, kłódki. I pewnie by to zrobiła, gdyby nie jeden, bardzo mały szczególik, który leżał na niej już od dłuższego czasu...
    – Złaź ze mnie, Malfoy!
Nie napotkawszy od chłopaka żadnej innej reakcji poza sporym, ironicznym uśmiechem, zaparła się mocno o jego ramiona, po czym sama go z siebie zrzuciła. Musiało minąć kilka długich chwil, zanim zebrali się na tyle, by wstać i wyjść z ukrycia.
    Upadek nie był może największy, jednak zderzenie z posadzką było na tyle silne, że Hermiona czuła się cała obolała. Szczególnie doskwierały jej nogi, które, przyciśnięte ciężarem Dracona, stały się wiotkie niczym z waty.
    – Nie czuję nóg – poskarżyła się, gdy szli w kierunku zachodniego skrzydła budynku.
    – To powąchaj moje – odparł Draco, przyśpieszając kroku.
Merlinie, daj mi do niego cierpliwość.
***

    Nie sposób opisać wyrazu ich twarzy, gdy w końcu udało im się otworzyć mosiężne drzwi składzika. Zawód widoczny u Hermiony był proporcjonalny do załamania, jakie całym sobą reprezentował blondyn, choć on, dla lepszego efektu wolał dać upust swym emocjom w dosadnym:
    – Kurwa...
    Pomieszczenie, do którego byli przekonani, że kryje w sobie wyjaśnienie zagadki, zionęło wymowną pustką, nie licząc tego, że w ogóle nie przypomniało składzika. Puste, wyblakłe ściany, spowite gęstą pajęczyną były niczym w porównaniu z grubą warstwą kurzu, widoczną w rogach pokoju. Jedynie pozbawiona go, drewniana podłoga tuż przy drzwiach i obok starej, zbutwiałej komody stanowiła niepodważalny dowód, że ktoś przed nimi odwiedzał to miejsce. Co więcej, tą osobą nie był przypadkowy Mugol, o czym świadczyła porzucona w kącie Księga Zaklęć i fiolki po składnikach eliksirów. Rozrzucone wszędzie ingrediencje i formułki zaklęć pozwoliły im sądzić, że te kilka godzin, w czasie których próbowali zdobyć klucz nie było czasem straconym.
    – To bardzo zaawansowana magia – stwierdziła Hermiona, na moment odrywając wzrok od księgi i przenosząc go na blondyna. Draco stał tyłem do niej, skupiając całą swoją uwagę na niewielkiej sakiewce, leżącej na szczycie porozrzucanych pergaminów, której dziewczyna wcześniej nie zauważyła. Nie odwrócił wzroku nawet na moment, jedynie odpowiedział beznamiętnie:
    – Jak bardzo zaawansowana?
Ton jego głosu zmienił się diametralnie odkąd weszli do pomieszczenia. Hermiona z chęcią porównałaby go do temperatury zera bezwzględnego.
    – Nie wiem... – odparła, obserwując jak chłopak pochyla się, sięgając po sakiewkę. – Księga Zaklęć jest standardowa, myślę, że ktoś ją tutaj zostawił, bo wydawała mu się zupełnie bezwartościowa, jakby nie znalazł w niej tego, czego szukał. – Gdy w żaden sposób nie zareagował na jej słowa, dodała: – Jest kilka formułek zaklęć, jakie moglibyśmy przerobić w szkole, te ingrediencje też wydają się całkiem normalne. Znalazłam parę fiolek eliksiru Wielosokowego i coś, jakby Wywar Żywej Śmierci...
    – I to uważasz za zaawansowaną magię? – zapytał szyderczym tonem, po czym podniósł się i odrzucił sakiewkę na bok. Podszedł do niej, przez cały czas świdrując ją spojrzeniem.
    – Nie, nie to – odparła zakłopotana. – Chodziło mi raczej o te runy – dodała, wskazując palcem na pergamin, w całości pokryty pradawnymi znakami. Zmarszczyła brwi, pochylając się nad nim, nieświadoma tego, że Draco nie spuszcza z niej zaciekawionego wzroku. 
    – Odczytasz je? – zapytał beznamiętnym tonem, jakby to, czy Hermiona faktycznie będzie do tego zdolna, nic dla niego nie znaczył.
    – Nigdy przedtem takich nie widziałam – przyznała, nagle smutniejąc. – Ale nie po to zabrałam ze sobą Księgę runiczną, by z niej nie skorzystać. – dodała, zbierając po drodze pergaminy, które wydawały jej się najcenniejsze. Gdy miała już wszystko to, nad czym zamierzała popracować w ich wspólnym pokoju, podeszła do drzwi, po czym odwróciła się w stronę blondyna.
    Stał ze spuszczoną głową, zbyt pochłonięty własnymi myślami, by zauważyć, co działo się wokół. Wydawał się być zmartwiony, niemal przytłoczony tym, co znaleźli w pokoju, mimo iż żadnej ze znalezionych tu wskazówek jeszcze nie zdołali odczytać. Wyglądał na zmęczonego, jakby trudy podróży dopiero teraz go dopadły, nie pozwalając mu należycie cieszyć się z osiągnięcia. Widok zamyślonego Malfoya był dla Hermiony czymś tak niezwykłym, że postanowiła poczekać chwilę i napawać tym oczy. Dopiero po kilku minutach podniósł głowę, od razu natrafiając na jej przenikliwe spojrzenie.
    – Zabrałaś wszystko? – zapytał, siląc się na wydobycie z siebie porzuconego wcześniej entuzjazmu, chociaż chyba sam miał wrażenie, że na niewiele się to zdało. Gdy kiwnęła głową, bez słowa ruszył do wyjścia, nie patrząc w jej stronę ani razu. Dopiero gdy przekroczył próg, zdecydowała się go zatrzymać.
    – Malfoy?
Przystanął w miejscu, lekko przechylając głowę w bok. Nie odwrócił się, chociaż Hermiona doskonale wiedziała, że chłopak słucha.
    – Co było w sakiewce?
Przez ułamek sekundy wydawało jej  się, że przez jego twarz przemknął jakiś cień, lecz tuż po tym ujrzała nieco wymuszony, ironiczny uśmiech, który tak dobrze znała.
    – Parę knutów – odparł, po czym szybkim krokiem ruszył przed siebie.  Westchnęła zrezygnowana, obserwując, jak jego sylwetka znika za  rogiem. Znała go wystarczająco długo, by wiedzieć, że skłamał.

___________________________________________________
    Hejo hejooo ;D
Dacie wiarę, że jesteśmy mniej więcej na półmetku opowiadania? ;)
O rozdziale nie będę się wypowiadać, zostawiając to Wam. Jest więcej opisów, szczególnie na początku. Wszystkim, którzy je lubią, powinno się zrobić... dobrze Xd
Mam teraz więcej czasu, więc postaram się, byście nie czekali na 16 rozdział tak długo. Jedna prośba - komentujcie. Nawet nie wiecie, jak wiele znaczy to dla motywacji, a gdy widzę, że na tysiąc wyświetleń pojawia się 1 komentarz, moja wena obumiera, nie ważne jak bardzo staram się ją wskrzesić.
Wybaczcie takie żale, ale ta pogoda mnie dobija. I dobije na pewno, jeśli w ciągu kilku następnych dni nie wyjrzy słońce. Dlatego też patrzę w niebo, czekam na cud, a starą wyświechtaną maksymę, która do tej pory szpeciła górny róg strony głównej mojego bloga, zmieniam na bardziej adekwatną:
                               DOCEŃ MOJĄ PRACĘ = SKOMENTUJ!